PROLOG
* trzy miesiące później *
Siedzę w salonie rodziny Pierwotnych. Od trzech miesięcy mieszkam u nich. Jak za dawnych, dobrych czasów. Brakuje tylko Stefana. W ich rodzinie pojawiła się nowa osoba, najstarsza siostra Freya. Miła z niej kobieta, charakter podobny do reszty rodziny. Klaus zaczął opowiadać kawały. Są denne, ale i tak wszyscy się śmieją. Dlaczego? Bo on zabawnie wygląda podczas odpowiadania. Wszystkie problemy zostały rozwiązane. Nareszcie możemy posiedzieć w spokoju, cieszyć się swoim towarzystwem. Tą piękną sielankę przerwał mój telefon.
- Przepraszam na chwilę - niezapisany numer. Odebrałam. - Nina Fortem, słucham?
- Jak dobrze, że chociaż do Ciebie się dodzwoniłam.
- Melissa? - nie powiem, abym się nie zdziwiła jej telefonem.
- Tak, to ja. Słuchaj, chyba mamy problem.
- O co chodzi? Coś się stało?
- Jeszcze nie, ale może się stać .
- Konkretnie co? - moje serce zabiło dwa razy mocniej, mam złe przeczucia.
- Isaac jest w szpitalu, nieprzytomny. Został zaatakowany przez ... kogoś. Lub coś, nie mam pojęcia. Chcą go wziąć na operację, ponieważ ma głębokie rany. Nie wiem co robić.
- Zadzwoń do Scott'a , musi się tym zająć.
- Właśnie w tym problem. Scott nie odbiera, Derek też nie. Ze Stiles'em też nie ma kontaktu. Zostałaś mi tylko Ty. Wiem , że nie ma Cię w mieście, ale proszę, musisz nam pomóc.
- Czy coś jeszcze zmieniło się w mieście?
- Nie wiem. Chłopcy są spokojni, ale czuć dziwną atmosferę. Jakby coś miało się wydarzyć.
- Będę za pół godziny.
- Jak?! Jesteś w mieście?
- Nie. W Nowym Orleanie - odparłam spokojnie.
- Więc wytłumacz mi, jakim cudem chcesz znaleźć się w Beacon Hills w ciągu pół godziny?
- Magia, Melissa, magia. Zapomniałaś? - zaśmiałam się.
- W takim razie, do zobaczenia?
- Tak , do zobaczenia. Czekaj na mnie w szpitalu i próbuj się dodzwonić do chłopaków.
- Dobrze.
Rozłączyłam się i westchnęłam. Czyli to by było na tyle z mojego odpoczynku. Znowu powracam na stare śmieci. Chociaż akurat tego mogłam się spodziewać. Scott i spółka ma talent do pakowania się w kłopoty.
- Problemy w raju? - zapytał Klaus.
- Tak. Muszę im pomóc - westchnęłam.
- Pani Jestem Stworzona Do Niesienia Pomocy już nas opuszcza? - tym razem odezwała się Rebekah.
- Bardzo śmieszne , Beka. Serio. Humor Ci dopisuje.
- Tobie nie. Jesteś na nich zła?
- Tak, mieli mnie informować o problemach. Zabiję ich na miejscu - warknęłam zła.
- Już to widzę - Pierwotny przewrócił oczami.
- Zamilcz, Klaus. Zbieram się. Mam już 25 minut na dotarcie na miejsce.
- Jakby co ja zawsze jestem chętny do pomocy. Pamiętaj o tym, mała.
- Wiem, Klaus. Dziękuję.
Podeszłam do każdego z nich i pocałowałam w policzki na pożegnanie. Będzie mi ich wszystkich brakować. Przynajmniej mam pewność, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Tyle dobrego.
- Do zobaczenia, rodzinko Pierwotnych.
Wyszłam z domu i rozejrzałam się. Muszę teleportować się sama. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do kilku osób. Są odpowiedzialne za mój dom. Wszystko ma być przygotowane. Ktoś przyjedzie po mojego Nissana i przywiezie go do mnie. Beacon Hills, nadchodzę, znowu. Westchnęłam i teleportowałam się pod szpital. Popatrzyłam na wielki budynek i skierowałam się do wejścia. Kolejna misja ratunkowa czeka!
****************************
Hej, Kochani :*
Jest i prolog! Udało się :D
Przepraszam, że dopiero teraz dodaję, ale wcześniej internet odmówił mi współpracy :( Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu :(
Ale jest pocieszenie w postaci pierwszego rozdziału, który zaraz wstawię :)
Miłego czytania :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro