ROZDZIAŁ 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Wraz z Derekiem wpatrywaliśmy się w Boyd'a i Core. Jak na razie nie rzucają się na nas, a to dobry znak. Minusem dzisiejszej sytuacji jest to, że akurat dzisiejszej nocy wypada pełnia. To nie za bardzo jest na naszą korzyść. Jeśli bety zobaczą księżyc, bardziej niż prawdopodobne jest to, że się na nas rzucą. Wtedy ktoś może zginąć, nie koniecznie my.

- Kurwa - usłyszałam z tyłu.

- Scott, wyrażaj się przy starszych – powiedziałam.

- Ciekawe jak Ty na to zareagujesz.

- Na co? - westchnęłam, muszę być skupiona na wilkołakach , a nie na nim.

- Sama zobacz.

          Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w kierunku, który wskazuje. O cholera, jarzębina. Podążyłam wzrokiem po wyznaczonej ścieżce. Przy wejściu do skarbca stała pewna, dobrze mi znana, postać.

- Morrell – warknęłam.

     Ta uśmiechnęła się do mnie wrednie i dokończyła krąg. Czy choć raz nie może nam się coś udać? Zawsze zjawia się ktoś, kto idealnie niszczy każdy nasz plan. Własnie dlatego wolę działać na spontanie, jest ciekawiej i sprawniej.

- No to klops – powiedziałam. - Jak tylko stąd wyjdę, od razu zginiesz z mojej ręki. Masz to jak w banku.

- Nic się nie zmieniłaś, Nina – usłyszałam TEN głos. Nigdy nie chciałam go więcej usłyszeć. - Dalej waleczna i nieustraszona. Piękna jak zawsze. Miło Cię widzieć ponownie.

          Zza ściany wyłonił się Deucalion we własnej osobie. Zatrzymał się koło Morrell i uśmiechał jak zwykle. Tak bardzo chciałabym zedrzeć z jego ohydnej twarzy ten uśmieszek. Doprowadza mnie do szału.

- Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o Tobie, Deucalion.

- Jak zawsze sympatyczna. Co u rodziny?

- Zamknij się! - syknęłam wściekła.

- Ty się naprawdę nie zmieniasz, Nina. Doskonale wiesz, że nie masz ze mną szans.

- Skąd ta pewność?

- Bo w dalszym ciągu chodzę po tym świecie.

- Już niedługo. Bądź tego pewny.

- Czy Ty właśnie grozisz mi śmiercią? - zaśmiał się szatańsko. Jak on uwielbia mnie wkurzać.

- Wiesz, jakoś nie boję się Ciebie ani tej Twojej bandy Alf. Nie brakuje Ci kilku przypadkiem?

- Brakuje. Niech zgadnę, masz z tym coś wspólnego?

- Bingo! Nie dostałeś mojej wiadomości?

- Dostałem, ale nie uwierzyłem. Co Ty mi możesz zrobić?

- Chcesz znać mój plan? Najpierw pozbawię Cię stada, na końcu zginiesz Ty.

- Jak zawsze zabawna - zaśmiał się, a mi ciśnienie podskoczyło. Cholerny dupek.

- Wiesz, Deucalion. Zawsze popełniasz ten sam błąd, nie doceniasz mnie. Nie jestem tą samą dziewczynką co 5 lat temu. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę.

- I zdaję. Jesteś silniejsza, dlatego dalej Cię chcę.

- Nigdy mnie nie dostaniesz. Ani mnie, ani nikogo innego więcej z tego miasta.

- Doprawdy?

- Tak. Nie pozwolę Ci na to – syknęłam w jego stronę.

- Czego chcesz? - zapytał zły Scott.

- Jak to czego? Chcę was. A najbardziej chcę ją – wskazał na mnie.

- Ale ja nie chcę Ciebie – powiedziałam. - Skończ ten cyrk, Deucalion. Oboje wiemy, że mnie nie dostaniesz. Nigdy nie przejdę do Twojego stada.

- Doprawdy? A kto tak powiedział?

- Ja – odezwał się Scott. - Nie pozwolimy Ci jej zabrać. Ona nie należy do Ciebie.

- Czyli oni jeszcze nie wiedzą? - uśmiechnął się wrednie. Tylko nie to. - Nie powiedziałaś im?

- O czym? - wtrącił się Derek.

- O niczym – powiedziałam. - Ten dupek potrafi tylko kłamać i manipulować ludźmi.

- To może pokażemy Twoim przyjaciołom jaka jesteś naprawdę, co? Ciekaw jestem czy wtedy też tak walecznie będą Cię bronić.

- Nawet nie próbuj!

          Za późno. Poczułam ogromny ból głowy. Usłyszałam krzyki Scott'a, Dereka, Cory i Boyd'a. Całą piątką upadliśmy na ziemie. W naszych głowach pojawił się obraz.

          Siedziałam na ziemi przed moją mamą, w ręku miałam srebrny nóż. Miałam łzy w oczach. Ona pokiwała głową.

- Przepraszam – powiedziałam.

          Chwilę później ostrze zatopiło się w jej sercu. Łzy spływały mi coraz bardziej. Zabiłam ją.

          Z całych sił skupiłam się na Deucalionie i wyrzuciłam go z naszych myśli. Opadłam zmęczona na ziemię.

- I jak wrażenia? - zapytał.

- Zabiję Cię, Deucalion. Dumny jesteś z siebie? Pokazałeś to, co chciałeś pokazać.

- Pokazałem prawdę. Zabiłaś ją. To dlatego stałaś się wampirem.

          Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego z chęcią mordu. Ma szczęście, że dzieli nas ten cholerny krąg. Zabiłabym go na miejscu. Jak on mógł to zrobić? Wiem, ze chciał zbuntować moich przyjaciół, odwrócić przeciwko mnie. Ale nie musiał kłamać, nie pokazał całej prawdy.

- Nina? - zapytał zszokowany Scott.

- Pogadacie później, jeśli przeżyjecie – powiedział Deucalion. - Czas zacząć przedstawienie.

           Ściany wokół nas zaczęły się walić. Derek i Scott spojrzeli najpierw na mnie, a później na wilkołaki. Te zaczęły się zmieniać, a ja nie miałam siły wstać. Nie chciałam nawet walczyć. Bo po co? Dla kogo? Deucalion miał racje. Zabiłam własną matkę. Przez jej krew stałam się wampirem.

          Poczułam mocne szarpnięcie do góry. Ktoś mnie dusił, a moje łzy spływały po policzkach. Nie chciałam walczyć, chciałam, aby to się skończyło. Zasłużyłam na śmierć. Boyd coraz bardziej zaciskał swoją dłoń na moim gardle. Nie walczyłam, nie chciałam. Nie miało to najmniejszego sensu. Chciałam umrzeć. Nie mam dla kogo żyć.

          Nagle uścisk na gardle ustaje, a ja upadam na ziemie. Ktoś przede mną kuca. Rozpoznaję go, to Scott. Patrzy na mnie z troską, nie z obrzydzeniem. Nie patrzy na mnie jak na mordercę. Uśmiecha się do mnie lekko, oddaję uśmiech. Przecież mam dla kogo walczyć. Dla niego, Stiles'a, mamy, taty, Elizabeth, Stefana. Dla Pierwotnych. Nie jestem sama.

           Scott zostaje rzucony o ścianę. Zerwałam się na równe nogi. Nie pozwolę go skrzywdzić. Boyd już chciał go zaatakować, ale wtedy wkroczyłam ja. Złapałam betę za rękę i odrzuciłam go do tyłu. Ten nie dawał za wygraną. Warknął głośno i rzucił się na mnie. Blokowałam każdy jego ruch. Nie mogę go zabić. Trzeba powstrzymać ich aż do końca pełni. To będzie trudne. Chociaż, gdyby tak doprowadzić do ich utraty przytomności, to może by się to udało. Wystarczy powalić ich trochę w głowę i po sprawie. Tylko zrobić to tak, aby nie umarli. To już trudniejsza część.

          Boyd nie próżnuje. Właśnie wylądowałam na ścianie z rozbitą głową. To ja miałam mu rozbić łeb, nie odwrotnie. Skierował się do Scott'a i wbił mu paznokcie w brzuch. Ten krzyknął z bólu. Wstałam i od razu musiałam podeprzeć się ściany. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Potrząsnęłam głową, aby się ich pozbyć.

          Już miałam podejść i uratować Scott'a, ale poczułam nowy zapach. Ludzki zapach. Spojrzałam na wejście od skarbca. Allison. Ale co ona robi? Czy choć raz mogłaby odpuścić i przestać mieszać się w sprawy, które jej nie dotyczą?

- Allison, nie! - krzyknęłam.

          Było już za późno, dziewczyna przerwała krąg. Zostałam odrzucona do tyłu. Zobaczyłam tylko dwie postacie uciekające przez ogromne wejście. Bety zwiały. Mamy przejebane.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro