ROZDZIAŁ 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Byliśmy wszyscy u mnie w domu. Cora i Boyd zdążyli dojść do siebie dopełni i bójkach. Stiles, Allison i Lydia również do nas dołączyli. Derek przytulał swoją siostrę, był to uroczy widok. Isaac rozmawiał z Boyd'em, jakby nic się nie stało. Każdy z nas próbował się zachowywać normalnie. No, prawie każdy. Wyjątkiem byłam ja.

- Chyba musimy porozmawiać. Wszyscy – powiedziałam.

- Racja. Obiecałam powiedzieć nam prawdę – powiedział Scott.

- Ale nie powiem.

- Co? Dlaczego? - wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.

- Nie jestem w stanie tego zrobić. Mogę wam pokazać.

          Wystawiłam dłonie po obu moich stronach. Spojrzeli na mnie niezdecydowani, a ja kiwnęłam im głową. Lewą dłoń złapał Scott, prawą Cora.

- Niech każdy złapie każdego za rękę.

          Wykonali moje polecenie. Postanowiłam pokazać im wszystko. Nie sam moment, który pokazał im Deucalion. Ja pokażę wszystko, jak to się zaczęło. Zamknęłam oczy i skupiłam się na tamtych dniach.



* pierwsze wspomnienie  *

          Wraz z moją starszą, o dwa lata, siostrą siedziałyśmy i rozmawiałyśmy na balkonie. Oczywiście naszym głównych tematem byli chłopcy.

- Ale dlaczego on Ci się nie podoba?

- To nie tak, że mi się nie podoba – odpowiedziałam. - Jest przystojny, ale kompletnie nie w moim stylu.

- Wybrzydzasz – zaśmiała się Elizabeth.

- Wcale nie – uderzyłam ją poduszką.

          Obie zaśmiałyśmy się głośno, ale nagle zamilkłyśmy. Usłyszałam kłótnie z dołu. Spojrzałam na siostrę, też to słyszała. Wychyliłyśmy się zza barierki i spojrzałyśmy w stronę głosów.

- Nigdy ich nie dostaniesz! - krzyknęła nasza mama.

          Przyjrzałam się dokładnie tamtej scenie. Obok moich rodziców stał jakiś mężczyzna, który uśmiechał się do nich wrednie.

- To nie była prośba – powiedział. - One znajdą się w moim stadzie czy tego chcecie czy nie.

- Po naszym trupie – powiedział tata.

- To się jeszcze okaże.

          Mężczyzna odszedł, a my szybko zbiegłyśmy na dół do rodziców. Byłam wystraszona, podobnie jak moja siostra.

- Kto to był? - zapytałam.

- Nikt ważny. Nie zbliżajcie się do niego, dobrze?

- Dobrze – odpowiedziałyśmy obie.


* drugie wspomnienie  *

          Tydzień później ponownie usłyszałyśmy kłótnie. Tym razem podbiegłyśmy z Elizabeth na miejsce. Bardzo chciałam się dowiedzieć kim był ten człowiek, który groził mojej rodzinie.

- Kali? - zdziwiłam się. Dobrze się znałyśmy.

- Hej, Nina. Wiesz, że będziemy teraz bliżej siebie 

- Nie rozumiem.

- Nigdy ich nie dostaniesz, Deucalion. Zapomnij - tata objął nas ramionami.

- O co tu chodzi? - zapytała moja siostra.

- Dołączycie do nas. Do stada Alf.

- Przecież Ty nie byłaś Alfą.

- Ale już jestem – odpowiedziała Kali.

- Zabiłaś własne stado dla władzy i siły?

- Tak. Spokojnie, możesz być taka jak ja. Potężna, niepokonana. Dołącz do mnie, Nina. Pamiętasz naszą obietnicę?

- Zerwałaś ją – odpowiedziałam. - Miałyśmy nie zabijać. Nie chcę Cię znać! 

- Wynoście się z mojego domu! - krzyknął taka.

- Macie czas do pełni, czyli dokładnie dwa tygodnie – powiedział Deucalion. - Wtedy po nie przyjdziemy i odbierzemy je.

          Mężczyzna wraz z drugim i Kali odeszli. Jak ona mogła to zrobić? Przecież nigdy taka nie była. Spojrzałam na rodziców i na Elizabeth.

- Tato?

- Nie bój się, słońce. Oni nic nam nie zrobią, jesteście bezpieczne. Znikniemy na czas pełni. On was nie dostanie.


* trzecie wspomnienie  *

           Za trzy dni pełnia. Wraz z rodzicami miałyśmy zniknąć. Zachowywałyśmy się normalnie do tego czasu.

- Umówisz się z nim?

- Z kim? - zapytałam siostry.

- No jak to z kim! Z John'em. Jest fajny.

- To się za niego weź.

- A no tak. Zapomniałam. Ty wolisz Damon'a.

- Spadaj!

          Śmiałyśmy się. Elizabeth zawsze chciała pobawić się w swatkę. To było u niej normalne. Naszą zabawę przerwał krzyk mamy.

- Dziewczynki, uciekajcie!

           Wstałyśmy szybko z trawy i chciałyśmy uciekać. Nagle zza drzwi tarasowych ktoś wyleciał. To był tata. Za nim wyszło 3 mężczyzn. Podbiegłam do rodzica.

- Tato! Tatusiu!

            Odwróciłam go na plecy. Miał otwarte oczy, ale jego serce nie biło. Zaczęłam płakać. Zaraz przybiegła moja siostra wraz z matką. Za nimi pojawił się ten cały Deucalion wraz z Kali i innymi.

- Mieliśmy czekać do pełni, ale nie jestem cierpliwym człowiekiem. One idą ze mną.

- Nigdy z Tobą nie pójdziemy! Zabiłeś naszego ojca!– krzyknęła Elizabeth.

- Zmiana planów. Młoda idzie z nami, Ty mnie wkurzasz. Zabić ją .

- Nie! - krzyknęłam.

           Zaczęła się walka. Rzucałam płomieniami we wszystkie strony. Mama i Elizabeth robiły to samo, ale nie miałyśmy szans. Moja siostra po pięciu minutach padła ze złamanym karkiem na ziemię. Zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Walczyłam z nimi zaciekle, ale nic mi to nie dało. Powalili mnie i mamę na ziemie. Ona ledwo co żyła, ale była przytomna.

- Kali przytrzymaj młodą. Wy złapcie matkę – powiedział Deucalion.

           Kali podniosła mnie z ziemi i zaniosła koło mamy. Jakiś wilkołak podał jej nóż. Ta złapała moją dłoń i wsadziła mi ostrze do ręki. Skierowała moją dłoń wprost na serce mamy.

- Nie – zapłakałam. - Nie zrobię tego.

- Nina, spokojnie – powiedziała mama.

- Nie zabiję Cię, mamo. Kocham Cię.

,, Zrób to. Ja i tak nie przeżyję. Ty się zmienisz i dasz sobie radę. Proszę. ''

          Spojrzałam na rodzicielkę. Pokiwałam przecząco głową. Nigdy jej nie zabiję. Wolę sama zginąć.

- Zrobisz to sama czy Ci pomóc? - wysyczała mi do ucha Kali.

- Prędzej zabiję Ciebie – odpowiedziałam.

- Jak chcesz.

           Kiwnęła głową do wilkołaków trzymających mamę. Kali złapała mnie mocniej i zaczęła pchać moją rękę w stronę serca mamy.

- Przepraszam – powiedziałam.

           Chwilę później ostrze zatopiło się w jej sercu. Łzy spływały mi coraz bardziej. Zabiłam ją. Zabiłam własną matkę. Poczułam jak pod moimi oczami pojawiają się żyłki, wyszły mi również kły. Kali odsunęła się ode mnie szybko.

- I gotowe. Teraz to nas dojdziesz – powiedział uśmiechnięty Deucalion.

- Po naszych trupach – ktoś odpowiedział.

           Spojrzałam w tamtą stronę. Stali tam bracia Salvatore oraz rodzina Pierwotnych z Klausem na czele.

- Odejdzie, jeśli chcecie przeżyć – powiedziała Kali.

- Powodzenia -odpowiedziała jej blond wampirzyca.

           Podbiegła w wampirzym tempie do dwóch wilkołaków i wyrwała im serca. Z uśmiechem na twarzy popatrzyła na Deucaliona.

- To jeszcze nie koniec. Ona będzie moja! - powiedział i odszedł wraz ze swoim stadem.

           Rzuciłam się na ciało mamy. Zabiłam ją. To moja wina. Jak mogłam to zrobić? Przecież jakoś mogłam temu zapobiec, rzucić się na nich, użyć magii, cokolwiek.

- Spokojnie. Nic Ci już nie grozi – powiedział Stefan przytulając mnie.

- To moja wina. Oni chcieli mnie. Zabiłam ją.

- To nie Twoja wina – powiedziała Rebekah. - Nikt już Cię nie skrzywdzi. Obiecuję.


* czwarte wspomnienie *

- Kurwa, więcej ich być nie mogło?! - warknął wściekły Klaus.

- Najwyraźniej nie - odpowiedziałam. - Klaus, za Tobą!

           Ten odwrócił się i wyrwał kolejne serce. Znajdowaliśmy się właśnie w lesie, a wokół nas było cholerne stado Alf. Byłam pewna, że po czterech latach Deucalion da sobie spokój. Jak bardzo się myliłam.

- Stop! - ryknął Alfa.

           Każdy z nas zatrzymał się w bezruchu. Spojrzałam w jego kierunku. Trzymał Stefana. Ten ledwo co oddychał. Spojrzałam na jego klatkę piersiową. Krwawiła. Deucalion trzymał rękę na jego sercu.

- Proszę, nie. Pójdę z Tobą, ale go zostaw.

- Za późno.

          Nie zdążyłam wykonać żadnego ruchu. To wszystko było jak w zwolnionym tempie. Stefan upadł na ziemie, obok niego upadło serce wyrwane z jego klatki piersiowej. Ja upadłam na kolanach głośno krzycząc. Zabił go. Zabił mojego przyjaciela. Kolejna odebrana mi osoba. To nie miało tak być. Nie miał nikt zginąć. Zaczęłam krzyczeć coraz głośniej. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zemdlałam .


* koniec wspomnień *


           Puściłam dłoń Scott'a i Cory. Po moich policzkach leciały łzy, których nawet nie próbowałam ścierać. Spojrzałam na zgromadzonych. Allison i Lydia również płakały, łzy leciały powoli z ich oczu. Spojrzałam na chłopaków. Stiles wraz ze Scott'em miał mokre ślady na policzkach. Boyd i Isaac mieli smutne miny. Na Dereka nie spojrzałam. Bałam się jego reakcji.

           Alfa wstał pospiesznie z kanapy ciągnąc za sobą Corę. Ta spojrzała na mnie i wyszeptała ciche ,, przepraszam '' . Pospiesznie wyszli z mojego domu. Między nami zapadła cisza. Nikt nie chciał jej przerywać. Pokazałam im prawdę. Wszystko co powinni wiedzieć o Deucalionie. Tak jak było. To prawda, zabiłam własną matkę.

- Nina, ja ... - odezwał się Scott.

- Spokojnie, nic nie musicie mówić.

- Ale ja chcę – przerwał mi. - Przykro mi. To co nam pokazałaś, było straszne. Tak bardzo mi przykro. Wiedziałem od początku, że nie zabiłaś ich z własnej woli.

- Dzięki – odpowiedziałam lekko się uśmiechając do niego.

- Jak poznałaś Kali? - zapytał Isaac.

- Mieszkała niedaleko nas. Kiedyś wpadłyśmy na siebie i zaprzyjaźniłyśmy się. Samo jakoś tak wyszły.

- Przepraszam – powiedział skruszony Boyd. - Nie powinienem nazywać Cię mordercą. Nawet podczas przemiany.

- Nie mam Ci tego za złe, żadnemu z was nie mam. Nie znaliście prawdy. Teraz możecie mnie osądzać.

- Jak w dalszym ciągu Cię kocham – powiedział Scott.

- My też – dopowiedziała Lydia.

          Uśmiechnęłam się do nich. Cieszę się, że mimo wszystko, nie odwrócą się ode mnie. Martwi mnie tylko Derek. Nie wiem, dlaczego tak szybko wyszedł z domu. Może te wspomnienia i wyjawienie prawdy nic nie zmieni w jego stosunku do mnie?

- Co teraz? - zapytał Isaac.

- Nic. Walka nadal trwa. Ale proszę, nie mieszajcie się do tego. Jakoś sama to załatwię.

- Nie – odezwał się Scott. - Jesteśmy rodziną, a rodzina sobie pomaga.

          Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam na resztę. Każdy z nich miał uśmiech na twarzy. Cieszyłam się z takiego obrotu sprawy. Nagle zadzwonił telefon Stiles'a i ten poszedł odebrać. Wrócił po 2 minutach z przykrą informacją.

- Jest kolejna ofiara, dziewczyna w lesie. Zawieźli ciało do szpitala.

- Najpierw Heather, później ten chłopak na basenie. Teraz kolejna ofiara? - zapytał Scott.

- Heather? - nie rozumiałam.

- Tak. Znaleźli ją martwą. - powiedział Stiles.

- Przykro mi - popatrzyłam na Stiles'a ze smutkiem.

- Jedziemy do szpitala – odezwał się Scott. - Nina, Ty zostajesz. Musisz odpocząć.

- Dziękuję – uśmiechnęłam się .

          Pożegnaliśmy się wszyscy i opuścili mój dom. Zostałam sama. Poszłam do kuchni po krew. Wypiłam dwa woreczki i skierowałam się do sypialni. To był długi, męczący i okropny dzień. Czas na sen.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro