ROZDZIAŁ 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Muszę przyznać, że dzisiejszy dzień dał mi trochę popalić. Właśnie wracam z kary, którą dostałam za darmo. No dobra, może mam trochę ostry język, ale kto nie ma? I żeby za to karać? Zemszczę się na tym chorym staruchu. Jeszcze mnie popamięta. Wyszłam szybko z budynku i podbiegłam do samochodu. Chcę już być w domu. Teraz, już, natychmiast. Wsiadłam do pojazdu i odjechałam szybko. Isaac odjechał na swoim motorze chwile wcześniej.

          Co działo się na karze? Nic ciekawego. Pomijając fakt, że bliźniaki nie dawali mi spokoju. Co chwile na naszej ławce lądowały nowe liściki. Na początku je czytałam, a później tylko zgniatałam. Nie miałam ochoty na czytanie ich wiadomości typu : wytłumacz to, dlaczego żyjesz. Albo : przepraszamy. Nudne to było, serio.

          Wysiadłam pod domem i od razu skierowałam się do środka. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie i włączyłam telewizor. Brakowało mi tego leniuchowania. Chciałam mieć tylko chwile spokoju, która niestety jak zawsze została przerwana.  Otrzymałam sms'a od Stiles'a.

,, Kolejna ofiara. Nie żyje Kyle, chłopak z naszej szkoły. ''

,, Jak się czegoś dowiesz, to daj znać '' odpisałam szybko.

          Kolejna ofiara? To już czwarta, jeśli się nie mylę. Czyżby przypadek? Szkoda, że w takie nie wierzę. Tak mocno zajęłam się Alfami, że zapomniałam o morderstwach. Dobrze, że Stiles trzyma rękę na pulsie. Pytanie brzmi : kto jest mordercą? Wątpię, aby to były Alfy. Taki styl zabijania nie jest do nich podobny. Więc kto inny? Moje przemyślenia przerwał telefon.

- Witam Pierwotnego. Co tam? - uśmiechnęłam się automatycznie.

- Hej, Piękna – powiedział Klaus. - Przepraszam , że dzwonię, ale potrzebujemy Cię.

- Co jest? - zapytałam lekko wystraszona.

- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?

- Tak, chodziło o wiedźmy.

- Dokładnie. One chcą zabić Hope.

- Co?! - natychmiast podniosłam się, nie dowierzając. 

- Twierdzą, że ona może sprowadzić na nas wszystkich zagładę. Nie mogę się z nimi dogadać.

- A ja mam przyjechać i z nimi pogadać 

- Gdybyś mogła - usłyszałam w jego glosie błaganie. To dosyć rzadko spotykane u wielkiej hybrydy.

- Oszalałeś? Już się pakuję. Ale wiesz, jak to się skończy?

- Pewnie ich śmiercią - zaśmiał się.

- Dokładnie. Nie dam skrzywdzić małej.

- Dzięki, Nina. Jesteś wielka.

- Spoko, jeszcze nie dziękuj. Powiadomię tylko Scott'a i resztę i zaraz teleportuję się do was.

- Teleportujesz? - zapytał zdziwiony.

- Tak. Jazda za długo mi zajmie. A tak to będę szybciej.

- Dobra. To czekamy. Za ile będziesz? Freya musi ściągnąć czar chroniący.

- Daj mi godzinę.

- Dobra. Do zobaczenia.

          Rozłączyłam się. Wiedziałam, że Klaus będzie potrzebował mojej pomocy. Ale nie wiedziałam, że nastąpi to teraz. Nie bardzo mi to pasuję, bo w Beacon Hills biegają Alfy. Ale obiecałam mu pomoc, a one nie atakują. Jak się urwę na 3 dni to chyba nic się nie stanie. Wyszłam szybko z domu i pojechałam do Scott'a. Po kilku minutach byłam na miejscu.

- Hej Scott. Pilna sprawa.

- Wejdź - pokazał mi ręką, aby weszła do środka. 

          Wykonałam jego polecenie i weszłam do środka. Nie słyszałam Melissy. Chyba jej nie ma, to dobrze, dla mnie. Nie za bardzo chciałam również jej tłumaczyć mój nagły wyjazd. Melissa była kobietą, która troszczyła się o wszystkich. Gdyby dowiedziała się o moich planach, z pewnością by mnie nigdzie nie puściła. 

- Twojej mamy nie ma?

- Jest w pracy. O co chodzi 

- Musze wyjechać - odpowiedziałam od razu.

- Co?! - Scott wyglądał na nieźle zszokowanego moimi słowami.

- Hej, spokojnie - uśmiechnęłam się pocieszająco.

- Jak mam być spokojny?!

- Klaus do mnie zadzwonił. Mówiłam Ci o tym, że mnie potrzebują. Czarownice z Nowego Orleanu chcą zabić jego córeczkę, a ja nie mogę na to pozwolić.

- Więc musisz jechać i im pomóc?

- Tak. Sami nie dadzą sobie rady. Za dużo wiedźm.

- Przecież mówiłaś, że są nieśmiertelni jak Ty.

- Tak, ale nie potrafią się dogadać. Scott, musisz mnie zrozumieć.

- Rozumiem – uśmiechnął się do mnie lekko. - Ile Cię nie będzie?

- Trzy do czterech dni. Dacie sobie rade, prawda?

- Chyba tak. Jak na razie Deucalion nie atakuje. W razie czego schowamy się i poczekamy na Ciebie.

- Podoba mi się Twój plan – zaśmiałam się. - Ale wy nie atakujcie sami, co?

- Dlaczego?

- Scott - spojrzałam na niego ostrzegawczo.

- Dobra, postaramy się. Ale wiesz jaka jest reszta. Ciężko ich będzie przekonać.

- Wiem. W razie problemów masz do mnie dzwonić, a ja szybko wrócę.

- Jak? - spojrzał na mnie.

- Teleportacja, wilczku. Tak też się teleportuję. Jazda trwałaby za długo, a czas nas goni. Postaram się to szybko załatwić.

- A ja postaram się przypilnować reszty.

- A przekażesz im moją wiadomość o wyjeździe  Nie za bardzo mam czas, aby jeździć do wszystkich teraz. A w szczególności do Hale'ów. Wiesz jak kończą się nasze rozmowy.

- Wiem – zaśmiał się Scott. - Nina? Bo Ty chyba o czymś nie wiesz.

- O czym? - spojrzałam na niego uważnie.

- Chodzi o Dereka - westchnął.

- To znaczy? - coś czuję, ze to może nie być dobra informacja.

- On nie wie, że Ty żyjesz .

- Co?! - wielki szok malował się na mojej twarzy.

- Cora chciała się na nim zemścić. Powiedziała mu, że nie żyjesz. On zadzwonił do mnie, a ja to potwierdziłem.

- Łyknął to? - spytałam zdziwiona.

- Tak. Ponoć był załamany.

- Scott, Ty też mnie załamujesz.

- Przepraszam? - uśmiechnął się szeroko.

- Nie szkodzi. W sumie, należało mu się.

- A widzisz . Czyli to nie było takie złe - zaśmiał sie.

- Tylko nie wpadajcie więcej na takie głupie pomysły, ok?

- Postaramy się.

- Jak wrócę, to spróbuję to odkręcić.

- Czyli nic mu nie mówić?

- Nie. Tylko powiedz Corze, bo ta to mnie zabije, jak się dowie.

- Spokojnie, uratuję Cię.

- Mój Ty rycerzyku – pocałowałam go w policzek . - Muszę uciekać. Jakby co, to dzwoń. I żadnych ataków na Alfy beze mnie, zrozumiano?

- Tak jest. Uważaj na siebie. Kocham Cię.

- Będę, obiecuję. Ja Ciebie też.

          Wyszłam od Scott'a i pojechałam jeszcze szybko do siebie. Zostało mi jakieś 15 minut. Wpadłam do domu jak burza i spakowałam kilka rzeczy. Jadę tam na krótko. Więcej mi nie trzeba. Zamknęłam dom od środka i teleportowałam się do domu Pierwotnych.

- Witam rodzinkę Mikaelson!

- Nina! - rzuciła się na mnie Beka.

- Też tęskniłam.

          Przywitałam się ze wszystkimi i przytuliłam każdego z osobna. Brakowało mi ich. Chyba przeniosę ich do Beacon Hills, albo tamtych tutaj. Tak, to byłby dobry pomysł. Jednak coś mi się wydaję, ze ktoś mógłby przy tym stracić życie, a tego bym nie chciała. 

- Dobra, dawać mi te wredne wiedźmy.

          Czas zacząć zabawę. Nie pozwolę skrzywdzić małego szkraba zwanego Hope Mikaelson. A ze mną się nie zadziera, w szczególności, jeśli w grę wchodzą niewinne istoty. Mogę zrozumieć wszystko, ale nie wredne wiedźmy chcące zabić niewinne dziecko. Co z tego, ze to córka Klaus'a? Przecież ona ojca sobie nie wybierała. 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro