ROZDZIAŁ 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Poranek, najgorszy moment w życiu każdego imprezowicza. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Zawsze zastanawiałam się, czy wampiry mają kaca. Kiedyś okazało się, że tak. Jak to możliwe? Przecież jesteśmy istotami ,, martwymi '' . Pieprzone zasady.

           Najdziwniejsze było to, gdzie i jak się obudziłam. To nie był mój pokój, to był pokój Rebekah. Moja głowa leżała na klatce piersiowej Kola, a nogi na Bece. Ta natomiast przytulała jedną z moich nóg, a jej własne leżały na podłodze. Kol leżał pod tak dziwnym kątem, że aż dziwne, że się nie połamał. Jak ja się tu znalazłam? Nic nie pamiętam.

           Próbowałam delikatnie wstać z łóżka, nie budząc nikogo. Wiem, że teraz pobudka z wielkim hukiem nie byłaby na miejscu. Ja bym nie chciała zostać obudzona w ten sposób, wiec też nie chcę tego im robić. Nie wyszło mi. Beka z hukiem spadła z łóżka, a Kol wydał z siebie okropny jęk, przez co złapałam się za głowę.

- Kurwa , co to za pobudka? - wymamrotała Rebekah.

- Przepraszam – powiedziałam. - Chciałam wstać.

- Co wy tu robicie?

- Nie pamiętam. Mam pustkę w głowie. A Ty, Kol?

- Co ja? - spojrzał na mnie, mrużąc oczy.

- Kontaktujesz coś w ogóle?

- Nie bardzo. Możesz powtórzyć to wcześniej?

- Pytałam , czy coś pamiętasz.

- Tak. Bar, alkohol, impreza, taniec z Tobą ... I to wszystko. Później pustka.

- No to pięknie -westchnęłam.

- Może był trójkącik?

- Beka! Ty z własnym bratem?

- No co. Przystojny jest chociaż – zaśmiałyśmy się.

- Ej, ja tu jestem - pomachał do nas.

- Widzimy – powiedziałyśmy równocześnie i wybuchłyśmy śmiechem.

           Postanowiliśmy zejść na dół, aby napić się czegoś i przywitać z resztą rodziny. Zejście po schodach było ciężkie. Musieliśmy przytrzymywać się siebie nawzajem, aby z nich nie spaść. Nigdy więcej nie chcę się doprowadzić do takiego stanu. Dotarliśmy na dół dumni ze swojego wyczynu.

- Dzień dobry!

          Klaus krzyknął prosto do naszych uszu. Musiałam zakryć je, aby moja głowa nie eksplodowała. Ten to nie ma litości za grosz. On uwielbia podnosić ciśnienie innym i się nad nimi znęcać. Ale żeby robić to też nam? On naprawdę nie zna litości, dupek jeden.

- Nik, mógłbyś ciszej?

- A wy wczoraj mogliście?

- Co? - zapytałam zdziwiona.

- Podejrzewam, że po drodze obudziliście pół miasta. Ja osobiście musiałem wyjść z pokoju i was uspokoić.

- Dlaczego? - spytał Kol.

- To wy nic nie pamiętacie? - pokiwaliśmy głowami. - Kol spadł ze schodów, a wy śmiałyście się jak opętane.

- Dlaczego ja tego nie pamiętam? - powiedziałam ze smutną miną.

- Może to i lepiej. Wypominałabyś mi to do końca życia.

- I tak będę - pokazałam mu język, a ten przewrócił oczami.

           Usiedliśmy wszyscy razem w salonie i rozmawialiśmy. Martwiła mnie jedna sprawa. Scott się nie odzywa. Co prawda miał napisać w razie problemów, ale on nic mi nie napisał. Dodatkowo nie odbiera ode mnie telefonu. Wstałam z kanapy i odeszłam kawałek. Spróbowałam jeszcze raz. Zero reakcji z jego strony. Coś musiało się stać, coś jest nie tak. Mam złe przeczucia, jak zawsze.

- Nina? Wszystko gra?

- Nie, Klaus. Scott nie odbiera, nie odzywa się. Martwi mnie ten stan rzeczy.

- Chcesz wrócić? - popatrzył na mnie z troską.

- Mam złe przeczucia. Muszę je sprawdzić. Boję się o nich.

- Jadę z Tobą - odpowiedział pewnie.

- Nie trzeba - pokręciłam głową. Przecież nie mogę mu kazać jechać tam i rozwiązywać naszych problemów. 

- Słońce, pomogłaś mi. Daj mi się zrewanżować.

- A co z Hope?

- Przecież nie zostanie tu sama. Idź się pakować, ruszamy.

- Ale wiesz, że będziemy się teleportować.

- A wiesz, że ja tego nie znoszę?

- Wiem.

           Uśmiechnęłam się do niego i skierowałam do reszty. Powiedziałam im o co chodzi. Beka nie była zadowolona, ale mnie puściła. Boję się o przyjaciół, a tu jest już spokój. Pierwotni sobie poradzą, oni nie. Poszłam szybkim krokiem do pokoju i spakowałam swoje rzeczy. Przebrałam się szybko w czarną bluzkę z długim rękawem, czarne spodnie oraz czarne szpilki i zeszłam na dół.

- Musisz jechać?

- Muszę , Rebekah. Muszę im pomóc. Wiesz o tym.

- Pojadę z Tobą - powiedziała pewnie.

- Nie trzeba. Klaus mi będzie towarzyszył .

- Wrócisz do mnie? - popatrzyła na mnie ze smutną miną. 

- Zawsze i wszędzie.

           Przytuliłyśmy się, będę za nią cholernie tęsknić. Rebekah jest dla mnie jak siostra, zawsze potrafi mnie pocieszyć, mogę z nią porozmawiać na każdy temat. Podeszłam do każdego z nich i pożegnałam się. Nienawidzę się żegnać. Zawsze mam obawy, że więcej mogę kogoś już nie zobaczyć.

- Znowu mnie opuszczasz?

- Kol, przecież jeszcze się zobaczymy.

- Będę za Tobą bardzo tęsknić.

- Ja za Tobą też - popatrzyłam na niego, lekko się uśmiechając.

- Tylko nie podrywaj tam nikogo.

- A co? Zazdrosny?

- O Ciebie? Tak. Jesteś tylko moja.

- A kto tam powiedział?

- Ja - uśmiechnął się szeroko.

           Zaśmiałam się. On ma dziwne poczucie humoru. Jest słodki, na swój sposób. Przytulił mnie mocno, następnie pocałował w kącik ust i czoło. Dla niektórych mogłoby to być dziwne, dla mnie normalne. W końcu Kol jest dla mnie jak brat. Odwróciłam się do Klausa. 

- Gotowy? - zapytałam Klausa.

- Jak zawsze.

           Uśmiechnęłam się. Ostatni raz spojrzałam na Pierwotnych, pomachałam ich i złapałam Klausa za rękę. Wiem, że on nie znosi zbyt dobrze teleportacji, ale tak będzie zdecydowanie szybciej. Ja sama nie za bardzo lubię uczucie, które zawsze temu towarzyszy, ale z czasem idzie się przyzwyczaić.

           Teleportowaliśmy się do mojego domu w Beacon Hills. Tu czuję się jak w swoim domu, tym prawdziwym. Czuję, ze mam tu rodzinę, którą kocham i jestem gotowa oddać za nią życie.  Spróbowałam się jeszcze kilka razy dodzwonić do Scott'a. Bez skutku, znowu.

- To bez sensu. Zawsze odbierał.

- Spokojnie. Może zgubił telefon.

- Zadzwoniłby od mamy. Klaus, boję się o niego.

- To chodźmy do jego domu. Może tam jest?

- Masz rację. Jedziemy do niego. Iść mi się nie chcę.

- Masz kaca - spojrzał na mnie rozbawiony.

- No to co? Jeździć jeszcze potrafię.

           Nie mam czasu na spacery, podczas gdy moim przyjaciołom może grozić niebezpieczeństwo. Skierowaliśmy się do mojego garażu . Wybrałam BMW, do którego wsiedliśmy. Odjechałam szybko spod domu i skierowałam się do domu McCall'a. Oby tam był.

           Staliśmy pod drzwiami i próbowaliśmy się dostać do środka. Bezskutecznie. Nikogo nie było w domu. Byłam cholernie wściekła, ale jednocześnie strasznie się o nich bałam. Po nieudanej próbie, pojechaliśmy do loftu Hale'ów. Bez pukania wparowaliśmy do środka .

- Derek? Cora? - odezwałam się od razu po przekroczeniu progu.

           Cisza. Nikt mi nie odpowiedział. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu i próbowałam coś wyczuć. Nikogo nie było, nic nie czułam. Zaczęłam wpadać w lekką panikę. A jeśli coś im się stało? A co, jeśli Alfy zaatakowały?

- Nina, uspokój się. Tak im nie pomożesz. Gdzie jeszcze mogą być?

- U Stiles'a. Chodź, zadzwonię do niego po drodze.

          Wsiedliśmy szybko do auta, a ja wykręciłam numer do syna szeryfa. W środku trzęsłam się z nerwów, chociaż na zewnątrz próbowałam udawać twarda. Klaus się jednak na to nie nabrał, ponieważ patrzył na mnie ze smutkiem i troską.  Odebrał za drugim razem.

- Stiles? Żyjesz?

- Hej, Nina. Żyję, a co?

- Dzięki Bogu – odetchnęłam z ulgą. - Jest z Tobą Scott? Nie mogę się z nim skontaktować.

- Nie ma go - w tym momencie moje serce się zatrzymało.

- Jak to nie ma? Wiesz, gdzie go znajdę?

- Ty jesteś w Beacon Hills? Nie miałaś wracać dopiero jutro?

- Miałam, ale udało mi się załatwić to szybciej. Więc, gdzie jest Scott?

- Nie mam pojęcia. Miał spotkać się ze stadem Dereka. Ponoć jakieś tam plany odnośnie Alf czy coś.

- Słucham?! Czy ten mały kretyn nie mógł na mnie poczekać?

- Nie wiem, Nina. Nic mi nie chcieli powiedzieć. Nawet na tym spotkaniu nie byłem. A u Dereka sprawdzałaś?

- Tak. Nie ma nikogo. Scott'a, Dereka, Cory. Cholera, a co jeśli poszli walczyć z Alfami?

- Oby nie. Znajdź go, proszę.

- Znajdę , obiecuję. Pa .

           Rozłączyłam się i uderzyłam ręką o kierownice. Dlaczego Scott musi być taki nieodpowiedzialny? Miał nie pakować się w kłopoty. Czy choć raz mógłby mnie posłuchać? Nie, bo to cholerny Scott McCall!

- Nina, stój.

          Wykonałam polecenie Klausa, chociaż z wielką chęcią przycisnęłabym pedał gazu i jechała jak najszybciej odnaleźć tych matołów. Dlaczego oni musza wszystko utrudniać? Zatrzymałam auto na poboczu i popatrzyłam na niego.

- Skontaktuj się z nim, połącz się.

           Przez chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Chwilę mi zajęło zrozumienie jego słów. No tak, myśli Scott'a. Skupiłam się na chłopaku. Zobaczyłam, że leży na ziemi przyciskany przez kogoś. Wokół były Alfy. Deucalion stoi na schodach. Oni walczyli z Alfami. Przegrywali. Oderwałam się od niego.

- Wiem, gdzie są.

- To na co czekamy? Jedziemy tam!

          Nie trzeba było mi dwa razy tego powtarzać. Bez zastanowienia zawróciłam samochód i szybko jechałam na miejsce bitwy. Obyśmy zdążyli na czas. Nie daruję sobie, jeśli ktoś z nich zginie. Zginą jedynie z mojej ręki za swoją głupotę.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro