ROZDZIAŁ 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

            Miałam bardzo piękny sen. Śniło mi się, że wszyscy, których kocham, byli przy mnie. Mama, tata, Elizabeth, Stefan. Oni wszyscy żyli. Moi przyjaciele z Mystic Falls, z Nowego Orleanu i z Beacon Hills. Nawet Erica była w tym śnie. Każdy z nas był szczęśliwy, nie było żadnych potworów, które próbowały nas zabić.

             Z tego pięknego snu wyrwał mnie przeklęty sprzęt nazywany telefonem komórkowym. Po jaką cholerę ja go mam?! Powinnam się już go dawno pozbyć, przynajmniej był by spokój. Ale nie, Nina Fortem musi mieć przecież kontakt ze światem. Nie sprawdzając, kto dzwoni, odebrałam.

- Dlaczego mnie budzisz?

- Budzę? - rozpoznałam głos Stiles'a. - Jest po 11.

- Co?! - zerwałam się szybko z łóżka. - Zaspałam?

- Najwidoczniej tak - zaśmiał się.

- Stało się coś?

- Tak. Lydia znalazła ciało w nocy.

- W nocy? - pięknie, zajebiście rozpoczęty dzień, nie ma co.

- Tak. Obudziła się i coś kazało jej przyjechać pod szkole. Znalazła ciało.

- Wiadomo kto to?

- Tara Graeme, zastępca szeryfa.

- Kurwa. Gdzie ją dokładnie znaleźli?

- Pod szkołą, zginęła podobnie jak tamte ofiary. Tylko nie była przyczepiona do drzewa.

- Pięknie. Ja tu sobie zasypiam, a Darach grasuje.

- Myślisz, że to Blake?

- Nie wiem, Stiles. Pogubiłam się. Może mam paranoje?

- A może masz racje? Sprawdzimy to, a Ty odpoczywaj. Przyda Ci się chwila spokoju.

- Dziękuję. Jesteście kochani.

- Od tego ma się przyjaciół. Jak bym czegoś się dowiedział, to dam znać. Pa.

- Pa, Stiles.

             Rozłączyłam się i przetarłam twarz rękoma. Cholera, serio muszę być zmęczona, skoro zaspałam. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Za dużo się dzieję, a ja najwyraźniej sobie powoli przestaję radzić. Nie ma co się dziwić. Może i jestem jedną z najsilniejszych istot żyjących na świecie, ale nie jestem w stanie pokonać wszystkich wrogów w pojedynkę, dodatkowo chroniąc przyjaciół. 

             Wiedziałam,  że już nie zasnę, informacja o śmierci kolejnej osoby skutecznie mnie rozbudziła.Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam pobudzający prysznic , owinęłam się ręcznikiem i poszłam go garderoby. Wybrałam czarne spodnie, czarną bluzkę na ramiączkach, czarne botki na obcasie oraz czarną skórę i zeszłam na dół.

            Miałam ochotę zrobić sobie dzień leniuchowania. Chciałam nadrobić stracony czas i spędzić go w towarzystwie Pierwotnego, tak jak kiedyś. Klaus siedział w salonie i oglądał telewizor. Gdy mnie wyczuł, spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

- Dzień dobry, śpiąca królewno.

- Dzień dobry. Dlaczego mnie nie obudziłeś?

- Słodko spałaś. Nie chciałem Ci przerywać snu. Zresztą, jeden dzień bez Ciebie nie będzie tragedią.

- Mam nadzieję.

              Skierowałam się do kuchni i zrobiłam sobie kawę. Wyjęłam krew z lodówki i przelałam do szklanki. Krew i kawa, świetne połączenie na śniadanie. Muszę zmienić swój tryb życia, co oczywiście graniczy z cudem. jestem typowym leniuchem, któremu czasami nawet nie chce się oddychać. Najdziwniejsze jest to, ze jestem obecna przy każdej walce, zamiast siedzieć w domu i leżeć na kanapie oglądając telewizor. Moje życie jest dziwne, ja jestem dziwna.

- Stiles do mnie dzwonił – powiedziałam wchodząc do salonu. - Jest kolejna ofiara.

- Kto? - Klaus spojrzał na mnie zaciekawiony.

- Tara Graeme, zastępca szeryfa.

- Wiemy coś o niej?

- Nie. Zaraz się powiemy.

             Popędziłam szybko na górę i zabrałam laptopa. Zbiegłam na dół, o mało nie zabijając się na schodach, co spotkało się z głośnym śmiechem Klaus'a. Próbowałam znaleźć o niej jakieś informacje. Jeśli zabił ją Darach, to musiała kimś być.

- Masz coś?

- Niewiele. Studiowała kiedyś filozofie. Nie poszła jednak do końca w tym kierunku. Została policjantką.

- Filozof? Może to kolejny trop?

              Zastanowiłam się na chwilę. Klaus ma racje, to musi być jakiś trop. Tylko o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego giną akurat te osoby? Poszłam na górę po kartkę i długopis, a następnie wróciłam do Klausa.

- Dobra, co mamy?

- Trzy dziewice.

- Heather, Emily i ten chłopak z basenu – zapisałam wszystko na kartce. - Następnie mamy wojowników : Kyle, Harris i nauczycielka muzyki.

- Ona była wojownikiem?

- Tak, coś tam Stiles na nią znalazł. A skoro on tak twierdzi, to mu wierzę.

- Dobra. Teraz filozof : Tara jakaś tam.

- Tara Graeme, Klaus. Tak trudno zapamiętać?

- Tak. Nie czepiaj się. Szukaj schematu.

- Dobra. Co ich wszystkich łączy?

              Zastanowiliśmy się przez chwilę w ciszy. Co ich łączy? Są martwi oraz zabiła je ta sama osoba. To jedyne , co widzę. Jestem dobra w zabijaniu, a nie w zgadywaniu. Kompletnie sie do tego nie nadaję, nie jestem Stiles'em.

- Poddaję się. Nie jestem Stiles'em.

- Nina, daj sobie chwilę.

- Ale ja nic nie widzę! Są po 3 ofiary w dziewicach i w wojownikach, to wszystko. A nie, przepraszam. Jest jeszcze coś.

- Co?

- Są martwi! Zabił ich Darach!

              Wstałam zła z kanapy. Nie wiem, co ich łączy i jaki to schemat. Są po trzy ofiary, to wszystko co wiem. Nie mamy żadnych konkretów, nie wiemy jak to wszystko zatrzymać. Nie wiemy nawet, jak dobrać kolejną ofiarę i kogo mamy bronić. Wszystkich nie zdołamy ochronić przed śmiercią.

- Jak mam pomóc , skoro nic nie wiem?

- Nina, uspokój się. Znajdziesz odpowiedź, zobaczysz.

              Już chciałam odpowiedzieć, ale usłyszałam swój telefon w sypialni. Bez słowa skierowałam się na górę i chwyciłam urządzenie. Dzwoni Katherine. Jeszcze jej mi do szczęścia brakuje.

- Kath, nie mam czasu.

- Chcę pogadać. Spotkajmy się.

- Dobra, za ile?

- Pół godziny, park?

- Zgoda.

              Rozłączyłam się. Dlaczego się zgodziłam? Impuls. Może świeże powietrze mi pomoże. A może spotkanie z sobowtórem podsunie mi jakiś genialny pomysł i odkryję jakieś powiązania u ofiar Darach'a? Zeszłam na dół.

- Klaus, wychodzę.

- Gdzie?

- Spotkać się z ... kimś. Nie ważne. Później wrócę.

              Wyszłam z domu nie czekając na odpowiedź. Skierowałam się do parku. Nie brałam samochodu, mam ochotę na spacer. Muszę oczyścić myśli, bo zaraz zwariuję. Najpierw Alfy, które są dziwnie cicho. Później pieprzony Darach, którym może być Jennifer Blake. Następnie wkurwiający Derek, którego mam ochotę ponownie zabić. Cora, która ma gorsze urojenia ode mnie. Klaus, który chce wymordować połowę moich przyjaciół. Do tego jeszcze Katherine, która jest moim sobowtórem. Życie jest piękne, nie ma co.

             Po kilkunastominutowym spacerze dotarłam do parku. W oddali zobaczyłam Kath siedzącą na ławce. Podeszłam do niej.

- Streszczaj się, proszę - powiedziałam od razu.

- Też Cię miło widzieć.

- Kath, do rzeczy, proszę.

- Wiem o Alfach.

- Skąd? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Mało istotne. Chcę Ci pomóc z nimi.

- Jak i dlaczego?

- Jesteśmy takie same, tak? Mogę udawać Ciebie.

- Dlaczego? - patrzyłam na swojego sobowtóra podejrzliwie.

- Bo jestem Ci to winna. Chcę odkupić winy.

- Ty się dobrze czujesz? Odkupić winy? Śmierć zajrzała do Twoich drzwi czy jak?

- Nina, ja serio mówię. Chcę się przydać do czegoś. Proszę Cię, pozwól mi pomóc.

- Zgoda - odpowiedziałam od razu.

- Ale ... Co?! Serio?

- Tak. Potrzebuję pomocy. Sama nie wyrobię ze wszystkim. Nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie.

- Co masz na myśli?

- Muszę być jednocześnie w szkole i w domu.

- Chcesz, abym zamieniła Cię w szkole?

- Nie wiem. Nad tym jeszcze pomyślę, dobra?

              Spędziłyśmy kolejną godzinę na zwykłej rozmowie. Brakowało mi tego. Co prawda, ostatnio rozmawiałam z Corą. Ale Katherine zna mnie dłużej. Wie, jakie mam problemy, jej nie muszę tego tłumaczyć. Co dziwne, ona próbowała mnie pocieszyć i chce być dla mnie wsparciem. Jednak nie ma rzeczy niemożliwych, jak widać.

              Pożegnałyśmy się i poszłyśmy do domów. Po drodze zastanawiałam się, co mam zrobić. Z Derekiem, Blake, Alfami. Klaus pewnie niedługo mnie opuści, będzie musiał wracać do siebie. Już sama kilka razy mu to proponowałam, ale on stwierdził, że jeszcze chwilę zostanie. W Nowym Orleanie nie jest za ciekawie. Tym razem wilkołaki wyszły na ulicę i rozrabiają. Skąd wiem? Podsłuchałam rozmowę Klausa z Rebekah. Chciałam, aby wrócił do rodziny. Prędzej czy później to zrobi, a ja zostanę sama.

               Weszłam do domu i skierowałam się do salonu. Pierwotny był dla mnie wielkim wsparciem. Dzięki niemu nie czułam się samotna w tym domu, miałam z kim porozmawiać i podzielić się problemami. Klaus właśnie pił krew, oglądając telewizję.

- Musimy pogadać. A raczej ja Ci coś powiem.

- Co?

- Katherine jest w mieście , a Ty jej nie zabijesz .

- Co?! Kto?! - zerwał się nagle z miejsca i spojrzał na mnie zły.

- Katherine Pierce jest w mieście. Ty nie masz prawa jej ruszyć. Jest po mojej stronie i chce mi pomóc.

- A Ty jej wierzysz?

- Nie mam wyjścia.

- Bo?

- Klaus, sam zobacz co się dzieję. Alfy coś knują, Darach grasuje. Ja jestem sama. Ty wyjedziesz , Scott i reszta są za młodzi, a Hale bzyka Darach'a. Kto ma mi pomóc?

- Nina ...

- Nie. Nie masz prawa jej ruszyć. Koniec rozmowy.

              Wyszłam z salonu i ruszyłam do sypialni. Za dużo na siebie biorę, teraz to wiem. Nie jestem w stanie uratować całego świata w pojedynkę. Gdyby moja rodzina żyła, pewnie by mi pomogli. A tak? Chwytam się każdej możliwości. Obiecałam im pomóc. A Nina Fortem dotrzymuje obietnic. Choćby nie wiem co się działo.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro