ROZDZIAŁ 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Siedzę już kolejną godzinę na kanapie w salonie i płaczę. Dlaczego ona musiała zginąć? Nie była wcale zła, poświęciła się dla mnie. Przecież mogła nie przyjeżdżać, nie pomagać, nie wrzucać mnie to tej pieprzonej klasy. A jednak to zrobiła. Mogę powiedzieć to na głos. Katherine Pierce, zła i wredna manipulatorka, uratowała moje życie. Tylko dzięki niej jestem tu teraz i oddycham. Przecież to ja miałam oberwać, to ja miałam umrzeć, nie ona. Może i nie należała do najlepszych osób na świecie, jednak miała serce, co udowodniła mi, ratując moje życie. Nigdy jej nie zapomnę, na zawsze pozostanie w moim sercu.

                Stiles i Scott siedzą ze mną w domu. Isaac poszedł do Dereka, chciał z nim pogadać, co, moim zdaniem, jest totalnie bez sensu. Derek jest uparty, trzyma się swojego zdania. Nie da sie go tak łatwo przekonać, a w szczególności nie zrobi tego Beta. Chłopak nie przekona go, Hale będzie mnie nienawidził. Będzie jeszcze gorzej, gdy nie uda mi się uratować Cory. Nawet nie chcę o tym myśleć.

- Nina, spójrz na mnie – powiedział Scott.

               Niechętnie uczyniłam jego prośbę. Na jego twarzy malował się smutek i strach. Był również trochę zły, ale nie wiem na co lub na kogo. Może na mnie? Wcale bym się nie zdziwiła, bo ostatnio nic mi nie wychodzi. Nasi przyjaciele giną, a ja nie robię nic, aby temu zapobiec.

- To nie Twoja wina. Przestań się zamartwiać – głos zabrał Stiles.

- Jak? Sami spójrzcie. Już tyle osób poniosło śmierć. Erica, Boyd, Katherine. Teraz jeszcze Cora.

- Cora żyje – przerwał mi wilczek. - Zrobimy wszystko, aby ją uratować.

- Mam nadzieję.

- Chwila, dzwoni moja mama .

               Scott odszedł od nas i odebrał telefon. Stiles podniósł swoją rękę, a ja wtuliłam się w niego. Potrzebuję tego. Bliskości drugiej osoby, wsparcia. Kogoś, kto nie będzie mnie oceniał, tylko przytuli do siebie. Nie potrzebuję żadnych słów i zapewnień, ze wszystko będzie dobrze. 

- Dr. Hilyard nie żyje – powiedział Scott.

- Kolejna ofiara Darach'a.

- A to dopiero początek – powiedziałam. - Spójrzcie za okno.

- To jej sprawka? - zapytał Scott.

- Wydaję mi się, że tak. Potrafi manipulować pogodą.

- Co teraz? - spojrzał na mnie, troska dalej była widoczna w jego oczach.

- Nie mam pojęcia - pokręciłam głową i westchnęłam.

- Chwila – powiedział Scott i spojrzał na telefon. - To od Dereka. Pisze, abyśmy przyjechali do szpitala.

- To jedźcie.

- O nie, moja droga. Ty jedziesz z nami – powiedział Stiles.

- Ale ...

- Żadnego ale. W dupie mam wasze chore konflikty. Ty i Derek cholernie do siebie pasujecie. Ale zamiast się związać, wolicie się kłócić i skakać sobie do gardeł. Cholera, dziewczyno! Weź się w garść.

- Stiles ...

- Żadne Stiles! Nie obchodzi mnie Twój zły humor. W tej chwili ...

- Stiles! - przerwałam mu. - Dajcie mi chwilę, idę się ubrać.

               On spojrzał na mnie zdezorientowany. Wstałam z kanapy i poszłam na górę. Wybrałam jakieś ubrania, padło na czarna bluzkę z nadrukiem, jeansy z przetarciami, czarne botki na szpilkach oraz czarną skórę, i weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Wyglądam jak siedem nieszczęść.

                Zrobiłam sobie szybki makijaż, aby zakryć swój okropny stan. Nie czułam się najlepiej, jednak nie mogłam ich zostawić samych. Musze zrobić wszystko, aby chociaż spróbować uratować resztę, przynajmniej tyle mogę.Ubrałam się i zeszłam do chłopaków na dół. Stiles nie zmienił swojej miny.

- A Ty co? Zwiesiłeś się?

- Zaskoczyłaś mnie. Miałem taką piękną przemowę.

- Innym razem – powiedziałam otwierając drzwi. - Ale dziękuję. Serio mi pomogłeś.

- Do usług.

                Zaśmiałam się, Stiles naprawdę potrafi poprawić mi humor, nawet nie musi się wysilać. Wsiadłam do swojego samochodu, chłopcy pojechali Jeepem Stiles'a. Chłopak za nic nie chciał zostawiać swojego samochodu, co wcale mnie nie dziwi, ja też mam z tym problem.

                Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Pogoda robiła się coraz gorsza. Szalała ostra burza, co nie napawało mnie optymizmem. Czułam, że w najbliższym stanie coś złego się stanie. Weszliśmy to środka, a tam istna masakra. Złapaliśmy Mellise.

- Mamo, co się dzieje? - Scott od razu podszedł do kobiety.

- Był wypadek, brakuje nam lekarzy. Będziemy musieli chyba zabrać pacjentów.

- Jaki wypadek? - wtrąciłam.

- Zderzyło się kilka samochodów. Tam zginęła dr. Hilyard.

- Pieprzona suka - mruknęłam pod nosem, jednak Melissa to usłyszała. 

- Nina! Tak się nie mówi o zmarłych.

- Ale ja nie o niej.

- A o kim?

- Nie ważne. Musimy iść.

               Skierowaliśmy się do windy, Stiles nacisnął przycisk. Pieprzona Jennifer Blake, zabiję ją. Wsiedliśmy do windy. Miałam wiele wizji na temat tego, co chcę z nią zrobić. Nie miałam dla niej już żadnej litości. Ona zabijała niewinnych ludzi!

- Myślicie, że to ona? - Stiles spojrzał na nas niepewnie.

- A kto inny? - prychnęłam.

- Nie mam pojęcia.

- Właśnie. To wszystko jej wina. Miałam okazję ją zabić. Ale nie, ktoś musiał mnie powstrzymać.

                Gestykulowałam strasznie rękoma, przez co chłopcy musieli się ode mnie odsunąć, aby nie odebrać w głowy. Byłam wściekła, chociaż to mało powiedziane. Chciałam rozszarpać ją, ranić i uleczać, aby czuła ból jak najdłużej się dało. Drzwi od windy się otworzyły.

- Będziesz miała okazję – powiedział cicho Stiles.

- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona.

               Chłopak nie odpowiedział tylko kiwnął mi głową w pewnym kierunku. Spojrzałam w tamtą stronę i kogo ujrzałam? Jennifer Blake, we własnej osobie. Stała i spokojnie rozmawiała z Derekiem.

- Suka. Zabiję ją .

               Zacisnęłam dłonie w pięści i ruszyłam w jej kierunku. Scott próbował mnie zatrzymać, ale mu nie wyszło. Podeszłam do nich i uderzyłam ją w twarz, przez co upadła na ziemie. Chciałam poprawić, ale złapał mnie Derek.

- Pogięło Cię? Zostaw ją.

- A Ty co? Znowu ją zbykasz, że jesteś po jej stronie? Dobrze daje?

- Uspokój się - powiedział spokojnie, a we mnie jeszcze bardziej się zagotowało.

- Uspokój się? Mam Ci przypomnieć , ile osób zabiła?

- Ona chce pomóc.

- Chce pomóc? Czy Ty siebie słyszysz?!

- Można ciszej? - z sali wyszedł Peter.

- Świetnie. Powiedz mi jeszcze, że jesteś po jej stronie.

- Jestem po Twojej – stanął koło mnie. - Jak dla mnie, możesz ją zabić. Z chęcią Ci pomogę.

- Nie – powiedział Derek. - Nikt jej nie zabije.

- Bo co? Obronisz ją? Po co Ci ona? - byłam wściekła na niego.

- Bo tylko ja wiem, jak uratować Core – powiedziała Jennifer trzymając się za nos.

- Ty nie masz głosu. Radzę Ci się zamknąć, bo zaraz zginiesz.

- Nina? Możemy pogadać?

- Właśnie to robimy, Derek.

- Na osobności.

- A co? Masz tajemnice przed swoją ukochaną?

- Chodź.

               Złapał mnie mocno za rękę, która jeszcze się nie zagoiła i pociągnął mocno w swoją stronę. Syknęłam z bólu. Ze też nie miał w którym miejscu złapać. A było tak pięknie, praktycznie nie czułam bólu. Może to przez gniew, który ogarnął mnie prawie całą?

- Co Ci jest? - mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.

- Nic – zatrzymaliśmy się za zakrętem.

- Nie ścisnąłem Cię mocno, a Ty syknęłaś z bólu.

- Nie Twój zasrany interes.

- Czuję krew. Jesteś ranna?

- Derek, do cholery! O czym chciałeś pogadać?

- Nie możesz jej zabić. Ona uratuje Core.

- I Ty jej wierzysz?

- A mam wybór?

- Mi nie chciałeś wierzyć. A no tak, ze mną nie spałeś.

               Odwróciłam się i chciałam odejść. Serio nie miałam zamiaru wysłuchiwać jego gadania o tym, co mogę, a czego nie mogę zrobić. Ponownie złapał mnie w miejscu, gdzie była rana. Skuliłam się lekko z bólu. Derek zmarszczył brwi i podwinął mój rękaw.

- Skąd to masz?

- Zapytaj swojej ukochanej.

- Skaleczyła Cię?

- Nie, chciałam się pociąć. Myśl racjonalnie, Derek.

- Dlaczego się nie uleczas ?

- Bo zrobiła to bronią, która może mnie zabić? Zresztą, co Cię to obchodzi.

- Boli? - spojrzał na mnie z troską i współczuciem.

- Trochę.

               Złapał moją dłoń i ścisnął lekko. Jego żyły natychmiastowo stały się czarne, a ja odczułam ulgę. Dobra, teraz mnie tylko trochę bolało. Ale niby kim on jest, ze mam mu się spowiadać? Dałabym sobie radę sama, w końcu to nie jest jakaś tam śmiertelna rana, tylko małe zadrapanie, które powstało od broni, która może mnie zabić. Dobra, zbyt pozytywnie to nie zabrzmiało, ale co tam.

- Trochę? Cholernie Cię bolało.

- I co? Miałam się przed Tobą przyznać?

- Wypadałoby . Nina, nie chcę się kłócić. Chcę uratować siostrę. Pozwól mi na to, proszę.

- Też chcę ją uratować – westchnęłam. - Ufasz jej? Chcesz, aby nam pomogła?

- Nie ufam. Ale jeśli to jedyny sposób, to tak. Chcę spróbować.

- Zgoda. Nie zabiję jej. Jeszcze.

               Wróciliśmy do zgromadzenia. Miałam wielka ochotę ponownie się na nią rzucić i tym razem wyrwać jej serce, jednak skutecznie się powstrzymałam przed atakiem. Jennifer po zobaczeniu mnie od razu się cofnęła do tyłu, ale natrafiła na Petera.

- Spokojnie, nie zabiję Cię. Ale jeden Twój numer, a Derek Cię już nie uratuję. Zrozumiałaś?

- Tak.

               Kiwnęłam jej głową i spojrzałam na Petera. Był wyraźnie zawiedziony. Za to Stiles i Scott byli dumni. Ciekawe z czego. Przecież powiedziałam, ze chwilowo jej nie zabiję. Kto wie, co mi wpadnie do głowy za kilka minut? Ona może szybko mi podnieść ciśnienie, a wtedy ja nie mam zamiaru się hamować. Nikt mnie nie powstrzyma przed zabiciem jej. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro