ROZDZIAŁ 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Siedzieliśmy wszyscy w ciszy przy łóżku Cory. Ja osobiście morduję wzrokiem Blake, a Scott stoi koło mnie w gotowości. Coś mi się wydaję, ze nawet on nie byłby w stanie mnie powstrzymać przed rozszarpaniem tej wrednej suki. Tak bardzo chciała pomóc, jednak jak na razie to nic nie robi.

- Cholera – odezwał się chłopak chłopak.

                W całym szpitalu zgasły światła. Po kilku sekundach zapalili awaryjne, które mało dawało. Powoli zaczęła denerwować mnie ta sytuacja. Jesteśmy w ciemnej dupie, nawet dosłownie, i nic nie robimy.Postanowiłam się odezwać.

- Masz zamiar tak stać czy w końcu coś zrobisz?

- Nina – powiedział Scott.

- Co?! Ona nic nie zrobiła! Miała pomóc Corze, a jak na razie tylko stoi i patrzy!

- Zrobię to, ale miałam warunek. Mieliście uratować mnie przed Alfami.

- Ja tu widzę tylko jedną Alfe.

- Oni tu są - powiedziała pewnie, patrząc na mnie ze zwycięskim uśmieszkiem. Mogę ją zabić?

- Serio? Jakoś ich nie zauważyłam. Uratuj Core, bo zaraz wyrwę Ci ten durny łeb!

- Nina! Miałaś być spokojna.

- Nie, Derek. Miałam jej nie zabić. A to jest różnica.

- Możecie się uspokoić?

- A Ty co? Peter, Pan od uspokajania?

- Nie. Denerwujecie mnie już.

- Mnie też. Wystarczy nam cholerna burza, brak informacji i kręcące się Alfy.

- Cicho, Stiles.

- Ale serio, to robi się ...

- Cicho! - przerwałam mu. - Coś słyszę.

               Jak to mówią, nie chwal dnia przed wschodem słońca. Prościej mówiąc, wywołałam wilka z lasu. A dokładnie Alfy. Dlaczego ja zawsze muszę mieć takiego pecha? Nie mogłam pomyśleć o motylach?

- Kurwa! Alfy tu są.

- Mówiłam - Blake spojrzała na mnie ponownie.

- Ty się lepiej nie odzywaj. Zaraz wracam.

               Powiedziałam i nie zwracając uwagi na resztę, wyszłam na korytarz. Panował tam półmrok, dziękowałam za swój wampirzy wzrok. Cisza odbijała się z każdej strony. Skupiłam się na odgłosach, które słyszałam z piętra niżej. Wcale mi się one nie podobały.

- Ludzie, wiejcie stąd! Zabierzcie Core i ją.

- Ona ma imię – warknęła Jennifer.

- Zaraz Cię jebnę, kobieto. Wiejcie!

- A Ty? - Derek spojrzał na mnie z lekkim strachem w oczach.

- Zatrzymam ich jakoś.

- Sama? - Scott nie dawał za wygraną.

- Nie, z Królewną Śnieżką.

- Pomogę Ci - powiedział Stiles.

- Czym?! Kijem bejsbolowym?! Genialne! - krzyknęłam z sarkazmem.

- A ja mam lepszy pomysł – wtrącił Isaac. - Uciekajmy wszyscy.

- Zgadzam się – powiedzieli równocześnie Allison i Scott.

                Spojrzałam na wszystkich, każdy nich miał strach w oczach. Jedni mniej, drudzy bardziej. Jednak jedno ich łączyło, nadzieja. To było coś, co trzymało nas jeszcze przy życiu i o zdrowych zmysłach, przynajmniej większość z nas.

- Zgoda – powiedziałam. - Bierzcie Core, musimy się stąd wydostać.

               Derek podszedł do łóżka siostry i wziął ją na ręce. Cora nie wyglądała najlepiej, powinna zostać tutaj. Jednak nie mieliśmy większego wyboru, skoro Alfy są w szpitalu, musieliśmy zacząć działać. Popatrzył na każdego z nas, ja byłam ostatnia.

- Jesteś pewna?

- Czego? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Że dasz radę.

- Nie, Derek. Nie obiecam Ci, że nam się uda. Nie chcę znowu rzucać słów na wiatr – wiedział, że mówię to ze względu na jego wcześniejsze słowa w szkole. - Mogę jedynie Ci obiecać, że się postaram. Zrobię wszystko, aby każdy przeżył to starcie.

- Każdy? - zapytał Peter z cwanym uśmieszkiem.

- Każdy z bliskich mi osób. Ona się do nich nie zalicza.

- Nina - młodszy Hale popatrzył na mnie i westchnął.

- Ale tak, będę ją chronić. Możesz być tego pewien , Derek.

               Nie odpowiedział mi. Kiwnął głową i skierował się do drzwi. Przepchnęłam się pierwsza, aby w razie czego zatrzymać atak na sobie. Wiem, że dużo ryzykujemy. Wiem, że ktoś może zginąć, a ja nie jestem w stanie ich wszystkich obronić. Jednak wiem też, że dla nich jestem gotowa oddać życie.

- Idziemy schodami – powiedziałam.

                Wszyscy skierowali się za mną. Podążaliśmy korytarzami, wsłuchując się we wszystkie dźwięki. Nie były one zbyt pozytywnie nastawiające mnie, ale lepiej słyszeć cokolwiek, niż ciszę, która często jest zdradliwa. Dogonił mnie Scott.

- Nina? - jego głos był niepewny.

- Co tam? - zapytałam i uśmiechnęłam się lekko do niego.

- Boisz się?

- Alf? Nie. O was? Tak.

- Dlaczego to robisz?

- Co robię? - spojrzałam zdziwiona na Scott'a. 

- No wiesz. Mimo tych wszystkich nerwów i nieprzyjemności, Ty dalej nas chronisz. Ja pewnie na Twoim miejscu już dawno bym uciekł. A Ty? Zostałaś i robisz wszystko, aby każdy z nas był szczęśliwy.

- Niech zgadnę, chodzi Ci o Dereka?

- Skąd wiesz?

- Czytam w myślach – zaśmiałam się.

- Więc?

               Zastanowiłam się chwilę. Scott zadał dobre pytanie. To prawda, przez Dereka nie raz chodziłam wkurzona, delikatnie mówiąc. Niejednokrotnie miałam ochotę go zabić, podnosi mi ciśnienie jak nikt inny. Jest jedną z niewielu osób, którą mam ochotę zabić co najmniej dziesięć razy dziennie. Więc dlaczego w dalszym ciągu go chronię?

- Bo mi zależy – odpowiedziała na głos. Scott spojrzał na mnie zdziwiony. - To dziwne, wiem. Ale sam spójrz. Derek nie jest taki zły. Chroni swoich, chociaż tego nie okazuje. Jest gotowy do poświęceń, ale traktuje innych okropnie. Wiesz dlaczego?

- Nie - pokręcił głowa.

- Bo się boi.

- Czego?

- Uczuć - odparłam pewnie.

               Wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej. Scott przystanął na chwilę. Zerknęłam na niego przez ramię i zobaczyłam, że Derek mi się przygląda. Słyszał wszystko. Tak, Nina, słyszał. To wilkołak. Można wyłączyć ten durny głosik w głowie? Czasami jest strasznie denerwujący.

               Przystanęłam na chwilę i pokazałam ręką reszcie, aby się nie ruszali. Moja intuicja ponownie się odezwała, a ja nie miałam zamiaru jej teraz ignorować, nie w tej sytuacji. Usłyszałam kroki. Poczułam zapach. Kurwa, Alfy.

- Chowajcie się!

                To wszystko, co zdążyłam powiedzieć. Wielka Alfa, stworzona z dwóch bliźniaków, rzuciła mnie na ścianę. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na resztę. Uciekli, oprócz Jennifer. Ta podążyła do windy i uśmiechnęła się cwanie.

- Słuchaj tego, co mówią Ci inni!

                Skierowała te słowa do mnie. No, przynajmniej patrzyła prosto na mnie, wiec to chyba było do mnie. O co jej chodzi? Kogo mam niby słuchać uważniej? Czy ja coś przespałam? Oczywiście ani trochę by mnie to nie zdziwiło, ostatnio wiele mnie zaskakuje.

               Podbiegła do niej Kali i próbowała dostać się do środka. Darach wykorzystał swoje moce i odrzucił ją od drzwi. Ja, korzystając z zamieszania, przeczołgałam się do drzwi, w których zniknęła reszta. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi i zablokowałam je miotłą. Tak, wiem, świetny wybór.

- Nina, nic Ci nie jest? - zapytał Scott.

- Chyba żyję.

               Wstałam z jego pomocą, ponieważ sama nie dałabym sobie rady. Ten cholerny gigant ma sporą siłę. Dlaczego nie możemy mieć wroga, który nie będzie potrafił walczyć? Albo chociaż nie byłby tak silny.

- Gdzie Blake? - zapytał Stiles.

- Uciekła.

- Jak to uciekła?!

- Normalnie, Panie Alfo. Mówiłam, żeby jej nie ufać. Ale nie, musiałeś ponownie mnie nie posłuchać.

               Ten zrobił złą minę, ale już nic się nie odezwał. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w jakiejś sali zabiegowej. Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk przychodzącego sms'a. Spojrzałam na pozostałych. Scott wyciągnął telefon.

- To od Deaton'a – powiedział. - Znajdź mnie.

- Co? - zapytałam zdziwiona i lekko wystraszona.

- To mi napisał.

- O co mogło mu chodzić? - zapytał Isaac.

- Został porwany – odezwał się Stiles. - Zdążyła go dorwać.

- Albo dopiero dorwie – powiedziałam, a oni spojrzeli na mnie. - Znam Deaton'a trochę dłużej niż wy. Może coś przeczuwać, dlaczego do Ciebie napisał.

- Muszę mu pomóc.

- Wiem, Scott. I pomożesz. Najpierw wydostańmy się stąd. Następnie Ty polecisz uratować szefa.

- A ja mu pomogę – powiedział Stiles.

- Zgoda - kiwnęłam głową.

- Co robimy?

               Zastanowiłam się chwilę. Musimy się stąd wydostać, to pewne. Pytanie brzmi : jak? Mamy ze sobą słabą dziewczynę, umierającą. Sytuacji nie poprawiał fakt, że w szpitalu są Alfy. Nagle rozległ się komunikat wygłoszony przez Melissę McCall.

- Pan Deucalion ... Po prostu Deucalion. Prosi, aby pewne osoby oddały mu to, na czym mu zależy. Nikt na tym nie ucierpi. Chce tylko tą jedną osobę. I nie chodzi mu o Ninę.

                Spojrzałam na resztę. Osobiście wiedziałam, że nie chodzi o mnie. On chce Jennifer Blake. W sumie sama jej chciałam, ale tylko po to, aby pozbawić ja życia, najpierw torturując tak długo, jak tylko się da.

- Co teraz? - zapytała Allison.

- On ma moją mamę!

- Spokojnie, Scott. Nie zrobi jej krzywdy.

- Skąd wiesz?

- Nie zraniłby jej. Chce, abyś doszedł do jego stada. A jeśli skrzywdzi Twoją mamę, Ty nigdy tego nie zrobisz. Może i jest zły, ale nie jest głupi.

- Więc, co robimy? - zapytał Isaac.

- Spróbujemy się stąd wydostać i uratować Core oraz szeryfa. Plan? Nie dajmy się zabić – powiedziałam.

                Każdy kiwnął mi głową. Wiem, że to nie będzie łatwe zadanie. Ale zrobię wszystko, aby uratować swoich przyjaciół. Nie mogę pozwolić sobie na kolejny błąd i pozwolić komuś stracić życie. Przynajmniej teraz muszę zrobić wszystko, abyśmy wyszli z tego cało.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro