ROZDZIAŁ 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Mamy nowy plan. A mianowicie ja i Peter zajmujemy się Alfami. Hale wstrzyknął sobie coś do żył, ma mu to pomóc w walce i zwiększyć jego siły. W tym czasie, gdy my zajmiemy się Alfami, Derek, Cora, Stiles, Scott, Isaac i Allison mają uciec ze szpitala. Wkradną się do karetki i odjadą. Scott i Stiles pójdą szukać Deaton'a. Po nas ma wrócić para zakochanych, czyli Isaac i Allison. Tak na serio, to nie wiem czy są zakochani. Tak mi się jakoś przyjęło.

               Wyszliśmy z Peter'em pierwsi z sali. Rozejrzeliśmy się dookoła, poczułam Alfy. Moje ciało automatycznie się napięło, byłam gotowa do ataku. To nie będzie łatwe starcie, jednak musimy zaryzykować i chociaż spróbować ich zatrzymać, aby reszta mogła w spokoju uciec ze szpitala.

- Gotowy? - spojrzałam na Peter'a.

- Jak nigdy.

               Oboje przygotowaliśmy się do walki. To będzie ciężkie starcie, ale damy radę. Mam przynajmniej taką nadzieję. Zza rogu wyszedł mutant i popatrzył na nas. Czy on musi być taki brzydki? Na sam jego widok mam ciarki na plecach.

- Oddajcie Darach'a.

- Nie mamy jej - odpowiedziałam spokojnie.

- Nie wierzymy.

               Rzucili się w naszą stronę. Peter nie próżnował. Rzucił się na nich, zanim ja zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch. Stanęłam jak wryta i czekałam na rozwinięcie akcji. Długo to nie trwało, ponieważ po paru sekundach został rzucony na ścianę.

- Świetnie.

               Tym razem ja rzuciłam się na bliźniaków. Musimy odciągnąć ich uwagę. Reszta musi bezpiecznie wydostać się ze szpitala. Ta myśl była jedyna, jaką teraz miałam w głowie. Bezpieczeństwo przyjaciół było najważniejsze.

               Uderzyłam z pięści w twarz mutanta, ale ten się nie wzruszył. Oddał mi z podwójną siłą. Wstałam z podłogi i skoczyłam za niego. Patrzył prosto na mnie, dzięki temu reszta uciekła z sali. Ponownie rzuciłam się na niego, ale znowu odparł mój atak, rzucił mną o ścianę. Peter powtórzył moje kroki, na marne. Oboje leżeliśmy na ziemi. Spojrzałam na niego.

- Jeszcze chwila.

               Podnieśliśmy się i natarliśmy we dwoje na bliźniaków. Oczywiście nasze ataki były na marne, ale dzięki temu reszta pewnie była na dole. Mutant jakby czytał nam w myślach, przewidywał każdy nasz ruch, przez co mieliśmy utrudnione zadanie.

- Uciekaj – powiedział Peter. - Zaraz dołączę.

               Kiwnęłam mu głową i wstałam z ziemi. Skierowałam się szybko na schody, którymi schodziłam na dół. Usłyszałam ryk, więc odwróciłam się na chwile. Cholera, jednak mogłam nie zostawiać Peter'a samego, przecież jest osłabiony. Przez moją nieuwagę wpadłam na kogoś. Tym kimś był Derek.

- Nic Ci nie jest? - zapytał.

- Trochę boli, ale dam radę – wskazałam na ranną rękę. - Co tu robisz  ?

- Chciałem wam pomóc.

- To teraz wiejemy.

               Oboje skierowaliśmy się w dół. Staliśmy pod wyjściem i czekaliśmy na Petera, jednak ten się nie zjawiał. W mojej głowie pojawiły się już czarne myśli i wizje jego śmierci. Nie wybaczyłabym sobie tego, ze zostawiłam go tam na pewną śmierć. Zaczęłam się denerwować. Dostałam sms'a od Scott'a.

 ,, Dwóch kolejnych lekarzy nie żyje '' .

               Spojrzałam na Dereka, który przeczytał wiadomość. Darach nie próżnuje, stara się dokonać swojego rytuału bez względu na resztę. Pieprzona Blake zachodzi mi za skórę jeszcze bardziej, o ile jest to w ogóle możliwe.

- Idę po Petera – powiedziałam.

- Nie. Oni mogą Cię skrzywdzić.

- Jego też.

- O Ciebie martwię się bardziej.

               Spojrzałam mu prosto w oczy. Faktycznie, wyczytałam z nich troskę. Od kiedy Derek Hale się mną przejmuje? Przecież od zawsze sprawiał wrażenie, jakby miał mnie głęboko w poważaniu. Skąd u niego taka nagła zmiana?

- Gołąbeczki, jestem – powiedział Peter, zjawiając się nagle . - A teraz wiejemy, są blisko.

               W oddali zobaczyłam auto Argentów. Domyśliłam się , że to Isaac. Allison musi być w taki razie u mnie z Corą i Lydią, ta druga miała dojechać do nas. Złapałam Hale'ów za rękę i pognałam w stronę samochodu, ani razu nie odwracając się za siebie.

                Weszliśmy do środka, a ja nadal trzymałam Dereka za rękę. Peter'a puściłam przed wejściem. Alfa wcale mi się nie wyrywał. Dlaczego go trzymałam? Nie mam pojęcia, tak mi było dobrze. Nie czułam się skrępowana tą sytuacją, wręcz przeciwnie, czułam się dobrze. 

- Gdzie jedziemy? - zapytał Isaac.

- Do mnie. Reszta już powinna być na miejscu.

               Ten tylko kiwnął głową i odpalił silnik, ruszyliśmy w drogę. Zastanawiałam się nad rozwiązaniem zagadki. Najpierw mama, później Katherine, teraz Jennifer. To nie mógł być przypadek. Może każda z nich dawała mi jakąś wskazówkę, a ja nie potrafiłam ich dostrzec?

               Po kilkuminutowej jeździe dotarliśmy do mojego domu. Derek nie puścił mojej ręki. Pociągnął mnie mocno w swoją stronę i pognaliśmy do środka. Cora leżała na kanapie, wyglądała okropnie.

               Alfa puścił mnie i podbiegł do siostry. Współczułam mu, musiało być mu cholernie ciężko. Blake obiecała mu pomóc, a jednak zwiała od razu, gdy nadarzyła się okazja. W moich oczach pojawiły się łzy, przez ten czas zdążyłam się do niej przyzwyczaić i szczerze polubić.

               Ja nadal zastanawiałam się nad słowami kobiet. Może to były jakieś wskazówki, które miałam wykorzystać? Tylko w jaki sposób miałam to zrobić? Zaczęłam się nad tym coraz bardziej zastanawiać. Popatrzyłam na Core.

- Rozwiązanie jest blisko. Nie szukaj go tam, gdzie to oczywiste – powiedziałam na głos.

- Co? - zapytał Derek.

- Twoja krew nie tylko tworzy nowe istoty.

- Nina? Dobrze się czujesz?

- Słuchaj tego, co mówią Ci inni.

- Nina, cholera! Zaraz będę się martwił o dwie kobiety, które są najważniejsze w moim życiu! - krzyknął Derek.

                 Nie przejęłam się jego słowami, jakoś ich sens do mnie nie docierał. Coś mi mówiło, że te słowa, to wskazówki. Ale jeśli mam rację, to co one chciały mi powiedzieć? Nie mogły to być jasne wskazówki, które od razu by mi podsunęły rozwiązanie?

               ,, Rozwiązanie jest blisko. Nie szukaj go tam, gdzie to oczywiste. '' . To proste, szukanie w księgach było zbyt oczywiste. Od razu zaczęłam w nich szukać odpowiedzi. Mama wskazała mi, żebym tego nie robiła. Tam nie znalazłam żadnej odpowiedzi.

               ,, Twoja krew nie tylko tworzy nowe istoty '' . To też jest w miarę proste. Moja krew może również uleczyć innych z ran. Jestem wampirem, w połowie, ale jednak działa tak samo, jak zwykłego wampira.

                ,, Słuchaj tego, co mówią inni! '' . To mi w niczym nie pomaga. To prawda, rzadko kiedy słucham rad innych. Najczęściej staram się być samodzielna. Nauczyło mnie tego życie i jakoś tak trzymam się tego do tej pory.

               Te trzy zdania, może one się ze sobą łączą? Może powinnam o nich pomyśleć, jak o całej wskazówce? Wszystko było cholernie dziwne, ale co szkodzi mi spróbować? Niewiele mam do stracenia.

                ,, Rozwiązanie jest blisko. Nie szukaj go tam, gdzie to oczywiste . Twoja krew nie tylko tworzy nowe istoty. Słuchaj tego, co mówią inni ''

- Nina? - Peter położył swoją dłoń na moim ramieniu.

- Cicho – odpowiedziałam.

               To musi być rozwiązanie. Tylko jakie? Jest blisko, nie ma go w księgach. Krew nie tylko tworzy, posłuchaj innych. Cholera jasna, coś mnie zaraz trafi. To musi mieć jakiś sens, przecież w innym wypadku nikt nie mówiłby takich słów, prawda?

               Chwila. Moja krew nie tylko tworzy. Co może robić innego? Leczyć. To prawda. Klaus tworzył swoje hybrydy dzięki mojej krwi. Moja krew również leczyła innych. Może to właśnie ona jest tym, czego szukamy. Rozwiązaniem jest moja ...

- Krew! - krzyknęłam nagle, zwracając na siebie uwagę innych.

- Przynieść Ci?- zapytał Peter.

- Nie. Moja krew jest rozwiązaniem.

- O czym Ty gadasz? - zapytał Derek.

- Dopiero teraz zrozumiałam. Te dziwne zdania, to co powiedziała Kath i Jennifer, słowa mojej mamy. To były wskazówki. Moja krew jest rozwiązaniem.

- Rozwiązaniem na co?

- Na chorobę Cory.

               Podeszłam do kanapy i kucnęłam przy dziewczynie. Spojrzałam na jej bladą skórę. Z minuty na minute jej stan wyraźnie się pogarszał, nie było czasu do stracenia. Jej organizm był już wystarczająco wyczerpany walka z trucizną.

- Co Ty chcesz zrobić? - Derek spojrzał na mnie przerażony.

- Podać jej moją krew.

- A jeśli jej zaszkodzisz? Nina, nie masz pewności.

- Wiem. Musimy spróbować. Derek, proszę Cię. Musisz mi zaufać. Ten jeden, jedyny raz. Proszę.

               Spojrzałam na niego. Wahał się, to pewne. Na jego miejscu też bym miała obawy. W końcu chodziło o jego młodszą siostrzyczkę, którą niedawno odzyskał. Nie mamy pewności, że to właśnie moja krew ją uratuje, jednak muszę spróbować.

- Ufam Ci – powiedział.

               Kiwnęłam mu głową z uśmiechem na twarzy i spojrzałam na Corę. Delikatnie uderzyłam ją w policzek, aby się obudziła. Otworzyła leniwie oczy i spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem. W moich oczach ponownie stanęły łzy, a rytm serca był szybszy.

- Cora, musisz mi zaufać. Podam Ci moją krew, dobrze? Wiem, że smak do najlepszych nie należy, ale to może Ci pomóc.

- Ufam Ci.

                Spojrzałam w jej oczy. Nie zobaczyłam tam żadnego wahania. Dziewczyna serio mi ufała, a ja nie mogłam jej zawieść. To musi być dobre rozwiązanie, to musi się udać. Podwinęłam rękaw i spojrzałam na swój nadgarstek.

- Oby się udało.

                Wyszeptałam cicho i nadgryzłam swoją rękę. Spojrzałam na cieknącą krew, następnie na Corę. Kiwnęła mi głową, dla mnie był to znak. Przystawiłam nadgarstek do jej ust. Zaczęła pić moją krew, a ja krzyknęłam z bólu. Nigdy mnie to nie bolało. Czyżby to był błąd?




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro