ROZDZIAŁ 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Biegłam przez las z wampirzą prędkością i to był mój błąd. Dlaczego? Bo zostałam popchana na wielki głaz. Przez kogo? Przez Alfę. Nawet nie poczułam jego zapachu, biegłam za szybko. Pozbierałam się z ziemi i wstałam. Obejrzałam się dookoła mnie. Było ich więcej. Co najmniej 9. No tak, ostatnio 2 było mi za mało, bo Deucalion wysłał większą ilość.

- Cześć wam – uśmiechnęłam się do nich. Trzeba grać na czas.

- Nina, jak miło Cię widzieć – powiedział John. Tak, znam go.

- Was niestety nie. Nie przepadam za mordercami.

- Sama nim jesteś – odezwał się jakiś nieznajomy.

- Bardzo ciekawe spostrzeżenie. Z tym, że ja nie zabijam swoich jak wy.

- Deucalion chce Cię.

- A ja nie chcę jego, za to chcę gwiazdkę z nieba. Da mi ją?

- Przestań się zgrywać, Fortem.

- To teraz lecimy po nazwiskach? To nie fair. Ja połowy z was nie znam.

- Poznasz, gdy dojdziesz do naszego stada.

- Patrz jak bardzo mi się spieszy dojść do was. A teraz przepraszam was Panowie. Mam ważniejsze sprawy niż rozmowy z wami.

          Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść jak najdalej od nich. Deucalion może i jest ślepy, ale nie głupi. Nigdy nie miałam zamiaru ignorować jego słów, ponieważ on nigdy nie wycofywał się z obietnic. Jest silnym przeciwnikiem, którego ciężko będzie pokonać.

- Brać ją!

- No i się zaczyna.

          Westchnęłam i odwróciłam się w ich stronę. Każdy z nich był przemieniony. Świetnie. Walka z wilkołakami zawsze ciekawie się kończy. Dlaczego to zawsze ja muszę mieć takiego pecha i pakować się w kłopoty?

-Wedle życzenia. Zabiję was wszystkich – ukłoniłam się i rzuciłam do ataku.

          Pierwszych dwóch pokonałam bez jakichkolwiek problemów. Musieli być nowy, bo byli słabi. Potem było ciężej. Oberwałam kilka razy w głowę. Oto ich strategia : walić w głowę tak długo, aż straci przytomność. Dobry plan. Odepchnęłam jednego z nich na drzewo, podbiegłam i wyrwałam mu serce. 3 nie żyję, jeszcze tylko 5. Dam radę. Albo nie. Cała piątka rzuciła się na mnie. Z trzema mogę walczyć. Z piątką jest gorzej. Byłam zdecydowanie na przegranej pozycji. Jednego z nich udało mi się ugryźć, ale on się tym nie przejął. Walili we mnie ze wszystkich stron. Rzucili na ziemię. Czyli już po mnie.

          Ryk. Głośny ryk. Czyli jednak nie po mnie. Wilkołak pojawił się znikąd i zaczął walczyć z resztą. Wstałam szybko z ziemi. To Derek, świetnie. Rzuciłam się na kolejne wilki i starałam się powalić je na ziemię. Moje szczęście jest takie, że ich pazury nie są mi groźne. Tylko zęby, ale na to mam lekarstwo. Skupiłam się na walce. Podniosłam kij i rzuciłam nim w jednego Alfę. Prosto w serduszko, czyli jednak mam cela. Zostało 4 , teraz 3. Derek świetnie sobie radzi. Cała trójka rzuciła się na niego, a o mnie to już zapomnieli. Wredni są. Podbiegłam do nich od tyłu i zatopiłam w dwóch z nich swoje ręce. Trzymając w dłoniach serca powiedziałam :

- O mnie się nie zapomina.

          Wyrwałam je. Ten jeden skorzystał z sytuacji i zwiał. Derek chciał za nim biec, ale go zatrzymałam. Następnym razem, gdy zachce mi się słuchać intuicji i biegać po lesie, najpierw strzelę sobie w serce, aby tego nie robić.

- Nie warto - wystawiłam rękę w jego stronę, zatrzymując go.

- Czy Ty musisz pakować się w kłopoty?

- Takie moje życie – powiedziałam ciężko oddychając.

- Wszystko ok? - zapytał wyraźnie zmartwiony.

- Tak, trochę mi słabo.

- Wampir może zemdleć?

- Tak, jeśli jest wysuszony.

- A Ty jesteś? - w jego głosie było słychać troskę.

- Teraz? Tak troszeczkę.

- Chodź, idziemy do mnie.

           Derek przerzucił moją rękę sobie przez szyję i zaczął mnie prowadzić. Może i jestem silna, ale gdy jestem mocno ranna, moja krew mnie opuszcza. Równa się to z tym, że muszę się napełnić ludzką krwią. Szliśmy kawałek w ciszy, ale musiałam ją przerwać.

- Derek ... Dziękuję za pomoc. To było miłe. Skąd wiedziałeś?

- Widziałem przez okno, jak skierowałaś się do lasu. I nie ma za co.

- Podglądałeś mnie?

- Nie. Po prostu z Peterem patrzyliśmy na niebo.

- Jasne. Już Ci uwierzę. Ale to nie zmienia faktu, dlaczego po mnie przybiegłeś?

- Przez Petera. On chciał to zrobić. Ale go ubiegłem.

- Martwiłeś się o niego?

- Nie - zaprzeczył natychmiastowo, kłamał.

- Nie? Czekaj, czekaj. Ty jesteś o mnie zazdrosny!

- Wcale nie.

- A właśnie, że tak. To w takim razie dlaczego nie puściłeś Petera tylko sam mi pomogłeś?

- Bo ... Tak. On mógłby wykorzystać sytuacje i ... coś Ci zrobić.

- Bujasz - zaśmiałam się lekko.

- Wcale nie – zakręciło mi się mocniej w głowie. Dobrze, że Derek mnie trzymał. - Choć tu.

- Derek, nie trzeba. Dam radę.

          On mnie nie posłuchał. Wziął mnie na ręce i nie odezwał się już nic. Wniósł mnie do loftu i położył na kanapie. Z góry zbiegł Peter.

- Przyniosłeś ją? Jak ją do tego zmusiłeś? - podszedł do kanapy i spojrzał na mnie. - O Matko, Nina. Co się stało? Coś Ty jej zrobił?!

- Peter, spokojnie – powiedziałam. - To nie Derek. Myślisz, że dałby sobie ze mną radę?

- W sumie to nie. Ale mógł Cię wziąć z zaskoczenia. Więc co się stało?

- Alfy – powiedział Derek niosąc apteczkę. - Zaatakowali ją w lesie.

- Derek, co Ty masz zamiar mi zrobić?

- Opatrzyć Cię. Jesteś ranna.

- Przeżyję - odparłam od razu.

- Nie wątpię - odpowiedział z ironią w głosie. O co mu chodzi?

          Mówiłam już kiedyś, że Derek ma coś z głową? Nie? Nie mówię to teraz. On chce opatrzyć mi rany. Mi wystarczy dać krew. Ale nie powiem, to urocze i miłe z jego strony.

- Troszczysz się?

- O Ciebie? Nigdy. Nie ruszaj się.

          Wykonałam jego polecenie. Zaczął wycierać moją twarz z krwi. Miał skupiony wyraz twarzy. Robił to bardzo delikatnie. Jakby bał się mnie skrzywdzić.

- Może lepiej usiądę? Będzie Ci wygodniej.

- A Tobie? Będzie lepiej? Nie. Więc leż.

          I tyle by było z mojego zdania. Czuję się jak małe dziecko, a mój tatuś mnie opatruje. Boże, jak to zabrzmiało okropnie. Alfa skończył opatrywać moją twarz. Myślałam, że to już koniec, ale nie.

- Ściągaj bluzkę.

- Słucham?! - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Ściągnij bluzkę - najgorsze jest to, ze on był poważny.

- Derek, jeśli chcesz mnie zobaczyć nago to wymyśl lepszą wymówkę albo zrób to ciekawszego.

- Masz ranę na brzuchu - przewrócił oczami -  Muszę ją opatrzyć.

- Nie musisz - powiedziałam twardo.

- Muszę. Myślisz, że nigdy nie widziałem kobiety w staniku?

- Peter może nie widział.

- Petera nie ma. Wyszedł.

- Kiedy? - zdziwiłam się. Nic nie słyszałam.

- Jak zacząłem Cię opatrywać.

- Może jest zazdrosny - uśmiechnęłam się.

- O Ciebie? Za wysoko się cenisz.

- Dzięki - prychnęłam.

          Podniosłam się delikatnie i ściągnęłam koszulkę. Spojrzałam na Dereka, a ten patrzył w moje oczy. Szkoda tylko, że te niżej. Po chwili podniósł wzrok na moją twarz. Najpierw spojrzał mi w oczy, później ma moje usta. Gdy ponownie złapaliśmy kontakt wzrokowy, on zaczął powoli zbliżać się do mojej twarzy, ja zrobiłam to samo. Nagle usłyszeliśmy huk i odskoczyliśmy od siebie. W progu stał Peter.

- Pomyślałem , że przyda Ci się krew - podszedł nieskrępowany moim ubiorem – Proszę. Już możesz się ubrać. Derek nie musi Cię opatrywać.

- Dziękuję, Peter. To bardzo miłe z Twojej strony - uśmiechnęłam się do niego, ubrałam bluzkę i wyciągnęłam rękę po woreczek. Ten usiadł koło mnie i mi się przyglądał. Derek wstał zły i poszedł odnieść apteczkę.

- Mam coś na twarzy? - zapytałam Petera.

- Nie. Zastanawiam się, jak oni mogli Ci to zrobić.

- Sam nie jesteś lepszy - wysyczał Derek.

- Byłem, jeśli już . Teraz jestem dobry.

- Widać - warknął młodszy Hale.

- Chłopcy, spokój.

          Moja wypowiedź została przerwana przez wejście Scott'a i Isaac'a. Spojrzeli po wszystkich, wzrok Scott'a zatrzymał się na mnie.

- Nina! - podbiegł szybko. - Co Ci się stało?

- Alfy mnie zaatakowały. Ale to nic takiego.

- Nic takiego? Dziewczyno, wyglądasz okropnie.

- Bo nie zdążyłam wypić przez was krwi. Byłoby gorzej, gdyby nie Derek.

- Derek? - odezwał się Isaac. - A co on ma wspólnego z tym?

- Ej, ja tu jestem.

- Przybiegł do lasu – nikt nie zwrócił uwagi na Alfę. – I mnie uratował. Dzięki niemu tu jestem - odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam. Oddał uśmiech.

- Dziękuję, Derek – powiedział Scott z wdzięcznością.

- Drobiazg. Każdy by to zrobił.

- A jak Ty się tam znalazłeś?

- A czy to ważne? - odpowiedziałam za Dereka. - Ważne jest to, że oboje żyjemy. A co was sprowadza? - Chciałam szybko zmienić temat.

- Chcę odzyskać wspomnienia. Może dzięki temu znajdziemy Ericę i Boyd'a.

- Jak chcesz to zrobić?

- Nie wiem. Musimy pomyśleć.

- Zrobię to, ale jutro – odezwałam się. Sięgnęłam po woreczek z krwią i zaczęłam go pić. - Muszę się zregenerować. Dzisiaj nie dam rady.

- A jutro dasz?

- Spróbuję, Isaac. Nie obiecuję.

- Ja też spróbuję – powiedział Peter. - Jutro zrobimy to razem.

- Dobrze. A teraz wybaczcie, ale chcę do domu.

- Odwiozę Cię – powiedział Derek.

- Nie trzeba – powiedziałam. - Dam radę prowadzić. Dziękuję za wszystko, Derek. Do zobaczenia. Jakby coś się działo to dzwońcie.

          Uśmiechnęłam się do nich i pomachałam. Wyszłam z loftu Hale'ów i skierowałam się do auta. Jestem mistrzem w szybkim wychodzeniu. Nie wiadomo kiedy i jak, a ja informuję wszystkich, że wychodzę. Taka już moja natura. Dotarłam do auta i skierowałam się do domu. Potrzebuję odpoczynku, to pewne. Rzucę się na łóżku w ciuchach. Po dzisiejszym dniu zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro