00

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzik jak zwykle nie zadzwonił. Nie było w tym oczywiście nic dziwnego i niezwykłego, choć miała jeszcze ostatki nadziei na to, że przynajmniej pierwszego dnia uda jej się zrobić dobre wrażenie. Nic bardziej mylnego. Notoryczne spóźnianie się na wszystko najwidoczniej było głęboko zakorzenione w jestestwie Demetrii Werner. Nieważne jak bardzo starała się to zmienić, jakaś złośliwa siła wyższa, której najwidoczniej sprawiało to niebywałą przyjemność, za każdym razem wbijała się klinem między jej postanowienia i bezlitośnie je niszczyła.

Na całe szczęście, los zesłał jej dar od niebios, który niezliczone ilości razy ratował ją przed jej własnym przekleństwem. Tak było również teraz. Głośna muzyka dzwonka rozdarła słodki sen w samym jego środku, w idealnie złym momencie. Demetria szeroko otworzyła oczy i gwałtownie poderwała się do siadu, rozglądając się wokoło nieprzytomnie. Potrzebowała dłuższej chwili, by przypomnieć sobie, który mamy rok, i kolejnej, by uświadomić sobie, co dzisiaj za dzień. Wydała z siebie cierpiętniczy jęk, otarła ośliniony policzek i wyciągając się tak daleko, jak pozwoliły jej na to możliwości oraz jej krótkie, pulchne ciało, złapała w rękę telefon.

- Halo? - rzuciła do słuchawki, przeciągając ostatnią samogłoskę by pokazać, jak bardzo niezadowolona jest. Z zamkniętymi oczami podniosła się z łóżka i po omacku ruszyła w stronę krzesła zawalonego naręczem ubrań. Zaraz jednak zrezygnowała z tego pomysłu, gdy ból rozlał się po jej stopie w wyniku kolizji z tymże meblem, który, jak się okazało, stał o wiele bliżej niż myślała. Zaklęła soczyście.

- Kiedy wrócę, oczekuję, że mieszkanie będzie w takim stanie, w jakim je zostawiłem - z głośnika dobiegł głęboki śmiech Adriana. Demetria przewróciła oczami.

- Nie martw się, apokalipsa zaczęła się w moim pokoju, i tu też się skończy - zapewniła go, w międzyczasie przewracając stertę ubrań do góry nogami.

- Nie będzie żadnego podziękowania za to, że troszczę się o twoje dotarcie na czas?

- To zalicza się do twojej części czynszu, skarbie - prychnęła przesłodzonym tonem, po czym bez słowa się rozłączyła. Nie miała czasu na przekomarzanki. Prawdę mówiąc, nie miała czasu nawet na czynności pierwszej potrzeby, takie jak jedzenie, nie mówiąc już o kompletnie zbędnych rozmowach z Adrianem.

Z jeszcze większą energią przerzucała poszczególne skrawki tkanin, szukając w nich przebłysku bieli i czerni, które w jej szafie były tak rzadko spotykane. Zmarszczyła brwi, starając się nie dać stresowi wejść sobie na głowę. Podparła się pod boki i rozejrzała się po pomieszczeniu, dokładnie lustrując je wzrokiem. Ani śladu koszuli. Spódnica przepadła, dokładnie tak samo jak jej szanse na dobre pierwsze wrażenie.

- Pieprzony dress code, niech go piekło pochłonie - warknęła, ruszając z powrotem w stronę krzesła. Mocnym lewym sierpowym powaliła rzeźbę z ubrań na ziemię, patrząc z niepokojącym samozadowoleniem na jej wielokolorowe zwłoki. Z triumfalnym okrzykiem złapała w jedną dłoń śnieżnobiałą koszulę, w drugą ziejącą czernią spódnicę i usatysfakcjonowana udała się do łazienki.

Z niezadowolonym grymasem i jawną niechęcią wbiła się w strój, po czym złapała za paletkę cieni. Zagapiając się na własne odbicie i pukając końcówką pędzla w policzek zastanawiała się, czy makijaż również zalicza się do dress codu. Wydęła usta w mało zadowolony dzióbek, uznawszy, że lepiej dmuchać na zimne. Wspaniałomyślnie zdecydowała się zrezygnować z podkreślenia swojej chaotycznej osobowości. Wzdychając cierpiętniczo raz po raz, przyłożyła eyeliner do powieki, uchylając niekontrolowanie usta. Ręka jej zadrżała. Warknęła ze złością, ale cierpliwie zmyła nieudaną kreskę i podjęła kolejną próbę. Za trzecim podejściem odetchnęła z ulgą, spojrzawszy radośnie w lustro. Drugie oko poszło już jak z płatka, co wprawiło ją w jeszcze lepszy nastrój.

Z szerokim uśmiechem odsunęła się od wpijającej jej się w brzuch umywalki i rzuciła ostatnie spojrzenie na całokształt. Mimowolnie skrzywiła się na typowe połączenie bieli i czerni. Było zbyt nudne, klasyczne, zwykłe. Zbyt proste i ani trochę nie przyciągające wzroku. Kompletnie do niej nie pasowało.

Ze skwaszoną miną założyła na stopy czarne, sznurowane botki na niewysokim obcasie. Ta część jej codzienności dodała jej odrobinę otuchy, a butelkowozielony płaszcz, który zarzuciła na ramiona, trochę koloru i wesołości. W dobrym nastroju otworzyła drzwi na oścież, stając w progu wyprostowana, z brodą uniesioną wysoko, niczym pani wszystkiego wokół. Pani chaosu.

Krzywy uśmiech i optymizm zniknęły jednak momentalnie wraz z jednym spojrzeniem rzuconym na tarczę zegarka na jej lewym nadgarstku. Kobieta wciągnęła z sykiem powietrze do płuc i rzuciła się w stronę zimnej, zupełnie pustej klatki schodowej, niemalże zapominając przy tym o zamknięciu mieszkania. Stukot pantofli rozniósł się echem po korytarzu, gdy na łeb na szyję zbiegała cztery piętra w dół, w pośpiechu błędnie uznając, że opcja ta przegoni windę. Dysząc ciężko wypadła z budynku, potrącając przy tym starszą panią, która rzuciła jej tylko spojrzenie pełne wyższości i rezygnacji. Niestety, niezgrabne przeprosiny Demetrii porwał gwałtowny podmuch wiatru, nie pozwalając staruszce wyrobić sobie o niej bardziej pochlebnej opinii.

Gardło zaczęło ją piec od chaotycznego oddechu, a nogi plątały się od ciągłego slalomu pomiędzy mechanicznymi sylwetkami. Gwar miasta momentalnie przyprawił ją o ból głowy. Dłoń stała się mokra od zaciskania jej mocno na pasku torebki. Wpadała na ludzi i taktownie ignorowała ich oburzenie i pełne pretensji wołania, które zostawały za nią daleko w tyle. W oddali dojrzała granatowe zarysy przystanku i uśmiechnęła się, pełna nadziei. Uśmiech ten zrzedł jednak tak szybko jak się pojawił, gdy krwistoczerwony, wężowy pojazd wtoczył się w zagłębienie ulicy. Zamachała szaleńczo ręką i krzyknęła, łudząc się, że może ktoś ją dostrzeże. Przyśpieszyła, o ile było to jeszcze możliwe. Pęd rozwiał jej włosy, dzięki czemu nie wpadały jej do oczu i dały idealny widok na zamykające się drzwi autobusu. Gdy wbiegła na przystanek, dysząc przy tym jak pierwsza maszyna parowa, on był już kilkanaście metrów dalej, śmiejąc jej się przy tym szyderczo w twarz. Ramiona opadły jej wzdłuż tułowia, gdy odprowadzała pojazd zrezygnowanym spojrzeniem. W końcu, po kilku sekundach, zniknął jej z oczu, ale ona dalej stała w jednym miejscu jak skamieniała, nie mogąc to uwierzyć. Spuściła głowę, gdy łzy bezsilności i gniewu napłynęły jej do oczu. Zamrugała kilka razy, odpędzając je i szybko biorąc się w garść. Co teraz? Autobus uciekł, ale ona wciąż musi w jakiś sposób dostać się do pracy. Może taksówka?

Warkot silnika po jej lewej wybudził ją z transu. Odwróciła się gwałtownie, prawie się przy tym wywracając, pewna, że jakiś niezwykle domyślny taksówkarz postanowił dziś zostać jej wybawicielem. Jej wzrok nie napotkał jednak kanarkowo żółtej karoserii, a głęboki odcień bordowego lakieru. Zastanowiła się, czy jakimś cudem mogła nie zauważyć u siebie wcześniej oznak daltonizmu. Jednak brak wyraźnego, nie dającego się przegapić oznaczenia z jednoznacznym napisem 'taxi' utwierdził ją w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.

Wszystko, oprócz błyszczącego nowością renault, który jakby niecierpliwie czekał, aż łaskawa pani postanowi w końcu wsiąść.

Cofnęła się mimowolnie, spoglądając podejrzliwie na mruczący jakby z samozadowoleniem samochód. Przyciemniane szyby nie pozwalały jej zajrzeć do środka, nie miała więc pojęcia kto siedzi za kierownicą. Czy w ogóle ktoś siedzi.

Wiatr szarpnął nią w przód, jakby zachęcał ją do złapania za klamkę i otworzenia drzwi. Uchyliła usta, ale nie zdążyło się z nich wydobyć nawet słowo, gdy szyba opadła, a ze środka pojazdu buchnęła ogłuszająca muzyka. Skrzywiła się.

- Wsiadasz czy będziesz tak czekać na inne zbawienie boskie, które najprawdopodobniej już się nie pojawi? - w ziejącej dziurze pojawiła się rozczochrana głowa wyszczerzonego szeroko mężczyzny na oko w jej wieku. Zamrugała kilkakrotnie, nie do końca pewna co zrobić. Obcy facet zaprasza ją do samochodu. Czy świat rzeczywiście był tak wspaniałomyślny, bezinteresowny i chciał jej jedynie pomóc? Choć z drugiej strony jej szef urwałby jej głowę jeśli by się spóźniła, gorzej już chyba nie mogło być. Postąpiła parę drobnych kroków w przód, gdy drzwi otworzyły się szeroko, zachęcając ją do zatonięcia we wnętrznościach maszyny.

Nie zastanawiając się już dłużej klapnęła na miękki, skórzany fotel. Zamknęła drzwi odrobinę za mocno, ale kierowcy najwidoczniej to nie przeszkadzało. Co było trochę dziwne. Ona na jego miejscu dbałaby o to cudeńko jak o własną cnotę.

- Otwierasz tu jakiś mini pub? - rzuciła, znów krzywiąc się przez ogłuszające basy dudniące jej w klatce piersiowej. Musiała niemalże krzyknąć, by przebić się przez huk jakiegoś kompletnie jej nieznanego rockowego kawałka, którego teraz nie miała już nawet w planach w ogóle poznawać. Rozejrzała się po wnętrzu pojazdu. Co prawda na pub było tu zbyt czysto, schludnie i pedantycznie, ale ten łomot rekompensował wszystko.

- Głodnemu chleb na myśli, hm? - zerknął na nią kątem oka i uśmiechnął się krzywo. - To tam mam cię podwieźć? - ciągnął zaczepnie.

Demetria przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się mimowolnie. Sięgnęła do radia i nie zwracając uwagi na jego pełen rezerwy wzrok, ściszyła muzykę o dwa lub trzy tony. Tak, by dało się normalnie gawędzić, nie zdzierając sobie przy tym gardła. Wystarczy już, że wokalista to robił.

- Właściwie, to mógłbyś mnie podwieźć do firmy Synergen - stwierdziła, ignorując jego zaczepki.- To...

- Wiem, gdzie to jest - przerwał jej. Zmarszczył brwi, rzucając szybkie spojrzenie na jej delikatną, porcelanową twarz. Przez moment taksował ją wzrokiem, jakby próbując cokolwiek z niej wyczytać, ale po chwili zrezygnował. Wyraz jego twarzy złagodniał, jego oczy na powrót powędrowały na drogę, a on sam znów stał się przyjazny i otwarty, jakby zapominając o incydencie sprzed chwili.- Nie ma problemu, akurat jadę w tę stronę- uśmiechnął się lekko.

Patrzyła na niego przez kilka sekund, zastanawiając się jak zinterpretować jego nieco dziwne zachowanie, ale w końcu dała sobie spokój, wzruszając bezradnie ramionami. Może po prostu uznał to za dziwny zbieg okoliczności. To, że akurat jadą w tym samym kierunku. A może słyszał niepochlebne opinie o firmie. Albo pracuje dla konkurencji.

Potok myśli wartko toczył się przez jej głowę, ani myśląc się zatrzymywać. Poskromił go dopiero mężczyzna, przerywając jednocześnie brzęczące w uszach milczenie, do którego Demetria była tak nieprzyzwyczajona.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci muzyka - uśmiechnął się szelmowsko, jakby zdawał sobie sprawę z tego, jak niesamowicie ten huk, który z trudem można w ogóle nazwać muzyką, ją irytował. Przewróciła oczami.

- Jestem pasażerem, w dodatku na gapę, więc nie mam tu nic do gadania - uniosła brew, starając się ignorować narastający z każdą chwilą ból głowy. Wytrzyma tę drogę do pracy, a potem raz na zawsze zapomni o jakiejkolwiek muzyce, nawet gdyby miała to być pieprzona muzyka klasyczna o najłagodniejszym brzmieniu, jakie można sobie wyobrazić. Za duży bałagan miała w głowie, by dodawać sobie jeszcze dodatkowego zamętu.

- Jestem Finn - nie odrywając uważnego spojrzenia od jezdni wyciągnął w jej stronę prawą rękę, lewą wciąż trzymając czujnie na kierownicy i kontrolując pojazd.

- Demetria - zacisnęła palce na jego dużej dłoni o skórze w odcieniu mleka, niemal tak jasnym jak jej. Poczuła ciepło jego ciała przenikające jej organizm i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że mimo narzuconego w pośpiechu na ramiona płaszcza, jest jej zimno. Nie wiedziała tylko, czy chłód który odczuwała to dystans jaki utrzymywała, czy raczej prawdziwy mróz, którego doświadczyła fizycznie.

Zagryzła wargi, nieprzyzwyczajona do długotrwałego milczenia. Zerknęła na Finna, ciekawa jak on sobie z tym radzi, dokładnie w momencie, kiedy otworzył usta by coś powiedzieć.

- Więc... to twój pierwszy dzień? Czy po prostu notorycznie się spóźniasz?

Mimowolnie kącik jej ust uniósł się do góry. Głowa pulsowała jej bólem, dlatego, wyjątkowo i niepodobnie do niej, nie była w nastroju na rozmowy. Jednak jego przytyki rozbudzały w niej chęć natychmiastowego odgryzienia się, by nie pozostać dłużną.

- Zawsze robisz za nierejestrowanego taksówkarza? To dobre serce czy pod koniec przejażdżki nagle wyskakujesz z rachunkiem?

Próbował ukryć ledwo zauważalny uśmiech, ale szybkie oko Demetrii zaraz wyłapało jego drgające w rozbawieniu wargi. Kamień starł się z kamieniem. Pierwsza iskra trzasnęła w powietrzu.

- Może powinienem cię wysadzić... - z fałszywym namysłem potarł brodę i zmrużył oczy. - Jeszcze na koniec okaże się, że nie masz przy sobie kasy. Rzeczywiście powinienem się upewniać na początku - zafrasował się.

Samochód znacznie zwolnił, niemalże się zatrzymując. Silnik zacharczał, jakby się na to nie zgadzał. Spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami i wyrazem wyższości na twarzy.

- To jak? - oparłszy łokieć na hamulcu ręcznym pomiędzy nimi wbił w nią wyczekujący wzrok.

Przybliżyła swoją twarz do jego, drocząc się z nim. Poczuła jego oddech na policzku i uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. Zaciągnęła się głęboko.

- Albo masz w samochodzie zawieszkę o niezwykle specyficznym zapachu, albo poczułam desperację - zmarszczyła zabawnie nos i odsunęła się z satysfakcją z powrotem na swoje siedzenie. Z odrobiną żalu zauważyła, że niestety nie udało jej się zburzyć stoickiego spokoju, z jakim zaciskał dłonie na kierownicy czy przerzucał biegi bez większego zastanowienia. Trafiła na wytrwałego przeciwnika

Trąbienie zirytowanych kierowców rozległo się tuż za nimi. Ruszyli, a on nie odpowiedział. Jedynie uśmiechnął się ledwo zauważalnie, jakby mile zaskoczony tym, że trafił na kogoś mu równego. Rozweselona zdmuchnęła kosmyk włosów, który opadł jej niesfornie na czoło, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Promienny uśmiech rzucił snop światła na jej bladą cerę. Na kilka sekund zatrzymał na niej iskrzący z rozbawienia wzrok, skanując jej roześmianą twarz. Z jeszcze szerszym uśmiechem powrócił spojrzeniem na jezdnię, której zazwyczaj z obsesyjną ostrożnością pilnował.

Palce zacisnęły się na kierownicy tak mocno, że kłykcie zbielały, gdy z oczyma wielkimi jak pięćdziesięciocentówki skierował ich gwałtownie w prawo. Samochód szarpnął i musiał nieźle się nagimnastykować, by wrócić na prawidłowy tor ruchu. Pas bezpieczeństwa wpił się łapczywie w klatkę piersiową Finna, chroniąc go przy tym przed bezwładnym lotem na siedzenie na obok. Ona niestety nie miała tyle szczęścia. Przez swoje spóźnienie była tak zaaferowana, że kompletnie nie wpadła na pomysł by się zapiąć. Zresztą, to nie tak, że uważała to za przejaw przesadnej przezorności i czynności zupełnie zbędnej. Teraz, gdy jej pucułowaty policzek z mokrym plaśnięciem i kompletną ignorancją jej przestrzeni osobistej spotkał się z gładką i zimną szybą, miała na całą tę sprawę odrobinę odmienne zdanie. Z zaskoczonym okrzykiem oderwała się od lodowatej powierzchni, na której pozostały maleńkie drobinki tak starannie dopracowywanego rankiem makijażu. Sarknęła ze złością, łypiąc na Finna groźnie, gdy ten, celowo na nią nie patrząc, zatrzymywał się tuż przed wejściem do ogromnego, szklanego budynku.

- Jak chciałeś podstępem się przybliżyć, to trzeba było skręcić w drugą stronę. Od razu wleciałabym ci na kolanka - parsknęła zgryźliwie, mrużąc oczy do lusterka bocznego i pospiesznie kontrolując stan swojego makijażu.

- Na samą myśl aż się zarumieniłaś - długim, szczupłym palcem podrażnił jej zaczerwieniony po nieoczekiwanej kolizji policzek. Demetria aż zapowietrzyła się na ten śmiały ruch, ale słowem się nie odezwała. Wysiadając obdarzyła go jeszcze tylko ciskającym gromy spojrzeniem i wysoko zadzierając brodę, długim i pewnym krokiem wkroczyła do przytłaczającej swym ogromem siedziby Synergen, ani myśląc o oglądaniu się za siebie.

Obcasy zastukały o gładką, wypolerowaną posadzkę gdy tylko przekroczyła próg. Z uniesioną w wyrazie podziwu brwią podziwiała kafelki, w których odbijało się jej wyraźnie zarysowane odbicie. Z uznaniem skinęła głową mijającej ją w pośpiechu kobiecie, tak zaskoczonej tym niecodziennym gestem przyjazności, że niemalże potknęła się na tej podłodze, czystszej nawet niż intencje Demetrii. Nie mówiąc już o odpowiedzeniu jej w podobny sposób czy choćby nieśmiałej próbie odwzajemnienia uśmiechu.

Powstrzymawszy zażenowane parsknięcie skierowała się w stronę siedzącego za szerokim, lśniącym czystością blatem sekretarza o zaszklonych oczach wbitych w ekran komputera. Odrobinę zaskoczyło ją jego niestereotypowe stanowisko, które przecież w ogromnej większości okupowane było przez kobiety. Według założeń, a często również i pokładów nadziei- kobiety młode, piękne, atrakcyjne, a do tego piekielnie inteligentne i zaradne. Aż przewróciła oczami.

Mocnym, pewnym krokiem podeszła do szklanej lady i rozciągnąwszy usta w uprzejmym uśmiechu oparła się o zimną ławę. Musiała zadrzeć łokcie, a do tego stanąć na czubkach swoich botków, by móc ułożyć przedramiona na nieskazitelnie gładkiej powierzchni. Zmarszczyła brwi z dezaprobatą, gdy pracownik nawet nie podniósł na nią wzroku, a palce o barwie czekolady mlecznej jak gdyby nigdy nic stukały w klawiaturę z niewiarygodną prędkością.

- Przepraszam... - westchnęła znacząco, starając się zwrócić na siebie uwagę, którą tak pieczołowicie poświęcał komputerowi.

- Słucham? - wygiął pełne, ciemne usta w krzywym, kpiącym uśmiechu, jakby bawiła go jej irytacja, choć przecież nie mógł widzieć jej zdenerwowanego bębnienia paznokciami o blat, czy zniecierpliwionego potupywania nogą. On jednak wciąż nie raczył obdarzyć jej nawet jednym, krótkim zerknięciem.

- To mój pierwszy dzień... - z całych sił zaciskając wargi, powstrzymując zbulwersowane prychnięcie, wycedziła.- Mówiono mi...

- Biuro pani Lindqvist, numer sześćset dwanaście - rzucił, wciąż taktownie ją ignorując. Zdusiła nie do końca ludzkie warknięcie, które narastało w niej stopniowo wraz z gniewem i ignorancją tego obojętnego, narcystycznego bufona.

- Nie mam pojęcia, gdzie do cholery jest biuro sześćset dwanaście - ledwo nad sobą panując uwiesiła się na ladzie po to tylko, by podjąć nieudolną próbę nachylenia się nad nim groźnie. Niestety, z jej wzrostem i tuszą było to zadanie wyjątkowo trudne, jeśli nie niemożliwe. Poczuła jak jej brzuch rozpłaszcza się na lodowatej, wywołującej ciarki płaszczyźnie ławy. Zaczęła się zsuwać, ale dla stabilizacji objęła dłońmi krawędź szkła.- Jeśli nie dosłyszałeś, jestem tu pierwszy raz- fuknęła.

Z widocznym rozbawieniem przygryzł wargę, najwyraźniej próbując powstrzymać się od śmiechu. Zmrużyła na niego oczy.

- Logicznie rzecz biorąc, piętro szóste. Korytarzem w lewo, gdyż w prawo pomieszczenia ponumerowane są rosnąco. Duży napis przy wejściu powinien znacznie ułatwić poszukiwania, ale gdyby jednak sobie pani nie poradziła... - zawiesił głos, jakby kontrolując, na jak wiele może sobie pozwolić. Demetria była jednak tak wzburzona, że nie zdążyła jakkolwiek zareagować.- Wtedy proszę pytać. Kogokolwiek. Miłego dnia - uśmiechnął się jeszcze szerzej, w dalszym ciągu celowo nie poświęcając jej nawet spojrzenia.

Uchyliła usta, gotowa odgryźć się tak, jak na to zasłużył, ale uświadomiła sobie, jak komicznie cała ta sytuacja musiała wyglądać. Ona, uwieszona na blacie w desperackiej próbie zwrócenia na siebie uwagi i kompletnie niezainteresowany sekretarz, odpowiadający zdawkowo i złośliwie. Poza tym, wzburzanie konfliktów już pierwszego dnia mogło nie być do końca dobrym pomysłem.

Z niemałym trudem schowała dumę do kieszeni, co było nie lada wyczynem z jej wybuchową, spragnioną i żądną uwagi osobowością. Zbulwersowana zsunęła się z wysepki i z głośnym plaśnięciem botków wylądowała na posadzce. Odwróciła się na pięcie, uprzednio upewniając się, że swoimi manewrami nie zarysowała nieskazitelnych kafelków. Szkoda byłoby zabrudzić tak pieczołowicie pielęgnowaną podłogę. Jakkolwiek cudacznie by to nie brzmiało.

Marszowym krokiem, ponownie z uniesioną wysoko brodą i wyprostowanymi na baczność plecami, ruszyła, z zamiarem odejścia od stanowiska Pana Jestem Najważniejszy, Proszę Nie Przeszkadzać. Zatrzymała się jednak wpół kroku, gdy dobiegł do niej jego drżący od powstrzymywanego chichotu głos.

- Uroczy płaszczyk, nawiasem mówiąc.

Zawrzała z wściekłości. Poczuła jak robi jej się gorąco i była pewna, że jej policzki i szyja zostały zalane czerwonymi plamami, ale jakimś cudem udało jej się nie podejść do niego i nie uderzyć go w tę przystojną buźkę. Drgnęła tylko, próbując się powstrzymać od agresywnych działań. Myśli jednak to co innego. Wyobraziła sobie, że czerwone kleksy na jej skórze to krwawe trofeum, które pozostało po jej makabrycznym odwecie. Pod powiekami zobaczyła puste miejsce za wysepką i drgające, używane przed momentem obrotowe krzesło. Uśmiechnęła się błogo na ten obrazek i radosnym, skocznym krokiem skierowała się do ogromnej, złotej windy.

Sekretarz oczywiście nie mógł tego widzieć, cały czas uparcie wpatrzony w komputer.

- Przysięgam, że to najlepsza część mojej pracy - mruknął pod nosem z samozadowoleniem, kompletnie nieświadomy tego, że może i udało mu się wywołać w nowicjuszce nieodpartą żądzę krwi, ale ona znalazła sprytny sposób, by nikomu nie zrobić krzywdy i żyć z szlachetnym, czystym sumieniem (no, przynajmniej po części...).

W podskokach trafiła do windy, zastanawiając się, czy raczył podnieść oczy od komputera gdy jego cel wyprowadzenia jej z równowagi nie został osiągnięty. A przynajmniej na zewnątrz nie było tego widać, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Oparła się o wewnętrzną ścianę metalowego pudła i drżącą jeszcze od powstrzymywanej wściekłości dłonią wcisnęła przycisk z tłustą, okrągłą szóstką. Obserwowała jak złote, błyszczące drzwi powoli się zasuwają, odcinając stanowczo widok nieskazitelnego, imponującego holu.

Zmusiła prawą nogę, postukującą rytmicznie w takt bicia jej serca, które nagle nabrało niespotykanej wręcz prędkości, jakby pędziła rowerem prosto ze szczytu góry Galdhoppigen po jej najbardziej stromym zboczu, by się uspokoiła. Wzrok przesuwał się po gładkiej, złocistej, błyszczącej powierzchni. Na szczęście nikt nie wpadł na tragicznie beznadziejny pomysł muzyki w windzie, dzięki czemu miękko otulała ją cisza, uspokajając i kojąc pieszczotliwie. Westchnęła głęboko, zamykając oczy.

Bez postojów, co już samo w sobie było zaskakujące, dotarła na szóste piętro. Drzwi rozsunęły się, pikając krótko i jakby zachęcająco. Wychynęła na prosty, opustoszały korytarz, pozbawiony żywej duszy. Zmarszczyła brwi. Była wręcz pewna, że będzie niemalże tłoczno, a w windach i na schodach pojawią się korki, w końcu było zaraz przed godziną zero. Zerknęła na zegarek, upewniając się, że nie jest spóźniona. Nie była. A mimo to nie było widać żadnego śladu życia.

Łapiąc głębokie wdechy skierowała się w lewo, tak jak poradził jej czekoladowy sekretarz. Chyba właśnie tak będzie go nazywać. Ksywka 'Pan Jestem Najważniejszy, Proszę Nie Przeszkadzać' mogła rzeczywiście być trochę przydługa i ciągnąca się.

Minęła oszklone biuro z transparentnym napisem głoszącym 'Olofsson Kiera, 615', starając się nie zaglądać do środka. Było to trudne, gdy wszystko było widoczne jak na dłoni, ale chyba wiedzieli co robią, decydując się na konstrukcję ze szła. Dosłownie.

Kilkanaście metrów dalej, po drugiej stronie korytarza dostrzegła bliźniacze pomieszczenie oznaczone numerkiem sześćset czternaście i nazwiskiem Durham Rasmus. Kiedy jednak, niezwykle dyskretnie, zerknęła do środka, w środku, przy komputerze i biurku zawalonym papierzyskami, siedziała kobieta. A Rasmus z pewnością nie było imieniem żeńskim. Zmarszczyła brwi.

Kobieta uniosła głowę i ich spojrzenia spotkały się. Demetria uśmiechnęła się niezręcznie, pomachała jej i szybkim krokiem ruszyła dalej, zaciskając mocno dłonie na pasku torebki wpijającym jej się w ramię. Parsknęła pod nosem na swoje idiotyczne nieprzemyślane odruchy machania kompletnie obcym osobom w biurze. Przecież to miała być poważna praca.

W końcu znalazła się pod gabinetem sześćset dwanaście, dokładnie takim samym jak wszystkie, które minęła. Stanęła przed cienką, przezroczystą ścianą oddzielającą ją od spełnienia marzeń. Upewniła się, że to odpowiedni gabinet, po czym podeszła do drzwi i złapała za zimną klamkę. Już miała pociągnąć, by wszystko stanęło przed nią otworem, ale zaraz się zreflektowała. Gdzie jej dobre maniery? Być może była nieobliczalna i szalona, ale umiała się zachować. Przeważnie. Gdy nikt nie doprowadzał jej na skraj zabójstwa bądź samobójstwa. Niepotrzebne skreślić.

Uniosła dłoń i zapukała niezbyt delikatnie. Skrzywiła się, jakby szkło miało pęknąć i rozpaść się pod jej palcami. Było tak cicho, że dźwięk mogło pewnie usłyszeć całe piętro.

Nie czekając na zgodę czy zaproszenie władowała się do biura, szeroko i promiennie się uśmiechając.

- Witam - zaszczebiotała ze zmrużonymi od tak szerokiego uśmiechu oczami. Kobieta patrzyła na nią jak na dziwadło, unosząc wysoko brwi i marszcząc nos. Demetria zdała sobie sprawę, że mówi jak do małego dziecka, które nie wie co się wokół niego dzieje. Chyba za mocno wczuła się w rolę nie siebie.

- Witam - powtórzyła, tym razem już normalnie. Kobieta spojrzała na nią ciut przychylniej. - Nazywam się Demetria Werner. To mój pierwszy dzień. Powiedziano mi, żebym tu przyszła i się z panią zobaczyła.

Agnes Lindqvist zmarszczyła starannie wyregulowane brwi, patrząc na nią z niezrozumieniem. Demetria zagryzła wargi i zrobiło krok do tyłu. Może jakimś cudem jednak pomyliła gabinety? Może źle spojrzała na napis? Trzeba było posłuchać się gbura z recepcji i poprosić kogoś o pomoc. Przynajmniej nie miałaby żadnych problemów i nie płonęłaby właśnie w ogniu własnego zażenowania, podczas gdy kobieta, odwróciwszy od niej zaskoczone spojrzenie, zaczęła przekładać walające się po całym biurku papiery.

Powoli zaczęła się wycofywać, ostrożnie stawiając stopy, by Agnes, o ile to w ogóle była ona, przypadkiem znów nie zwróciła na nią swojej uwagi. Nie spuszczając z niej wzroku machnęła za plecami ręką w poszukiwaniu zimnej jak kostka lodu klamki, aby móc bezgłośnie i niezauważalnie ulotnić się z biura.

Wtedy właśnie kobieta gwałtownie poderwała głowę w górę i wbiła w nią uradowane spojrzenie. Demetria zamarła w pół kroku, patrząc na nią z przerażeniem.

- Demetria Werner, mam rację? - zapytała tamta, zupełnie nie zwracając uwagi na jej podejrzane zachowanie. Nowicjuszka skwapliwie pokiwała głową i na powrót zbliżyła się do centralnej części pomieszczenia. - Zupełnie o pani zapomniałam, proszę wybaczyć - usprawiedliwiła się Agnes, składając kartki na jedną, równą kupkę.

Demetria machnęła ręką, zapewniając ją, że oczywiście nic się nie stało.

- Pani Lindqvist jest w gabinecie obok - kobieta wskazała niemalże niewidoczne drzwi po swojej prawej, na które dziewczyna wcześniej nie zwróciła najmniejszej uwagi. Uchyliła zdumiona usta, jeżdżąc zaskoczonym spojrzeniem od drzwi do eleganckiej damy za biurkiem. Zamrugała parokrotnie, potrzebując chwili na ogarnięcie myślami fatalnej pomyłki, w którą właśnie dała się złapać. Zastygła, nie będąc pewna, jak powinna się zachować.

- Gabinet pani Lindqvist jest obok - powtórzyła kobieta, widząc, że Demetria jakoś nie kwapi się, by wejść do środka. - Proszę, nie ma się czym stresować - uśmiechnęła się zachęcająco, błędnie zinterpretowawszy jej zagubienie.

- Och, jasne - odkaszlnęła zażenowana, po czym zmusiła stopy do oderwania się od podłogi. Nie mogła uwierzyć w swój błąd. Nie pomyślała, że osoba zajmująca to przejrzyste pomieszczenie widoczne dla wszystkich oczu może być jedynie sekretarką. W ogóle nie przyszło jej to do głowy.

Ten dzień naprawdę zaczynał być coraz gorszy.

Mimo wszystko, gdy nacisnęła klamkę przywołała na usta kolejny promienny uśmiech.

Starała się choć pierwszego dnia się nie spóźnić i jakimś niewyjaśnionym, cudownym zbiegiem okoliczności jej się to udało. Pomimo tego, że nie zdążyła złapać autobusu. Ostatkiem sił udało jej się nie udusić czekoladowego recepcjonisty, przez którego nieomal rozniosłaby całą firmę. Aż w końcu trafiła do gabinetu swojej przełożonej, mimo że pomyliła ją z sekretarką. Dosłownie pasmo szczęść w nieszczęściach.

Wzdychając głęboko by się uspokoić, wsunęła się do pomieszczenia i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Gdy zobaczyła kobietę siedzącą prze komputerem, z wzrokiem wbitym w ekran, z trudem powstrzymała pełne irytacji przewrócenie oczami. Czy tutaj wszyscy są jak pieprzone roboty?

Agnes Lidnqvist, tym razem prawdziwa, przez kilka sekund klikała w klawiaturę w skupieniu, aż w końcu oderwała palce od klawiszy, a oczy od monitora i spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.

- Najwyższy czas - rzuciła przyjaźnie, podnosząc się z krzesła obrotowego. - Jest równo ósma - subtelnym ruchem podbródka wskazała wiszący na ścianie zegar. Demetria przeskanowała jej szczupłą, wyprostowaną sylwetką. Jej ruchy, choć przepełnione pewnością siebie, były delikatne. Już wiedziała, że jest ona jej kompletnym przeciwieństwem. Nie było w niej miejsca na chaos czy bałagan. Była urodzoną perfekcjonistką i dało się to wyczytać z samej jej postawy.

- Miałam dość kłopotliwą przeprawę w drodze - usprawiedliwiła się wymijająco.

- Jak na złość pierwszego dnia - stwierdziła rozbawiona Agnes. Płynnym ruchem odrzuciła błękitne w jasnym, sztucznym świetle włosy za ramię. Przyjrzała się jej, próbując wyczytać coś z jej pucułowatej, rozjaśnionej uśmiechem twarzy. Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, aż w końcu jej szefowa cofnęła się o krok.

- Nawet przez te mdłe ubrania przebija się twoja charakterystyczna osobowość.

- Dziękuję? - Demetria zmarszczyła brwi, nie będąc pewna, jak odebrać ten komentarz.

Kobieta odwróciła się i chwyciła z biurka kartkę, nawet na nią nie patrząc. Podała ją nowicjuszce, podtykając niemalże pod jej nos. Demetria odchyliła się do tyłu, nie chcąc, by ostra krawędź papieru przecięła jej porcelanową cerę. Złapała w dwa palce cienką płaszczyznę i marszcząc brwi zatonęła w drobnym druku wypełniającym ją aż po marginesy.

- To lista rzeczy, które powinnaś dzisiaj zrobić. Nic zobowiązującego, ale muszę mieć potwierdzenie, że wzięłaś w tym wszystkim udział - wyjaśniła Agnes. - Nie będę ci robić przesłuchania, które miałaś już podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Wystarczy mi to, że cię przyjęto. Widocznie spełniłaś oczekiwania nawet bez dnia próbnego.

Demetria kiwnęła głową.

- I to wszystko? - spytała. - Nic więcej? Żadnego oprowadzania? Objaśnień?

- Och, to nie gimnazjum - prychnęła jej przełożona. - Jesteś już dorosła, powinnaś sobie poradzić.

- Ja nawet z dostosowaniem się do społeczeństwa nie potrafię sobie poradzić - mruknęła cicho, marszcząc z dezaprobatą nos. Uniosła głowę, by zobaczyć świdrujące spojrzenie Agnes wwiercające się w nią z całą jej siłą i naciskiem.

- Myślałam, że to podstawa pracy w korporacji - stwierdziła kobieta poważnym tonem. Przez kilka sekund mierzyły się spojrzeniami, aż w końcu Agnes puściła Demetrii oczko, śmiejąc się cicho.

Pozytywnie zaskoczona Demetria bez zbędnych komentarzy ulotniła się z gabinetu sześćset dwanaście, uprzednio żegnając się z sekretarką. Gdy znalazła się już za drzwiami, mimowolnie odetchnęła z ulgą.

Jej szefowa była, udającą groźną i wyrachowaną, dowcipnisią w przebraniu. Pod tą całą otoczką pewnej siebie władczyni kryło się subtelne poczucie humoru. Oczywiście, zapewne natychmiastowo i bezwzględnie poskramiane, gdy wymagała tego sytuacja. 

Oparła się o ścianę, wcześniej upewniwszy się, że przez przypadek nie zabrudzi nieskazitelnie przejrzystego szkła, po czym mrużąc starannie podkreślone makijażem oczy wbiła wzrok w czarną od druku kartkę. Punktów nie było wiele, zaledwie pięć. Resztę miejsca zajmowały kompletnie zbędne informacje na temat każdego zagadnienia, ale Demetria bez chwili wahania zdecydowała się je pominąć. Zanotowała tylko w głowie maksymalnie skrócony plan na ten dzień, ignorując świadomość, że za chwilę i tak wszystko ucieknie, jakby jej umysł czerpał wyśmienitą przyjemność z wiadomości wpychanych w niego z niewiarygodną wręcz częstotliwością.

Widząc w planie szkolenie BHP poczuła się jak za dobrych czasów szkoły podstawowej. Szkolenie stanowiskowe niezbyt wiele jej mówiło, ale wydawało się niezmiernie dołujące i nudzące. Prezentacja kierownika o jej przyszłych zadaniach z kolei ją zaskoczyła. Agnes nie wspominała nic o tym, że będą się jeszcze tego dnia widzieć. W zasadzie, wywnioskowała, że na dzisiaj to wszystko z jej strony. Wydęła pełne wargi w zadumie. W końcu machnęła lekceważąco dłonią. Nie w jej interesie leżało zastanawianie się nad poprawnością planu dnia. Nie miała obowiązku się tym zajmować ani domyślać się czegokolwiek, nie takie było jej zadanie. Poza tym, była nowa. To było usprawiedliwienie na wszystko i powinna z niego korzystać póki jeszcze mogła.

Ruszyła gwałtownie, niemal przewracając się na gładkiej jak łydki zaraz po ogoleniu podłodze. Starając się myśleć logicznie, jak przykazał jej czekoladowy recepcjonista, ruszyła do windy, która jak na razie okazała się jedyną wskazówką. Sala konferencyjna nic jej nie mówiła, nie miała też w nazwie liczby, która mogłaby być numerem pomieszczenia.

Nie poddając się, weszła do oślepiającego złotem pudła i, bez jakiegokolwiek pomysłu co robić, wcisnęła wszystkie przyciski na raz. Liczby rozjarzyły się czerwonym, złowrogim blaskiem, jakby karcąc ją za to dziecinne, infantylne zachowanie. Rzuciła im wyzywające spojrzenie i demonstracyjnie odwróciła głowę, prychając wyniośle.

Tak zastała ją zaskoczona kobieta w dopasowanej, opinającej sukience przed kolano, prezentująca się niezwykle atrakcyjnie, co było zdecydowanie niezaprzeczalne. Wpatrzoną uparcie w rażącą jasno ścianę.

Dama, udając, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje, zerknęła na łypiące na nią swoimi groźnymi, świecącymi ślepiami przyciski i zdusiła zdumiony okrzyk cichym, wymuszonym kaszlem. Starała się nie zwracać na Demetrię nadmiernej uwagi, ale wzrok co chwilę uciekał jej w jej stronę. W końcu, najwyraźniej nie chcąc zrezygnować z tak ubóstwianego przez korposzczury small-talku, odchrząknęła trochę niepewnie.

- Więc... Na jakie piętro pani jedzie?

Demetria zacisnęła wargi, po części starając się nie zaśmiać, po części zastanawiając się co powiedzieć, kiedy sama nie znała odpowiedzi na to pytanie.

- Przed siebie - palnęła.

Kobieta przestąpiła z nogi na nogę, ale jakby odzyskała pewność siebie. Rozciągnęła starannie pomalowane usta w pobłażliwym uśmiechu.

- To pani pierwszy dzień, mam rację?

Zagryzła wargi, powstrzymując zażenowany chichot uparcie wyrywający się na wolność. Przestąpiła z nogi na nogę i udała, że zagapiła się we własne odbicie w lustrzanej podłodze.

- Możliwe - odpowiedziała wymijająco. Dama uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym bezceremonialnie, płynnym, pewnym ruchem wysunęła jej z dłoni kartkę z zapiskami na dzisiejszy dzień.

- Przepraszam? - oburzyła się Demetria. Chciała wyrwać nieznajomej świstek, dla samego poczucia przewagi, ale przepychanka w windzie naprawdę nie zaliczała się do czegoś, co mogłoby zrobić wrażenie na przełożonych czy choćby współpracownikach. Dlaczego musiała mieć taki nieustępliwy, konfliktowy charakter?

- Tak, pamiętam panią z rozmowy kwalifikacyjnej - kobieta kompletnie zignorowała jej zdegustowane spojrzenie. - Wydawała się pani wyjątkowo świadoma tego, co robi. Może odrobinę się przeliczyłam, przyjmując panią bez dnia próbnego? - wskazała czubkiem kartki na jaśniejące, ponumerowane guziczki.

Zmarszczyła brwi, nie będąc pewna co do intencji eleganckiej panny. To miał być atak, przytyk, czy może żart na rozluźnienie atmosfery? Jej beznamiętny ton nie dawał żadnych wskazówek, do których mogłaby się odwołać. Chrząknęła więc tylko i odwróciła wzrok, udając, że nie usłyszała ciętej uwagi.

- Sala konferencyjna jest na siódmym piętrze, zaraz przy innych biurach przeznaczonych do spotkań większych grup - wyjaśniła, wyciągając w jej stronę szczupłą rękę z zaciśniętą w dłoni kartką. Demetria przejęła ją bez słowa.

Co jakiś czas winda pikała radośnie i otwierała się, jakby chcąc je na siłę wygonić. W końcu wyświetlacz pokazał krwistoczerwoną, prostą dwunastkę. Kobieta odwróciła się do wyjścia, zarzucając długimi włosami jakby chciała sprzedać jej policzek. Nowicjuszka uchyliła się z irytacją. Wymamrotała ledwie słyszalne podziękowanie za drobną pomoc, nie chcąc dawać kobiecie zbyt dużo satysfakcji, którą mogłaby się w nadmiarze udławić. Demetria broń Boże nie życzyła jej żadnej krzywdy. No, przynajmniej nie trwałej.

Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu felernej sali konferencyjnej. Buzię rozjaśnił jej uśmiech, gdy dostrzegła - jakżeby inaczej - oszklone pomieszczenie. Mocnym ruchem pociągnęła za klamkę i weszła do środka, starając się znaleźć jakieś wolne miejsce i nie uciekać wzrokiem od tych, którzy spoglądali na nią z ciekawością. Zmrużyła oczy, patrząc na nich wyzywająco. Nawet nie starając się być cicho, z głośnym szurnięciem wysunęła krzesło spod imponującego, starannie powleczonego lakierem biurka i klapnęła na siedzenie z zadowolonym westchnięciem.

Mężczyzna stojący przed blatem założył ręce na piersi i rzucił jej karcące spojrzenie. Demetria uśmiechnęła się zakłopotana, lecz bez żadnego śladu skruchy, na co ten przewrócił oczami.

Szybko przebiegł wzrokiem po sali, upewniając się, że wszyscy są na nim skupieni. Przywitał się z nimi niskim, głębokim głosem, na który żeńska część widowni niemalże się wzdrygnęła. Przewróciła oczami.

Mimo, że głos miał nietypowy, mówił monotonnie i męcząco. Zaraz po przywitaniu Demetria totalnie odleciała do kompletnie innego świata, niezbyt zwracając uwagę na to, co ma miejsce wokół niej. Zmysłami wyobraźni czuła na gołej skórze orzeźwiający powiew wiatru, osuszający pojedyncze, satysfakcjonujące kropelki potu. Czuła w dłoni skórzaną strukturę piłki i jej głuche dudnienie o betonowe podłoże. Wiedziała, że trampki ma zdarte od nieprzystosowanej do sportu nawierzchni, ale wprawiło ją to w jeszcze większe samozadowolenie.

Odgłos kółek skrzypiących na powierzchni podłogi wyrwał ją z zamyślenia. Z żalem przypomniała sobie, gdzie jest. Rozejrzała się, a widząc falę marionetek kierujących się w stronę prowadzącego, sama złapała za torbę i podniosła się z miejsca.

Oczywiście, była ostatnia, przez swój mały odlot. Nie przeszkadzało jej to, ale mężczyźnie o wywołującym dreszcze barytonie dało szansę na zatrzymaniu jej, gdy chciała niepostrzeżenie opuścić gabinet.

- Nie była pani zbyt skoncentrowana - wytknął jej.

Stanęła w pół kroku i powoli odwróciła się z powrotem w jego stronę.

- Zakładam więc, że wszystko już pani wie? - ciągnął, podchodząc do niej, przez co musiała się cofnąć. Biła od niego pewność siebie tak mocna, że Demetria po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się niepewnie we własnej skórze. 

Zmarszczyła brwi, starając się dalej być tą pewną siebie kobietą, która zawsze ma rację i nie uchyla się przed atakami.

- Uważnie pana słuchałam - zapewniła gorąco. Błysnęła zębami w szerokim, przymilnym uśmiechu.- Dosłownie nie mogłam oderwać uszu od pańskiego hipnotyzującego głosu.

Mężczyzna prychnął, ale spowodowane rozbawieniem kurze łapki okalały jego oczy niczym radosne promienie słoneczne w ciepły, letni dzień.

- Tak, widziałem, że wpadła pani w trans. Mam tylko nadzieję, że następnym razem będzie on spowodowany moją przemową i pani zaangażowaniem w słuchanie - skwitował. Szybkim ruchem podpisał puste pole na jej kartce, jako potwierdzenie jej uczestnictwa w zajęciach.

- Zrobię co w mojej mocy - dygnęła lekko, drażniąc się. Nie mogła powstrzymać się od takiego dogryzania, nawet jeśli ktoś był na wyższym stanowisku. Odpuszczanie po prostu nie leżało w jej upartej naturze.

Cholernie z siebie zadowolona opuściła pomieszczenie, czując na sobie zainteresowane spojrzenie wykładowcy". Demetria Werner najzwyczajniej w świecie przyciągała do siebie uwagę, tak jak niebo ciągnie do siebie baloniki z helem, wyrywając je ze zrozpaczonych rączek małych chłopców i dziewczynek.

Być może konsekwencje jej magnetyzmu nie były aż tak drastyczne (zgaduję, że przekonacie się o tym w następnych częściach).

Przezroczyste drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem. Dla przypomnienia zerknęła na kartkę z planem dnia. Przygryzłszy wargę wbiła skupiony wzrok w tekst, starając się odnaleźć właściwy akapit. Po dłuższej chwili stania na środku korytarza, przez co wszyscy musieli manewrować, by ją wyminąć, w końcu otrząsnęła się z letargu. Ścisnęła papier w palcach i po raz kolejny tego dnia skierowała się do windy, tym razem postanawiając sobie, że nie zgubi się ani nie zaliczy kolejnej nieoczekiwanej wpadki. Zbyt dużo się już dzisiaj wydarzyło.

Na szczęście udało jej się dotrzeć na trzecie piętro bez nieprzewidzianych scenariuszy. Starając się ignorować nudne pogawędki nad uchem w trakcie przejażdżki windą z trudem udało jej się utrzymać buzię na kłódkę. Wargi zaczynały ją mrowić od zaciskania ich i sztucznych uśmiechów posyłanych w stronę kompletnie jej obcych ludzi, gdy tylko zupełnie przypadkowo jej oczy spotykały się z nieznajomymi.

Gdy jej stopa stanęła na jednym z niższych pięter, zarówno po lewej jak i prawej stronie ukazał jej się spory obszar, podzielony cienkimi, tym razem nie szklanymi, płaszczyznami, tworzącymi tym samym ubogie w przestrzeń boksy. Pierwsze skojarzenie Demetrii?

Stajnia.

Teraz wyrażenie szkolenie stanowiskowe nabierało zupełnie innego znaczenia.

Chodziło po prostu o przedstawienie jej miejsca do pracy, gdzie mogłaby czuć się swobodnie wykonując powierzone jej zadania, gdyby nie otaczający ją ze wszystkich stron ludzie, którzy mogliby ją pożreć jednym kłapnięciem.

Skrzywiła się.

Jeśli to mają być rekiny, ona będzie wielorybem. Wystraszy ich tuszą.

Pewnym krokiem podeszła do pierwszego z brzegu boksu, zaglądając do środka niezbyt subtelnie, nie zawracając sobie głowy tak drobiazgową kwestią jak przestrzeń osobista czy prywatność. W korporacji nie było miejsca na takie rzeczy.

- Witam - uśmiechnęła się szeroko, starając się zachęcić siedzącego za biureczkiem chudzielca do równie zapalczywej uprzejmości. Uniósł wzrok i spojrzał na nią zza grubych szkieł. Ciekawe czy ważył się z nimi, by uwierzyć, że nie jest szkieletem przyobleczonym w cienką warstwę skóry. Pewnie dodawały z kilka kilo, zważając na ich grubość.

- To pani pierwszy dzień, racja? - zapytał, nie czekając na jej wyjaśnienia.

Demetria roześmiała się.

- Naprawdę aż tak to widać? Chyba nie jestem aż tak nieogarnięta lub zagubiona - wydusiła z siebie żałosną próbę dowcipu. Chudzielec taktownie udał, że nie usłyszał tego żenującego żarciku. Podniósł się z krzesła z takim rozmachem, że to odjechało kilka metrów w tył, skrzypiąc w proteście.

- Zaprowadzę panią do pani stanowiska - zaoferował się okularnik, po czym nawet się na nią nie oglądając ruszył przed siebie. Demetria pośpieszyła za nim na swych krótkich nogach. Stukot jej obcasów niósł się po rozległym pomieszczeniu, nikt jednak nie podniósł na nią wzroku. Wszyscy ze skupieniem wpatrywali się albo w monitory, albo w stosy dokumentów, albo tępo patrzyli się w przestrzeń, nawet tego nie kontrolując. Doprawdy pełna była podziwu dla ich zaangażowania.

Wreszcie mężczyzna zatrzymał się przy pustym stanowisku. Stukot obcasów ucichł. Słychać było tylko odgłos naciskanych klawiszy klawiatury i skrobanie długopisów o papier, od czasu do czasu ciche chrząknięcia czy westchnięcia.

Krytycznym spojrzeniem objęła maleńki boksik, w którym mieściło się niewielkie biurko z laptopem, drukarką i lampką, kosz na śmieci i krzesło obrotowe.

- Oto pani miejsce pracy - wskazał, jakby Demetria nie domyślała się, że jedyne wolne stanowisko będzie zapewne tym należącym do niej. Zakłopotana uśmiechnęła się, starając się ukryć rozczarowanie.

- Gdyby mógł pan jeszcze... Gdyby mógł mi pan podpisać potwierdzenie - wydusiła z trudem, ze sztucznym uśmiechem rozsadzającym jej ściągniętą żalem twarz.

Chudzielec, po raz kolejny udając, że jest nieświadomy jej negatywnych odczuć, z obojętnym wyrazem twarzy wyjął z kieszeni niebieskiej, pogniecionej koszuli długopis i złożył staranny podpis, jakby oznaczał co najmniej list do szefa szefów.

Może oznaczał.

- To wszystko, tak? - upewniła się. - Mogę realizować program dalej?

Lakoniczne kiwnięcie głową odchodzącego już okularnika musiało jej niestety wystarczyć za odpowiedź.

Zmęczona tym wszystkim doczłapała do windy, jakby tracąc swój poprzedni zapał. Widok boksu totalnie ją zaskoczył i rozczarował, choć mogła się tego spodziewać, skoro tak ochoczo ją przyjęli, bez żadnych ceregieli i dnia próbnego. Może za dużo sobie wyobrażała, patrząc z daleka na przejrzysty budynek odbijający smutne, ponure spojrzenia rzucane przez pochmurne niebo i przechodniów. Może zewnętrzna nieskazitelność o niczym jeszcze nie świadczyła i skrywała nawet nie w połowie tak zachęcające wnętrze. A tyle razy mówiono jej, by nie oceniać książki po okładce.

Jak widać najbardziej prostolinijne myśli mają w sobie najwięcej życia.

Jej puste spojrzenie ledwie zarejestrowało rozsuwające się drzwi windy i piętro dwunaste rozpościerające się przed nią. Zobaczywszy większy od innych, widoczny jak na dłoni gabinet, przylepiła na twarz firmowy, uroczy uśmiech, który z nią samą nie miał absolutnie żadnych cech wspólnych.

Zauważyła w środku kobietę, której twarzy nie mogła jednak dostrzec, gdyż ta w skupieniu pochylała się, poprawiając czarne, eleganckie szpilki. Biurko zakryło wszystko, oprócz niezwykle zgrabnych, śniadych nóg opiętych przez obcisłą, żółtą niczym słonecznik sukienkę, kontrastującą z jej ciemną karnacją.

Demetria sama zaprosiła się do środka, nie zawracając sobie głowy pukaniem czy pytaniem o pozwolenie. Zapewne powinna była w końcu zrozumieć ideę hierarchii oraz ról w grupie, ale jej zawzięty umysł głoszący teorię powszechnej równości uparcie opierał się temu.

Kobieta wyprostowała się, a Demetrię na chwilę wcięło w podłogę, gdy ujrzała przed sobą wytworną damę z windy. Tamta z kolei, błyskając idealnie białymi i równymi zębami w szerokim uśmiechu, podniosła się.

- Christina Savolainen - przedstawiła się. Nowicjuszka ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń i, wciąż lekko skołowana, uścisnęła ją stanowczo. Przeszedł ją dreszcz, gdy jej ciepła skóra spotkała się z zimną dłonią Christiny.

- Demetria Werner - odwdzięczyła się, co było zupełnie zbędne, gdyż dama zdawała się doskonale wiedzieć, kim jest. Z niejakim rozbawieniem przeskanowała bladą twarz Demetrii, dłużej zatrzymując się na jej oczach, z których wyciekały burzowe krople deszczu i głuche grzmoty, jakby nie wiedzące dokładnie, czy pragną ukazać swe piękno, czy może grozę. Była dosłownie mieszanką wybuchową.

- Zapraszam, pan Fergusson pani oczekuje - podprowadziła ją jak małe dziecko, do wtapiających się w ścianę drzwi, które zapewne prowadziły do kolejnego pomieszczenia.

Nastawiwszy się na kolejną twarz, nazwisko i charakter do zapamiętania, pchnęła powłokę. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, był przeogromny regał, zza którego nie wychylał się nawet milimetr pustej ściany, wypełniony po brzegi książkami. Najróżniejszymi dziełami literatury, nieograniczonych do konkretnego gatunku, autora czy choćby upodobań czy zamiłowania. Gdy to zobaczyła, ogarnęło ją nagle nietypowe zmęczenie na myśl, że ktoś mógłby tyle przeczytać, siedząc bez ruchu w fotelu i nie robiąc przy tym totalnie nic ciekawego. Wzdrygnęła się.

Potem dopiero dostrzegła siedzącego przy grubym, potężnym blacie mężczyznę, z jasnymi kosmykami opadającymi na czoło, jako jedyny chyba rodzaj niechlujności, na jaki sobie pozwalał.

Jego obecność zaskoczyła ją bardziej niż nadętość czekoladowego recepcjonisty, bardziej niż Christina Savolainen i jej nienormalne wręcz dystyngowanie i opanowanie, bardziej niż żałosny boks, w którym pewnie ledwo się zmieści, patrząc na jej wymiary.

Przed nią spoczywał bowiem jej poranny taksówkarz.

Na dodatek uśmiechał się szelmowsko, jakby chciał przypomnieć jej, kto tym razem jest górą.

A więc tym było spowodowane jego dziwne zachowanie w samochodzie. Gdy podała swój cel, musiał już się domyślić, co jest grane, ale oczywiście nie pisnął o tym ani słówkiem.

Demetria zmrużyła groźnie oczy i wbiła w niego pełne zabójczych sztyletów spojrzenie.

- Widzę, że udało ci się dotrzeć - skwitował. Nie była pewna, czy miał zamiar wytknąć jej powolność, czy próbował rozładować atmosferę, ale nie obchodziło jej to ani trochę. Ciche pomruki w jej tęczówkach zmieniły się w huczące o ziemię pioruny, rozrywające wszystko na drobne kawałki, zwyczajny deszcz zmienił się natomiast w potworną ulewę, która gwałtownie wezbrała w jej oczach. Zacisnęła usta w wąską kreskę, chcąc za wszelką cenę powstrzymać się od powiedzenia czegoś, czego później by żałowała, a co na dodatek mogłoby mieć swój wkład w jej natychmiastowe wydalenie z firmy. Mimo wszystko wciąż zależało jej na tej posadzie.

Zajęła miejsce po drugiej stronie biurka. Palce zacisnęła na oparciach siedzenia, aż pobielały jej knykcie. Stopy wbiła w ziemię z taką siłą, że mogłyby przebić się przez podłogę, gdyby była zrobiona z odrobinę mniej trwałego materiału.

- Myślę, że nie muszę się już przedstawiać - ciągnął, dalej bezskutecznie starając się ją udobruchać. Wbiła wzrok w widok miasta gdzieś nad jego głową, by nie patrzeć na jego parszywą, wesołą, pełną samozadowolenie buźkę.

Westchnął głęboko, ale odpuścił. Może czuł się trochę winny, że pozwolił jej na tak śmiałe zachowanie, wiedząc, że jest jego podwładną. Może powinien najpierw uprzedzić ją o tym, że jest jej pracodawcą, który ma nad nią niejaką władzę i może nie byłoby to dla niej teraz równie niezręczne i zawstydzające.

Z pewnym żalem przeszedł więc do długiego monologu wstępnego, jako część jej powitania w firmie. Przedstawił, jak będą wyglądać jej pierwsze dni, na czym powinna się skupić i jakie będą jej zadania. Słuchała wyjątkowo uważnie, nie dlatego, że mówił ciekawie czy może jego głos miał na nią taki wpływ. Zwyczajnie nie chciała dać mu żadnych powodów do późniejszych przytyków. Zrobił z niej już wystarczającą idiotkę.

Wreszcie zamilkł. Gardło miał suche od nieprzerwanego mówienia.

- Jakieś pytania? - upewnił się, gdy dotarło do niego, że Demetria nie ma zamiaru przerywać ciszy i jako pierwsza się do niego odezwać.

Potrząsnęła przecząco głową i podniosła się krzesła, z zamiarem opuszczenia pokoju. Być może nie miała też zamiaru odzywać się w ogóle. Skrzywił się zmartwiony, ale nie zatrzymał jej, gdy z cichym trzaskiem zatrzasnęły się za nią drzwi.

Opuściła gabinet z poczuciem ulgi i satysfakcji na jego zmieszanie. Pożegnała się z Christiną, zajętą tak, że nawet nie odpowiedziała. Może po prostu nie chciała odpowiadać.

Była rozczarowana. Sobą, swoim szefem, wszystkimi wokół niej. Każdy, kto się nawinął, był winny. Bez wyjątku wszyscy przyczynili się do jej parszywego samopoczucia i ogarniającego ją żalu.

Zarzuciła na ramiona butelkowozielony płaszcz i założyła ramiona na piersiach, jakby to mogło odciąć ją od wszystkich czynników z zewnątrz. Niestety, nie było to takie proste. Czuła, że jeżeli trafi się choć jedna, mała, nieoczekiwana rzecz, która jej się nie spodoba, po prostu pęknie. Wyładuje się na pierwszym lepszym obiekcie, nie zważając na następujące po tym konsekwencje. Nie miała tego w poważaniu, tak samo jak nie miała w poważaniu innych, ale zwyczajnie nie miała nad tym kontroli. Bo kto miał kontrolę nad bombą?

Tylko poniekąd osoba, która rzucała się na nią własnym ciałem, poświęcając siebie dla życia i zdrowia innych.

Demetria głęboko wątpiła w to, że kiedykolwiek ktoś będzie zdolny do takiego poświęcenia dla niej.

Znalazła się na parterze. Wysoko zadarła głowę, gdy mijała recepcjonistę z przekrwionymi oczami wbitymi w ekran. Życzyła mu, żeby kiedyś od tego oślepł.

Przenikliwy wiatr zaatakował ją zaraz po opuszczeniu budynku, nie zdołał się jednak przedrzeć przez jej zamszowy płaszcz. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Przymknęła oczy, gdy szarpały nią porywiste podmuchy, ochładzając rozgrzaną od gniewu i upokorzenia twarz. Wcisnęła dłonie do kieszeni, by nie zgrabiały od długiego marszu, który ją czekał, choć ojciec zawsze przestrzegał ją przed upadkiem, niemożnością podparcia się i zdartą twarzą.

Długi spacer wpasował się w jej plany jak ulał. Ochłonie po całym tym zakręconym, dziwacznym dniu, a przy okazji zużyje trochę swoich nieskończonych pokładów energii. Brzmiało idealnie.

Myśli kłębiły się jej w głowie tak gęsto, że nie straciła poczucie czasu. Nie wiedziała ile przeszła. Może kilka kilometrów, naprawdę nie miała pojęcia. Nogi nie bolały, nawet się nie zdyszała, choć w tym nie było akurat nic niezwykłego.

Rozejrzała się, spoglądając na otaczające ją budynki i drzewa, starając się je rozpoznać. Nie wyglądały ani trochę znajomo, co nie było dziwne, skoro tę trasę przemierzała po raz pierwszy.

Zagapiła się na duży park, idealny wręcz do porannego rozruchu. Obserwowała w skupieniu drzewa o ciemnozielonych liściach kładących cień na soczystej, bujnej trawie.

Głośny, rozdzierający uszy pisk hamowania tuż obok niej sprawił, że pisnęła i podskoczyła, rzucając spłoszone spojrzenie na sprawcę zamieszania.

Bordowy renault stał kilkanaście metrów przed nią, warcząc zawadiacko. Za nim ciągnął się czarny pas zdartych na jezdni opon, a w powietrzu unosił się ohydny zapach gumy. Samochód jednak zupełnie się tym nie przejmował. Wycofał się, by zrównać się z nią, a gdy to się udało, zastygł w wymownym wyczekiwaniu.

Westchnęła ciężko.






udało się!

mam nadzieję że długość rozdziału odrobinę rekompensuje ogromną ilość czasu, jaką zajęło mi pisanie

bardzo ważne pytania, na które potrzebuję odpowiedzi, gdyż są to dla mnie wskazówki:

czy dialogi są realistyczne?

czy rozdział nie jest za długi?

jaka po tym rozdziale wydaje wam się demetria? (to jest szczególnie ważne, bo nie jestem pewna czy udało mi się ją ukazać w odpowiedni sposób)

no i oczywiście, jak wam się podoba?

pewnie wprowadziła za dużo postaci już na początku, ale po kilku rozdziałach powinniście już się w miarę połapać

enjoy

lifeisstilltoohard xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro