#01 Elvis Presley

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziękowała Bogu, że podczas swojej przechadzki zdążyła odrobinę ochłonąć. Gdyby wciąż była równie wzburzona, jak zaraz po wyjściu z firmy, gotowa by jeszcze napluć na idealnie nieskazitelną karoserię renault i odejść z wysoko zadartą głową. A takie okazywanie swojego niezadowolenia i oburzenia zapewne zakończyłoby jej pracę w Synergen w trybie natychmiastowym. Nawet, gdyby nie był to samochód jej szefa.

Zmrużyła oczy, starając się uspokoić choć trochę wrzące w niej gniewnie emocje. Do głowy przyszła jej myśl, że gdyby była jednym z tych starych, rzadko już spotykanych czajników, właśnie zaczęłaby gwizdać przez temperaturę, jaka w niej narosła. Jej policzki zaróżowiły się nieco, dodając koloru jasnej jak śnieg cerze. Zacisnęła usta, które jakby dla kontrastu zbladły. Szybkim krokiem przeszła obok pojazdu i wyminęła go, nie obrzucając nawet jednym spojrzeniem, których czerwona jak krew karoseria przyciągała zapewne pęczki. Zawadiacki warkot silnika zagłuszył stukot jej obcasów, oddalający się z każdym krokiem.

Warknęła ze złości, gdy samochód po raz kolejny zagrodził jej drogę, mając totalnie w poważaniu jej chęć oddalenia się jak najszybciej. Szyba opadła z cichym, złośliwym chichotem.

–  Mam tutaj najlepsze utwory Elvisa, które poprawią ci humorFinn wychylił się przez ziejącą szparę w drzwiach. Jego usta rozciągnęły się w zachęcającym, pełnym skruchy uśmiechu.

Demetria jedynie przewróciła oczami i ruszyła dalej, udając, że nie słyszała jego nieudolnej próby udobruchania jej. Ogłuchła zupełnie na jego propozycję, tak jak starała się ogłuchnąć na gniew tarabaniący w niej od środka, zaciekle usiłujący wydostać się na zewnątrz.

Jeżeli nie chcesz zrobić tego ani dla mnie, ani dla siebie, bo nawiasem mówiąc słyszałem, że trzymanie w sobie urazy je bardzo niezdrowe, zrób to dla Elvisa. Jemu się nie odmawiarzucił jej znaczące spojrzenie.

Zdusiła w sobie wściekłe prychnięcie. Dlaczego musiał być taki cholernie zacięty? Spacer uspokoił ją i, mogłoby się wydawać, oczyścił z negatywnych emocji, ale ten uparty dupek i łgarz, prąc w zaparte, wszystko ponownie przywołał. Ale Demetria, choć na pewno nie cechowała się cierpliwością, pokładów zaciętości miała w sobie wiele. A ustąpić na pewno nie zamierzała.

Finn, widząc, że Demetria nie ma zamiaru nawet na niego spojrzeć, absolutnie nie mówiąc o zatrzymywaniu się czy wsiadaniu do samochodu, spróbował wysiąść, całkowicie zapominając o oplatającym go zazdrośnie pasie bezpieczeństwa. W pośpiechu zaplątał się w szeroką, wężową taśmę i zawisnął w jej objęciach tuż nad ziemią. Kilkoma szybkimi, nieco chaotycznymi ruchami uwolnił się i pognał za oddalającą się coraz bardziej kobietą.

Dopadł do niej i złapał stanowczo za łokieć, próbując obrócić ją w swoją stronę. Nie docenił jednak jej siły, wyrobionej podczas niezliczonych aktywności fizycznych. Demetria wyrwała się zdecydowanie i wciąż milcząc jak zaklęta, niczym robot znów ruszyła przed siebie. Oddychała ciężko i urywanie, starając się zwalczyć rosnącą w niej irytację.

Matko, przepraszam! – wykrzyknął w końcu Finn, poddawszy się, gdy uświadomił sobie w końcu, że raczej nie uda mu się nic wskórać. Zatrzymał się zrezygnowany, doszedłszy do wniosku, że dalsze nękanie Demetrii nic nie wniesie. Wbił pełne żalu spojrzenie w jej plecy. Przepraszam, że nie chcę, by ludzie wiedzieli, że zarządzam jedną z największych firm w mieście, a potem fałszywie się przede mną płaszczyli! wykrzywił wargi w gorzkim, niezadowolonym, brzydkim grymasie.

Kobieta powoli odwróciła się, skanując jego twarz bez jakichkolwiek emocji. Uniosła pobłażliwie brew i rozciągnęła usta w sztucznym uśmiechu, takim, którym ekspedientki obdarzają nachalnych klientów lub upierdliwych szefów. Zamaszystym krokiem skierowała się w przeciwną stronę. Minęła Finnegana, stojącego w miejscu jak marmurowy posąg i obserwującego ją z niepokojem, trącając go zaczepnie ramieniem.

Elvis by tak nie postąpił.

Mężczyzna zachwiał się lekko pod siłą pędu, jaka na niego zadziałała. Skonsternowany zmrużył jasne oczy, z niepewnością śledząc wzrokiem sadowiącą się na miejscu pasażera Demetrię. Nie znał jej praktycznie w ogóle, ale gdzieś w głębi niego dręczyło go dziwne, nieodparte przeczucie, że złość kobiety wcale nie minęła. Jej specyficzny charakter, jej nieprzewidywalność i nagłe zwroty akcji, które inicjowała, kazały mieć się na baczności i nigdy nie zakładać niczego z góry.

Ostrożnie zajął fotel kierowcy, rzucając jej podejrzliwe spojrzenia i zaraz szybko odwracając wzrok, nie chcąc, by przyłapała go na tym, jak ją obserwuje.

Nie każdy może być idealny - mruknął żartobliwie. Na jego ustach zakwitł ledwo zauważalny uśmiech. Zadowolony z wygranej złapał pewnie za kierownicę i odbił hamulec ręczny. Silnik warczał cicho, niewygaszony przez pośpieszną gonitwę za Demetrią.

Kobieta oparła się wygodnie o miękkie siedzenie. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w radosnego, skupionego na drodze Finna. Dużymi rękoma obejmował mocno kierownicę, a jego oczy spoglądały na zmianę to na drogę przed sobą, to na przednie lub boczne lusterka. Zagryzał wargi, starając się powstrzymać szeroki uśmiech satysfakcji, ale i tak go dostrzegła. Tak to już jest z emocjami, zwłaszcza pozytywnymi. Tak ochoczo wyrywają się na wolność, że jedyne co możemy zrobić, to obwieścić całemu światu dobrą nowinę, w mniej lub bardziej subtelny sposób. Finn zaś nie był człowiekiem skrytym.

– Maybe I didn't treat you quite as good as I should have – zanucił Finn, patrząc na Demetrię kątem oka, oderwawszy się na sekundę od opustoszałej drogi. Kobieta zmarszczyła brwi i wydymając wargi w nieco pogardliwym grymasie otaksowała go oceniającym spojrzeniem.

– Następnym razem w ramach przeprosin będziesz wyśpiewywał mi pod oknem serenady? – rzuciła kpiąco, kąśliwie.

Uniosła rozbawiona brwi, przypomniawszy sobie swoje nastoletnie nierealne marzenia o chłopcu, który dla niej zdobyłby się na podobnie romantyczny gest. Wspiąłby się na porośnięty bluszczem balkon, niczym książę po roszpunkowych włosach i zachwycił ją swoją nieustępliwością i charyzmą. Czułymi, pięknymi, kłamliwymi słówkami, pustymi obietnicami, które i tak połaskotałyby jej serce i ego. W których zakochałaby się ślepo i bez rozumu, gubiąc się między tym, co prawdziwe, a tym, co nie ma żadnego znaczenia.

– Wysokie masz wymagania, muszę przyznać – zaśmiał się Finn. Kilka jasnych kosmyków opadło mu na czoło, dodając chłopięcego wyglądu. Przypominał trochę albinosa, z tą swoją białą jak marmur skórą, mlecznobiałymi włosami i jasnymi oczyma. Demetria pokręciła głową. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, by nie myślał, że zwykłym pustym „przepraszam" zdołał ją przekonać i odpokutować swoje parszywe kłamstwo, przez które najadła się więcej wstydu, niż wszystkich tuczących przekąsek w całym swoim życiu.

­­­­­­­­­­­­­­­­– Zgodziłam się na słuchanie Elvisa, nie ciebie – przypomniała, drocząc się.

Finn pokręcił głową rozbawiony. Spotykał w swojej karierze wiele osób o silnym charakterze, ociekających pewnością siebie jakby właśnie wynurzyły się z jeziora o wodzie tak lekkiej i miękkiej, że obmywała z wszelkich niepewności, strachów czy wątpliwości. Ludzi, którzy zawsze wygrywali, zawsze dostawali to, czego chcieli. Którzy nie znali znaczenia słowa porażka. Jakby cały świat naginał wszelkie prawa i zasady po to tylko, by utwierdzić ich w przekonaniu, że są niepokonani, niezniszczalni, nieprzemijalni. I widział wiele upadków, zszokowanych spojrzeń, gdy docierała do nich prawda o ich nieuniknionej klęsce, która pewnego dnia zedrze z nich kostium niezwyciężonego ideału.

Jej pewność siebie oraz śmiałość nie były narcystyczne, przepełnione pychą. Nie wywoływała w innych wrażenia, że wszystko się jej należy. Była po prostu tak oryginalna, tak charakterystyczna, tak niezapomniana. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że ktoś taki jak ona nie byłby w stanie zmienić czegoś na lepsze, gdy gdziekolwiek się nie pojawiła wszystko stawało się jakby żywsze, nabierało więcej sensu. Dodawała kolorów szaremu światu. Samym swoim uśmiechem rozświetlała cieniste zakamarki dusz. Wywoływała w innych tyle sprzecznych emocji, tyle różnych reakcji, ale niezaprzeczalnie przyciągała. Była jak duszący zapach perfum, którego nie można wyrzucić z głowy ani oprzeć się jego odurzającej sile.

– Niestety Elvisa tu nie ma, więc jesteś skazana na mnie. Chyba, że posiadasz jakieś niezwykłe umiejętności paranormalne i zafundujesz nam koncert na żywo, zamiast smętnego śpiewu płyty– uniósł brwi, jakby naprawdę rozważał prawdopodobieństwo tej opcji.

­– Gdy proponowałeś mi najlepsze utwory nie wspominałeś, że w pakiecie jest twoje zrzędzenie. – Wydęła pełne wargi w pełnym samozadowolenia grymasie. Szczerze mówiąc, nie zależało jej zbytnio na rzeczywistym wsłuchiwaniu się w głęboki głos muzyka, jakkolwiek czarujący i urzekający by on nie był. W jej własnej głowie panował już wystarczający raban. Nie potrzebowała innych czynników zewnętrznych, które tylko by go nasiliły.

­– Mam dziwne wrażenie, że wcale nie masz ochoty słuchać ani tych, ani jakichkolwiek innych utworów. Twoja poranna reakcja bardzo dobitnie to ukazała­.

Przemilczała ten przyjacielski przytyk i niewypowiedzianą sugestię, poddającą w wątpliwość jej rzeczywistą motywację do ustąpienia i zgodzenia się na podwiezienie jej do domu. Po raz kolejny.

­– Przecież od tego po jakimś czasie dosłownie trzeba ogłuchnąć.

­– Dla niego mógłbym ogłuchnąć. A wraz ze mną połowa świata.

Przewróciła oczami, poprawiając się nieznacznie na fotelu. Zupełnie nie rozumiała tej fascynacji czyimś życiem, czyimiś osiągnięciami, czyimś szczęściem, czyimiś spełnionymi marzeniami. Niektórzy tak bardzo wczuwali się w życia innych, że powoli, stopniowo tracili swoje własne. Czy to maniakalne zapatrzenie i fascynacja kimś, kogo nawet nie znamy, warte są utraty samego siebie, własnej szansy na szczęście?

Ile było ludzi desperacko pragnących być pięknymi jak modele, mądrymi jak profesorowie, zdolnymi jak naukowcy, pewnymi siebie jak prawnicy? Gdzie w tych nieodpartych pragnieniach było choć trochę miejsca na samych siebie? Na własne zalety i wady, które trzeba zaakceptować jako nieoderwalną część jestestwa, nie spychać w głąb siebie jak obrzydliwy, odrażający nowotwór, który tak zachłannie wgryzł się w ciało, że pozbycie się go jest niemożliwe.

­­– Co jest w nim takiego, że tak ogromna masa ludzi bezmyślnie się nim zachwyca? zapytała sceptycznie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Uzależnianie siebie od kogoś wydawało się takie nierealne, takie samodestrukcyjne. Jakby wydać wyrok na samego siebie, jakby przyłożyć sobie do głowy lodowatą lufę pistoletu z pełną, szaleńczą świadomością i uśmiechem na martwych ustach. Pomyślała, że świat jest pełen żyjących samobójców, chodzących po ziemi, nieświadomych zachłannych palców śmierci, którym sami się oddali.

Przez chwilę nic nie mówił, marszcząc zamyślony brwi i wbijając w drogę lekko nieobecne spojrzenie, jakby odpowiedź na to pytanie naprawdę była dla niego ważna. Jakby nie chciał przypadkowym, źle dobranym słowem splamić jego reputacji.

– Mogłoby się wydawać, że to jego głos zaskarbił mu sławę. I zapewne tak było. Ale mam wrażenie, że coraz więcej ludzi przychodziło do niego i nie opuszczało jego boku dzięki tej niespotykanej charyzmie i po prostu temu, że był niezwykle dobrym człowiekiem.

Uniosła brew z powątpiewaniem, krzyżując ręce na piersi.

­– Całe szczęście, że znałeś go osobiście i możesz podzielić się skrawkami prawdziwego Elvisa Presleya – prychnęła.

Potrząsnął głową. Oderwał oczy od jezdni dosłownie na milisekundę, by móc omieść ją szybkim, uważnym spojrzeniem. Nie miał pojęcia, dlaczego podchodziła do tego z takim sceptyzmem. Może zwyczajnie nie lubiła dzielić ludzi na mniej i bardziej wyjątkowych, mniej i bardziej wartościowych? Może po prostu nie chciała nikogo pochopnie oceniać, jak mamy w nawyku robić?

­– Nie mogę powiedzieć, że wiem na pewno jaki był. Ale mogę wierzyć w to, że był dobry. Bo jeśli zabraknie nam wiary, cóż nam pozostanie?

Skrzywiła się nieznacznie. Spodziewała się kierowcy, swojego szefa i interesującego gościa poznanego dzisiejszego ranka, ale absolutnie nie była przygotowana na psychologa. Niezobowiązująca, jednorazowa podwózka chyba wcale nie miała zakończyć się tak beztrosko.

– Wierzysz w to, że w następnej sekundzie będziesz jeszcze żywa? Gdybyś nie wierzyła, jaki sens miałyby wszystkie podejmowane decyzje?

Wzięła głęboki wdech. Spomiędzy jej warg uciekł cierpiętniczy jęk, którego Finn na szczęście nie dosłyszał.

­– Wcale nie muszę w to wierzyć. O tym, że jestem żywa cały czas przekonuje mnie teraźniejszość, nie potrzebuję żadnych innych zapewnień. Może niektórzy potrzebują nie wiadomo jakich obietnic, gwarancji, że następny dzień będzie lepszy. Ale mi wystarcza to, co mam tu i teraz, nic więcej. Bo nic więcej zmienić nie mogę.

­Zagryzł wnętrze policzka, próbując powstrzymać pobłażliwy uśmiech wyrywający się na usta. Tak bardzo się od siebie różnili, a mimo to coś ich na siebie pchnęło, choć żadne z nich się tego nie spodziewało. Zderzyli się ze sobą, tak odmienni, a jednocześnie tak do siebie podobni, ze swoimi mocnymi, nieustępliwymi charakterami. Mogła z tego wyniknąć jedynie tragedia lub cud, nic pomiędzy, bo sztormy szalejące w ich wnętrzach mogły jedynie albo złączyć się w jeden, potężny huragan, albo wpaść na siebie jak dwa dzikie, walczące zajadle żywioły.

­– Jeśli nie masz w sobie nawet krzty wiary w przyszłość, która ma nadejść, teraźniejszość pozostaje żałośnie bezcelowa.

Znów na nią spojrzał. Oczy miał głębokie, jak studnia bez dna, jak wszechświat, nigdy niekończące się, rozrastające z każdą chwilą. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek można całkowicie poznać coś, co nie ma dna, ani końca, ani nawet skraju, z którego można by spaść. Nie chciała przyjąć do siebie, że być może miał rację, być może znał świat trochę lepiej niż ona. Nie miała zamiaru przyznać, że mógłby pokierować jej życiem choć trochę lepiej, niż ona sama. Że być może zaprowadziłby ją w lepsze miejsce, niż górski łańcuch samowystarczalności, którego szczyty podbijała z takim zapałem.

Westchnęła cicho, jakby zmęczona. Nie wiedziała nawet, że ciągłe udowadnianie sobie własnych racji może tak męczyć, wyzuwać z sił, wyciskać z życia.

– Więc co było dobrego w Elvisie Presleyu?

Zaśmiał się głośno, radośnie, jakby sprawiła mu tym pytaniem czystą przyjemność. Może rzeczywiście to zrobiła. W końcu król rock 'n' rolla był w pewnym stopniu jego częścią, fragmentem, który go budował. Cegiełką składającą się na osobliwość Finnegana Fergussona.

– Mógłbym wymienić wiele cech, ale niczym niepoparte nie miałyby absolutnie żadnego znaczenia.

Przewróciła oczami zirytowana, co w jego obecności zdarzało się jej częściej niż zwykle.

– Przypomnij mi, czemu wciąż prowadzimy tę rozmowę?

Wzruszył ramionami z szelmowskim uśmiechem na ustach.

– Próbuję cię tylko zaciekawić. Zobaczysz, że jeszcze rozbudzę w tobie w miłość do muzyki. I muzyków. – Złapał jej znaczące, znudzone spojrzenie. Zreflektował się. – Och, no już dobrze. W takim razie opowiem o pewnej sytuacji. Nie wiem gdzie i kiedy miała miejsce, ale to nie ma znaczenia. Elvis miał znajomego, który był właścicielem sklepu jubilerskiego. Każdego dnia odwiedzała go pewna kobieta, by przyglądać się pięknemu pierścionkowi. Oglądała go codziennie, a zapytana, dlaczego go nie kupi, odpowiadała, że jej mąż nigdy by się na to nie zgodził. Więc przychodziła i podziwiała, choć wiedziała, że nigdy nie będzie jej. Pewnego dnia Elvis był świadkiem tego, jak jeden z pracowników odebrał od niej pierścionek i schował go. Chciał wiedzieć co się dzieje, a gdy właściciel nakreślił mu sytuację, poprosił, by zapakował biżuterię i wręczył ją kobiecie. Ona z kolei nie chciała go przyjąć. Uważała, że to zbyt dużo. A wtedy on powiedział: „Ktoś, kto tak bardzo czegoś pragnie, powinien to mieć". Był bardzo hojny, nie bał się poświęcać cząstki siebie dla innych ludzi i dzielić się z nimi swoim szczęściem.

­– Jakie to wielkoduszne wydęła sceptycznie usta, bawiąc się krawędzią obcisłej, niewygodnej spódniczki, do której założenia została zmuszona przez ogólnie panujące zasady dobrego wychowania. – Dzielenie się z innymi, gdy samemu posiada się dużo wcale nie jest trudne.

– Ale trudne jest pozostanie człowiekiem, gdy wszyscy traktują cię jak boga.

Zamilkła gwałtownie, w ciszy przyznając mu rację, choć gdyby przyszło jej to powiedzieć na głos, przenigdy by z siebie tego nie wydusiła. Miał w sobie coś takiego, jakiś element, dzięki któremu wnikał w nią z taką łatwością. Barwił ją swoimi kolorami, jak atrament pochłaniający bezbarwność wody.

Wyzwalał w ludziach to, co najlepsze. Podczas kręcenia jednego z jego filmów, Szczęśliwa dziewczyna, aktorka, która grała główną rolę u jego boku nie czuła się wystarczająca do roli. Mary Ann Mobley, tak się nazywała. Uważała, że nie jest dość ładna i była bardzo niepewna siebie, a Elvis pomógł jej uwierzyć w to, że jest piękna i utalentowana. Pomagał ludziom się rozwijać i stawać najlepszymi wersjami samych siebie. I zawsze cholernie mi przykro i coś mnie w środku ściska, gdy myślę o tych wszystkich producentach filmowych, o jego menadżerze, którzy nigdy mu nie dali tej szansy. Wymagali od niego tego, czego wcale nie pragnął. Zagrał w tylu filmach, zaśpiewał tyle ścieżek dźwiękowych, których nienawidził. Dla nich, nie dla siebie. Jaki jest cel życia dla kogoś innego?- wygiął usta w bolesnym, ponurym grymasie. Nie był już jasny, nie promieniał jak wcześniej. Nakrył go jakiś cień, który jednym kłapnięciem pochłonął całą jego świetlistość. Przez chwilę pożałowała, że w ogóle poruszyli ten temat.

– Ciekawe, że zadajesz to pytanie akurat, gdy jednocześnie zachwycasz się i rozpaczasz nad życiem dawno już martwego artysty – zabrzmiało to gorzej niż myślała. Słowa miały ostry wydźwięk, jak atak. Czasem sama była zaskoczona swoją nieczułością, brakiem wyczucia, czy choćby zwykłego rozmysłu nad tym, co ma wydobyć się z jej ust. Nieprzywykła do delikatności, zawsze najpierw robiła, dopiero potem myślała, kierując się zasadą, że lepiej żałować czegoś, co źle się skończyło niż czegoś, co nie miało miejsca. Niebywały brak taktu uczepił się jej jak rzep psiego ogona i towarzyszył jej tak długo, że z czasem przestała go nawet dostrzegać.

Finn jakby nie usłyszał albo nie chciał usłyszeć, nieprzerwanie kontynuował swoje opowieści. Być może nie lubił ciszy, być może był zdecydowany zaszczepić w Demetrii choć szczyptę zainteresowania lub być może był to jedynie sposób na to, by subtelnie ją uciszyć.

– Zainicjował kolorową noc w Memphis. Bawił się nieskrępowanie w parku, w dzielnicy zamieszkanej w większości przez czarnoskórych i dzięki temu zniósł segregację rasową w swoim rodzinnym mieście. Któregoś razu nauczyciel muzyki stwierdził, że Elvis nie ma talentu do muzyki. Następnego dnia pojawił się z gitarą i zaśpiewał Keep Them Cold Icy Fingers Off Me, by udowodnić mu, że się mylił. Jak widać, udowodnił to nie tylko jemu, ale całej reszcie świata również. Pokazał, że on sam będzie wytyczał swoją ścieżkę i nie pozwoli, by ktokolwiek inny zrobił to za niego. Może jednak w pewnych kwestiach jesteście do siebie podobni– uśmiechnął się krzywo, nie patrząc na nią.

Wpatrywała się w niego podejrzliwie i z niezadowoleniem. Przekrzywiła lekko głowę, widząc, jak uparcie nie odrywa oczu od szosy.

– To chyba najgorszy komplement, jaki usłyszałam – stwierdziła z przekąsem, również wbijając wzrok w ulicę. Nawet nie zauważyła, że stoją w korku, co wyjaśniało, jakim cudem po tak długim czasie jeszcze nie dojechali na miejsce. Godziny szczytu, zwłaszcza w dużym mieście takim jak Orebro, dosłownie zatrzymywały życie w miejscu, jakby ktoś ułożył klepsydrę poziomo i wyłączył upływ czasu.

Zmarszczył brwi w niezrozumieniu, nie wiedząc co ma na myśli. Może znów nieumyślnie się jej naraził? Chyba nietrudno było to zrobić. Choć jeszcze nie poznał wybuchowej strony jej charakteru, zdążył zasmakować wykwintnego emocjonalnego deseru, jaki mu zaserwowała. Demetria zdecydowanie była pełna nieznanych mu jeszcze smaków, nieodkrytych kolorów i pokruszonych odłamków niemożliwych do ułożenia w spójną całość. Była mieszanką.

– Co masz na myśli?

– To, że nigdy, przenigdy nikt do nikogo mnie nie porównał. Nawet nie wiedziałam, że to takie okropne uczucie. Jakbym była czyjąś nieudaną kopią, odbitką, podróbką.

Zmarszczył brwi z namysłem. Przygryzł wargę.

­– Wzorowanie się na kimś nie musi oznaczać czegoś złego. Wiesz, kiedyś, gdy dopiero poznawałem jego twórczość, zauważyłem, że masa jego piosenek to po prostu covery innych utworów, naprawdę różnorodnych wykonawców. Pamiętam jaki byłem rozczarowany. – Jego oczy na sekundę rozbłysły dziwnym światłem, które czasem rozświetlało go od środka, a czasem płonęło ledwie zauważalną iskierką, zupełnie jakby jego serce raz było odłamkiem węgla w ogniu, a raz maleńką drzazgą tlącą się nikle. Zaraz potem pociemniały i Demetria nie wiedziała już, czy trafniej jest porównywać go do nieba, które zmienia się z każdą sekundą, czy do morza, na którym w ułamku sekundy rozpętać się może sztorm. – Mój ojciec nauczył mnie wtedy, że w czerpaniu z tego, co dali nam inni, aby samemu przekazać coś światu, nie jest wcale złe. W inspirowaniu się kimś nie ma nic złego.

– Jestem sobą, nikim innym – stwierdziła kąśliwie, dalej upierając się przy swoim.

– Nigdy nie powiedziałem, że jesteś kimś innym– zaśmiał się.– Ale zawsze jest jakiś element wspólny, który z kimś dzielisz. Nie da się być całkowicie odmiennym. Nie miałem na myśli nic złego. A jeśli boisz się, że jesteś niewystarczająco oryginalna, to uspokoję cię. Jesteś tak nieprzewidywalna, jak to tylko możliwe. Założę się, że jesteś ta osobą dodającą trochę życia do życia.– puścił jej oczko, zabawnie mrużąc przy tym drugie oko, jak mały chłopiec próbujący zaimponować starszej koleżance.

– Mądrala – prychnęła cierpko. Korek mozolnie posuwał się naprzód przy akompaniamencie zirytowanych trąbień i zniecierpliwionych powarkiwań silników. Powoli zbliżali się do celu, co Demetria przyjęła jednocześnie z ulgą i zawodem. – Czytasz w ludziach, czy co?

Uśmiechnął się tajemniczo.

­– Nie wiesz, że nie wyjawia się wszystkich swoich sekretów na pierwszym spotkaniu?

Wygięła znacząco brew, uśmiechając się kącikiem ust.

– Będę pamiętać u kogo zapisywać się na wróżby.

Zachichotał cicho gdy w skupieniu skręcał z drogi głównej, by zaparkować, tak jak poprzednio, w autobusowej wysepce. Silnik zacharczał jakby w proteście i niezadowoleniu. Przez chwilę siedzieli w ciszy, oboje wyprostowani, zapatrzeni przed siebie, jakby na siłę próbując znaleźć za szybą coś interesującego.

W końcu to Finn odchrząknął, ułożył dłoń na hamulcu ręcznym pomiędzy nimi i odważył się zerknąć na jej pucułowatą twarz. Odwzajemniła to spojrzenie, buntowniczo wypychając podbródek do przodu.

– Jeśli kiedykolwiek będziesz ciekawa, co kryje się za mglistą barierą przyszłości, w jakim wieku wyjdziesz za mąż lub ile będziesz mieć dzieci, polecam się – zażartował. – I zawsze bądź tylko i wyłącznie sobą. Świat byłby nudny bez Demetrii Werner – dodał już trochę poważniej.

Uśmiechnęła się miękko, ale nie odpowiedziała. Złapała za klamkę i uchyliła drzwi, a Finn miał wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, jakby chciał, by trwało to jak najdłużej – moment, kiedy jeszcze jest przy nim obecna, namacalna. Z dołu obserwował jej pulchną sylwetkę trochę niezgrabnie gramolącą się na zewnątrz. Zatrzasnęła drzwi. Złapał na krótką chwilę jej oczy, jakby uśmiechnięte i rozśpiewane, nucące radosną, skoczną melodię, do której miał ochotę zatańczyć.

– O której jutro po ciebie podjechać? – zawołał, gdy odchodziła.

Nawet się nie odwróciła.






zmieniłam zdanie, jestem tak podekscytowana, że muszę wstawić teraz

tak, wróciłam po pół roku XD przepraszam że tyle mi to zajęło

ten rozdział jest krótszy, stwierdziłam że pisanie na siłę ośmiu tysięcy słów będzie bez sensu bo jeszcze wyjdzie mi sztucznie i naciąganie,
no i poza tym jednak te 8k to serio dużo, same 4 to już sporo do przeczytania na jeden raz

może się wydawać trochę nudny bo w sumie przez większość czasu finn i demetria tylko siedzą w aucie i gadają, za co też przepraszam

na swoje usprawiedliwienie mam to, że chciałam przedstawić wam elvisa haha

no i to że czytam aktualnie wszyscy byliśmy za młodzi i wczułam się trochę w ten sposób pisania, choć za bardzo w niego nie umiem i przez to wyszło tak dużo rozkmin, przepraszam jeśli jest ich za wiele w za krótkim czasie

w każdym razie

enjoy

lifeisstilltoohard

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro