Obudź Się, Peter.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był deszczowy poranek. Leżałem w swoim łóżku patrząc na wielkie okno. Było widać za nim las. Piękny las. Nagle poczułem silne uderzenie w tył głowy. Potem tylko ciemność.

Było zimno. Siedziałem przywiązany do jakiegoś słupa. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Obok mnie siedział tak samo jak ja zmarznięty i związany Pan Stark. Miał zamknięte oczy.
Jak ja się tu znalazłem? Jak on się tutaj znalazł? Miałem pustkę w głowie. Nie pamiętałem nic. Ktoś mnie tu przyprowadził? Nie miałem pojęcia. Pan Stark był bez swojej zbroi natomiast ja byłem ubrany w swój strój. Czyli już się dowiedział, że jestem Spidermanem. Co on tu robi? Co ja tu robię? Te myśli zaprzątały mi głowę i nawet nie zauważyłem kiedy mężczyzna się obudził. Gdy usłyszałem syknięcie bólu ze strony Tony'ego od razu odwróciłem się w stronę mężczyzny.

-Panie Stark?

-Jak się tylko dowiem kim ty jesteś pajęczaku, to cie znajdę i zabiję. Miałeś pilnować mieszkańców-Powiedział do mnie zdenerwowany. Te słowa mnie zabolały.

-Czyli jeszcze nie wie Pan kim jestem...-Na te słowa Tony odwrócił energicznie głowę w moją stronę i popatrzył w wielkie oczy na mojej masce.

-A skąd ja mam to niby wiedzieć? Zdejmij maskę to się przekonam. A no tak, zapomniałem. Siedzisz tu związany jak ja i nie możesz nic zrobić.-Zakpił.

-Przepraszam...Nie chciałem...Co ja takiego zrobiłem? Nie pamiętam.

-Nie pamiętasz? Nie pamiętasz?! Nawet nie wiesz jak bardzo chcę dać ci w mordę.-Powiedział, a prawie krzyczał z zaciśniętymi zębami.

-Nie pamiętam. Prze-Przepraszam. Chciałem tylko żebyś był ze mnie dumny...

-Od kiedy przeszliśmy na TY, co? Nie jestem twoim kumplem żebyś tak do mnie mówił.

-Zawsze mi Pan powtarzał abym mówił do Pana Tony.-Mogłem tego nie mówić...

-Niby kiedy? Nawet z tobą nigdy nie rozmawiałem. Lepiej coś zrób i nas stąd wyciągnij. Nie mam na ciebie czasu, szczylu.-Ostatnie zdanie mnie zabolało. Nagle oboje usłyszeliśmy kroki i zauważyliśmy jak drzwi powoli się otwierają.

-No, no, no. Oto wspaniała rodzinka...Jak ci się żyje, Stark? Z tą taką nie wiedzą kim jest nasz zasrany pajączek, co?-Powiedział jakiś facet, który stał w cieniu przez co nie mogliśmy zobaczyć kto to był. Po chwili podszedł do nas i kopnął Starka prosto w brzuch.

-Zostaw go!-Krzyknąłem, a Tony spojrzał się na mnie dziwnie.-Zostaw go, bo pożałujesz!-Wykrzyczałem.

-Ooo...Widzę wielki obrońca się znalazł...A ty, Spidermanie? Jak czujesz się z tym, że dla nikogo nie możesz powiedzieć kim jesteś, co? Jak się czujesz z tym, że jesteś tak bardzo niechciany?-Podszedł do mnie i z taką samą siłą jak Pana Starka uderzył mnie w brzuch. Tony się tym nie przejął, a tylko uśmiechnął lekko. Może gdyby wiedział kim jestem zareagował by inaczej? Nie mam czasu teraz na myślenie. Zawiodłem go. Nienawidzi mnie, ale mimo wszystko muszę go ochronić.

-Macie wybór. Zginiesz ty-Wskazał na mnie. - albo ty.-Wskazał na siedzącego obok mnie Tony'ego. Od razu zareagowałem. Nie mogłem pozwolić, aby mój tata zginął.

-Zabij mnie. Pan Stark nie zasłużył na śmierć.-Na te słowa dwaj mężczyźni zaniemówili. Nie spodziewali się takiej odwagi z mojej strony.

-Zabij go. Nawet go nie znam.-Powiedział po chwili ciszy Stark. Te słowa zabolały z podwójną siłą. Powoli do oczu zaczęły napływać mi łzy, a moja maska zaczęła robić się ciemniejsza pod wpływem cieczy.

-Czyżby nasz chłopczyk płakał? Popatrz, Stark. On się boi.-Zaśmiał się szyderczo nieznajomy.-Oj, Stark. Po prostu nie wierzę w to, że jesteś taki głupi. Niby wielki wynalazca i takie tam, a tak naprawdę nie wie kim są bliskie mu osoby...-Dodał po chwili kpiącym głosem. Zaraz Stark się dowie kim jestem...-Nawet nie wiesz, że cała ta sytuacja sprowadza się tylko do jednej osoby. Tak bardzo bliskiej ci osoby...-Dodał ponownie po chwili ciszy.

-O kogo chodzi konkretnie?-No tak... Od dłuższego czasu nie zwraca na mnie uwagi. Zupełnie jakby zapomniał, że ma syna...

-Naprawdę jesteś taki głupi? Naprawdę jeszcze nie połączyłeś kropek?-W oczach Pana Starka zauważyłem strach. Strach, którego nigdy nie widziałem.-Chodzi tu o Petera i Spidermana-Po tych słowach Tony zbladł.

-J-Jak to? Nic mu nie jest? Jest bezpieczny? Jeśli coś mu zrobiłeś to pożałujesz...A co ma mnie obchodzić jakiś Spiderman? To tylko jakiś szczyl, który siedzi tutaj i ryczy. Nawet go nie znam.-Powiedział zdenerwowany przez zaciśnięte zęby. Ostatnie trzy zdania zabolały. Bardzo zabolały. Z moich oczu wylewały się łzy. Bałem się i byłem jednocześnie zawiedziony. Chociaż dlaczego przejmował się moim losem skoro mnie nienawidzi? Emocje we mnie buzowały i nie wytrzymałem. To był chyba dobry moment na to, aby powiedzieć prawdę.

-Nie znasz go?! Nie znasz Spidermana?! Jest głupim dzieciakiem?-Wykrzyczałem.

-Nie znam. Siedzi tu przy mnie i beczy jak pięciolatek. Ogarnij się bachorze. Gdybyś był bohaterem już byś nas stąd wyciągnął.-Zagotowało się we mnie.

-A ty? Jesteś bohaterem? Jak jesteś taki mądry to przywołaj tą swoją zbroję i odleć. Leć do Pepper, Happy'ego i innych zakłamanych przyjaciół. Idź i nie przejmuj się co dzieje się z Peterem.-Wykrzyczałem nadal mając na sobie maskę. Mężczyzna oddalił się trochę i z satysfakcją przyglądał się naszej kłótni.

-Zakłamanych? Co ty o mnie niby wiesz? A Peter? Skąd go znasz?-Tyle pytań...

-Znam cię lepiej niż myślisz, Panie Stark. A Petera znam. Znam go bardzo dobrze. Nawet nie wie Pan jak dobrze.

-Znasz mnie? Niby skąd?-Zakpił.

-Jesteś z Pepper Potts. Petera zaadoptowałeś rok temu. Nie dogadujesz się zbytnio z nim. Nie dajesz mu tyle czasu ile by chciał. Często płacze w pokoju przez ciebie. Często ucieka w nocy. Nawet nie wiesz na ile go stać...Ciągle siedzisz w tym swoim warsztacie i udajesz, że nic się nie dzieje, gdy każdy chodzi wokół ciebie i pyta JAK SIĘ MASZ? JAK CI LECI? JAK SIĘ CZUJESZ? JAK TAM PETER? CO SIĘ DZIEJE? Ale ty ich zlewasz. Najbardziej zlewasz swojego syna, o którego powinieneś dbać. Wiesz gdzie on teraz jest? Wiesz co się z nim dzieje? Znasz jego największy sekret? Rozmawiałeś z nim kiedyś o pierwszej miłości? Rozmawiałeś z nim kiedyś o życiu, przyjaciołach? Rozmawiałeś z nim kiedyś wogóle szczerze? Ciągle myśli, że go okłamujesz, że masz go w dupie. On cie kocha jak tate, a ty go zlewasz. Uświadom sobie wreszcie, że on potrzebuje taty. Dobrze wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko, Panie Stark. Chciałem abyś był ze mnie dumny, ale jak zawsze mi nie wyszło...Przepraszam. Przepraszam ciebie, ciocie Nat, wujka Steve'a, Clinta, Bruce'a. Przepraszam was wszystkich za wszystko. Narobiłem tyle bałaganu, a teraz siedzimy tu, a ja nie potrafię nic zrobić. Jestem tylko głupim dzieciakiem, który jest dręczony w szkole, a jak zakładam strój czuję się kimś zupełnie innym. To wszystko przeze mnie. Przepraszam. Jak zawsze zawiodłem.-W oczach zebrały mi się łzy. Nadal widziałem, że w oczach Starka gościł strach, ale teraz coś więcej. Chyba nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, że to ja Spiderman jestem Peterem Parkerem. Jego synem. Postanowiłem mu to wykrzyczeć.-TO JA. PETER PARKER. TWÓJ SYN. TWÓJ JEBANY SYN, KTÓREGO NIE KOCHASZ!-W tym momencie zauważyłem łzy napływające do oczu mężczyzny. Czułem też, że jest zawiedziony. Nagle poczułem jak nasz porywacz zdejmuje mi maskę. Nie protestowałem. Czekałem tylko na reakcję Tony'ego.

-J-Jak? Ja-Ja nie wiedziałem. Zawiodłeś mnie...Czemu mi nie powiedziałeś?-Mówił przez łzy z widoczną złością. Nie wiedziałem co powiedzieć. Myślałem, że po moim wyznaniu wszystko się zmieni. Że to głupi sen, który zaraz się już skończy. Chwilę ciszy przerwał nasz porywacz.

-No i proszę! Jak łatwo poszło. Liczyłem na więcej emocji i bólu, ale też było dobrze. A teraz tak jak mówiłem. Mieliście wybór. Spidermanie, a raczej Peterze Parkerze. Jesteś gotowy na śmierć?-Na te słowa zbladłem.

-Nie!-Nagle usłyszałem krzyk Starka.-Zabij mnie. Nie pozwolę, aby jakiś zasrany dupek zabił mi syna. Dlaczego to wogóle robisz, co?-Powiedział, że go zawiodłem. Po co ma mnie niby rarować?

-Spiderman zabił mi żone. Musi zapłacić.-Na te słowa zaniemówiłem. Ja nikogo nie zabiłem! Nikogo!

-Ja nikogo nie zabiłem! Nigdy!-Wykrzyczałem.

-Nie?-Pokręciłem przecząco głową z widocznym strachem w oczach. Widziałem jak Stark jest na mnie wkurzony, ale jednocześnie w jego oczach widziałem strach? Smutek?-Nie pamiętasz? Dokładnie 3 miesiące temu. Palił się dom. Wszedłeś tam i wróciłeś tylko z moim małym synem. Lecz bez mojej żony. Bez mojej Emmy. Dlaczego?!-Ostatnie słowo wykrzyczał, a ja się wzdrygnąłem.

-Było za późno, przepraszam. Nie chciałem.-Powiedziałem łamiącym się głosem.

-Nigdy nie jest za późno! Mogłeś ją uratować! Ale ty jak tchórz spieprzyłeś z tamtąd i ją zostawiłeś! Jak mogłeś?

-Czego ty właściwie chcesz, co?-Odezwał się pytającym głosem, ale pełnym strachu głosem.

-Chcę, aby ten szczyl czuł to co ja. Chcę żeby widział jak ważna dla niego osoba ginie. Niech czuje to co ja.-Odpowiedział. Czy on chce zabić Pana Starka? Nie pozwolę na to!

-Nie! proszę! Jeśli coś mu zrobisz pożałujesz!-Wykrzyczałem.

-Ah tak? A co niby może zrobić mi związany nastolatek?

-Więcej niż myślisz-Uśmiechnąłem się szyderczo w stronę faceta. Już po chwili uwolniłem się i swobodnie unieruchomiłem porywacza. Stark patrzył na mnie z niedowierzaniem? Dumą? Chyba mogę to tak nazwać. Nie zauważyłem jednak, że mężczyzna ma broń ostatkiem sił wycelował. Moje życie w sekundzie zmieniło się w piekło. Widziałem tylko krwawiącego Pana Starka. Bez namysłu podbiegłem do niego i obiąłem go, uciskając ranę.

-Wszystko będzie dobrze, tato.-Powiedziałem szlochając. Po chwili usłyszałem jego biedny, pełny bólu głos.

-Wiesz jak cię nienawidzę? Zawiodłeś mnie, dzieciaku. Niby cię kocham, ale sam nie wiem czy jest to szczere. Żegnaj.-Powiedział smutnym głosem. Jego ostatnie słowo. "Żegnaj". Nie, nie, nie. On nie może mnie teraz zostawić. Nie teraz! Proszę żeby to był głupi koszmar! Pomimo co mi zrobił nadal go tuliłem. Kochałem go. Nie mogłem go zostawić. Nawet jeśli zrobił mi tyle złego.

-Wiem, że mnie nienawidzisz. Wiem, że zawiodłem, ale nie zostawiaj mnie, proszę! Nie teraz. Błagam, błagam.-Przytuliłem go do siebie i poczułem, a właściwie nie poczułem. Nie czułem bicia jego serca. To był ten moment? To wszystko? Tylko tyle? Co ja teraz zrobię? Co teraz mam zrobić? Muszę, muszę wezwać pomoc.
Po chwili zjawiła się tu Nat wraz ze Steavem i Clintem. Widok tulącego się mnie, zmarłej już osoby chyba nie był najlepszy.
Nat po chwili kucnęła przy mnie i przytuliła. Nie chciałem go zostawiać. Nie chciałem z tamtąd pójść. Nie chciałem go puścić. Siłą zabrali mnie z tego miejsca. To co tam się stało dopiero do mnie docierało. Co teraz ze mną będzie?

***

Był deszczowy dzień. Każdy ubrany w czarne odcienie. Oraz wiele ciemnych parasoli nad głowami gości. Stałem jak wryty i patrzyłem na powoli opadającą piękną trumnę w trzy metrowy dół. Stałem. Po prostu. Nie mogłem zrobić nic prócz stania. Ile bym dał, aby był tu teraz ze mną. Ile bym dał żeby jeszcze raz na mnie nakrzyczał. Byle żeby usłyszeć jego głos. W głowie ciągle słyszałem jego krzyk, gdy dostał kulą w lewy bok. Niby nic poważnego, ale skończyło się tak jak nie powinno. To wszystko przeze mnie. Gdybym uratował wtedy tą kobietę... On by teraz żył. On by kurwa żył. Proszę, już się chcę obudzić...
Przez pałętające się myśli w mojej głowie nawet nie zauważyłem, gdy ceremonia się zakończyła. Robotnicy zakończyli swoją robotę i jak gdyby nigdy nic poszli. Dla nich zakopywanie ciał to codzienność. Mimo, że zdają sobie sprawę, że ktoś zakopie ich tak samo nie robi im to większej różnicy. Żyją dalej. A dla rodzin chowanych jest to jeden z najgorszych chwil w życiu. Świat jest taki niesprawiedliwy...

***

Minęły trzy tygodnie. Nadal nie mogłem się pozbierać. Nadal w głowie miałem ten obraz. Obraz umierającej na rękach bliskiej mi osoby. Nadal obwiniałem siebie za to wszystko. Mogłem coś zrobić, ale jak zawsze spieprzyłem. Może i mnie nie kochał i nie był ze mnie dumny, ale ja go kochałem

Siedziałem w kuchni nad zimnym już jedzeniem. Myślałem. Było bez niego tak cicho... Nagle z moich myśli wypędziła mnie Natasha. Widziałem, że ona również nie mogła się z tym wszystkim pogodzić. Ale wiedziała, że nie możemy już nic zrobić.

-Hej, Pete.-Przywitała się ze mną kobieta.

-Co? Znaczy... Cześć.-Odpowiedziałem zakłopotany.

-Jak się czujesz?-Zapytała. To chyba najgłupsze pytanie jakie mogłem usłyszeć.

-A jak mam się czuć? Jak?! Powiedz mi! Straciłem najważniejszą dla mnie osobę. I to przez mój błąd. Przez to, że byłem tchórzem. Przez to, że nie zrobiłem co w mojej mocy!-Wyrzuciłem z siebie.

-To nie twoja wina, Peter. Nie ty go zabiłeś. Zabił go jakiś psychol, ale nie ty. Minął już prawie miesiąc. Czy to nie pora na ogarnięcie się?

-Mogłem coś zrobić. Teraz by żył.

-Peter! Przestań!-Krzyknęła, a ja się wzdrygnąłem.-Nie możesz już nic zrobić, rozumiesz? Go już nie ma. Nie zrobisz już nic. On już nie wróci, Peter.-Kobieta miała rację. On już nie wróci. Emocje we mnie buzowały. Smutek, złość, ale nie złościłem się na nią czy na Pana Starka tylko złościłem się na samego siebie. Nie zrobię nic, ale mogłem zrobić coś.

***

Poczułem nagle jak ktoś mnie woła.

-Peter! Obudź się, dzieciaku. Jestem tu, słyszysz? Jestem!-To był bardzo znajomy głos.

Stark usłyszał jak Peter rozmawia przez sen. Usłyszał też jego krzyk. Usłyszał jak płacze. Bez wahania wbiegł do pokoju nastolatka i zaczął go powoli budzić.

-Boże, Peter. Już w porządku. Jestem tu.-Mężczyzna usłyszał tylko ciche "przepraszam" ze strony młodszego.

-Nie masz za co, dzieciaku. Już, cii. Jestem tu.

Peter uchylił oczy i na widok, że jest przy nim jego tata od razu popłakał się i wtulił w tors starszego. Wizja, że umiera ktoś bliski jest bardzo bolesna. Tego Peter bał się najbardziej. Śmierci. Bał się też tego, że Stark nie będzie z niego dumny. Że Peter jak zawsze zrobi coś źle. Prawie co noc miewał koszmary. Ciągle te same. Bał się o swojego opiekuna. Bał się, że zrobi coś nie tak, tak jak w śnie i najważniejsza dla niego osoba zginie. Aby chronić Tony'ego Peter był zdolny do wszystkiego. Umarłby za niego. Tylko po to, aby go ochronić.
Po dziesięciu minutach Peter zasnął spokojnie w rękach Starka na co ten uśmiechnął się lekko i złapał za jego rękę.
-Kocham cię, synku-Powiedział zatroskanym głosem. Nawet nie zauważył kiedy sam zasnął nadal trzymając rękę młodszego.

Śmierć jest dla nas wielu straszna. Dla niektórych bolesna, a dla jeszcze innych jest jedynym rozwiązaniem wszystkich problemów. Warto walczyć o to, aby nie umierać samotnie. Jest to przykre, że wielu ludzi musi na koniec zostawać samych. Chyba każdy by chciał, aby na koniec potrzymał go ktoś za rękę. Na pewno by chciał być pamiętanym przez bliskich. Nie zapominajmy o tych, którzy odeszli. Miejmy ich w sercu. Nawet jeśli to twój największy wróg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro