A Bad Dream

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Thor obejmujący śmiejące się przyjaciółki szedł w stronę jednej z midgardzkich, otwartych od rana restauracji.

Podeszwy butów uderzały o chodnik; para szpilek, trampek oraz tenisówek. Zgodnym rytmem zmierzały do sobie tylko znanego celu.

Sif wyswobodziła się, chwilę później gładkim, nonszalanckim ruchem zdawkowo  chwytając rękę Gromowładnego. Jasnowłosy błysnął zębami w uśmiechu, przyciągając wojowniczkę do siebie.

- Gdzie idziemy? - spytała, wsuwając kosmyk czarnych włosów za ucho.

- O, tu. - Blondyn wskazał palcem na mały budynek, zapraszający przytulnym wnętrzem oraz wspaniałym zapachem.

- Nigdy tu nie byłam - mruknęła, chowając nos w kołnierz oliwkowej bluzy przyjaciela. Chłodny wiatr wdzierał się pod warstwy niebieskiego materiału arafatki, liście tańczyły po ulicach - słowem, jesień stopniowo przychodziła.

- Tony mówił, że to wspaniałe miejsce - przypomniał sobie Odinson, ściskając rękę bogini. - Bardzo miłe i podobno mają tam świetną kawę.

- O tak, kawa, najlepiej karmelowa... - rozmarzyła się Sif, mrużąc oczy i spoglądając w niebo.

- Z bitą śmietaną, posypana czekoladą - dokończyła walkiria, śmiejąc się.

Dzwonek zadzwonił, obwieszczając wejście trójki Asgardczyków do kawiarni. Zajęli jeden ze stolików ukrytych za smukłymi dracenami.

Zapach cynamonu i ciepłej herbaty panował w całej salce, dodatkowo uprzyjemniając miejsce. Kwiaty oraz teraz zgaszone lampki nadawały przytulności. Brun rozejrzała się. Już polubiła to miejsce.

- Co chcecie? - Thor otworzył kartę i przebiegł wzrokiem po pozycjach.

- Kawa i gofry z owocami - zdecydowała Sif, odkładając menu i dyskretnie zerkając na blondyna. Odkąd miał krótkie włosy, właściwie podobał jej się jeszcze bardziej, wyglądał znacznie lepiej. Zadurzyła się w nim, gdy się poznali, i wcale nie była pewna, czy jej przeszło. Ukrywała to, przecież nie będzie okazywać dziedzicowi tronu szczeniackiej miłości.

- Tosty i zielona herbata - mruknęła Brunhilda, biorąc do ręki solniczkę, którą zaczęła wystukiwać rytm swojej ostatnio ulubionej piosenki.

Dzwoneczek ponownie zadzwonił, wchodzący brunet przeskanował wzrokiem salę, a po chwili opadł na krzesło przy stoliku przyjaciół.

- Loki! - ucieszył się Thor.

- Już nie "bracie"? - spytał sarkastycznie bóg, ukrywając list w wewnętrznej kieszeni.

- Przecież tego nie lubisz. Doprawdy, nie wiem, dlaczego - odpowiedział bóg piorunów, kręcąc głową. Nie rozumiał uporu Lokiego. Ostatecznie krew nic nie znaczy, są braćmi nie dlatego, że urodzili się w jednej rodzinie.

Są braćmi, bo oddaliby życie za siebie nawzajem. Przynajmniej Thor na pewno.

- Cześć, Loki.

Odwrócił się do szatynki, na chwilę ignorując wszystko, żeby tylko nacieszyć się jej podobnym widokiem. Zrezygnował z ciągłego przepraszania, było dla niego jak ponowne przyznawanie się do błędu, a tego nade wszystko nie znosił. Uwielbiał sposób, w jaki ciemne włosy dziewczyny układały się na jej ramionach, jak ładnie harmonizowały z apaszką od Wandy.

Uśmiechała się, patrząc na niego przyjaźnie, co znów wywołało mały alarm. Kto patrzy przyjaźnie na Kłamcę?

- Cześć - odparł beznamiętnie, wbijając wzrok w strukturę blatu stolika. Zaczął wybijać palcami znany tylko sobie rytm.

- Co chcesz? - zapytała Sif, nadal nie będąc w stanie ukryć urazy.

- Nic - burknął. - Właściwie wychodzę - dodał, popierając słowa próbą wstania. Próbą, ponieważ walkiria złapała go za nadgarstek i przytrzymała.

- Sif ma rację, musisz coś zjeść - powiedziała stanowczo.

- Jeśli wy dwie się zgadzacie, to raczej nie mam wyboru. Herbatę. Tosty. Nie wiem - wyrzucił z siebie, opierając podbródek na knykciach.

- Pójdę zamówić. - Thor, niemiłosiernie szurając krzesłem, wstał i ruszył w stronę lady.

- Idiota - wymamrotał pod nosem Laufeyson, w duchu podśmiewując się z brata. - Cholerny idiota. - Nie zwrócił uwagi na to, że mówi głośniej i można go usłyszeć.

- Idiota, który dba o ciebie bardziej niż o siebie - chwilową ciszę przerwał głos Brun. - Żebyś wiedział, ile razy wstawał w nocy, kiedy miałeś koszmary i ile godzin ci poświęcił, niewdzięczniku - fuknęła, zdejmując apaszkę.

- Od kiedy dba o coś więcej, niż o bycie ulubieńcem Wszechojca? - spytał kpiąco Loki.

- Odkąd dowiedziałem się, ile przeszedłeś, bracie. - Ciężkie dłonie Thora wylądowały na barkach Oszusta, a miły, zachrypnięty głos zaatakował jego uszy.

- Nigdy o mnie nie dbałeś? Gdzie byłeś, kiedy... - Loki gestykulował gwałtownie, chcąc wyrazić gestem to, w czym jego srebrny język zawiódł.

- Nie byłem, a chcę to naprawić, więc bądź tak dobry i siedź - odparł ostrzej Gromowładny, na co brunet zamilkł w udawanej pogardzie.

Atmosferę między braćmi można było kroić nożem, gdy mierzyli się twardymi spojrzeniami. Pierwszy odezwał się Loki.

- Mam dość.

- Możesz mieć. - Nieprzejęty tym starszy bawił się kluczami.

- Uspokójcie się - burknęła szatynka. - Miał być miły poranek, a zaraz wszystko szlag trafi.

- Państwa zamówienie - rozległo się, odrywając ich od rozmowy.

- Dziękujemy - odpowiedzieli nieskładnie, każdy inaczej, po czym wzięli swoje zamówienia.

Loki prawie nic nie jadł, ograniczając się do powolnego picia czarnej herbaty i od niechcenia skubiąc tosta. Myślał o sytuacji, w jakiej znów utknął, o niefortunnie znalezionym liście i historii, jaką bezmyślnie wyjawił. Brunhilda mogła bez przeszkód powiedzieć każdemu, spowodować okrycie go dodatkową hańbą, ścięcie włosów... Nie, tylko nie to. Zacisnął palce na uszku filiżanki.

- Loki, zjedz coś - walkiria dźgnęła go palcem w żebra, na co niemal zerwał się z krzesła.

- Nie rób tak - odparł burkliwie. Nie miał humoru od czasu samotnego spania. Koszmary zawsze do dopadały, bezlitośnie katując.

Nie miał pojęcia, że ją też.

Koszmary zwykle utożsamiał z Thanosem i/lub jego zemstą, co było równoznaczne ze śmiercią w męczarniach. Ukrywał się tutaj, na Midgardzie, mając nadzieję, że tytan go nie znajdzie. Gdyby go odnalazł, gdyby miał choć cień szansy na dorwanie boga kłamstw, zrobiłby to bezpardonowo. Odebrałby mu skradziony z Asgardu Tesseract. Przyszedłby... w gruncie rzeczy po swoje.

- To zacznij jeść - powiedziała, wyprzedzając protest.

Jej lęki już spowszedniały, wiedziała, czego będzie się bać. Bohaterskie podjęcie walki z Helą, brawurowa szarża, deszcz noży i nagle cisza, cisza przerywana szlochem, jękami z bólu oraz ostrzami przebijającymi zbroje, zostawiającymi asgardzką ziemię skąpaną we krwi. Bała się straty, tak bardzo się bała.

- Nie zmusisz mnie - mruknął markotnie Laufeyson, unikając jej wzroku.

- Jedz - warknęła, po chwili przyłączając się do rozmowy Thora i Sif. Z przyjemnością zauważyła ich splecione palce, uśmiechy, rozognione spojrzenia.

- Wiecie co - zaczął niezręcznie Gromowładny, nerwowo pocierając ręce - my się przejdziemy. - Poklepał brata po ramieniu. - Dopilnuj, żeby zjadł, zostawiam portfel - szepnął Brun do ucha. Pokiwała uspokajająco głową udając, że nie widzi radości bogini i jej dziecinnego objęcia się z blondynem po opuszczeniu restauracji. Czarne włosy Lady jeszcze przez chwilę pozostały w zasięgu wzroku, po czym zniknęły. Nie widziała już, jak Odinson troskliwie owija arafatką szyję kobiety, śmiejąc się.

Loki posłał jej znudzone spojrzenie.

- Masz mnie pilnować? Niepotrzebnie - stwierdził, dopijając herbatę. Dopiero po chwili spostrzegła, że zdążył zjeść i teraz wpatrywał się w nią wyczekująco.

- Nie mam cię pilnować, nie jestem twoją opiekunką na pełen etat - odparła.

- Nowe słowo? - spytał złośliwie. Spojrzała na niego ciężko.

- To, że ty ze mną nie rozmawiasz, nie znaczy, że nikt inny tego nie robi - prychnęła, zakładając bluzę. Wyciągnęła włosy spod kołnierza, po czym schowała portfel. - Idziemy?

Bez słowa wstał, ruszając do wyjścia.

- Idziemy? - przedrzeźnił ją, zyskując szturchnięcie w plecy. Pociągnęła go za sobą, wychodząc.

- Chodź, książę, obejrzymy coś - dodała.

Pozwolił się pociągnąć, myśląc bez przerwy o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Thanos wisiał nad nim jak chmura gradowa, gotów zaatakować w każdej chwili. Ile jeszcze czasu tutaj mu zostało, ile ma, by czuć się bezpiecznym? Wystarczyło nie kraść Tesseractu, może zwyczajnie wyrzucić przez śluzę statku, a tym samym pozbyć się problemu.

Kogo ja okłamuję, pomyślał, rozbawiając się jednocześnie. Każdego dookoła, tylko tytana się nie udało. Ma do zapłacenia ogromną cenę, cenę porażki na Ziemi. Kochanek Śmierci dopadnie go tak czy inaczej, tego był pewien. I ponownie zostanie sam naprzeciwko niemożliwego.

Nieprzytomnie wszedł do mieszkania, szybko ściągając buty i rzucając je byle jak. Rzucił się na kanapę, układając głowę wygodnie na poduszce.

- Loki - z zadumy wyrwała go Brun, stawiająca miseczkę żelków na stoliku. - Coś jest nie tak?

Przemknęła mu przez głowę zaniepokojona Sigyn.  Zmusił się do uśmiechu. To jego ulubiona taktyka: udawaj, że wszystko w porządku, a nikt się nie zainteresuje, będziesz mieć spokój.

- Myślałem... - Szlag, wygadałby się. Musi milczeć jak grób, inaczej sam w jednym skończy.

- Hm? - zachęciła go, kładąc rękę na ramieniu boga.

- Zapomnij - mruknął, odwracając się.

Nie znosiła, kiedy ktoś zaczynał temat, a później nie miał zamiaru kończyć. Chciała wtedy za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy.

- Coś nam grozi? - zapytała. Jak dobrze, że mogła się jeszcze łudzić, że dadzą radę. Tak, dadzą, gdy Thanos zażąda wydania mu Lokiego, a Avengers... oni bez wahania się zgodzą; zakują, zakneblują, życzą krótkiej śmierci i odeślą tytanowi. Komu miałoby na nim zależeć? Czarna owca, kłamca, zdrajca, niekiedy nawet złodziej.

- Raczej ktoś. Raczej mnie nie lubi. Pragnie mojej śmierci i mojego ciała u stóp - mruknął, czując przechodzący go dreszcz. - Zabije mnie powoli, żeby nie było za dobrze. Kiedyś... kiedyś powiedział mi "służ mi, a pozwolę ci żyć". Wiesz, co odpowiedziałem? Młody i głupi, zapędzony w pułapkę? Nic. Milczałem, bałem się go. - Wir wspomnień porwał go, boleśnie rzucając nim o ściany rozczarowania.

Skłamał.

"Odważny jesteś, sugerując, że chciałbym żyć".

- Wiesz, to zastanawiające. Słyszymy wiatr, muzykę, rzeczy nawet najcichsze, słyszymy miecze uderzające o siebie, to, co jest daleko, najgorsze jest to, że nie słyszymy tego, co najbliżej; że serca w ogóle nie słychać, gdy się łamie. - Walkiria odepchnęła się dłonią od jego kolana, wychodząc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro