Breaking Ice

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brunhilda zamarła. Nie dlatego, że bała się Lokiego.

Bała się Lodowego Olbrzyma, który w tej chwili utrzymywał ją kilkanaście centymetrów nad podłogą. Silnych, błękitnych ramion zaciśniętych wokół niej, rozbieganych szkarłatnych oczu. Chłodu bijącego od Jötuna, otaczającego go nieprzyjemną aurą.

- Odpowiedz! - ryknął. Nie poznała go prawie. Gdzie podział się ten spokojny, skryty Loki i dlaczego ustąpił miejsca temu potworowi? Odpowiedź miała przed nosem: chciał jej udowodnić, nie, chciał sobie udowodnić, że się z nią nie bawi.

- Nie odpowiem ci, Lackey - odparła cicho. Naprawdę, nawet w takiej chwili musi żartować? 

- Loki - warknął.

Bała się go. Tylko raz walczyła z Lodowymi Olbrzymami i nie było to nic przyjemnego.

On też się bał. Im bardziej panikował, tym mniej nad sobą panował i bez wysiłku mógłby zrobić jej krzywdę. Wystarczyłoby mocniejsze zaciśnięcie palców na kruchym ramieniu lub agresywniejsze dociśnięcie do ściany. Pamiętał Hulka, pamiętał, jak Bruce tracił kontrolę nad sobą, ale czy on sam też tak się zmieniał?

Dyszał ciężko, patrząc jej w oczy i starając się nie spaść w otchłań myśli. Tysiące myśli, niczym barwy Bifrostu, zmieniały się co sekundę, zbyt szybko, by je uchwycić, ale wystarczająco wolno, by zobaczyć w nich obraz. Ten, w odróżnieniu od pięknego tęczowego mostu, był przerażający.

Szatynka miała przez chwilę nadzieję, że Thor wróci i zapanuje nad bratem.

Loki zmarszczył brwi.

- Masz nadzieję, że Thor nade mną zapanuje? - zaśmiał się szyderczo. - Myślisz, że jest w stanie?

Przestraszył się własnych słów. Przecież miał się zmienić tylko wygląd, nie cała psychika! Nigdy się tak nie zachowywał, gdy zdarzało mu się zmieniać, a może tego nie zauważał?

- Puść! - zaprotestowała, wyrywając się. - Loki!

Nie miała pojęcia, co zrobić. Sytaucja była cholernie trudna.

Walcząc ze sobą, jednocześnie chcąc i nie chcąc, delikatnie dotknęła jego błękitnej skóry na szyi, przesuwając palce powoli na jego pierś, gdzie się odsunęła.

Od cielistych linii, nakreślonych przez nią, rozchodziła się iluzja, pojawiał się z powrotem jej Loki. Magia z powrotem nakładała na niego ludzki wygląd, kremowe spirale szybko rozbiegały się po całym jego ciele. Trząsł się, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się działo. Osunął się na ziemię, zamykając zamrażarkę, a kostki lodu roztopiły się u jego stóp.

Woda zmoczyła nogawki jego spodni, on sam siedział w zimnej kałuży. Odsunął pudełko po kostkach stopą.

- Widzisz, kim jestem - powiedział cicho, jednak jego ton stawał się coraz bardziej histeryczny. - Widziałaś, kim naprawdę jestem - powiedział, ukrywając twarz w dłoniach.

- Loki - zaczęła łagodnie, ujmując jego drżące dłonie i odsuwając je od jego oczu. - To nie ma znaczenia. - Mówiła do niego powoli i spokojnie, jakby uspokajała bestię, głaskała go i siedziała przy nim.

- Widziałaś już wszystko. To niebezpieczne.

- Nie dla mnie.

- Nie wątpię. Niczego się nie boisz.

- To najmilsza pomyłka, jaką mogłeś popełnić.

- Odpowiesz? - spytał, wstając. Otrzepał ubranie, drugą rękę wyciągając do niej. Brunhilda złapała ją, po czym podniosła się.

- Nie teraz - odparła, odsuwając się przezornie.

Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Spuścił wzrok, wbijając go w podłogę. Przerażenie dopadało go coraz bardziej, gdy odnajdywał kolejne ślady swojej brutalności na jej ramionach: sińce, zaczerwienienia, nawet lśniące łzy w oczach, które tak usilnie starała się tłumić.

- A więc się boisz - stwierdził smutno.

- To było niebezpieczne.

Pchnięty nagłym przeczuciem złapał ją za rękę, ku zaskoczeniu obojga ten gest był całkiem miły. Loki poczuł się bezpiecznie przy cieple, daleko od mrozu i swojej drugiej natury, a Brunhilda zacisnęła palce.

- Jestem niebezpieczny - mruknął, niepewny czy miał być to sarkastyczny żart, czy smutne stwierdzenie faktu. - Zły - powiedział z przerażeniem, uświadamiając to sobie, jednak jego twarz nie pokazywała żadnych emocji. Tylko drgania głosu mogły wskazać strach.

- Nie jesteś zły - odparła stanowczo. - Uważasz, że jesteś zły, bo tak ci wmówiono. Mówili, że jesteś zły, bo nie docenili w tobie dobra, Loki.

- Nie wszyscy - powiedział głucho. - Frigga... moja matka - wyszeptał.

Brunhilda złapała go za przedramię.

- Nie jesteś zły. Skomplikowanie nie równa się złu. To, że cię nie rozumieli, nie znaczy, że jesteś zły - dodała. Objęła go, a on wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. Ułożył dłoń w jej włosach, delikatnie rysując palcami określone wzory. Musiał się uspokoić, mimo niemal woskowej maski obojętności w środku szalała w nim burza.

Pogubił się we własnych odczuciach, a dzięki walkirii mógł znaleźć w nich drogę.

Przypomniała mu się midgardzka bajka, którą kiedyś oglądał z Thorem w wieży Starka. Piękna i Bestia. Uśmiechnął się, uświadamiając sobie, że tak było. On - bestia, którą może uspokoić tylko ona - piękna.

- Chyba potrzebujesz się przejść - stwierdziła, sięgając po bluzę. - Kawa, herbata czy midgardzki napój zwany czekoladą? - spytała.

- Czekolada - powiedział bez wahania. - Tego jeszcze nie próbowałem - dodał cicho, drapiąc się po karku.

- No to chodź - zaśmiała się, łapiąc portfel, który zapobiegliwie zostawił im Tony.

Loki uśmiechnął się, zakładając bluzę. Po drodze chwycił rękę szatynki i przytulił tak, że zetknęli się czołami.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Wyszli, po krótkiej szarpaninie z drzwiami ze śmiechem je zamknęli i ruszyli w dół. Ostatnie kondygnacje pokonali biegiem, po czym wypadli przez rozsuwane drzwi. Laufeyson objął ją luźno w pasie, nadal się uśmiechając. Brunhilda poprawiła mu bluzę, dając mu krótkiego całusa w policzek.

- Gdzie ta czekolada? - spytał Loki.

- Gdzieś za rogiem. O ile pamiętam - odparła, śmiejąc się.

- Chodźmy - przyciągnął ją do siebie.

Walkiria oparła głowę na jego piersi, uśmiechając się najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Gdyby był tu Thor, porównałby ten uśmiech do tego, jaki widział na statku na Sakaar: zachwycony, ciepły, roztapiający serce.

- Tak, chodźmy - zgodziła się.

Loki czule potargał jej włosy i pocałował ją w czoło.

- Dwa razy czekolada z... - dziewczyna stanęła na palcach. - Cynamonem.

Po raz pierwszy Laufeyson pomyślał, że ten świat może nie jest taki zły. Może znajdzie tu swoje miejsce, którego nie było w Asgardzie. Machinalnie zapłacił, w zamian otrzymał dwa kubki.

Walkiria podziękowała, podając mu czekoladę. Loki ostrożnie zanurzył w niej wargi, cofając je, gdy się sparzył.

- Gorące - mruknął niezadowolony.

- To gorąca czekolada - odparła szatynka, pociągając spory łyk. Szli spokojnie, mijając co jakiś czas grupy ludzi, zamknięci w labiryncie ulic i eleganckich budynków.

- Pijesz to normalnie, ta temperatura jest przecież nie do zniesienia - powiedział.

- Na Sakaar piłam gorętsze alkohole. Po otworzeniu wylatywał płomień. Mocne - zaśmiała się. - Trochę mi tego brakuje. Tego klimatu, oglądania Igrzysk, kolorowych ulic, wariacko poubieranych ludzi... - westchnęła, siadając na ławce. - Tęsknię za tym. Chaos, światła, zapach kuchni ze wszystkich części kosmosu...

- Wiem - Loki objął kubek rękami. - Było... interesująco.

Roześmiała się. Brązowe włosy rozwiewał lekki wietrzyk, a zapach czekolady z cynamonem otaczał roześmianą dwójkę.

Po dwóch godzinach wrócili do mieszkania, gdzie zastali Thora z resztą ekipy, oglądających Gwiezdne Wojny i jedzących pizzę. Cztery pizze, dla ścisłości.

- Cześć, zakochańce! - krzyknęła Natasha, wstając, żeby uściskać przyjaciółkę. - Cześć, Loki.

- Nat! - walkiria objęła rudowłosą, serdecznie się z nią witając. - Nie mów o nas "zakochańce". Jeszcze nic nie wiadomo - szepnęła jej na ucho.

- Jasne. Może byście się przywitali? - upomniała mężczyzn Natasha, ciągnąc Clinta za kołnierz.

- Wspaniale cię widzieć - Rogers tradycyjnie pocałował dłoń Brunhildy, gdy Stark energicznie ściskał Lokiego.

- Cześć! - krzyknęła szatynka, wskakując na kanapę.

- Musicie to obejrzeć - powiedział Barton z pełnymi ustami. - To klasyka filmowa.

- Bracie! - Thor zamknął bruneta w silnym uścisku, dopóki Laufeyson się nie skrzywił.

- Moje żebra - mruknął, uwalniając się. - Gwiezdne Wojny? - spytał, siadając obok brązowowłosej. - Nie znam.

- Najlepsza opera kosmiczna w historii - powiedział Bruce, poprawiając okulary. - Absolutny niezbędnik mieszkańca naszego świata.

Walkiria bez słowa sięgnęła po butelkę whisky. Kilka minut później odstawiła puste naczynie.

Po czwartej części przyszła kolej na Imperium Kontratakuje. Później Powrót Jedi.

Thor i Natasha posłali sobie znaczące spojrzenie, zerkając na dotykające się kolana Lokiego i Brunhildy oraz na ich ledwo złączone palce. Oni najwcześniej zrozumieli. Czekali, aż reszta załapie.

Około północy połowa ekipy już spała. Bruce, objęty przez Tony'ego, smacznie spał pod zielonym kocykiem. Zmęczony Bucky, z włosami zaplecionymi w niestaranny warkocz pochrapywał cicho z głową na piersi Rogersa, a Loki spokojnie spał, podczas gdy jego głowa spoczywała na kolanach walkirii. Natasha drzemała płytkim snem, ułożona na Clincie.

- Clint, Steve, Tony. Pomóc wam w zabraniu reszty do domu? - spytał Thor. - Znaczy... jak chcecie, to zostańcie, jasne.

- Zabierzemy tych śpiochów, nie, Barton? - Stark szturchnął Hawkeye'a, uśmiechając się cwaniacko.

- Jakoś się ich zaniesie - zaśmiał się blondyn. - Pomożesz? - spytał.

- Pewnie. Kogo znieść?

- Ja też mogę - powiedziała Brunhilda.

- Weź Lokiego. Tony, zamów taksówkę. Dwie. Ja wezmę Natashę, Thor Bruce'a, a Steve Bucka - wydawał polecenia łucznik.

- Idę, Legolasie. - Stark wyszedł, wyciągając telefon, a trzech mężczyzn ostrożnie wyniosło śpiących przyjaciół.

Szatynka wsunęła dłoń pod kolana i plecy boga kłamstw, po czym uniosła go. Dysząc z wysiłku, szybkim krokiem zaniosła go do jego pokoju, położyła na łóżku, zdjęła mu buty i okryła kołdrą.

Uśmiechnęła się, kładąc dłoń na dłoni Laufeysona. Zaintrygował ją mały ślad, niesfornie wystający spod rękawa bluzy. Delikatnie podwinęła resztę rękawa, coraz szerzej otwierając oczy, gdy ujrzała resztę blizn na bladej skórze.

Loki lekko się poruszył. Brunhilda zatrzymała rękę, by po chwili z powrotem zacząć badać jego ramię. Patrzyła z niepokojem na jasną cerę, ponaznaczaną cienkimi liniami.

- To nie moja robota.

Poderwała głowę, napotykając jego spojrzenie. Leżał spokojnie, musiał się obudzić, gdy go niosła. Wpatrywał się w nią, wybijając jej z głowy wszystkie myśli, które go nie dotyczyły.

- Nie ja robiłem te blizny.

- Kto? - wykrztusiła. Właśnie nakrył ją na podwijaniu rękawów jego ubrania, oglądaniu jego blizn. Nigdy nie czuła się tak zakłopotana.

- Nieważne - mruknął, szybko zasłaniając rękę. - Nie chcę o tym rozmawiać - dodał, próbując zdobyć się na sarkazm i zwykły uszczypliwy ton, tym razem jednak nie był w stanie.

- Dobra. Jasne, nie musisz chcieć. Dobranoc w takim razie - odparła, zawiedziona tym, że nie pozna historii tych blizn. Że nie będzie mogła choć trochę złagodzić bólu.

Wstała, zbierając się do wyjścia, gdy poczuła jego palce na nadgarstku. Odwróciła się.
Loki leżał na brzuchu, z głową nad krawędzią łóżka, a jego długie nogi zajmowały pozostałą część mebla.

- Zostań - poprosił niewyraźnie.

Przekrzywiła głowę. Usiadła na łóżku, machinalnie głaszcząc kciukiem dłoń bruneta.

- Jak, na noc? - parsknęła. - Thor będzie miał używanie.

- Nie musi się dowiedzieć - posłał jej niemal szczenięce spojrzenie.

Walkiria bez słowa ściągnęła bluzkę, buty i spodnie, po czym ułożyła się obok Lokiego.

- Lepiej? - spytała.

- Lepiej - przytaknął, przysuwając się. Ukrył twarz w brązowych włosach Brunhildy, kładąc dłoń na jej boku. - Nie zostanę sam z koszmarami.

- Nie będziesz już zostawał z nimi sam - odpowiedziała, obracając się przodem do niego i całując go krótko w usta. - Jestem tutaj - dodała szeptem.

- Wiem.

Loki wtulił twarz w jej pierś, oplatając ją ramionami, a ona doprowadziła do splątania ich nóg. Oboje byli bezpieczni, po raz pierwszy od dawna nie nękani koszmarami. Nawet gdyby jakiś odważył się zaatakować, otrzymałby wycelowane w siebie dwa noże.

- Halo? Wróciłem - powiedział Thor, zamykając za sobą drzwi. Zajrzał do pokoju brata. Ujrzał śpiące dwie postaci, wtulone w siebie. Uśmiechnął się i wycofał do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro