Flawful Bastard

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Loki objął ją czule ramieniem. Uwielbiała ciepło, jakie towarzyszyło wtulonym w siebie ciałom, poczucie bezpieczeństwa, jakie to dawało. Nie była sama, a to ceniła sobie najbardziej.

Odgarnęła mu czarne włosy z wilgotnej twarzy, uśmiechając się. Nie dopuszczała do siebie myśli o utracie Kłamcy, nie mogła na to pozwolić. Był jedynym, którego naprawdę kochała.

Nie znała jego przewinień z burzliwej przeszłości, haniebnych występków, podstępnych intryg. Wiedziała że nie jest on spokojnym człowiekiem, z którego można czytać jak z otwartej księgi. Przeciwnie, po zrozumieniu każdej strony trzeba było się wracać do początku, żeby go w pełni pojąć.

Brunhilda nieśmiało splotła palce z palcami Oszusta, przygryzając wargę. Ani się obejrzała, a otrzymała słodki pocałunek. Uśmiechnęła się, owijając dłonie wokół karku Lokiego.

Zetknęli się nosami, z uśmiechami nieschodzącymi z twarzy.

Długie palce boga odgarnęły jej włosy za ucho, ukazywał jej jego piękny uśmiech. Ich zapachy się mieszały, ciepło się rozchodziło, leżeli objęci w swoich ramionach.

Nic nie zapowiadało nadchodzącej apokalipsy. I pomyśleć, że już jedną przeżyli.

- Kocham cię - mruknął w jej usta, starając się skraść jak najwięcej pocałunków zanim będzie zmuszony do wstania. - Kocham cię, dopóki będę mógł - powtórzył znacznie ciszej.

Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Wyswobodziła się z objęć Kłamcy, a agresja w jej urywanych ruchach utwierdziła go w przekonaniu, że słyszała. Mało tego, słyszała i żąda wyjaśnienia.

- Co to znaczy: dopóki będę mógł? - spytała chłodno, sięgając po ubranie. Zapięła biustonosz, na co Loki zareagował pełnym protestu jękiem. Opamiętaj się, skarcił sam siebie. Nie jesteś tu dla romansowania... ale to nie romans.

- To znaczy, dopóki mnie nie dopadnie - mruknął cicho, spuszczając głowę. W jednej chwili wszystkie myśli niedotyczące tytana uciekły z jego umysłu, przywołując wspomnienia tortur i niewyobrażalnego bólu. - Nie będę... nie będę miał miejsca na coś innego niż ból - wyszeptał, wyciągając do niej ręce. Ledwo dusił w sobie żal, oczy wypełniły się łzami.

- Loki - powiedziała łagodnym szeptem, obejmując go. - Loki... już, jestem. Jestem, mięczaku - szturchnęła Oszusta w żebra. Uśmiechnął się przez łzy.

- Będę musiał pójść, Brun - mruknął zrezygnowany. Kto bardziej niż on zasługiwał na spokojne, godne życie bez niespodzianek w stylu wyroków śmierci?

- Nie pójdziesz - zaoponowała stanowczo.

Ten protest z jej strony przelał czarę. Miał dość jej idiotycznych protestów, zapewnień, że będzie dobrze, prób powstrzymania go przed pójściem, sprzeciwów. Znosił wiele, nienawidził tylko sprzeciwu.

Oczywiście, lubił te, które umiały mu się sprzeciwić; z mocnymi charakterami, silne i waleczne. Były z pewnością warte uwagi, każda w inny sposób. Sigyn, Sif, Brunhilda. Nie będzie dłużej powstrzymywał krzyków, bo po co? Może jak krzyknie, ona zrozumie!, pomyślał z furią.

- Jeżeli nie pójdę, sam przyjdzie i was skrzywdzi! - krzyknął panicznie. Owinął nagłym ruchem dłonie wokół jej talii, zacisnął je mocno.

- To po co wchodziłeś z nim w kontakt?! - wrzasnęła, wyrywając się z uścisku. Naprawdę, nie rozumiała jego zachowania. Przecież mogli się ukryć, mógł powiedzieć, a zrobiłaby wszystko, żeby mu pomóc się ukryć lub pokonać tytana. Lecz nie, on wolał zgrywać bohatera! Co z tego, skoro zapamiętają go dopiero po śmierci?!

- Nie miałem wyboru! To on mnie złapał! Zmusił mnie do służenia mu, wyprał mi mózg, przejął nade mną kontrolę! Nie masz pojęcia, ilu dla niego zabiłem, nie wiedząc o tym! - ryknął, odpychając ją od siebie.

Nigdy nie krzyczał, gdy był tylko zły. Kiedy zaczynał krzyczeć, był szalejącym huraganem. Do diabła, nikt nie będzie mu mówił, co ma robić!

Atmosfera wyraźnie się zagęściła, można było ją kroić nożem. Jeśli jakieś resztki jednoczącego ich dotąd gorącego uczucia gościły w sercach, zginęły od gorzkiego żalu i gniewu. Natychmiast stali się sobie wrodzy, mało brakowało do wyciągnięcia noży. Mogliby walczyć tak, jak stali: on w bokserkach i niezapiętej koszuli, ona w bieliźnie i bluzie.

- Podpisałeś na siebie wyrok śmierci! - krzyknęła wściekle.

- On go na mnie podpisał! - wrzasnął, niemal szalejąc z wściekłości. Tyle lat dławił w sobie emocje, które zalęgły się podczas niewoli, a które zmuszał do milczenia przez lata, zalegały na dnie serca i umysłu, skaziły psychikę.

- Trzeba było nie dać się zgnieść!

- Nie miałem wyboru!

- Sprzedałeś mu umysł!

- Ukradł mi go! - krzyknął, ze łzami w oczach. Pamiętał te lata, gdy siedział skulony w swojej komnacie, a później celi, prześladowany przez wspomnienia tortur, bezsilny, niezrozumiany. - Zresztą, co ty możesz o tym wiedzieć... twój umysł jest tylko twój, nigdy nie... - zaczął i urwał, ponieważ przypomniał sobie, jak na Sakaar wdarł się do jej świadomości, zobaczył walkę z Helą i śmierć towarzyszek walkirii.

Zacisnął ręce na głowie, gdy przez chaotyczną gonitwę myśli przedarł się gwałtowny błysk bólu. Zwinął się w sobie, gdy powróciły wizje z przeszłości. Czyja jak czyja, lecz jego była wyjątkowo bolesna. Znów poczuł się tak jak wtedy; bezbronny, obnażony z jakiejkolwiek osłony, pozbawiony samego siebie. Wbrew temu, co wykrzykiwał niegdyś wzburzony Barton, nie on pociągał tam za sznurki. Nawet nic nie znaczył oprócz marionetki znacznie potężniejszego osobnika.

Ze sznurków zerwał się, bez sznurków wcale nie jest źle...

- Nie masz pojęcia co zrobiłem! Jesteś tylko walkirią! Zawsze byłaś bezpieczna, wszyscy was uwielbiali!

- Wyobraź sobie, że z trudem uratowałam własne życie, nawet na Sakaar. Co może wiedzieć o tym wypieszczony książę? - rzuciła jadowicie.

Była wściekła. Nie miał prawa wypominać jej przeszłości. To tak, jakby wbił jej nóż w plecy.

Zabolało.

- Znacznie więcej, niż myślisz - syknął. Rozmazane łzy, zaczerwienione oczy w połączeniu z rozbieganym spojrzeniem nadawały mu wygląd kogoś niespełna rozumu, szaleńca. - Jesteś tylko podłą zbieraczką złomu i alkoholiczką, sprowadziłaś śmierć na tych, których zawlokłaś na Igrzyska - wysyczał, z satysfakcją czując magię na czubkach palców. Mógłby ją uwolnić, przestać przechowywać w sobie jak najcenniejszy skarb.

A nawet najcenniejszy ze skarbów przy złym wykorzystaniu może stanąć kością w gardle. Nikt, kto trzyma skarby dla siebie, nie zdąży z nich skorzystać.

Poczuła się, jakby fizycznie ją uderzył. Przypomnienie o historii... cóż, miała ochotę o tym zapomnieć. Części się wstydziła, część była zbyt bolesna. Miała zostawić to za sobą, żyć od nowa na Midgardzie, zamknąć przeszłość w skrzyni, zapić, byleby nie wracała. Przypomnienie tego było jak wbicie noża w plecy. Niestety, jej przeszłość była jak wierny, aczkolwiek niechciany pies; jak tylko ją odpędziła, ta natychmiast wracała.

- Nie chcę cię więcej widzieć! - krzyknęła Brunhilda, uderzając go. Skrzywiła usta w grymasie bólu, natychmiast pożałowała swojego zachowania; odsunęła rękę. Zerknęła na czubki palców: ślady krwi.

Uśmiechnął się w duchu, lecz oszczędził sobie wykrzywienia wąskich warg w kpiący uśmiech. Wiedział, że nie powinien o tym myśleć, ale nie mógł pozbyć się myśli o tym, że... mimo przytłaczającej świadomości, że Brun może go już nie kochać... przynajmniej nie ma już kogo stracić.

Postanowił zrobić to, co zwykle. Grać w masce.

- Wspaniale. Nareszcie nikt nie będzie mi przeszkadzał - wycedził zimno, unosząc dłoń do krwawiącego nosa.

Na bogów, jak nie znosił jej okłamywać.

Była od lat jedyną osobą, która trzymała go w ramionach, gdy rzucał się spocony w koszmarach, całowała w czoło, pomagała mu, piła razem z nim.

- Och, przeszkadzałam ci? - spytała złośliwie, choć ją zabolało. - Może trzeba było się nie angażować?

Jak miała ochotę go pobić... ale nie, nie zrobi tego, zbyt go kocha. Przemoc nie była jej obca, sama ją stosowała, jednak w odniesieniu do Lokiego, który tyle przeżył, wydawała jej się w jakiś sposób niestosowna.

- Może trzeba było zginąć w obronie Asgardu? - syknął, opuszczając ręce. Szkarłatna krew plamiła jego czarną koszulę, nadawała akcent całemu ubraniu boga, spływała po przedramionach, brudziła porcelanową skórę.

Wstał, stając do niej tyłem.

Subtelnie wślizgiwał się jak wąż w jej uczucia, wykorzystując je. Wiedział o niej znacznie więcej niż ona o nim, odkąd odsłoniła się i zaufała mu.

Ale czy nie wiedziała, że Loki to bóg psot i kłamstw?

Niegodny zaufania oszust i kłamca?

Doskonale wiedziała, a mimo to nadal ją bolało. Od kilku minut patrzyła na jego plecy, udając, że nie przejęła się tym.

Powinna była wiedzieć, że nieważne, na ile ona mu ufa, on nigdy nie będzie ufał bezgranicznie, nawet trochę. Jak zwykle zatroszczy się o siebie; pogra, pobawi się i odejdzie. Rozwiąże sznurki marionetki z jej nadgarstków, zabierze je, po czym pójdzie szukać innej, bo ta już mu się znudziła.

Ze sznurków zerwała się, bez sznurków wcale nie jest źle...

Thor miał rację, Loki był fałszywym draniem. Wykorzystał ją i poszedł. Ostrzegał ją, dlaczego go nie posłuchała?

Zadziwiające, jak słyszymy huk burzy, uderzenia fal o brzeg czy gwizd wiatru, które są tak daleko od nas.

Nie słyszymy jednego, tak blisko nas.

Serce nie wydaje żadnego dźwięku, gdy się łamie.

Sięgnęła po pozostawioną samotną butelkę wina, by opróżnić ją kilkoma haustami, po czym cisnęła nią o podłogę. Szkło i resztka alkoholu rozprysnęło się po parkiecie. Stłumiła szloch, przyciskając nadgarstek do ust. Trzasnęła drzwiami, po chwili rzucając się na kanapę. Kopała i uderzała w poduszki jak małe dziecko, niezdolne poradzić sobie ze złością.

- Co jest? - usłyszała tuż przed tym, jak umięśnione ramiona Thora uniosły ją i objęły. - Płaczesz - zauważył blondyn, ocierając jej łzy kciukiem. Uśmiechnęła się; zachowywał się jak starszy brat.

- Nic mi nie jest - warknęła, odwracając głowę. Zasłoniła spierzchnięte wargi, zapuchnięte od płaczu oczy.

- Widzę przecież, Brun - mruknął Gromowładny. - Mi możesz powiedzieć.

Ujął jej rękę, głaszcząc ją delikatnie. Zerknęła w jego pełne życia niebieskie oczy. Mrugnął wesoło, charakterystyczny uśmiech przemknął po jego wargach.

- Powiedz bratu... - zaczęła szatynka, zaciskając pięści. Nie dokończyła, ponownie zwijając się w kłębek i pozwalając się objąć.

- Mam mu skręcić kark? - zażartował.

- Sama to zrobię - wymamrotała w poduszkę. Znów podniósł ją, po czym silnym uściskiem przycisnął do piersi. Wsunął palce w ciemne włosy przyjaciółki, oparł podbródek na jej głowie.

Gdzieś w polu widzenia mignął mu Loki, posyłający im znaczące spojrzenie i kpiąco unoszący ładnie zarysowaną brew. Typowe, pomyślał nieżyczliwie Kłamca, widząc ukochaną zapłakaną i wtuloną w tors brata. Prędzej czy później każda odchodziła do złotowłosego dziedzica tronu. Nieważne, co było powodem; władza, muskulatura, cieplejszy i bardziej przystępny charakter... Loki zawsze zostawał sam. Szkoda tylko, że całkowicie błędnie zinterpretował tę sytuację.

Thor przytulił walkirię, układając dłonie na jej plecach.

- Spokojnie, już - mruknął ciepło, przesyłając wibracje w dół od karku szatynki, powodując jej wzdrygnięcie się. Zareagowała wciśnięciem twarz w jego ubranie, ciesząc się, że nie czuje tym razem pod policzkiem chłodnego materiału koszuli Oszusta, lecz ten ciepły, miękki bluzy Odinsona.

- Jest draniem - wymamrotała, z trudem powstrzymując łzy i przekleństwa. - Cholernym draniem, pieprzonym... - zmełła wyzwisko w ustach.

- Shh... już dobrze, już. Przynieść ci coś? - spytał troskliwie.

- Alkohol. Jak najwięcej. Cholernie dużo. Potrzebuję tego - przekonywała boga i samą siebie. Usiłowała udawać, że tylko to ją uspokaja, nie przyzna się przecież, że od jakiegoś czasu uspokajały ją czułe usta Kłamcy, jego ramiona i całe ciało.

- Przyniosę ci. - Wstał, po chwili wracając z kilkoma butelkami piwa. - Ma znaczenie, czy z Asgardu, czy nie?

Pokręciła głową, wypijając zawartość butelki w parę sekund. Otarła usta rękawem, opadając na ramię Thora i ponownie zanosząc się płaczem. Rzadko kiedy płakała, jednak teraz Loki przegiął.

Gromowładny głaskał włosy przyjaciółki, dopóki nie zasnęła z głową na jego kolanach. Wtedy ostrożnie ułożył ją na poduszkach oraz okrył kocem, po czym ruszył policzyć się z bratem. Wyłamywał sobie palce, chodząc po mieszkaniu; widząc stojącego w kuchni bruneta, złapał go za kołnierz i bezceremonialnie wyciągnął z pomieszczenia.

Loki zaśmiał się drwiąco mimo bólu towarzyszącego nieumyślnemu szarpnięciu za przydługie włosy, układając dłonie na piersi blondyna, jakby chciał powstrzymać go przed atakiem.

- Ile ci już nakłamała? - spytał gorzko.

Thor zmarszczył gniewnie brwi; błękitne iskry przebiegły po jego ubraniu. Pchnął Trickstera na ścianę, chciał zetrzeć mu z twarzy ten idiotyczny, pełen wyższości uśmiech, dać do zrozumienia, jak bardzo skrzywdził Brunhildę.

- Dowiedziałem się wystarczająco. I waż słowa, w tym domu to ty przodujesz w kłamstwach - wycedził. - Nie ona jest winna.

- Nie masz najmniejszego pojęcia, co się działo, ale winą obarczasz mnie - powiedział powoli Loki, wyswobadzając się z jego uścisku. Stanął pewnie na podłodze, cofając się w stronę drzwi. Nie bał się wielu rzeczy, ale wściekły Thor nie był jego ulubioną wersją brata. Zwykle unikał starcia, teraz był na najlepszej drodze do odpłacenia mu pięknym za nadobne.

- To proste. Jeżeli ktoś płacze, zwykle to twoja wina, bracie, wiec gadaj, co zrobiłeś. - Blondyn przygwoździł go do ściany.

- Płacze? - spytał cicho Loki, nieruchomiejąc. Opuścił defensywnie uniesione dłonie, odsłaniając się.

- Płacze! - ryknął Thor, a iskry przebiegły z jego ciała do ciała bruneta. Oszust skulił się w sobie, gdy prąd poraził jego mięśnie, ledwo zauważalnie się skrzywił. Nie znosił tego. - Wybacz. - Postawił brata na ziemi; brunet poprawił ubranie, starając się przywrócić sobie godność. Uniósł podbródek, uśmiechając się drwiąco.

- Jesteś łatwowierny - rzucił, wychodząc. Sekundę później został pociągnięty do tyłu, prawie wpadając na brata. - I głupi.

Odinson pokiwał głową.

- Być może. A być może zwyczajnie nie jestem - uśmiechnął się, a każde słowo było poparte szyderczym przekrzywieniem głowy - wrednym, dwulicowym kłamcą.

- Nie, ale to ja musiałem żyć w twoim cieniu, synu Odyna! - warknął Loki.

- Również nim jesteś, choćbyś nie wiem jak bardzo zaprzeczał. Krwi się nie wyprzesz - oświadczył twardo Thor.

- Nie płynie we mnie ani kropla jego asgardzkiej krwi! - krzyknął bóg kłamstwa.

Zapewne krzyczeliby na siebie dłużej, gdyby nie nagłe zaciemnienie mieszkania. Unieśli wzrok, widzieli jednak tylko ciemność za oknem; zrobiło się jak w nocy.

Nocy przetykanej bolesnymi krzykami i pomarańczowymi światłami.

Loki w lot wszystko pojął.

- Znaleźli mnie, to koniec - wyszeptał pobladłymi ze strachu wargami.

- Kto cię znalazł? - spytał Thor, obejmując go ramieniem.

- Mają mnie... obiecał mi długą śmierć za zdradę... - brunet cały drżał, wcisnął się w ścianę. Gdyby chodziło o któregoś ze sługusów Thanosa, zaśmiałby się szyderczo. Teraz zbyt się bał, by cokolwiek powiedzieć.

- Musimy to sprawdzić. Avengers pewnie się już tym zainteresowali - rzucił Gromowładny, ruszając do pokoju. - Obudzę Brun.

Minutę później wrócił w towarzystwie już ubranej kobiety, ściskającej w dłoniach miecze. Sam pozwalał prądowi przenikać ubrania i ciało, Loki natychmiast zmaterializował noże.

- Sif jest z nimi, powinna już tam być - uspokoił samego siebie jasnowłosy, otwierając okno.

To, co ujrzał, przerosło jego oczekiwania.

Płonące, zabarwione na błękitno fragmenty olbrzymiej maszyny spadały na ziemię, miażdżąc budynki, samochody oraz wielu ludzi; płomienie szalały, odcinając bohaterom nieudolnie usiłującym ratować cywilów drogę, ulice były kompletnie nieprzejezdne.

Chaos opanował całe miasto, a wkrótce większą część kraju. S.H.I.E.L.D. nie nadążało z raportami i zgłoszeniami. Rząd był bezradny.

Wiał wiatr, bezlitośnie szarpiący ocalałymi. Jedynie Loki stał w oknie, z nieznanym wcześniej strachem uderzyła go myśl o tym, że naprawdę zginie. To nie będzie niewinna igraszka, udawanie, by się ocalić czy komuś dopiec. Naprawdę umrze.

Zrezygnowany wspiął się na parapet. Nic mu nie będzie. Zaśmiał się krótko, zsuwając się z muru.

Uwielbiał uczucie przemiany, zwłaszcza wtedy, gdy latał. Zwinął się w sobie, przybierając swą ulubioną postać kruka. Pomknął jak strzała, przecinając zanieczyszczone powietrze. Przy odrobinie szczęścia uda mu się przeżyć.

Sytuacja niedługo potem się uspokoiła, nic jednak nie wracało do normalności. Nie były to zwykłe anomalie pogodowe, nie była to technologia znana Ziemi.

Avengers ewakuowali wielu ludzi, tym samym ratując im życie. S.H.I.E.L.D. udostępniło wiele ze swoich kwater poszkodowanym, na murach na wpół zniszczonego miasta ponownie wypisywano sprayem wyrazy wdzięczności dla bohaterów, zaczepiano na ulicach i dziękowano, małe dzieci próbowały odgrywać sceny z walk; nie miały pojęcia, że to nie zabawa, ba, nie pojmowały powagi sytuacji. Chociaż... może ta beztroska była potrzebna tym, którzy już utracili nadzieję na zwycięstwo?

Thor zebrał drużynę w jednym miejscu. Ku jego uldze, nikogo nie brakowało. Dyskretnie przeliczył: Steve, Tony, Nat, Clint, Bruce i on sam. Sif i Brunhilda stały obok. Heimdall również.

Zimny dreszcz przeszedł boga, gdy uświadomił sobie brak najważniejszej osoby.

Loki!

Brunhilda wpadła do mieszkania. Ich budynek również ucierpiał, teraz obchodził ją jednakże tylko Loki. Miała w poważaniu to, że rozstali się w kłótni, mając usta pełne wyzwisk. Uśmiechnęła się przez łzy, widząc go całego i zdrowego.

Wyciągnęła ręce do Lokiego, ciesząc się, że został.

Jej palce przeszły przez ciało, jakby było... niematerialne. Postać uśmiechnęła się kpiąco, widziała jednak cząstkę żalu. Konkluzja niemal zwaliła ją z nóg.

Kłamca poszedł na starcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro