Only Lovers Left Alive

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uniosła kark boga; wyraźnie wyczuwała pod palcami połamane kości; jakby każda była oddzielnym, bardzo bolesnym kawałeczkiem. Blada, pozbawiona emocji twarz przeraziła ją jeszcze bardziej, jeszcze kilka minut temu tak pełna życia, wykrzywiona bólem, z wiecznie widoczną grą emocji teraz była jak z marmuru.
Objęła mocno stygnące barki Lokiego, obejmowała go ostatni raz. Odtworzyła w pamięci jego dotyk i to, jak ona dotykała jego, jedyną niezgodną rzeczą był zapach - mdły i ohydnie słodkawy, nie wyraźny czy chociaż jej znany. Skutecznie zatykał nozdrza, zduszał wszystkie inne wonie roztapiające się w nim.

Brunhilda położyła brudną dłoń na szarzejącym policzku Kłamcy, zostawiając ślad krwi oraz potu. Przycisnęła czoło do jego czoła, pocałowała go delikatnie.

- Już dobrze... - mamrotała rozpaczliwie, trochę sama do siebie. - Już dobrze... nikt nie może cię już skrzywdzić... jesteś bezpieczny... i niech Valhalla przyjmie cię w swoje progi... jako bohatera - dodała ze łzami. Rzadko kiedy płakała, jeszcze rzadziej tak, żeby ktoś ją zobaczył w takim stanie. Nie było jej przykro, gdy nowi wojownicy na Sakaar tracili życie na arenie, gdy zginęła Hela. Jedyny moment powiązany z płaczem to była strata sióstr, przynajmniej tak sądziła.

Walkiria nie wyrywała się, gdy czyjeś silne ramiona uniosły ją i z trudem postawiły na nogi, a zaraz potem objęły. Nie patrząc, kto to był, wtuliła się w szorstki materiał, po chwili płacząc. Zaczęła z furią uderzać pięściami w pierś mężczyzny, jakby oszalała. Co ciekawe, ten nie odepchnął jej od siebie, lecz im mocniej uderzała, tym bliżej siebie ją przyciskał.

- Brun, musimy iść. - Spracowana dłoń przesunęła się po jej potarganych włosach, nieposłusznych kosmykach, które wypadły z fryzury. Jeszcze tylko krótki pocałunek w czoło, podczas którego poczuła wyraźnie brodę mężczyzny, czułe objęcie i już; już wiedziała, że to Heimdall.

- Nie chcę - zaprotestowała, odpychając się od strażnika i ruszając w stronę ciała Oszusta. - Nie chcę!

- Brun! - Tym razem to nie Heimdall, to Hulk powstrzymał ją złapaniem za kołnierz i uniesieniem w powietrze. Objęła ramionami znacznie większe ramię Avengera, pociągając nosem.

Chwilę później leżała na ziemi, skulona obok Bruce'a Bannera, obejmującego ją ramieniem. Ona płacze, gdy utraciła kochanka, zdała sobie z tego sprawę, ale jak musi czuć się Thor po stracie brata?

Ostrożnie poszukała boga wzrokiem; tak, stał tam, z iskrami biegającymi po ubraniu, wściekły i pogrążony w żałobie; jego jedyną siłą napędową w tym momencie był gniew. Sparaliżowany stratą ani myślał rzucać się w pogoń za zabójcą brata. Ledwo się trzymał, nie chciał płakać. Jak kiedyś powiedział mu ojciec "królowie nie płaczą". Pewnie dlatego, że sam nie miał za kim, pomyślał gorzko Gromowładny i była to jedyna niepochlebna rzecz, jakął pomyślał o ojcu, jednak zaraz potem uderzyło go wspomnienie Odyna, matki i och, to było już za wiele. Ukrył twarz w poranionych dłoniach, zdając sobie sprawę z tego, że stracił całą rodzinę. Nie, poprawił się, jeszcze mam Brunhildę i Heimdalla, po czym uśmiechnął się przez łzy, gdy ramiona strażnika owinęły się wokół jego pasa a on, jak dziecko, oparł podbródek na jego barku, pozwolił się trzymać, gdy ból nim targał, gdy żegnał się z bratem po raz ostatni.

- Wasza Wysokość - zaczął ciemnoskóry mężczyzna, delikatnie unosząc głowę boga. - Musimy iść, musimy sprawdzić, czy Asgardowi nic się nie stało.

- Mów mi po imieniu - rzucił głucho blondyn, nie reagując na kolejne objęcie, tym razem ze strony Sif. Nie zwracał na nic uwagi, w jego umyśle ciągle odtwarzała się scena śmierci bruneta.

To było straszne, po raz kolejny być świadkiem śmierci brata.

- Gdybym tu była choć trochę wcześniej... - wyrzucała sobie - mogłabym temu zapobiec!

Nigdy nie darzyła Kłamcy cieplejszym uczuciem, znosiła go, bo kochała jego brata, ale teraz, widząc łzy na poranionej twarzy boga, mogłaby zrobić dla niego wszystko.

- Byłem o, tyle od zastrzelenia go - Barton smętnie niemal zetknął ze sobą kciuk i palec wskazujący. - Nigdy jeszcze nie spudłowałem.

Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Milczeli więc, gdy cierpienie Thora i Brun przygniotło również ich, milczeli, widząc wściekłą, pogrążoną w żałobie, pokrytą łzami twarz walkirii, która szła zbyt szybko, niezdolna do najcichszego szlochu; ból był zbyt silny, by mogła cokolwiek powiedzieć. Avengers starali się omijać wzrokiem boga piorunów, po którego ubraniu nadal biegały iskry; sprawiał wrażenie, jakby mógł powalić przeciwnika jednym ciosem, a za takiego wziąłby każdego, kto wypowiedziałby choćby jedno złe słowo pod adresem Lokiego.

Nikt, absolutnie nikt, nie będzie szargał pamięci o jego młodszym bracie.

O ile łatwiej byłoby drżeć w czyichś ramionach, oprzeć się o kogoś, chciałby mieć takie oparcie, jakim sam był dla drużyny, co robić jednak, gdy lider, podpora drużyny, staje się słaby? Szedł samotnie, elektryczność odstraszała przyjaciół, uniemożliwiała najlżejsze objęcie masywnych ramion boga.

Dwa razy tracił brata, teraz brunet odszedł po raz trzeci.

Gdy wszyscy bohaterowie skryli się w dymie obciążającym powietrze, zaczęło się niespodziewane.

Aczkolwiek powinni się byli tego spodziewać, w końcu kłamstwo jest wieczne.

○○○

Kłamca ocknął się na ciemnej równinie pokrytej długimi, wijącymi się witkami, pod nimi jednak równej jak szkło. Z obrzydzeniem wstał, wyrywając buty ze splotów ni to rośliny, ni zwierzęcia. Ruszył przygnębiony przed siebie, rozmyślał, czy naprawdę na to zasłużył. Zgoda, może nie był najuczciwszym z bogów ani najlepszym, ale oddał życie - przynajmniej tak myśleli jego towarzysze - żeby ich ocalić. Sądził, że za taką śmierć trafia się do Valhalli, przed nim jednak rozciągały się uschłe, pełne dusz pola Helheimu.

Powietrze było chłodne i stałe, nie było czuć nawet najlżejszego podmuchu wiatru, żadnej zmiany pogody.

Zaczął przedzierać się przez tłum duchów, ze zdumieniem odkrył, że jest w stanie niektóre z nich poczuć; zostawił to na później.

Szedł sprawnie w stronę pałacu na horyzoncie, co jakiś czas przeszukując tłum wzrokiem. Może Frigga... Nie, to bohaterka, na pewno jest w Valhalli z mężem i resztą walkirii, zasłużyła na to.

Nagle jego wzrok przykuł złoty blask, niedający się zdusić ciemnościom krainy Heli, wokół którego dusze gromadziły się spragnione energii.

Momentalnie zdecydował się na dołączenie do umarłych, wbiegł między nich, odpychając ich od siebie, na co reagowali jedynie odpłynięciem kilka metrów dalej. Biegł, wilgotne włosy opadające na oczy ograniczały bogu widoczność, przyspieszony oddech - a może tylko jego złudzenie, bo w końcu trafił do świata zmarłych? - doprowadzał go do furii... dopóki nie rozpoznał jaśniejącej duszy. Właściwie trzech: kobiety i dwojga dzieci. Tak przynajmniej sądził, zatrzymując się i na wstępie otwierając usta, by władczo zażądać doprowadzenia go do Midgardu, gdy szok prawie zwalił go z nóg.

Sigyn. Vali. Narvi.

Bogini zasłoniła usta, zaskoczona wpatrując się w męża. Chłopcy zacisnęli piąstki na jej sukni.

- Na Odyna - wyszeptała, mierząc go wzrokiem. Stał przed nią nie w najlepszej zbroi i rogatym hełmie, ale potarganej, poprzecieranej szacie z oderwanymi naramiennikami, ze śladami zaciskania ogromnych palców na szyi... mimo to wyglądał tak królewsko. Jego godności nie dało się mu odebrać razem z koroną czy zbroją; pod tym względem był bardzo ludzki. Godność i duma były częścią jego, podobnie jak Midgardczyków czy większości śmiertelników.

Był zawstydzony swym wyglądem, wszakże widywała go zawsze w eleganckich, zdobionych asgardzkich szatach i hełmie, a teraz stał i wyglądał tak, jakby dopiero co uciekł ze strefy wojny. Co, szczerze mówiąc, nie było dalekie od prawdy.

Wypuścił na wąskie wargi zakłopotany uśmiech, odgarnął przydługi kosmyk za ucho. Rumieniec wstydu wpełzł na blade policzki boga, zlewając się ze śladami roztartej na nich przez nieuwagę posoki. Miał nadzieję, że Sigyn nie wiedziała o jego późniejszych występkach, było mu tak wstyd za to, kim się stał, co zrobił...

Odetchnął głęboko, zareagował ułamek sekundy przed jej otrząśnięciem się z szoku.

- Sig...? - zdążył tylko spytać, rozkładając ramiona, gdy kobieta wpadła w jego uścisk, śmiejąc się ze szczęścia i jednocześnie szlochając. Przemknęła mu przez głowę myśl, że to kolejna osoba, którą doprowadził do łez samą swoją obecnością. Nieważne czy radości, czy smutku, znów ktoś przez niego płakał. A on miał tego serdecznie dość.

Jasnowłosa bogini zacisnęła smukłe palce na jego porwanej szacie, wtuliła twarz w jego pierś. Wsunął niepewnie długie palce we włosy żony, przyciskając usta raz po raz do jej czoła. Owinął ją ramionami tak, jakby nigdy już miał jej nie wypuścić; zaraz jednak przypomniał sobie o pełnej żalu i boleści Brunhildzie.

- Loki! - kobieta zapłakała gorzko, ale i z radością wyczuwalną w głosie. Stęskniła się za mężem, nie sądziła jednak, że zobaczą się ponownie, gdy on będzie jeszcze taki młody.

- Sig - powtórzył niemal nieprzytomnie. - Sig.

Wróciły do niego kradzione momenty w Asgardzie, nieprzespane noce, które woleli spędzić razem, udawanie tylko uprzejmie zainteresowanych i zadawanie na pokaz pytań na które doskonale znali odpowiedzi, czułe pocałunki, uściski, jej ciąża... wreszcie wojna.

Ujęła jego twarz w dłonie, zatapiając spojrzenie zielonych oczu w źrenicach bruneta. Ile razy na niego patrzyła, tyle miał wrażenie, że jest prześwietlany i znany na wylot, co nie bardzo mu się podobało; wolał siebie skomplikowanego, jako syna Ognia i Chaosu, prawowitego króla Jötunheimu... Cóż, jej miłość do niego usuwała wszystkie wady, jakie posiadał, widziała go idealnym.

- Loki, ty... czy ty... umarłeś? - spytała cicho Sigyn.

W głębi serca żywiła nadzieję, że zszedł tu w inny sposób, w innym celu niż tułanie się po polach.

Położył dłonie na jej ramionach, mierząc poważnie żonę wzrokiem. Jednym palcem czule uniósł jej podbródek.

- Tak, moja droga - wyznał. - I ty, właśnie ty, musisz pomóc mi się wydostać.

○○○

Brunhilda, obejmowana mocno przez Heimdalla, zaciskała palce na mieczu, gdy prawda uderzyła w nią z impetem. Loki nie żyje.

W sekundę zgięła się wpół, nieświadoma tego, że jej maska upartej sarkastycznej pijaczki spadła podczas zwinięcia się, odsłaniając strach i ból; upadkowi zapobiegł tylko strażnik.

- Brunhilda... - zaczął delikatnie, zamilkł jednak, widząc jej stan. Objął ją mocniej lustrując resztę drużyny wzrokiem.

Thor obejmowany przez Sif, Wandę i Steve'a, Stark podtrzymujący Bruce'a, Barton i Romanoff z palcami nerwowo na kolejno cięciwie oraz spustach broni, Barnes rzucający światu wilcze spojrzenie, on sam trzymający walkirię.

Nikt nie ucierpiał zbyt poważnie, nie licząc zwichniętej kostki Clinta - łucznik nie poskarżył się jednak ani razu na ból i dopiero uważniejsze oględziny Bannera wykazały uszkodzenie ciała - oraz obtarć czy drobnych krwawień.

Rozeszli się przed wieżą Tony'ego; musieli doprowadzić się do jako takiego porządku. Podczas gdy Avengers ruszyli do siebie, Revengers musieli przejść jeszcze kilka przecznic.

Z trudem przyszło im wtłoczenie się do windy i wjechanie do apartamentu. Przedstawiali niecodzienny widok: klnąca, zapłakana agresywna kobieta, zwyczajnie agresywna brunetka, pogrążony w bólu strażnik oraz mężczyzna zbyt wściekły, by liczyć się w czymkolwiek.

Ledwo weszli, Odinson zdarł z siebie pelerynę i trzasnął drzwiami swojej sypialni; chciał pobyć sam. Zaraz potem z jego pokoju dobiegł przepełniony nienawiścią ryk i powtarzające się odgłosy ciskanych chaotycznie, z boską siłą mebli.

Walkiria wymamrotała coś pod nosem, po czym ruszyła do kuchni, wyciągając cały alkohol, jaki była w stanie znaleźć. Nie było innego sposobu, upicie się było najlepszym rozwiązaniem, by zapomnieć, chociaż doskonale wiedziała, że nigdy go nie zapomni. Z usatysfakcjonowanym pomrukiem wyciągnęła dużą butelkę nalewki, pospiesznie zgarniętą z Sakaar, odkręciła ją i błyskawicznie zajęła się opróżnianiem naczynia, nie zważając na cienkie strumyczki płynu, które spływały po rękawach. Otarła usta szorstkim materiałem rękawiczki ochronnej i uśmiechnęła się zadowolona.

Tej nocy była pijana jak nigdy.

Sif zapukała ostrożnie do drzwi sypialni blondyna, wzdrygując się, gdy usłyszała głośne, wściekle "wejść!".

Wsunęła się do pomieszczenia, podeszła do Gromowładnego by dać się owinąć ramionami i przyciągnąć w niedźwiedzi, rozpaczliwy uścisk. Nie minęło kilka sekund, a poczuła wyraźnie łzy boga na włosach; spływały z jego oczu aż na podbródek i na nią.

- Thor... - zaczęła łagodnie, obejmując go. - Shh...

- Nie próbuj mnie uciszyć! - ryknął, odpychając ją od siebie. - Straciłem go! Po raz trzeci! - Gdyby miał tylko trochę mniej szacunku i uwielbienia dla swych włosów, zacząłby je sobie wyrywać z akcie złości.

- Wiem, Thor, wiem - odparła, sama usiłując się nie rozpłakać. Mrugała szybko powiekami; sama też sądziła, że go straci.

Przygarnął wojowniczkę ponownie do szerokiej piersi, układając dłoń na jej głowie i czkając od płaczu. Gdy po raz kolejny w tego efekcie uderzył Sif w czoło podbródkiem, kobieta uwolniła się z jego objęć.

- Thor, masz jakieś jego zdjęcie? - spytała cicho.

W odpowiedzi bóg wyciągnął z kieszeni na piersi złożone na czworo zdjęcie uśmiechniętego szelmowsko Lokiego, po czym rozłożył je i przesunął po śliskim papierze palcem.

- Tylko jedno, sądziłem... - zdusił szloch - że mamy jeszcze dużo czasu!

Brunetka sięgnęła po koc i troskliwie okryła nim króla Asgardu. Wtedy do pokoju zajrzał Heimdall, kobieta jednak położyła palec na ustach, chcąc zasygnalizować ciszę. Ciemnoskóry skinął głową, dał znać, że idzie do swojego mieszkania i wycofał się.

Po drodze do drzwi zajrzał do szatynki; wiedział, że zdarza jej się upić, ale nigdy nie widział jej pijanej w sztok i rzucającej wszystkim, czym popadnie.

Zdecydował się usunąć z jej terenu, nie chciał dostać w twarz rozbitą butelką.

○○○

Sigyn chwyciła męża za rękę, poprowadziła go płaskimi, nudnymi polami Helheimu.

- Musimy iść się jej zapytać - wyjaśniła lekko wystraszona, zacisnęła palce na jego dłoni. Nie precyzowała o kogo chodzi, ale Loki już wiedział, wszakże kilka miesięcy temu sam z nią walczył.

- Własnego brata chyba wypuści? - spytał naiwnie. O bogowie, gdyby tylko wiedział, jak bardzo Hela chciała się na nich zemścić, wykorzystać całą moc przeciwko ich duszom, a teraz proszę, miała bezbronnego Kłamcę jak na tacy.

- Obawiam się, że będzie raczej żądać wysokiej ceny. Za wysokiej - mruknęła kobieta. - Tutaj.

Zastępy draugrów rozstąpiły się, tworząc prostą drogę do tronu na końcu. Wyższego niż Hlidskjalf Odyna, wystawniejszy niż on, z ogromnym wilkiem czuwającym za plecami.

Wladczyni wstała, zmierzyła dwoje bogów pogardliwym spojrzeniem. Na widok Lokiego uśmiechnęła się złowieszczo, odsłaniając zęby dotąd ukryte pod wargami.

- Bracie! - rzuciła sztucznie radosnym tonem podszytym groźbą. Już wyobrażała sobie najgorsze tortury, jakie mu wynajdzie, krzyki, krew, mnóstwo krwi, spryskane nią ściany, ale to nic, przecież zmarły nie umrze po raz drugi...

- Wasza Wysokość, Loki chciałby wrócić-

- Do życia? - prychnęła Hela, odrzucając długie włosy do tyłu. - Wykluczone. Już dość mi napsuł krwi za życia, po śmierci należy do mnie.

- Wasza Wysokość... - powtórzyła błagalnie Sigyn.

- Nic z tego!

Hela machnęła ręką, a czarne smukłe ostrze przeleciało przez komnatę i przebiło brzuch jednego z draugrów. Nieumarły zgiął się wpół, jednak z rany nie popłynęła krew. Przebity, bezrozumnie wrócił do poprzednich zajęć.

Sigyn obrzuciła draugra uważnym spojrzeniem.

- Was też to spotka, jeśli nie odejdziecie - ostrzegła ciemnowłosa bogini, wracając na tron.

- Zaczekaj! - krzyknął za nią brunet, bojąc się, że plan może spalić na panewce. Musiał wrócić. - Może możemy się dogadać.

- Brzmisz jak ten idiota, mój ojciec - prychnęła Hela, ale zatrzymała się i odwróciła. - Być może zechcę czegoś w zamian, mój drogi - rzuciła przebiegle, zajmując się nagle swoimi paznokciami.

Laufeyson westchnął teatralnie. Właśnie tego się spodziewał, a że nie zdążył nic wymyślić, musiał tańczyć, jak ona mu zagrała. Do diabła, nikt nie będzie stawiał mu warunków!

Chyba, że jest to bogini śmierci gotowa rozszarpać go na kawałeczki tylko za pomocą paznokci i zrobić z niego makabryczną dekorację na ścianie pałacu.

- Czego chcesz? - spytał zrezygnowany. Musiał ją zmiękczyć i wzbudzić w niej litość, był w tym ostatnimi czasy świetny.

- Tesseract był żałosny, Rękawica fałszywa, czaszka Surtura zmarnowana - wyliczyła mu szyderczo prosto w twarz. - Co możesz mi zaoferować, bracie?

Przybrał nieodgadniony wyraz twarzy, ona nie może wiedzieć, jak bardzo mu zależy na powrocie.

- To były materialne, nietrwałe rzeczy - rzucił pewnie. - Na twoim miejscu wolałbym coś znacznie bardziej satysfakcjonującego. Ciebie cieszył sam widok bólu naszego brata - urwał prędko, za późno zrozumiał, że podrzucił jej pomysł.

- Zgoda. - Hela wstała, zamiatając peleryną kamienną podłogę. Pstryknęła palcami z okrutnym uśmiechem wpełzającym na twarz.

Loki poczuł się tak, jakby zepchnięto mu nieboskłon na ramiona, upadł na kolana obciążony niewidzialnym ciężarem. Pochylił głowę, dysząc wściekle. Och, a więc chciała jego upokorzenia. Sprytnie, to musiał jej przyznać. Obedrze go z chęci do życia, zanim go wyrzuci ze swego królestwa.

Tuż obok rozległ się wrzask Sigyn. Brunet błyskawicznie uniósł głowę, bezskutecznie poszukując żony wzrokiem, a tymczasem jej błagalnie krzyki roznosiły się po całym pomieszczeniu, uśmiech Heli bezlitośnie się poszerzał, gdy wreszcie pstryknęła palcami po raz drugi, a głos rozwiał się w gęstym powietrzu.

- Dość! - Przeszła do Lokiego, uniosła dłonią jego podbródek tak, że zaostrzone paznokcie niemal wbiły mu się w gardło. - Oczywiście, możesz tu zostać, bracie, chętnie się tobą... zajmę - powiedziała, przeciągając sylaby ostatniego słowa.

Prychnął cicho. Jeszcze czego. Nie łudził się, że będzie to miłe doświadczenie.

Lecz co innego miał zrobić?


- Po śmierci odrzuć Valhallę i pójdź tutaj - dodała. Chciała, żeby zrezygnował ze swojego szczęścia. Porzucił Brunhildę, brata, przyjaciół i na wieczność tkwił w jej krainie pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu.

Tak czy owak kraina szczęścia nie jest mu pisana, co mu szkodzi się zgodzić?

Naturalnie, musi jeszcze przemyśleć warunki i potencjalne kruczki. Hela, podobnie jak on, nigdy nie grała czysto.

Spróbował poruszyć ramionami, skrzywił się, gdy ciężar przygniótł mu uszkodzony kark. Tępy ból rozrywał mięśnie, które paliły go żywym ogniem, miał ochotę wrzeszczeć z bólu, ale to by tylko ucieszyło kobietę. Niebieskie żyłki układały się w siateczkę na zszarzałej szyi, krew gromadziła się u podstawy kręgosłupa po powolnym ścieknięciu z pleców.

Uśmiechała się coraz szerzej. Gdy jej wargi zaczęły krwawić od przygryzania, wyszczerzyła się szaleńczo.

- Bracie? - spytała słodko, zwiększając nacisk na jego paskudnie wygięte, bolące plecy.

Ciężar skutecznie uniemożliwiał mu dobranie odpowiednich słów, białe światło błyskało mu przed oczami, gdy usiłował zebrać świadomość.

Czy tak czuły się unicestwiane dusze?

Jego świat ograniczył się do bólu, rozbłysków światła i szaleńczego śmiechu bogini śmierci.

Pochylił głowę, zacisnął zęby. W okolicach powiek utworzyły się zmarszczki, gdy za wszelką cenę utrzymywał je zamknięte. Nie da rady, pękną mu ścięgna, mięśnie nie wytrzymają, serce stanie... ale duchy przecież tego nie mają.

Musi się zgodzić.

Pokręcił głową; nienawidził się za swoją słabość.

- Stop! - krzyknął panicznie, a ucisk zelżał i zniknął. Z trudem się podniósł, patrząc Heli w oczy. - Zadowolona? - spytał cicho, poprawiając szatę będącą w już i tak tragicznym stanie.

Miał nadzieję, że nie widziała jego łez. Dostała satysfakcję z dręczenia jego duszy po śmierci. Hela była bardzo cierpliwa, mogła czekać wiekami na upragnioną nagrodę. Ale kiedy ją dostanie...

Loki nie zamierzał już umierać.

- Nie pokazuj mi się więcej na oczy - rzuciła kobieta zimno, ponownie pstrykając palcami.

Loki poczuł, jak jego ciało robi się coraz cięższe i cięższe, a w końcu zwija się w sobie i spada.

A może leci?

Jęknął, czując, jak wytrenowana przed laty magia zaczyna pełznąć w górę, spajając kark, scalając płuca i ratując mu życie. Był przerażony, przecież ona mogła myśleć, że zginął i miała rację, ale jednocześnie zadowolony z efektu. Zadowolił wszystkich; Thanos sądził, że zdławił w nim życie, sam przeżył, jedynie jego najbliżsi mieli go za martwego.

Leżał jeszcze długo, starając się pozbierać i zmusić połamane kości do ruchu, rozruszać mięśnie, udowodnić, że jednak żyje, aż w końcu czyjeś silne ramiona uniosły go i położyły na wyżej usytuowanym miejscu - zapewne po to, by nikt go niechcący nie skrzywdził przez niezauważenie.

Ten ktoś prawdopodobnie uratował mu z trudem odzyskane życie.

Jęknął cicho, z wysiłkiem usiadł na kamieniach. Odszukał w warstwach poszarpanej szaty nóż. Uśmiechnął się zakrwawionymi wargami, ruszając w mozolną wędrówkę do domu.

Do Brunhildy.

○○○

Thor zwinął się na kanapie, oferując ramię szlochającej kobiecie. Jak mogła myśleć, kiedykolwiek, że brunet był zimnym draniem, pozbawionym uczuć!

Więcej łez popłynęło po jej policzkach, gdy wcisnęła twarz w zmęczone, spocone po bitwie ramię przyjaciela, a słony płyn zaczął ją szczypać w oczy.

Kolejne trzy dni minęły powoli, ciągnęły się niemiłosiernie w coraz częściej pustym mieszkaniu; lokatorzy praktycznie pomieszkiwali u Starka lub Heimdalla. Łatwiej było, gdy mieli wsparcie. Czas wlókł się nieznośnie, jak rozciągana guma do żucia, nie chcąc przyspieszyć biegu, godziny wydawały się dniami.

Codziennie jednak walkiria przychodziła do domu ściskając siatkę z butelkami najróżniejszego alkoholu, z ciężkim sercem przegrzebywała rzeczy Lokiego tylko po to, by upić się niemal do nieprzytomności, a następnie zasnąć otoczona jego pozwijanymi ubraniami, przytulając kurczowo żółtą pelerynę z Sakaar i wdychając mimowolnie intensywny zapach win, whisky czy nawet podłego alkoholu. Przynosiła jej go Natasha na wyraźną, choć pijacką prośbę, czasem wyartykułowaną gestem albo szlochem.

○○○

Loki pojawił się w mieszkaniu. Było już cztery dni po walce, wszyscy trochę ucierpieli, ale wszyscy żyli. Wszyscy oprócz niego. Oficjalnie. Przecież widzieli jego śmierć, widzieli, jak trzaskają łamane kości jego karku, a ciało upada na ziemię bez życia.

Skradał się bezszelestnie, poszukując Brun. Gorąco związane z możliwością bycia przyłapanym (we własnym domu, zaśmiał się w duchu, jak żałośnie to brzmiało) pełzało naokoło kołnierza.

I miało rację.

- Nie wierzę. - Odwrócił się. Za nim stał Thor ze skrzyżowanymi muskularnymi ramionami. - Nie wierzę, że jej to zrobiłeś. - Chwycił brata za kołnierz i uniósł, tak że stopy boga zawisły kilkanaście centymetrów nad podłogą; wierzganie na nic się nie zdało, gdy blondyn uderzył nim odrobinę za mocno o ścianę, w efekcie czego Kłamca skrzywił się. - Przepłakała wszystkie dni od twojej cholernej śmierci, nie spała całe noce, wróciła do nałogu, a ty teraz chcesz jej powiedzieć, że kłamałeś i zrobiłeś z niej idiotkę?! - ryknął wściekły Gromowładny. - Z nas?!

Oszust uśmiechnął się bezsilnie. Było mu wstyd, gdy obserwował rozgniewanego Thora, z iskrami biegającymi po ubraniu i gnieżdżących się w oczodołach.

- Tylko tak mogłem ją uratować - powiedział cicho. - Dostał to, co chciał. Mnie. No, moje życie - poprawił się z przekrzywieniem głowy. - Gdzie ona jest? - spytał zwodniczo łagodnie. - Gdzie jest? - powtórzył ostrzej.

- U siebie. Płacze i pije. Stała się wrakiem samej siebie. Wiecznie pijana, krzyczy, płacze i klnie na przemian. - Thor odepchnął brata. - Zrób jej coś, a pożałujesz. - Zrobił krok w tył, zawahał się jednak. - Dobrze, że wróciłeś - dodał niezręcznie, przyciągając Kłamcę do uścisku. Zamknął go w objęciach, ciasno owijając wokół niego ramiona. - Bracie.

Thor nigdy nie potrafił się długo gniewać na młodszego brata.

Brunhilda siedziała skulona na fotelu, obejmując ciasno ramionami rogaty hełm boga. Łzy spływały po jej twarzy niczym wodospady, zapłakana tuliła do siebie przedmiot. Przycisnęła czoło do przyłbicy hełmu, zaciskając powieki i ponownie zanosząc się płaczem. Dlaczego, dlaczego?!

Uderzyła pięścią w złoto, wyładowując na nim wściekłość, a łokciem niechcący strącając w połowie pustą którąś z kolei butelkę, przez co ponownie uderzyła hełm. Być może nie powinna była, zważywszy, iż było to wszystko, co zostało jej po ukochanym oprócz jego ubrań, nadal pachnących charakterystycznym dla Kłamcy zapachem.

Teraz oprócz woni wina w pokoju unosiła się również ta należąca do rosyjskiej wódki od Romanoff.

Usta mimowolnie wyginały się w typowy dla szlochających chorobliwie rozpaczliwy uśmiech, będący wyrazem bólu, próbujący zamaskować prawdziwe emocje. Ciemnobrązowe włosy, nieuczesane i brudne, opadały na jej twarz, brązowe oczy były pełne łez, gdy przesuwała kciukiem po napoliczniku hełmu, jakby głaskała jego twarz.

Znów straciła osobę, na której jej zależało, ba, którą kochała.

Przycisnęła hełm mocniej do piersi, ignorując nieprzyjemny chłód metalu oraz doskonale znajomy zapach; o ile przy Lokim był ostoją i czuła się bezpieczna, o tyle bez boga był najgorszą prześladującą ją rzeczą.

Wszedł dyskretnie do pokoju, obciągając ubranie i przekraczając kałużę rozlanego płynu ozdobionego drobnymi kawałkami szkła.

Doskonale wiedział, jak wygląda: w poszarpanych szatach, wymęczony, zakrwawiony, zapewne jakby uciekł z paszczy śmierci.

Stanął za nią, ustawiając się tak, by nie rzucać cienia.

Ostrożnie położył dłonie na jej ramionach.

- Brun... - zaczął i to było wszystko, co zdołał z siebie wydusić, zanim głos stanął mu w gardle.

Zerwała się raptownie, rzucając się na niego.

Spodziewał się wszystkiego: rzucenia się na szyję, szlochu, namiętnego pocałunku - ale na pewno nie celnego prawego sierpowego.

Zatoczył się i upadł, trzymając się za szczękę.

- Ty idioto! - ryknęła, chwytając go za włosy. - Wszyscy myśleli, że nie żyjesz! A ty, ty! - przerwała, by nabrać powietrza. - Ty wracasz sobie po kilku dniach, jak gdyby nigdy nic...!

- Brun... - Otworzył usta, chcąc przerwać jej zbliżający się monolog oskarżeń przeplatanych wyzwiskami, zamilkł jednak; uznał próbę wyjaśnienia swych czynów za na razie bezcelową, walkiria była zbyt wściekła, by cokolwiek przyswoić. - Brun! - krzyknął, gdy jej pierwsze uderzenia zaczęły lądować na jego piersi, ramionach, niekiedy biodrach. Zmęczony najpierw światem umarłych, a teraz wściekłością szatynki złapał ją za ręce, by zatrzymać ciosy. Zniósł wystarczająco wiele upokorzeń, by pozwolić jeszcze się bić kobiecie. I on poczuł złość, zasłużył przecież na coś więcej niż wyzwiska. Nie liczył na wdzięczność; szczerze mówiąc, nie było za co dziękować, ale miał nadzieję, że chociaż ona przyjmie go cieplej. - Spójrz na mnie! - ryknął.

Buńczucznie uniosła wzrok, zaprzestając na chwilę uderzania Lokiego, choć bardzo chciała się już odkochać. Jeśli sądził, że będzie na niego czekała, mylił się.

Była pełna gniewu, po raz kolejny ją okłamał, ani razu nie pomyślała o tym, że przecież znów została przez niego skrzywdzona; udał własną śmierć, tyle wiedziała, ale w jakim celu?

Oddechy boga i wojowniczki mieszały się, jeden dopiero co wydarty śmierci, a drugi przesiąknięty alkoholem. Brudne włosy Kłamcy opadały mu na twarz, ich wargi centymetry od siebie, coraz bliżej, lecz żadne z nich nie miało zamiaru zasygnalizować chęci jakiegokolwiek cieplejszego gestu.

Dopiero po chwili, gdy dotarło do nich, że żyją, są cali i stoją naprzeciw siebie każde z nich zrobiło krótki krok w swoją stronę i dopiero wtedy chłodna dłoń o długich palcach wspięła się niepewnie po piersi, ramieniu, wreszcie policzku Brunhildy po czym spoczęła na nim; Loki głaskał ją czule kciukiem tak, jakby to było całe uczucie, któremu darowano zniszczenie w Hel.

Nie potrafili uwierzyć, że mają siebie nawzajem. Ponownie.

Palce kobiety oparły się o jego nos, czoło, przejechały paznokciami po wargach wbijając się w nie, wsunęły czule kosmyk czarnych włosów za ucho boga.

Laufeyson spontanicznie przyciągnął ją do siebie, zetknęli się czołami. Oczy świdrowały się agresywno-czułym spojrzeniem, rozchylone wargi wypuszczały oddechy z niecierpliwym wyczekiwaniem. Dłonie biegały po ciałach, niekiedy zaciskając się mocno, agresywnie i płasko uderzając.

Żadne nie miało zamiaru zrobić pierwszego kroku. Do czasu.

Brunhilda chwyciła jego głowę w dłonie i przywarła do ciepłych warg boga, zmarszczyła brwi. Na Asgard, jak ona się za tym stęskniła!

Pocałunek był długi, namiętny i gorzki. Najpierw statyczny, jakby dokładnie chcieli sprawdzić, czy są w stanie ustać na nogach, potem agresywny i dynamiczny.

Loki owinął kobietę czule ramionami niby wężami, ich nosy idealnie dopasowane, choć nadal wbijające się delikatnie w skórę, języki wpadające pod zęby i nieco krwawiące, lecz metaliczny smak krwi nie przeszkadzał żadnemu z nich, przygryzane wargi, głośne jęki przeplatane cichymi protestami, jak gdy Oszust wsunął dłoń pod bluzkę walkirii, a w zamian za to otrzymał uderzenie pięścią w plecy.

Nie oderwali się od siebie ani na chwilę.

Odsunęli się od siebie wreszcie, bez przerwy mierząc się spojrzeniami. Loki przejechał językiem po dolnej wardze i poczuł smak alkoholu.

- Jesteś pijana - rzucił, poprawiając wilgotne włosy.

Skinęła głową, patrząc ciągle irytująco nieprzytomnie.

- Wiem. - Wzruszyła ramionami. - Co z tego?

Ponownie ujął jej twarz w dłonie.

- Cóż, zapewne nic osobliwego - mruknął, znów wpijając się w usta walkirii.

Drugi pocałunek był znacznie lepszy niż poprzedni.








PODZIĘKOWANIA

moi drodzy, to już koniec tego fanfika. smutno mi się zrobiło jak cholera, mam nadzieję, że wszystkim się podobał, może zainspirował.

chcę podziękować Wam za komentarze, pomoc, czasem wytykanie błędów albo zwyczajnie miłe słowa czy komplementy.

Laufeyson92 - za motywację, pomysły i plany, nieocenioną pomoc i bycie najwierniejszą fanką czy też najostrzejszym krytykiem.

ZapomnianyRen - za to, że sporo się dzięki Tobie nauczyłam, za inspirację i wspaniałe plany.

Bez Was ta praca nigdy by nie powstała; w końcu piszę nie tylko dla siebie, ale i dla Was.

Jesteście bohaterami i nie dajcie wmówić sobie, że jest inaczej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro