Silvertongue

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

dla wspaniałej Laufeyson92


Steve opuścił mieszkanie.

Brunhilda siedziała na kanapie, owinięta kocem i z zapuchniętymi oczami wpatrująca się w telewizor. Nie zwracała nawet na to uwagi, martwiła się o Lokiego. Nie zareagowała, kiedy usiadł obok niej, pilnując, żeby nie naruszyć jej przestrzeni osobistej.

Miłym zaskoczeniem było dla niego oparcie się walkirii o jego bark, objął ją ramionami i powoli kołysał. Zagłębił dłoń w jej włosy, oparł podbródek na głowie walkirii.

- Jesteś idiotą - warknęła płaczliwie. Widać jeszcze nie przeszedł jej podły nastrój, z takim uporem zapijany najróżniejszym alkoholem.

Nie odpowiedział, nie miał po co. Czegolwiek by nie powiedział, byłoby źle. Jedynym, co mógł zrobić, było w pełni wykorzystanie czasu, jaki im został. Wpatrzył się w rytmicznie kołysaną butelkę, bursztynowy płyn oblewający smukłe ścianki.

- Kocham cię - rzuciła chłodno, rzucając naczyniem o parkiet. Nie obchodziło jej rozpryśnięte na podłodze szkło czy rozlany płyn, ani to, że ktoś może się pokaleczyć; kiedyś to sprzątnie. Kiedyś. Teraz jej to nie obchodzi, nie ma na to czasu. - A ty... ty...! - krzyknęła, wyciągając nóż. - Ty jesteś pieprzonym debilem, zajętym tylko sobą!

- Ratuję ci życie! - ryknął, wstając. - Zrobiłem to, żeby cię uratować, ale ty uparcie trzymasz się swojego zdania!

- Nie chcę cię stracić, nie tak, jak straciłam Asgard! - krzyknęła ze złością. - Jak walkirie! Jak dom!

Złapał Brunhildę za ramiona, potrząsnął nią. Nie miał słów, którymi mógłby jej wyjaśnić sytuację, swoje plany... ale nie chciał jej narazić. Wiedza tylko ściągnęłaby na nią niebezpieczeństwo, nawet gniew tytana, a do tego nie może dopuścić.

Przyciągnął ją do siebie, owijając ramiona wokół pasa szatynki. Starał się ją utulić, uchować przed złem na tyle, na ile mógł.

- Już dobrze - mruknął niezręcznie, klepiąc ją po plecach.

- Obiecaj, że nie pójdziesz! - krzyknęła histerycznie, łapiąc go kurczowo za rękaw. - Obiecaj, że nie pójdziesz! - powtórzyła, wciskając twarz w miękką koszulę boga.

Ujął jej twarz w dłonie, odnajdując wzrokiem jej brązowe tęczówki. Pogładził bladym kciukiem skórę Brun, składając krótkie pocałunki na kolejno czole, nosie i ustach ukochanej.

- Choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę - wyszeptał w wargi walkirii. - Nie mogę. Zabiją mnie, kochanie - dodał niemal niesłyszalnie, ukrywając Brunhildę w uścisku.

- Nie, jeśli mam coś do powiedzenia - powiedziała, odpychając się od Lokiego. - A mam - warknęła, sięgając po nóż. Przyszpiliła rękaw Kłamcy do ściany, uważnie patrząc mu w oczy.

- Nie możesz nic zrobić - zaśmiał się smutno. Chwycił ją za przedramiona, przyciągając do siebie.

- Mogę i zrobię - rzuciła twardo.

Pokręcił głową.

- Głupia, nie masz z nimi najmniejszych szans. - Nikt nie ma, pomyślał. Jego się nie da pokonać; był jedynym, którego genialny Loki nie był w stanie okpić. - Nie chcę o tym rozmawiać - mruknął. - Wyjdźmy gdzieś, nie zniosę siedzenia w ukryciu. - Mówił coraz głośniej, coraz gwałtowniej gestykulował, coraz bardziej się unosił, coraz bardziej emocje brały górę nad zimnym wyrachowaniem. - Nie będę się już ukrywał! - wykrzyknął wzburzony. Nie miał zamiaru uciekać przed wrogiem, nie zamierzał ścigać się ze śmiercią.

- Nie możesz, nie możemy - powiedziała łagodnie. Nadal była zła, jednak gniew powoli ulatywał, by zostać zastąpionym zatroskaniem. Stanęła na palcach, pocałowała go czule w nos. - Pokonasz go - zapewniła boga.

Ubodła go liczba pojedyncza; jakby liczyła, że poradzi sobie z Thanosem sam. Otóż sobie nie poradzi. Nie jest wszechmocny, choćby nie wiadomo jak bardzo chciał, nie ma siły Thora, waleczności Sif czy szlachetności Heimdalla. Nie potrafił się przyznać ani stanąć z podniesionym czołem naprzeciwko śmierci. Zawsze prześlizgiwał się między trudnościami, przenikał przez szpary, unikał konfrontacji. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zachował się chociażby godnie, a kiedy był tylko żałosnym oszustem działającym tylko na własną korzyść, grającego zawsze solo.

- Za długo mu uciekałem, wie, gdzie jestem. Znajdzie mnie, a wtedy... wtedy! - krzyknął panicznie. Był przerażony i chociaż jego życie po raz kolejny wisiało na włosku, nigdy nie było to tak realne. Znacznie realniejsze niż upadek z Bifrostu czy dźgnięcie w Jötunheimie, to mogło naprawdę skończyć się śmiercią. Mógł już nie mieć innej opcji, nie mógł w nieskończoność uciekać; nie miał siły. Nie oszuka przeznaczenia... a może w nie nie wierzył? Może powinien wziąć los we własne ręce i raz na zawsze skończyć z przystosowywaniem się? Był elastyczny i sprytny, mógł wpasować się wszędzie, był uniwersalny, ale co by było gdyby sam zajął jakiś kawałek Wszechświata tylko dla siebie i nigdy nie zamierzał odstępować go innym?

Gdyby odważył się wziąć życie we własne ręce?

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, pomyślał. Za mało odwagi.

- Chodźmy gdzieś - nie wytrzymał. - Nie chcę o tym nawet myśleć.

Dziwne. Nigdy nie był tak otwarty, jak przy niej.

- Jeśli chcesz... - westchnęła, łapiąc go za rękę.

- Idę po kurtkę. - Pocałował Brunhildę czule w nos.

Wyminął ją, kierując się do holu. Po drodze chwycił przechodzącego Thora za nadgarstek.

Spojrzał bratu w oczy, zaciskając zaborczo palce na jego bluzie.

- Dopilnuj, żeby jej się nic nie stało, jeśli kiedyś nie wrócę do domu - powiedział sucho. - Możesz to dla mnie zrobić?

- Mogę - odparł zdumiony blondyn, przejeżdżając dłonią w górę i w dół rękawa koszuli brata. - Przynajmniej tyle mogę - dodał ciszej.

- Loki!

- Kochanie? - spytał niespokojnie. Przeszedł do jej pokoju, niepewnie otwierając drzwi.

Brunhilda opierała się o komodę. W granatowej, prostej sukience, szarych rajstopach, z włosami związanymi w koński ogon wyglądała jak ubrana w nocne niebo. Uśmiechnęła się, charakterystycznie przekrzywiając głowę.

Loki stanął naprzeciwko, nerwowo poprawiając marynarkę. Był wspaniałym mówcą, sławnym Złotoustym, ale po raz pierwszy w życiu język mu stężał, nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Czuł się, jakby skamieniały mu wargi, uniemożliwiając nawet najcichszy szept. Zadziwiające, co miłość robi z człowiekiem. Z bogiem, gwoli ścisłości.

Zakochany bez pamięci. Jak to słodko brzmi, a ile niebezpieczeństw ze sobą niesie.

Zapominanie o priorytetach.

Przełknął ślinę.

- Ładnie ci w granatowym - wyrzucił z siebie i zaraz potem nabrał ochoty uderzenia się w twarz. Żałosne. Najgorsze, co kiedykolwiek powiedział. Nigdy nie miał problemów z mówieniem ani wykpiwaniem się, teraz jednak rozpaczliwie zastygł mu język, mógł tylko stać i się patrzeć. Nie, żeby miało mu to przeszkadzać.

Walkiria zaśmiała się, podchodząc i obejmując go. Pocałowała Kłamcę delikatnie, patrząc mu w oczy. Od niedawna pocałunek nie był czymś trudnym do osiągnięcia, czymś rzadkim i wyjątkowym. Mogli się całować kiedy tylko chcieli, spowszedniało mu to. Wbrew przypuszczeniom, wcale nie celebrował mniej tych momentów. Machinalnie owinął ramię wokół jej pasa, ułożył drugą dłoń na jej biodrze. Cholera, pomyślał. Avengers umarliby ze śmiechu.

Naprawdę nie chciał skazić swojej relacji z Brunhildą zbędnym zamartwianiem się o własne życie. Chciał tylko tych kilku okruchów szczęścia, na jakie zasłużył po tylu latach bólu. A może nie? Może się mylił?

- Chodź - mruknął, szybkim ruchem ciągnąc ukochaną do drzwi.

Wybiegli przez nie, jakby chcieli złapać ostatnią szansę na szczęście.

Uśmiechnęła się. Loki wyglądał tak... zwyczajnie. Bez wymyślnych szat, złota i czarnej skóry, bez berła w dłoni i rogatego hełmu prezentował się wspaniale w prostych czarnych spodniach, kraciastym złoto-zielonym szaliku i otulony czarną, puchową kurtką, teraz rozpiętą. Nie unikał zimna, przeciwnie, z przyjemnością wystawiał bladą twarz na chłodny wiatr.

Spletli palce, wymienili uśmiechy. Nie widzieli spojrzeń innych. Nie zwracali na nikogo uwagi; zostało im mało czasu, by nacieszyć się sobą.

Zacisnął chłodne palce na jej jak zwykle ciepłych. Brakowało mu całe życie bratniej duszy, a teraz, kiedy ją odnalazł, ma umrzeć? Niedoczekanie.

- Nie wzięłaś rękawiczek - wyburczał, pocierając dłonią jej dłonie.

- Nie jest mi zimno - odparła cicho. Ona też czuła strach wiszący w powietrzu, wiedziała doskonale, że coś jest nie tak.

- Zmarzniesz - mruknął, głuchy na protesty zaciągnął ją do najbliższej kawiarni; płynnym ruchem otworzył drzwi i wepchnął walkirię do środka.

Od razu rzuciła mu się w oczy młoda kobieta o krótkich, falowanych ciemnobrązowych włosach ubrana w ciemny płaszcz. Miał oko do szczegółów, zauważył natychmiast fantazyjne kolczyki i splecione ręce jej i kobiety siedzącej naprzeciwko. Są razem, pomyślał. Rozpoznawał to w spojrzeniu, tak samo przecież patrzył na Brunhildę.

Dopiero jeden mały szczegół wybił go z rytmu.

- Loki, rusz się! - pogoniła go walkiria.

- Chwilkę - mruknął lekceważąco, wpatrując się w kobietę. Nie mylił się; na czubkach palców tańczyły jej białe smużki magii. Znał je bardzo dobrze, tyle czasu z nią spędzał, mieli nawet kiedyś romans.

Angerboda. Przynosząca Żal.

Wiedział, że nie powinien się gapić; mogła wyczuć jego spojrzenie i się odwrócić. Byłoby to co najmniej niekomfortowe. Odwrócił wzrok za późno; wielobarwne tęczówki prześwidrowały go na wylot.

Wstała, stukot konturów poniósł się po kawiarni, nikt z klientów nie zwrócił jednakże na to uwagi. Podeszła, wyniośle obrzucając Kłamcę spojrzeniem, położyła dłoń na jego piersi. Bardzo starał się nie spuścić wzroku, dzielnie mierzyli się spojrzeniami, dopóki Brunhilda nie stanęła między nimi.

- Przepraszam... - zaczęła ofensywnie.

- Nie, Brun, to nic takiego - wydusił z siebie. - Angie... Angerboda? - poprawił się.

- Loki - rzuciła chłodno.

Z trudem przyszło mu oderwać wzrok od pełnych ust czarodziejki. Zaraz potem podniosła się drobna dziewczyna o kolorowych włosach.

- Angie? - spytała, wsuwając dłoń pod ramię magiczki.

- Spokojnie, kochanie - Angerboda objęła ją w pasie, przytulając do siebie. - To tylko stary znajomy.

- Dokładnie - potwierdził Loki. - Stara znajomość... takie tam. - Czuł, jak gula w gardle powoli ustępuje, roztapia się ku jego uldze.

- No dobra, ludzie, ale co was łączy? - spytała agresywnie walkiria.

- Nic - odparła nieszczerze Jötunka, odsuwając się.

- Może usiądźmy i porozmawiajmy - zaproponowała niższa z kobiet. - Wyjaśnimy... wyjaśnicie to sobie. Verdandi - przedstawiła się, wyciągając rękę.

- Loki.

- Brunhilda.

- Siadamy - zarządziła Angerboda. - Zaraz się ktoś zainteresuje. Ty tutaj? - spytała cicho, nachylając się do boga.

- Tak - przyznał niechętnie zapytany. - Asgard wybuchł, uratowaliśmy tylu, ilu się dało - powiedział. A ja mam wyrok śmierci na karku, pomyślał. - Doszło do Ragnaröku - dodał ciszej.

- Kawy, herbaty? - zapytała Verdandi, poprawiając kolorowe włosy. - Przepraszam - zreflektowała się, widząc miny towarzyszy. - Angie, co się dzieje?

- Nic takiego, wpadliśmy na siebie - zapewniła ją kobieta, nachylając się by skraść krótki pocałunek partnerce, co natychmiast rozpogodziło jej twarz.

- Przypadek - dodał Loki.

- Ja zamówię, pogadajcie - rzuciła szatynka i zanim Laufeyson zdążył ją powstrzymać, odeszła złożyć zamówienie.

- Niezła jest - stwierdziła czarodziejka z rozbawieniem.

- Angie! To walkiria! - skarcił ją. - Ale tak, jest naprawdę niezła - dorzucił po chwili, prostując nogi pod blatem. Z przyjemnością wodził wzrokiem po smukłych nogach Brunhildy, okrytych grubymi szarymi rajstopami i w wysokich botkach. Nie mógł się nie zgodzić.

- Więc jesteś na Midgardzie - ni to stwierdziła, ni zapytała Jötunka.

- Ty też - odparł niespecjalnie inteligentnie.

- Ten świat jest najbezpieczniejszy, tylko tutaj jest tyle osobliwości. Tak dziwnych rzeczy nie widziałam nigdzie indziej. Dlatego się tu ukryłeś? - spytała. - Nie chcesz być znaleziony?

- Bingo - mruknął.

- Trzymaj. - Rozmowę przerwała Brunhilda stawiając przed ukochanym kawę. Usiadła obok, nie spuszczając wzroku z Angerbody.

- Nie musisz się bać, między nami wszystko skończone - zapewniła ją kobieta. - Było, minęło.

- Wspaniale - uśmiechnęła się nieszczerze walkiria, nie była jednak uspokojona czy chociaż wyluzowana. Wymieniła spojrzenia z Verdandi.

Loki odgarnął włosy za ucho, zerkając na Brun. Miał nadzieję, że nie czuje się niekomfortowo w tej sytuacji. Położył uspokajająco dłoń na jej kolanie.

- Wynagrodzę ci to - mruknął, zaciskając palce.

- Oby - syknęła, ściskając jego palce. - Nie dogadamy się z nią, przecież widzisz.

- Przestań, wpadliśmy na siebie przypadkiem. Ma dziewczynę. Nie denerwuj mnie - upomniał ją.

Usłyszeli śmiech. Angerboda śmiała się cicho, mierząc ich rozbawionym spojrzeniem; nachylonych do siebie, miotających pioruny wzrokiem.

- My już pójdziemy - rzucił Loki, zerkając na zegar. - Robi się późno.

- Jest wcześnie, ale jak tam sobie chcesz - wzruszyła ramionami czarodziejka. - Do zobaczenia w takim razie.

- Oby nie - mruknęła szatynka, łapiąc Kłamcę za rękę.

Wyszli z kawiarni, ściskając w wolnych rękach kubki z kawą.

- Nie rozumiem, kim ona jest? - spytała ostro walkiria.

- Znajomą - odparł niechętnie Loki, uwalniając dłoń wpychając ją do kieszeni. - Nie chcę o tym mówić.

- Jasne - prychnęła Brunhilda. - Nieważne. - I tak się dowiem, pomyślała. Wcisnęła rękę do kieszeni kurtki boga, zyskując jego zdumione spojrzenie. - Zimno mi.

Bez słowa weszli do budynku, wjechali windą i otworzyli drzwi. Nikt nie przyszedł na dźwięk chrobotania klucza w zamku, widocznie byli sami.

Loki zajął się rozpinaniem kurtki, od razu rzucił ją za siebie. Drżącymi z podekscytowania ramionami zagarnął Brun do siebie, przez co prawie straciła równowagę. Nie puszczając się nawet na chwilę, podążyli do pokoju boga. Pisnęła zaskoczona, gdy odnalazł ustami jej szyję i zostawił malinkę.

Stanęła przed nim wyprostowana, nie protestowała, gdy jego cienkie blade palce rozpinały guziki jej granatowej koszuli. Nadal milcząc, ale przyspieszając ruchy, Loki dokończył czynność, pospiesznie zrzucając ubranie z walkirii. Odsłonił ciemny, prosty biustonosz, po czym zatrzymał się, niepewny, czy może iść dalej.

Zerknął w jej oczy spod opuszczonych rzęs. Jej były zamknięte, widział tylko szybkie, gwałtowne ruchy gałek ocznych. Skinęła głową, na co, jak na komendę, błyskawicznie i niecierpliwie wrócił do pozbywania się odzieży. Jeszcze na chwilę zatrzymał palce przy pasku spodni, by dostać milczące pozwolenie, a dalej... och, dalej poszło jak z płatka.

Zająłby się i spodniami, a wkrótce bielizną, gdyby szatynka nie złapała go za rękę.

- Nie tak szybko - mruknęła, stając na palcach. Pocałowała bruneta, jednocześnie niechcący przyciskając biodrami dłonie kochanka.

Zahaczyła palcem o kołnierz koszuli Lokiego, przejechała aż po jego podbrzusze i otarła dłonią o krocze boga, w odpowiedzi na co usłyszała cichy jęk. Uśmiechnęła się zadowolona, zasłoniła usta bruneta zanim wyrwał się z nich kolejny.

- Shh... - uciszyła go. - Loki...

Zacisnął pobladłe wargi, starając się nie wydusić ani jednego dźwięku. Nienawidził, gdy z nim pogrywano, jednak w wykonaniu ukochanej zamiast denerwować i urażać... znacznie bardziej go to podniecało. Bez oporów pozwolił na zdjęcie koszuli oraz rozpięcie paska, nie ukrywał, że w jej wykonaniu zagustowałby w nieco mniej delikatnych rodzajach współżycia...

- Brun... - wyrzucił z siebie urywanym szeptem - nie baw się ze mną, nie... ach! - krzyknął, gdy zacisnęła dłoń.

- Jestem - zaśmiała się Brunhilda, całując go w podbródek. - Nie bawię się z tobą, mam zamiary jak najbardziej poważne - dodała, obejmując go. Bóg owinął ramiona wokół niej, poprowadził tak pewną siebie kobietę do łóżka.

Zezwolił posłusznie na zdjęcie z siebie bielizny, zaraz potem gwałtownymi, urywanymi ruchami zdzierając z niej jej własną.

Ułożyli sie obok siebie, niepewni, lecz nie wystraszeni. Loki przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej usta.

Nie trzeba było dużo czasu, żeby kompletnie się w sobie zatracili.

I się zaczęło.

Chłodne wargi na jej szyi. Zimne palce przebiegające po ramionach, plecach, wreszcie na udach. Ciężki, pełen podniecenia oddech. Kłujące włosy boga na piersi. Usta zostawiające za sobą mokry ślad aż po biodra, ciepłe, nagrzane powietrze między splecionymi ciałami.

Właściwie mógł kilkoma ruchami doprowadzić ją do szaleństwa, ale po co? Czyż zabawa nie jest lepsza dłuższa i dopieszczona w każdym aspekcie?

Nie odrywając warg od skóry na brzuchu Brunhildy, rozsunął jej uda. Uwielbiał to, jak próbowała się stawiać, jak usiłowała postawić na swoim. Zerknął na nią spod długich rzęs, uśmiechnął się usatysfakcjonowany widząc zamknięte oczy i drżące, szczupłe ciało ukochanej.

- Kochanie... - mruknął, omiatając gorącym oddechem wrażliwe podbrzusze walkirii i zostawiając czułą, wilgotną malinkę. Zaśmiał się z satysfakcją, gdy otrzymał od niej głośny, słodki jęk, pogłaskał ją zaborczo. - Kochanie - powtórzył stanowczo.

- Loki... - jęknęła cichutko, oplatając ramionami jego kark i przyciskając boga do siebie. Odchyliła rozkosznie głowę do tyłu, gdy chłodne wargi Kłamcy powróciły na jej szyję. Rozpływała się powoli pod jego dotykiem, próbując się zebrać. Laufeyson poczuł silne pociągnięcie za włosy, gdy przerzuciła go pod siebie i oparła dłonie po obu stronach jego głowy. - Nie graj ze mną - uśmiechnęła się, z nadal widocznym wyrazem przyjemności na twarzy.

- Nie gram - odparł pewnie, chwytając głowę ukochanej w dłonie i przywierając do jej ust. - Nigdy nie byłem tak uczciwy.

- Nie chcę wiedzieć, jaki jesteś, gdy kłamiesz, jeśli to jest twoja uczciwość - podkreśliła, uwalniając się.

- Jestem równie wspaniały - odpowiedział narcystycznie, układając dłonie na jej biodrach.

- Zamknij się, Wasza Wysokość - burknęła, zaraz łagodniejąc.

Uśmiechnął się cwaniacko.

- To nie ja jęczę "och, Loki!" - zaśmiał się, wsuwając palce w ciemne włosy partnerki.

Uderzyła go lekko w pierś, ostudzając jego zapał do przekomarzania się. Pogłaskała Lokiego delikatnie po podbrzuszu, zahaczając paznokciami o okolice członka.

- I to ja się tutaj bawię? - spytał, nie będąc w stanie ukryć przyjemności w głosie.

- Teraz moja kolej - odparła z zadowoleniem, przyciskając mocniej rękę. - Kocham cię. - Pokręciła zabawnie głową.

- Chodź tu - zażądał, szarpiąc ją do siebie. Nagie ciała uderzyły o siebie, nie zostawiły nawet centymetra wolnej przestrzeni między sobą; nie było miejsca na jakiekolwiek wahanie. Brunhilda zarzuciła mu ręce na szyję, pomagając Oszustowi się podnieść do pozycji siedzącej. Usadowiła się wygodnie na jego kolanach przodem do boga, krzywiąc się lekko, gdy poczuła delikatny ruch jego dłoni pod sobą.

Wiedziała, że wystarczy mu kilka słów, aby zemdlała z rozkoszy, straciła przytomność dla jego rozrywki, była mu biernie uległa.

Złapała Lokiego za nadgarstek, kiedy położył dłoń na jej udzie i przesuwał ją wyżej.

- Kochanie - mruknął, wtulając twarz w szyję wojowniczki. Pogłaskał kciukiem gładką skórę kochanki, począwszy od uda, a skończywszy na podbrzuszu. - Mogę? - wyszeptał słodko; zacisnął lekko długie palce na jej włosach.

Pokiwała głową, zatapiając się w jego objęciach. Nie oszczędzała sobie cichych jęków, gdy niezbyt delikatnie rozsunął jej uda i ostrożnie wszedł, czule całując.

Kochała go, mimo tego, że nie szczędził jej bólu, nie starał się jej nawet przygotować na sytuację, w której z impetem ich ciała uderzały o siebie, że zostawiał mokre, bolesne pocałunki, że dręczył ją prędkimi ruchami tylko po to, by zaraz nieznośnie zwolnić i odciągnąć ją od upragnionego końca. Zwalniał bezlitośnie, mimowolnie męcząc ukochaną.

Przywarła wargami do bladej skóry na obojczyku Kłamcy, zostawiając po sobie czerwone malinki oraz ślady zębów, gdy pchnięcia stawały się nazbyt niedbałe i dalekie od wymarzonych. Pociekły pierwsze łzy, skapujące na barki boga, zatrzymały się jednak, wstrzymane przed pieszczotliwy gest pogłaskania po włosach.

Wtulone w siebie dwa ciała, czułe szepty zmienione stopniowo z mamrotania do uszu aż do nieprzytomnych, chaotycznych pomruków w wilgotną pościel. Posplatane niczym węże ciała, ciężkie, mokre oddechy, kropelki potu pokrywające skórę.

Opadła bezwładnie w ramionach Laufeysona, czując wypełniające ją ciepło i wilgoć.

- Loki... - mruknęła słabo, pozbawiona siły by nawet unieść głowę.

- Byłaś wspaniała, kochanie - mruknął, całując ją czule w czoło. Czuła, jak się uspokaja, pożądanie opada, a on sam równie ostrożnie jak przedtem wysunął się z niej i położył się wygodnie w pościeli. Przygarnął ją do siebie ramionami, tuląc mocno.

Skrzywiła się, patrząc po sobie; zasłoniła usta, widząc zaczerwienione uda ze śladami po uderzeniach i pierś ozdobioną malinkami.

Zauważył, na co ona patrzy, i przepraszająco pochylił głowę.

- Zapomniałem się - przyznał wstydliwie.

- Nieważne - ucięła, wciskając się głębiej w jego ramiona. - Byłeś cudowny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro