The Threat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po półtora tygodnia paskudny siniec zniknął. Między braćmi zapadła trudna do określenia cisza; zdawało się, że nie chcą się widzieć.

- Bracie, co ci przeszkadza? - nie wytrzymał Thor.

Brunet spojrzał na niego z politowaniem.

- Oni! - rozłożył ramiona, ogarniając wszystko, co chciał wyrazić, a czego nie mógł powiedzieć. - Avengers! Nie mówię, że macie mnie kochać i padać przede mną na kolana, ale byłoby miło, gdyby ktoś mnie chociaż szanował!

Loki był królową dramatu, otoczoną hukiem i grzmotami, pędzącymi pretensjami, światłem gasnącym nagle i gwałtownie, jak motyle w ulewnym deszczu. Miał ochotę wykrzyczeć bratu w twarz całą nienawiść do jego przyjaciół, to, jak bardzo czuje się przez nich poniżany, ale przecież on się nie przyzna, to nie w jego stylu.

- Podaj choć jedną osobę, która cię nie szanuje, a gwarantuję, że zacznie natychmiast! - huknął Odinson, wstając.

- Barton! Stark! Romanoff! - wyliczał histerycznie Kłamca, zagubiony we własnych odczuciach. - Cała twoja cholerna drużyna! Nikt! Naprawdę proszę o tak wiele? Jestem tutaj najbardziej prawdomówną osobą! - krzyknął.

- Ty i prawda? Ostatnie słowa, jakie bym umieścił razem w jednym zdaniu - powiedział chłodno Gromowładny.

- Pomyśl nad swoimi ostatnimi - syknął złowrogo Loki. - Nie proszę o nic więcej!

Ręka Thora zatrzymała się tuż przed twarzą bruneta, który uśmiechnął się drwiąco. Wiedział, dzięki czemu zasłużył na groźby, nie spodziewał się jednak, że wszystkie plany runą jak domek z kart, a on sam zostanie w mniejszości; bezbronny, osamotniony.

- Jeszcze jedno - powiedział na odchodnym. - Nie mów do mnie "bracie". Mam dość twoich pustych słów i obietnic - rzucił zimno, zatrzaskując za sobą drzwi sypialni.

Odinson uniósł głowę na dźwięk kroków. Jego spojrzenie skrzyżowało się z tym Brunhildy, trzymającej w dłoni butelkę.

- Co mu jest? - spytała zdumiona, marszcząc brwi i nonszalancko machając naczyniem.

Blondyn westchnął, usadawiając się wygodniej.

- Musi odreagować.

- Są niesprawiedliwi - powiedziała, mrużąc oczy. - Twoi przyjaciele - dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenie boga. - Nic o nim nie wiedzą, znają go tylko z tej bitwy, tak? W której dość bezdusznie go potraktowali - skończyła.

- Nie przekonam ich. Znaczy, Bruce w każdym widzi trochę dobra. Tony ma to gdzieś, Clint najchętniej by Lokiego zastrzelił... Nie mam pojęcia, co robić. - Gromowładny oparł czoło na dłoni.

- Chcieli go zamknąć jak zwierzę, Wasza Wysokość - przypomniała Brunhilda. - Lepiej nie dać im zapolować.

- Nie zmuszę ich do tolerowania go - rozłożył bezradnie ręce.

- A jego zmusisz do tolerowania ich? - zapytała szyderczo, wstając.

Kłamstwa zawsze przychodziły łatwiej nocą. Nikt nie mógł zobaczyć podstępnego uśmiechu czy złowrogiego błysku w oku, nawet minimalnie wyróżniającej się reakcji, delikatnego rumieńca. Oczywiście Loki był wspaniałym kłamcą, wprawnie zaginał wszystko na swoją korzyść, nic nie zdradzało jego rozmijania się z prawdą. Potrafił skłamać patrząc prosto w oczy, najszczerszym tonem wypowiedzieć najgorsze kłamstwo. Oszukiwał od lat, nigdy nie grał fair.

Odgarnął włosy z czoła, otwierając okno. Nie znosił Avengers, jedynie ów Banner wydawał się całkiem sympatyczny i miły. Nie chciało mu się wierzyć, że ten sam człowiek ukrywa w sobie Hulka.

Sięgnął dna, na wszystkie jego czyny sobie zasłużyli. On chciał tylko sprawiedliwości, której nie mógł się doczekać, a która w Asgardzie oznaczała obarczenie winą właśnie jego. Kto inny, jak nie bóg kłamstwa mógł być odpowiedzialny za wszelkie niedogodności czy wypadki? Czyją winą były niepowodzenia, nieważne, że nie brał udziału w wyprawie?

Rozmyślania przerwało mu wejście Sif.

- Kłamco - rzuciła chłodno.

- Mam imię - odparł, nie fatygując się nawet, by na nią spojrzeć.

- Loki? - Do pokoju weszła walkiria, od razu ujmując jego twarz w dłonie. - Pogadamy z nimi, nie mogą ci nic zrobić.

- Nie mogą - zgodził się, obserwując zielone smugi magii wijące się na palcach. Obrzucił Sif zimnym spojrzeniem, wyrywając się z uścisku szatynki. - Wyjdź - warknął, rozkładając ramiona i materializując noże.

Kobieta prychnęła, wychodząc zarzuciła włosami.

Sztylety rozmyły się, po czym na uginających się pod nim nogach przypadł do walkirii. Owinął ją ramionami, wtulając twarz w jej szyję.

Nie przepełniała go satysfakcja, tak jak wtedy, gdy przy użyciu magii i dużej ilości wina skłonił Arcymistrza do mianowania go jednym z ulubionych członków świty. Gdy uśmiechał się szczęśliwie, choć na kilkanaście dni nie martwiąc się o swoje życie, zagubiony dla Wszechświata i Asgardu, ale odnalazł swoje miejsce oraz Brunhildę. Tam zagustował w egzotycznych alkoholach, znosił głośną muzykę, otaczał się osobliwymi istotami i inteligentnymi żartami zabawiał swoje towarzystwo. Wszędzie towarzyszyły mu oklaski czy przywitania, był lubiany. Uznał to za miłą odmianę po Asgardzie, gdzie ignorowano go i drwiono z niego. Tam, na Sakaar, miał immunitet i łatkę ulubieńca Arcymistrza, rozkoszował się byciem anonimowym.

Gdzie utracił całą tamtą radość i spokój?

- Loki - zaczęła łagodnie wojowniczka, obejmując go. - Nie-

- Nie mów mi, co mam robić! - krzyknął, wyrywając się jej i stając przy oknie. Chwycił się za głowę, zaciskając długie palce na włosach. Uspokoił oddech, zwijając dłonie w pięści. - Przepraszam - mruknął, pocierając kark. Pozwolił usadzić się na kanapie i okryć kocem.

- Mów - poleciła, zajmując miejsce obok. - Nie tłum tego w sobie, wygadaj się. W razie czego - wyciągnęła puszkę - po alkoholu zwykle idzie łatwiej.

Loki pokręcił głową, wstając. Zacisnął pięści, wbijając paznokcie w delikatną skórę dłoni.

- Upadłem tak nisko - zaczął, gwałtownie gestykulując, podczas gdy furia przemawiała przez jego gardło. - Cokolwiek zrobiłem, zasłużyli na to. Byłem tym złym; zawsze dla nich, nigdy dla Friggi. - Przestał się zadręczać jej śmiercią, nie myślał o tym. Jako syn Chaosu parł naprzód, nie przywiązując się do nikogo i niczego. - Cokolwiek się stało, obwiniano mnie! - Uderzył dłonią w blat stołu, z gniewem zezwalając magii na skumulowanie się w żyłach. - Nie byłem winny w większości przypadków, ale na kogoś trzeba było zrzucić własną winę! Tak trudno było o sprawiedliwość? - spytał kpiąco, obracając się. Ogień płonął w jego oczach, uwidaczniając szaleństwo. Tak, Loki był szaleńcem; niebezpiecznym i podstępnym, lecz nie złym.

- Loki... - powiedziała świadoma bezsilności, mogła tylko patrzeć.

Jednak jako walkiria pokonywała potężniejsze demony, bitwy były jej codziennością, znała smak krwi i potu, dopiero niedawno zaznała łez. Nieobce było jej unoszenie miecza na chwałę Asgardu, podobnie jak Lokiemu kłamstwa. Oboje żyli jeszcze dzięki własnemu sprytowi i ogromnemu szczęściu. Nie oczekiwała, że uspokoi boga, chciała tylko uciszyć chaos w jego głowie, zatrzymać ręce od rozdrapywania skóry i zetrzeć łzy. Złapała go za rękę, czując jak krew brudzi jej dłoń. Choć widok posoki nie był jej obcy, z trudem zmusiła się, by nie odwrócić wzroku od ciemnej, wręcz niezdrowo ciemnej cieczy. Kłamca zdecydowanie podupadał za zdrowiu.

- Loki - powtórzyła niemal czule, siląc się na spokój.

Wytężając wolę, by nie wyszarpnąć ręki z uścisku bruneta, pogładziła ją delikatnie. Druga dłoń bezwiednie powędrowała do ust Oszusta, mały palec zahaczył o ich kącik, wywołując lekki, przegrany uśmiech. Również pozwoliła wargom wygiąć się w identyczny, nieco bardziej usatysfakcjonowany. Skubnęła ostrożnie paznokciem dolną wargę kochanka, skupiając się tylko na tym; cały świat rozpłynął się w nieistotne tło dla ich dwojga, rozmazaną plamę barw i ubranych w nie kształtów.

- Brun - mruknął, omijając jej twarz wzrokiem.

- Gdzie się podział Loki z Sakaar, hm? - spytała cicho, zaczepnie unosząc podbródek.

- Nigdy go nie było.

Wyswobodził ręce, ponownie się odwracając. Splótł je za plecami. Cholera, nie oczekiwał na Midgardzie - nadal odmawiał nazywania go "Ziemią" - specjalnego uwielbienia, ale to zaczęło go przerastać, umiejętność kłamania bez mrugnięcia okiem oraz bycie doskonałym szermierzem przestały wystarczać. Gdyby tylko nie ukradł Tesseractu z pałacu...

Z westchnieniem położył dwa palce Brunhildy na swoim czole, pozwalając jej widzieć wybrane wspomnienia. Przeszłością mógł się dzielić. Przyszłość wolał zachować w tajemnicy.

Odsunął jej rękę, spuszczając ze zrezygnowaniem wzrok. Wepchnął ręce do kieszeni, poświęcając uwagę oknu.

- Oni...

- Tak, właśnie tak byłem nazywany - przerwał jej z goryczą. - Kłamca, oszust, czarna owca, złodziej, zdrajca. Właśnie tym dla nich byłem. Niegodnym zaufania wyrzutkiem.

- Myślisz, że miałam lepiej? - odparła, opierając dłonie na biodrach. - Walka, w końcu przegrana, ból, trauma, ucieczka? Zaszycie się gdzieś daleko, zapijanie smutku? To nie było łatwe - dodała, odwracając wzrok.

- Być może oboje jesteśmy wyrzutkami - zasugerował mrukliwie, przysuwając się. Z nieznaną u siebie nieśmiałością spojrzał jej w oczy. Kiedyś wziąłby co tylko by chciał i przepadł, pozostawiając za sobą szlak rozkochanych złamanych serc. Teraz... teraz nie był niczego pewien.

- Być może - zgodziła się, podchodząc bliżej. Zignorowała ramiona Kłamcy owijające się wokół niej jak węże gotowe zadusić w każdej chwili. Nie mogła ufać mu całkowicie, był wszakże bogiem kłamstw, lecz więź między nimi nie dawała się odsunąć i uciec.

- W takim razie dobrze, że mamy siebie - mruknął pod nosem, sądząc, że tylko on to słyszy.

Na twarz walkirii po usłyszeniu tego wystąpił uśmiech. Wcisnęła twarz mocniej w koszulę  Lokiego, ciągle się uśmiechając. Brunet oparł podbródek na jej głowie, głaszcząc czule jej włosy.

Od dawna nie używał tak delikatnego tonu, prawie zapomniał, że ma emocje. Bogu kłamstw do niczego się nie przydawały; łatwiej było bez nich. Zero wyrzutów, zero problemów.

Brunhilda nie pamiętała, kiedy ostatnio doświadczyła czegoś takiego; wszędzie, gdzie bywała, nie było miejsca na miłość. Szybkie przygody, wulgarne i bezczelne zaloty, obrzydliwe teksty kierowane w stronę kobiet stanowiły jedyne oprócz nienawiści oraz zagubienia uczucia na Sakaar.

Pokusiła się nawet o poprawienie Lokiego.

- Bardzo dobrze - wymamrotała w materiał, nie zwracając uwagi na drobne marszczenie wciąż wsuwające się między jej wargi. Prychnęła cicho, przypominając sobie Laufeysona, jakiego poznała: sprytnego, inteligentnego, złośliwego ulubieńca szefa, wiecznie jednak spoglądającego za siebie, jakby nie wiedział, że trafił w najlepsze miejsce, w którym mógł o wszystkim zapomnieć.

- Nie chciałem zostać z powodu Arcymistrza - usłyszała. Uniosła głowę, przekrzywiając ją. Z ledwo skrywanym zaciekawieniem spojrzała mu w oczy. - Chciałem zostać ze względu na ciebie - wyznał, skubiąc płatek jej ucha. - Byłaś stałym punktem, zawsze w tym samym miejscu podczas Igrzysk - mówił, uwalniając ramiona i zaczynając gestykulować. Smukłe palce co jakiś czas rozniecały nieliczne, zielone iskry, gasnące zanim dobiegły do nadgarstka. - Zawsze widziałem twój statek. Nie musiałem się rozglądać, z loży miałem widok wprost na ciebie.

- Zostawiłam tam statek - zgodziła się, podchodząc bliżej. - Nie tęsknię za nim.

- Nie masz powodu tęsknić za wygnaniem.

- Nazywasz to wygnaniem? - spytała cicho, kładąc dłoń na jego barku.

- Mimowolnym, lecz tak.

- Tam znalazłam siebie-

- Złomiarkę 142 - przerwał jej z rosnącą irytacją. - Tęsknisz za szlajaniem się po galaktyce, zbieraniem niedobitków i upijaniem się do nieprzytomności?

- Nic nie rozumiesz! - odepchnęła go, ruszając szybkim krokiem. - Byłam tam bezpieczna, anonimowa!

- Ale zbroję i miecz trzymałaś dalej - ciągnął bezlitośnie. Uśmiechnął się złośliwie. - Z sentymentu? Zatęskniłaś za Asgardem? Światem idealnym?

- Nie chciałam się pozbywać części siebie - ściszyła głos.

- Przecież się odcięłaś! - zatoczył ręką łuk. - Od przeszłości, od wszystkiego, a później idziesz za księciem Asgardu, jakby od tego zależało twoje życie. Dlaczego? - spytał, zabarwiając głos kpiącą nutą.

- Nie poszłam za Thorem - mruknęła, splatając dłonie za plecami. - Poszłam za tobą.

- Za mną - powtórzył, uśmiechając się z niedowierzaniem i drwiną. - Za mną, za bogiem kłamstw, poszłaś szukać przyszłości?

Skinęła głową, wbijając wzrok w podłogę. Niewielu osobom udawało się doprowadzić ją do takiego stanu, więc Loki w duchu celebrował moment swojego małego zwycięstwa.

- Żałosne - mruknął cicho.

- Wiem - odparła niewzruszona, chwytając go w pasie. - Gorzej już być nie mogło. Nie miałam nic do stracenia. Dlaczego by nie?

- Niewiarygodnie idiotycznie - odpowiedział, głaszcząc jej włosy.

- Dzięki temu jesteśmy teraz tutaj razem. Mogłam posłać was w cholerę, a pomogłam - rzuciła ciepło.

- Oczekujesz docenienia? - ironicznie uniósł brwi, udając zdumienie. Zmaterializował sztylet, obracając go w palcach.

- Byłoby miło.

Stanęła na palcach, opierając się o jego ramiona. Ujęła twarz Lokiego w dłonie, po drodze wytrącając mu nóż.

- Nie psuj chwili, Psotniku - zaśmiała się, zarzucając mu ręce na szyję.

Odetchnął, pozwalając leniwemu uśmiechowi wypłynąć na usta.

- Nie mów do mnie "Psotniku" - odparł, zahaczając palcem o jej usta.

- Nie mów mi, co mam robić - zbyła Kłamcę, łącząc ich wargi.

Nawet na chwilę warto było zapomnieć o nadchodzącym końcu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro