2406.02.xx - retrospekcja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Yoongi zachorował, Jin nie przejął się za bardzo. Wyglądało to na zwykłą grypę. Drapanie w gardle, lekka gorączka, ból w kościach. Tradycyjny grypowy zestaw, który nie wymagał głębszego diagnozowania przy użyciu skanerów. Na Hyperionie powoli zaczynał się sezon grypowy, i jak sam musiał przed sobą później przyznać, jego czujność dała się uśpić. To był jego pierwszy błąd tego dnia.

Jego drugim błędem było posłuchanie Yoongiego. Jin musiał przyznać, że słuchanie Yoongiego nigdy nie było dobrym pomysłem, ale przeważnie nie wiązało się jednak z tak poważnymi konsekwencjami. Chłopak, mimo tego że nigdy wcześniej nie wykazywał żadnego entuzjazmu do praktyk w szpitalu, chciał wrócić do pracy jak najszybciej i tak długo wpatrywał się w Jina, starając się wymusić na nim flakon antyviralu, że mężczyzna poddał się dość szybko i wstrzyknął mu końską dawkę leku jeszcze przed śniadaniem, zamiast rozłożyć mu ją na godziny i zamknąć go po prostu w pokoju. Ten błąd, w osobistej skali Jina, był trochę mniejszy niż błędne rozpoznanie choroby.

Yoongi przyszedł do szpitala na swoją zmianę jakby nigdy nic. Może miał bardziej szkliste oczy, ale można to było zwalić na klimatyzację. Pracował jak zwykle, a potem przyszła pierwsza tego dnia przerwa, na której zazwyczaj się spotykali. Jin już otwierał usta, żeby się przywitać, gdy ręka Yoongiego zacisnęła się na jego ramieniu. Mocno i boleśnie. Od razu wiedział, że coś jest nie tak.

Oriońska grypa, przywleczona wraz z transportem rannych z pasa Oriona dwa dni temu, charakteryzowała się gwałtownym przebiegiem, bardzo wysoką gorączką, krwotokami z nosa i częstymi powikłaniami, nawet dla normalnych kolonistów była ciężkim przeżyciem. Dla delikatnego, stacyjnego organizmu Yoongiego, który miał bardzo słaby układ immunologiczny, była wyjątkowo wyniszczająca. Chłopak od razu został przyjęty na oddział, który lawinowo zapełniał się innymi chorymi. Oriońska grypa zaatakowała Hyperiona znienacka.

Mijał pierwszy tydzień pobytu Yoongiego w szpitalu, a zarazem pierwszy tydzień epidemii. Temperatura młodszego chłopaka znów skakała, a Jin mimo że wzbraniał się przed tym, nie miał innego wyjścia i musiał zwiększyć dawkę leku. Organizm Yoongiego nie nadążał z produkcją przeciwciał. Jednak za każdym razem, kiedy logował się na kartę Yoongiego i próbował przypisać do niego z magazynu cztery dodatkowe dawki, dostawał odmowną odpowiedź. Próbował zamówić dwie fiolki. Dalej nic. Jedną, wciąż wyskakiwał brak zgody.

Jin spojrzał na Yoongiego kątem oka. Chłopak leżał wciąż bez ruchu podłączony do kroplówki i gdyby nie zamontowana nad jego łóżkiem aparatura monitorująca jego sygnatury życiowe, która pokazywała jego szybko bijące serce, mógłby pomyśleć, że młodszy chłopak jest już martwy. Jin ścisnął mocniej swój tablet i odłożył go na bok. Musiał porozmawiać z kimś z administracji. Wiedział, że replikatory stacyjne ledwie nadążały z produkcją antyviralu, ale coś musiało być jeszcze w magazynie. Byli przygotowani na ten sezon grypy. Sam sprawdzał zaopatrzenie stacji jeszcze przed miesiącem. A skoro mieli leki, to coś musiało być nie tak z systemem. Musiał to rozwiązać jak najszybciej, Yoongi nie miał dużo czasu.

I właśnie wtedy zauważył porucznika Hwang Minhyuna; specjalistę od logistyki, zaopatrzenia i skończonego dupka, w opinii Jina. Niestety, jedynego dupka, który mógł mu w tym momencie pomóc. Minhyun szybkim i stanowczym krokiem przecinał właśnie plac za oknem, ściskając pod pachą tablet. Wydawał się być dziś w wyjątkowo złym humorze, na pewno znacznie gorszym niż zwykle. Jego plecy były tak przygarbione, że wyglądał teraz prawie tak, jakby biegł przez ulicę podczas ulewnego deszczu, starając się uchronić przed kroplami wody, ale dzisiaj pogoda na Hyperionie była idealna. Podobnie jak wczoraj i przez trzysta sześćdziesiąt dni wcześniej. Żadnego deszczu na horyzoncie, tylko Jin, który miał gdzieś jego humory i biegł już w jego stronę, krzycząc głośno.

- Poruczniku Hwang! - nic, żadnego odzewu. - Hwang! - mężczyzna zatrzymał się przed wejściem na stołówki, ale nie była to zasługa Jina. Jakiś inny lekarz zaszedł mu drogę i Minhyun nie mógł go minąć bez sprawdzenia tego, co drugi miał na tablecie. Dopiero kiedy Jin podszedł bliżej, zauważył z kim rozmawia porucznik.

Doktor Lee Jihoon, na którego wszyscy na roku mówili po prostu Woozi, był o rok starszy od Jina i był jednym z najlepiej rokujących chirurgów w całej Akademii. Wszyscy uważali, że jako jeden z nielicznych na pewno nie wróci na swoją stację, tylko zrobi karierę w Akademii, a może nawet w Federacji. Mogłoby to pomóc poprawić nadszarpnięty wizerunek Akademii, którą już kilkakrotnie oskarżano o dyskryminację studentów z młodych kolonii i stacji. Chłopak miał być żywym przykładem tego, że Federacja nikogo nie spycha na boczny tor, dlatego wszyscy chcąc nie chcąc musieli się liczyć z opinią Jihoona. Nawet jeśli była to propaganda i pokazówka, Jin nie miał żadnego problemu z tym, żeby w tym uczestniczyć. Poza tym Woozi był całkiem w porządku, chociaż trudno było to stwierdzić, bo nie należał do zbyt socjalnych i rozmownych osób.

- Kolejny transport rannych już do nas jedzie - powiedział głośno Minhyun. - Musicie zwolnić miejsca.

- Poruczniku, rozumiem, ale nie możemy przenieść chorych na oddział transplantologii - zaczął Woozi zmęczonym głosem. - To...

- Więc zwolnijcie ich do domu. To rozkaz - odparł ostro mężczyzna. Jin stanął obok nich i skinął obu głową. - Co? - spytał porucznik, nie siląc się na żadne formy grzecznościowe.

- Dzień dobry poruczniku - powiedział Jin. - Czy mogę zająć panu chwilę?

- A jak ci się wydaje? - odparł mężczyzna, ale Jin nie dawał się sprowokować. Nie po raz pierwszy i ostatni miał do czynienia ze złym nastrojem Minhyuna.

- To zajmie tylko chwilę, naprawdę - powiedział spokojnym głosem, wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Lekki uśmiech, zrelaksowany. Przy Hwangu musiał się bardzo pilnować. Nie mógł pokazać mu, że jest zdenerwowany, bo koleś zwyczajnie go nie lubił. Owszem, dochodziły do tego bardziej złożone kwestie polityczne i pochodzeniowe, ale nawet gdyby nie istniały, Jin i Minhyun nigdy nie zostaliby przyjaciółmi. - Chodzi o nasz system administracji zasobów. Wydaje mi się, że coś się stało z serwerem, bo żadne zasoby nie wchodzą na moje konto, ani na konto pacjentów - zaczął tłumaczyć, ale Minhyun przerwał mu ruchem ręki. Otworzył swój tablet i niecierpliwie zaczął przeglądać konta użytkowników. Kliknął na zdjęcie Jina i zaczął sprawdzać historię zamówień.

- Wszystko wygląda poprawnie - powiedział i oderwał wzrok od ekranu.- Coś jeszcze?

- To niemożliwe - zaprotestował stanowczo. - System nie chciał przydzielić mojemu pacjentowi antyviralu...- zaczął tłumaczyć, ale Minhyun wcisnął mu do rąk swój tablet.

Karta Yoongiego była otwarta, a właściwie zamknięta. Jin poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Yoongi został uznany za niewartego dalszych inwestycji w związku z szacunkowo niską szansą na wyzdrowienie. Z tego powodu odcięto go od zasobów i tym samym miał zostać dziś wypisany ze szpitala. Środki na jego leczenie przekroczyły próg opłacalności akademii w tym semestrze.

- Nie rozumiem - odparł Jin, patrząc na drugiego lekarza. - On też jest żołnierzem. Co to za różnica?

- Jest ze stacji - odparł wolno Minhyun, jakby to miało wszystko wyjaśniać.

Zapadła krępująca cisza. Woozi spojrzał na Jina, który wciąż trzymał uniesiony tablet w dłoni. Wyglądał, jakby chciał nim walnąć o ziemię, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Nie mógł teraz dać się sprowokować, przez lata był przygotowywany do prowadzenia trudnych rozmów i podejmowania decyzji, z którymi nie będzie się zgadzać. Takich decyzji, które trzeba będzie podjąć bez względu na własne prywatne przekonania czy uczucia. Jako lekarz powinien myśleć o Federacji jako o całości. Być może było już za późno na pomoc Yoongiemu, a na jego miejscu mógł znaleźć się ktoś ze znacznie lepszymi rokowaniami. To mogły być dwie osoby, trzy...

- Atlanci nie są priorytetem Akademii - powiedział Jin. To miało być pytanie, ale jego głos lekko zachwiał się pod koniec. - Rozumiem - dodał, co miało ukryć jego zawód, ale chyba nie do końca się udało. Cały czas jednak starał się zachować neutralny wyraz twarzy. Patrzył na chłopaka przed sobą lekko znudzonym wzrokiem. Tą minę miał opanowaną do perfekcji. Minhyun uśmiechnął się do niego sztucznie.

- Stacyjni są biologicznie upośledzeni - wtrącił cicho Woozi. Jina zawsze dziwiło jego podejście, bo chłopak sam był ze stacji kosmicznej, ale nie bał się wyrażać tak radykalnych teorii wobec własnej rasy na głos. - Nikt nie zajmuje się ich biologią od lat...

- Są zbyt słabi - tym razem przerwał mu Minhyun. Jego głos był mocny i spokojny. Tak inny od tego co właśnie działo się w głowie Jina. - Ich DNA nie przyda się nam podczas exodusu na Keplera. Przecież dobrze o tym wiesz.

- Po prostu jestem zdziwiony - powiedział Jin. Musiał bardzo ważyć słowa - Dlaczego w ogóle przyjmujemy ich tutaj, skoro i tak nam się nie przydadzą?

- Ktoś musi iść na pierwszy front na wojnie - Minhyun wzruszył ramionami. - Dlaczego to cię w ogóle zastanawia... Jinnie? - chłopak wypowiedział jego imię lekko kpiącym tonem.

Jin naprawdę chciał mu przyłożyć. Może i znali się z Minhyuniem odkąd tak naprawdę nauczyli się chodzić, ale fakty były takie, że Minhyun był dupkiem. Może chłopak i był z dobrej rodziny. Wykształconych, ziemskich ambasadorów, którzy poświęcili swoje życie i narażali swoje cenne ziemskie DNA podczas podróży kosmicznych. Bohaterów, jak nazywano ich na niebieskim globie w pierwszym układzie słonecznym, ale to nie wyrównywało u Jina w żaden sposób jego wad. Minhyun był dupkiem i kropka. Miał gdzieś, co zrobiła, albo nie zrobiła jego rodzina.

- Naukowa ciekawość - odparł. Wciąż nie zmieniał wyrazu twarzy. Tylko lekki ruch brwi, na nic więcej sobie nie pozwolił. - Jeśli naszą misją jest badanie tych...- omiótł wzrokiem stołówkę. Fala studentów właśnie powoli wchodziła do środka. - ...okazów - dokończył równie płaskim tonem. - I skoro dalej utrzymujemy stacje i stacyjnych przy życiu, powinniśmy sprawdzić, czy nie dałoby się ich lepiej wykorzystać.

- Są mięsem armatnim. Bardziej się nie przydadzą - warknął Minhyun. Widać było, że chce wrócić do swoich obowiązków, ale Jin wciąż ściskał w ręku jego tablet i jeszcze nie zamierzał mu go oddać.

- Nie zastanawia cię, dlaczego wciąż żyją? - spytał Jin. - Mimo promieniowania, czasem zabójczych dawek w niektórych częściach stacji, mikrofal, magnetyzmu...- zaczął wyliczać. - Coś musi być w nich jednak, że wciąż trwają. To idealne okazy do badań.

- Co proponujesz? - spytał Woozi. Przyglądał się to jednemu, to drugiemu chłopakowi. - Chcesz go do badań?

- Możliwe - odparł Jin. - Myślę, że Atlanci. Ich DNA...- Minhyun parsknął, a Woozi uśmiechnął się pod nosem. - Może się przydać w ochronie DNA Ziemian podczas transportu na Keplera. Naszym głównym priorytetem jest znalezienie sposobu na ochronę emigracji. Tych ludzi, którzy będą w stazie i tych, którzy będą kierować całą operacją...

- Chcesz obłożyć statki Atlantami? - spytał Minhyun kpiąco i wreszcie zabrał Jinowi z ręki tablet. Zamknął kartę Yoongiego i zahasłował go szybkim ruchem ręki. - Sklonować Yoongiego i uszyć z niego pokrowiec na Albatrosy? - Jin włożył rękę do kieszeni, starając się opanować przed uderzeniem chłopaka w nos. Ten prosty, idealny nos, który właśnie unosił się jeszcze bardziej do góry, gdy obok nich przeszła mała grupka pierwszorocznych zmierzających na zajęcia. Jin zawiesił na nich na chwilę wzrok. Wszyscy byli mieszańcami.

- Nie każdy z nas jest takim radykałem jak ty, Minhyun - powiedział Woozi, jakby starając się załagodzić lekko konwersację. - Może Kim ma rację, coś jest w tych stacyjnych - wzruszył ramionami i spojrzał za siebie.

Przez chwilę szukał kogoś w tłumie. Wreszcie jego wzrok padł na dziewczynę siedzącą przy długim stole zaraz obok wejścia. Była drobna i bardzo, bardzo blada. Jin pamiętał ją z wykładów o molekularnej biologii. Miała na imię Umji, jeśli dobrze pamiętał, i podobnie jak on sam, wybrała xenobiologię na specjalizację. - Ta laska tam - kontynuował chłopak. - Też jest z Atlanty. Co z resztą chyba widać...

- Do czego zmierzasz? - spytał Minhyun niecierpliwym tonem. Widać było, że jeśli Woozi albo Jin na chwilę przerwą konwersację, on sam szybko się ewakuuje.

- Do tego, że w ostatnim roku leczyłem ją chyba z pięć razy na zapalenie płuc i mimo tego, że antybiotyki nie działały najlepiej, miała z milion uczuleń, to i tak zawsze dawała sobie radę. Przeżywała, chociaż rokowania za każdym razem były na poziomie około trzydziestu procent - wyjaśnił. - W tym przypadku - wskazał na tablet Jina, na którym wciąż otwarta była karta Yoongiego. - Nie byłbym taki optymistyczny, ale stacyjni, z ich słabymi ciałami, cały czas ocierają się o śmierć. Dobrze o tym wiesz - nabrał szybko powietrza i kontynuował. - Umierają częściej niż inne mutanty. Chyba mają najwyższą śmiertelność ze wszystkich, ale ci, co przeżywają, naprawdę nieźle sobie radzą. Kim ma rację, Minhyun. Mogą nam się jeszcze przydać - Minhyun wydymał przez chwilę usta w zamyśleniu. Popukał palcem w bok tabletu.

- Masz podobne statystyki? - spytał Jina. Nie podniósł na niego jednak wzroku, wciąż patrzył się na urządzenie przed sobą.

- Identyczne - przyznał szybko chłopak. - Dlatego uważam, że Akademia nie powinna ich marnować. Są cennym zasobem.Poza tym, skoro i tak już się w nich inwestuje...

- No, nie wiem - mruknął Minhyun, odblokowując tablet. Przez chwilę przewijał coś na nim, klikał. Wreszcie podał go Jinowi do podpisania.

- Co to? - spytał zdziwiony chłopak. Dopiero teraz pozwolił sobie na opadnięcie maski. Może nie do końca, ale na tyle, żeby Minhyun zobaczył jego zdziwienie. - Dajesz mi go? Dajesz mi Yoongiego? - powiedział. Na czytniku widniało jego imię i imię Yoongiego. Data z miejscem na jego podpis.

- Gratulacje, masz nowe zwierzątko na eksperymenty - oświadczył Minhyun ironicznie. - Akademia będzie płacić za jego leczenie. Od dziś na twojej głowie będzie utrzymanie go przy życiu i zdawanie nam raportów. - Jin nie wiedział, co powiedzieć. Słowo "dziękuję" samo cisnęło mu się na usta, ale wydawało mu się nie odpowiednie. Nie powinien za to dziękować. Skinął tylko głową, nie zdobył się na nic więcej. - Jakieś przemyślenia... sierżancie? - to od razu zwróciło uwagę Jina.

Sytuacja stała się raptem formalna, o wiele bardziej formalna niż zakładał, a to oznaczało, że Federacja jeszcze bardziej będzie się przyglądać Yoongiemu.

- Chyba nie - odparł. Mówienie przychodziło mu z trudem. Wreszcie uśmiechnął się do mężczyzny szeroko, szybko opanowując emocje. Gdy Minhyun to zobaczył, od razu przewrócił oczami.

- To dobrze, czekam na pierwsze raporty - zwrócił się w stronę Wooziego. - To również dotyczy się pana.

- Tak jest, poruczniku - powiedział chłopak, spuszczając lekko głowę. Widać było, że sam nie chce się narażać Minhyunowi, który o dziwo jeszcze od nich nie uciekł.

- Do zobaczenia, panowie - rzucił jeszcze na odchodne. Serce Jina biło jak oszalałe i nie mógł się zdecydować, czy bardziej martwi się, stresuje, czy cieszy się w tym momencie. Bez pożegnania wrócił do szpitala i od razu poszedł do sali Yoongiego.

Dwa tygodnie później Minhyun osobiście wybrał Jina do wzmocnienia zastępu lekarskiego na pierwszym froncie walk o Oriona. 

a/n: miałam dodać tę retrospekcję później/ kiedyś tam, ale że nie skończyłam rozdziału (następny będzie długi!), to wrzucam. 

Wiem, że jest sporo o polityce i takich rzeczach, które mogą wydawać się nudne, ale są ważne, a będą jeszcze ważniejsze. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla czytelników świat Horizon może być trochę chaotyczny, ale pod względem polityczno-społecznym jest w pełni funkcjonalny... tylko kto chciałby o tym czytać? jak wos jakiś :')

Poza tym...powodzenia na maturach!! chyba jeszcze nie jest za późno, żeby tego życzyć? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro