2410.02.26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


a/n: z góry uprzedzam, że długi bydlak. 8+ k, więc trochę Wam zajmie przebrnięcie przez niego. A z całą pewnością trochę mi zajęło napisanie tego rozdziału, więc requestuję komentarze :) i w ogóle Waszą miłość


- Hej, Yoongi - zaczął Jin, przyglądając się, jak chłopak majstruje coś przy skrzyniach, które mieli przetransportować na Ulyssesa.

Skrzynie, wypełnione przeróżnymi częściami, które na pewno nie znajdą zastosowania na ich statku, zostały oczywiście z nimi, bo według Jimina wszystko się mogło jeszcze przydać i chłopak nie chciał nawet słyszeć o wyrzucaniu czegokolwiek, a według Namjoona zaśmiecanie kosmosu byłoby barbarzyństwem, co w połączeniu z paranoją Yoongiego związaną z pozostawieniem śladów, pozostawiło całą resztę załogi sfrustrowaną tak głupią decyzją. Dlatego obecnie ich ładownia przypominała strych starego domu, w którym gromadzi się wszystko i nie wyglądało na to, żeby ten stan miał się kiedykolwiek zmienić. Być może gdyby Jin kiedykolwiek przykładał się do psychologii, potrafiłby teraz wytłumaczyć to idiotyczne zachowanie, ale nigdy nie interesowało go, co się dzieje w ludzkiej psychice.

- Yoongi - powtórzył trochę głośniej, podchodząc bliżej. Yoongi odwrócił się powoli i przekrzywił głowę, zaskoczony obecnością kogoś innego w pomieszczeniu.

- Jestem zajęty - powiedział na wszelki wypadek, jakby z góry zakładał, że Jin będzie chciał ukraść trochę jego cennego czasu. W gruncie rzeczy jego założenie wcale nie mijało się z prawdą.

- Możliwe, ale to jest ważniejsze - oznajmił Jin, starając się zachować spokój. Yoongi rzucił mu przeciągłe spojrzenie i wrócił do przerwanego zajęcia.

Jin westchnął cicho. Być może zajęcia z psychologii nie byłyby takim idiotycznym pomysłem i jego mentor w Akademii miał trochę racji, że powinien się do nich przyłożyć. Chłopak zaczynał trochę żałować swojej decyzji o ich porzuceniu. Może dzięki nim byłby w stanie, zrozumieć pokrętną logikę i sposób myślenia Yoongiego. Niestety teraz nie potrafił tego zrobić i czasami miał wielką ochotę przynajmniej na niego nakrzyczeć. Zwłaszcza wtedy, kiedy młodszy chłopak zachowywał się tak autodestrukcyjnie.

- Chodź ze mną - powiedział zamiast tego, bo krzyczenie na Yoongiego nigdy się nie sprawdzało. Podszedł bliżej starając się nie myśleć o tym, że w kieszeni fartucha ma epipen ze środkiem usypiającym. Może nie obowiązywały go już zasady etyki lekarskiej panujące w Federacji, ale to nadal nie byłoby zbyt etyczne. Nawet on musiał to przyznać.

- Jin, robię coś teraz - mruknął Yoongi, nadal pochylając się nad skrzynią.

- Więc przyjdziesz do ambulatorium, jak skończysz? - zapytał spokojnie, krzyżując ręce na piersiach. Oczywiście nie musiał o to pytać. Już znał odpowiedź.

- Nie, raczej nie - odpowiedział wolno młodszy chłopak. - Będę zajęty, musimy przedrzeć się przez granicę nebuli... za jakieś 10 godzin - wyjaśnił powoli. - Może później.

- Rozumiem - odpowiedział Jin, kiwając głową. Czuł, jak krew w jego żyłach zaczyna płynąć szybciej i wiedział, że prawdopodobnie jest już cały czerwony na karku i szyi, ale w tym momencie zupełnie to nie obchodziło. Bardziej starał się skoncentrować na tym, żeby zachować spokój i neutralny wyraz twarzy. Żeby swoim zachowaniem nie dawać Yoongiemu żadnej wskazówki mówiącej o tym, jak naprawdę się czuje i mimo że było to czasem bardzo trudne, wiedział, że mu się uda. Miał wprawę. - Ok, w porządku - nabrał głęboko powietrza i szybkim ruchem pociągnął Yoongiego za opaskę na szyi. Młodszy kompletnie się tego nie spodziewał. - Sam tego chciałeś - westchnął, kiedy Yoongi zaczął wyrywać się i kasłać.

Jin przeczekał chwilę, unikając ciosów i kopniaków, którymi młodszy chłopak usiłował go obezwładnić. Były jednak zbyt lekkie i nieprecyzyjne, żeby w jakikolwiek sposób mogły mu zagrozić.

- Czasem naprawdę mam ochotę cię udusić - Jin puścił w końcu jego obrożę, cofając się o kilka kroków.

- Odbiło ci?! - krzyknął Yoongi zachrypniętym głosem, kiedy udało mu się w końcu złapać oddech. Odsunął się na bezpieczną odległość i zasłonił opaskę ręką, jakby chciał się uchronić przed kolejnym atakiem.

- To pójdziesz ze mną sam, czy mam cię przeciągnąć do ambulatorium? - zapytał znowu Jin. Miał teraz gdzieś wartości etyczne, jakie usiłowano mu wpoić w Akademii. Obecnie nie miały dla niego większego sensu i kierowanie się nimi oznaczało porażkę. Jeśli Yoongi miał zamiar zachowywać się jak rozkapryszony dzieciak, to właśnie tak zamierzał go traktować. Nawet jeśli oznaczało ciągnięcie go po podłodze i łamanie co najmniej połowy praw Akademii

Bez względu na to, jak bardzo Jin usiłował mu pomóc, Yoongi, kiedy tylko był na kogoś zły, wyżywał się na sobie. Jin wiedział, że młodszy chłopak jest w kiepskiej formie, zmęczony bólem i stresem, jaki cały czas odczuwał. Jin współczuł mu. I to bardzo, chociaż tego nie pokazywał, bo Yoongi nienawidził współczucia. I nawet bez niego, z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego dla Jina powodu, młodszy chłopak zawsze czuł się gorszy. Dlatego nie pozwalał sobie na pokazywanie słabości.

- Pójdę - warknął w końcu Yoongi, otrzepując ubranie z kurzu i z nadmierną uwagą zaczął zbierać porozrzucane rzeczy. Robił to tak wolno, że Jin mimowolnie zacisnął rękę na swoim epipenie.

Młodszy chłopak zastanawiał się, przystając co pewien czas, a to zmieniając układ rzeczy w skrzyniach, a to poprawiając włosy, a to kręcąc się zupełnie bez celu. I to nie było tak, że Jin nie miał cierpliwości, bo miał jej całe mnóstwo, i to nie tak, że chciał trzasnąć młodszego chłopaka w łeb, bo nawet jeśli przeszło mu to przez głowę, to nigdy by tego nie zrobił. Po prostu czasem bycie przyjacielem Yoongiego było dla niego najtrudniejsze.

- Już? - zapytał tylko, kiedy Yoongiemu ewidentnie nie zostało nic więcej do zrobienia.

Chłopak przytaknął i wkładając ręce do kieszeni bluzy, wolno poszedł za nim w stronę ambulatorium, jakby spotkała go najgorsza rzecz na świecie. Jin zdążył się do tego przyzwyczaić. W końcu nikt nie lubił lekarzy. I chociaż na początku swojej pracy w szpitalu uważał to za niesprawiedliwe, bo w końcu pomagali ludziom i robili wszystko, żeby dać im wyzdrowieć, to teraz nie robiło to na nim wrażenia. Nie bardzo zależało mu na wdzięczności pacjentów. Teraz najbardziej zależało mu na tym, żeby w ogóle ich nie mieć.

- Nic mi nie jest przecież - mruknął Yoongi, już obrażony, siadając na leżance. - Ktoś ci nakablował? - zapytał, mrużąc oczy.

- Skoro nic ci nie jest, to na co ktoś miałby nakablować? - zapytał Jin spokojnie, wyjmując z szuflady zewnętrzne czytniki. Nie mieli dużego skanera w ambulatorium, więc czytniki były najszybszą metodą badań ogólnych. Wystarczyło przyczepić je do skóry w kilku miejscach, żeby zaczęły zbierać i przesyłać do głównego komputera w ambulatorium, wybrane informacje. Yoongi tylko prychnął.

- To był Namjoon? Wysłałeś go do mnie i... sam to zrobię - dodał szybko, wyciągając rękę po czytniki. Westchnął głęboko, wbijając jeden z nich w skórę. - To... - zawahał się przez chwilę.- To Hoseok? - zapytał i Jinowi znowu zrobiło się go szkoda.

- To nie Hoseok - odpowiedział od razu. - I nie Namjoon - dodał, a Yoongi spojrzał na niego trochę zawiedziony. - Nie potrzebuję szpiegów, żeby widzieć, że jesteś przemęczony i zestresowany.

- Może - zaczął Yoongi, patrząc na Jina wyzywająco. - Może nie byłbym zestresowany, gdybyś mi dał dokładne koordynaty miejsca, do którego lecimy.

- Może... - Jin postanowił tym razem odbić piłeczkę. - Bym ci je dał... - zaczął wolno, ustawiając wskaźniki i alerty dla danych, które powoli zaczęły napływać z czytników. - Gdybyś mnie nie zablokował na komunikatorze - Yoongi spojrzał na niego zaskoczony i urażony.

Jasne, był zły na Jina. Może nawet bez żadnego konkretnego powodu, ale nie zrobiłby czegoś takiego. To nie miało sensu. To byłoby dziecinne i głupie, a on był kapitanem statku i nie bawiły go jakieś typowo szkolne dramy. Nawet w szkole nie robił takich rzeczy i to nie dlatego, że potencjalnie nie miałby nawet kogo blokować.

- Sam zobacz - Jin podsunął mu pod nos swój tablet. Przy ikonce ze zdjęciem Yoongiego pojawiał się wielki wykrzyknik. Zdecydowanie Yoongi go zablokował, nawet jeśli nie był w stanie sobie przypomnieć, kiedy właściwie to zrobił.

- Należało ci się - mruknął pod nosem, starając się ukryć swoje zmieszanie. Yoongi miał nadzieję, że Jin nie będzie kontynuował tego tematu, ale chłopak tylko pokiwał głową, wpatrzony w swój tablet.

- Swoją drogą, przy jakich statch Horizon zaczynasz panikować? - podniósł w końcu głowę. Yoongi nienawidził tego. Zawsze kiedy Jin był dla niego uprzejmy i zadawał w miarę neutralne pytanie, prowadziło ono do udowodnienia jakiegoś błędu w rozumowaniu Yoongiego. Teraz pewnie też tak było, ale on nie miał siły się nad tym zastanawiać.

Poza tym zawsze panikował tak naprawdę. Wystarczyło, żeby jakiekolwiek mierniki pokazywały wydajność statku mniejszą niż dziewięćdziesiąt procent. To było głupie. Yoongi doskonale wiedział o tym, ale nikomu, nawet pod groźbą tortur, by się do tego nie przyznał. Jimin zaczynał być niespokojny przy trzydziestu procentach, chociaż trzydzieści procent dla Yoongiego równało się bolesnej śmierci w kosmosie. Siedemdziesiąt pięć. Siedemdziesiąt pięć procent było dla niego już mocno stresujące.

- Dwadzieścia procent - powiedział twardo, obserwując Jina ze spokojem. To był blef, ale starszy chłopak nie musiał o tym wiedzieć.

- Dwadzieścia... no ok... - Jin usiadł obok niego na leżance, a Yoongi poczuł jak jego mięśnie, mimo zmęczenia, napinają się boleśnie. - Dla mnie pięćdziesiąt to już duży problem, zobacz - wskazał na swój tablet, gdzie na samym dole, pod jakimiś dziwnymi tabelkami i wykresami, pojawił się ogólny wynik badań i Yoongi znowu poczuł się, jakby czegoś nie zdał. - Przygotowujesz statek do przeprawy przez granicę, nie pozwalasz nikomu używać więcej energii niż minimum, zmniejszasz temperaturę w pomieszczeniach... nie przerywaj mi teraz - głos Jina brzmiał wyjątkowo stanowczo. - Widziałeś ostatnio tego kota? Wlazł gdzieś w maszynowni między przekaźniki i nawet Jimin nie może jej wyciągnąć. Wszystkim jest zimno, ale w porządku. Statek musi być w pełni sprawny, nikt nie będzie podważać twoich decyzji - Yoongi pokiwał wolno głową. Nadal nie był do końca pewny, do czego zmierza Jin. - Nadal... nawet w pełni sprawny statek może się rozbić na pierwszej przeszkodzie, jeśli nie będzie dobrze kierowany...

- Nic mi nie jest - zaprotestował znowu Yoongi, chociaż wiedział, że nie ma to wielkiego sensu. Wszystko było przeciwko niemu, statystyki były przeciwko niemu, a ich nie mógł oszukać, nie mógł na nie nakrzyczeć i oskarżyć ich o dyskryminację ze względu na pochodzenie.

- Nie bierzesz leków, nie śpisz - Jin podniósł się z leżanki i dał mu ruchem głowy znak, że ma się położyć - I nie jesz.

- Jem - zaprotestował z przyzwyczajenia.

Prawda była taka, że nigdy nie przepadał za jedzeniem. Jako osoba ze stacji nie miał wykształconego zmysłu smaku i wszystko dla niego smakowało właściwie tak samo. Nigdy nie odczuwał przyjemności z jedzenia, dlatego kiedy był czymś zajęty, zwyczajnie o tym zapominał. Nie robił tego specjalnie to po prostu nie było interesujące.

- Nie jesz - Jin znowu pokazał mu swój tablet z logami replikatora ze stołówki. To było dość logiczne, że lekarz ma do nich dostęp, ale Yoongi nie potrafił ukryć swojego zdziwienia. - Czemu JK aż tyle je? - zapytał zszokowany, bo imię dzieciaka pojawiało się na wykazie wyjątkowo często.

- On jeszcze rośnie, Yoongi - Jin uśmiechnął się, a Yoongi powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Postanowił porozmawiać z Jiminem i wprowadzić smarkaczowi jakieś limity, bo to przechodziło wszelkie granice przyzwoitości. - Poza tym nie zmieniaj tematu.

- Nie zmieniam, ten dzieciak jest nieprzydatny i wykorzystuje nasze zasoby - zaczął niechętnie. - Nadmiernie wykorzystuje. Jest jak plaga.

- Yoongs, rozumiem, że za nim nie przepadasz... - zaczął Jin, szykując coś, co podejrzanie przypominało kroplówkę. - Wiem, że próbował cię zabić i...

- Nie powiedziałem, że go nie lubię - zaprotestował Yoongi, marszcząc nos. To na pewno była kroplówka. - Po prostu jest... plagą. Jednoosobową plagą. I to on mnie nie lubi - Nie powinien był tego mówić. Sam dla siebie brzmiał jak rozkapryszone dziecko, aż sam skrzywił się na dźwięk własnego głosu. - I tak, mam to gdzieś - dodał, ale było już za późno. Jin zacznie się teraz nabijać.

- To zrozumiałe, że jesteś zazdrosny, Yoongs - Yoongi już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale szybko zrezygnował. Schował rękę za siebie. Jin westchnął, ale nie wydawał się zirytowany. - W końcu zawsze byłeś moim ulubionym eksperymentem i nie musiałeś się z nikim dzielić moją uwagą...

- Jak ciebie ostro pogrzało...- mruknął cicho młodszy chłopak.

- ... a teraz jest JK. Znacznie ciekawszy przypadek niż ty sam, więc to normalne, że czujesz się odrzucony.

- Serio, masz problem Jin i nie wiem, czemu to robisz - Yoongi wskazał na kroplówkę. - Nie zgadzam się na to. - powiedział trochę głośniej i kontynuował jakby nigdy nic. - I nie nazywaj mnie eksperymentem, nie mówi się tak do ludzi. To już dawno przestało być zabawne, nigdy nie było tak naprawdę

- Technicznie... nie jesteś człowiekiem, co akurat jest dużym plusem - wyjaśnił Jin, podwijając Yoongiemu rękaw drugiej ręki. Yoongi spojrzał na niego marszcząc się, ale nie zabrał jej. - Zawsze nimi trochę gardziłem - dodał i uśmiechnął się do niego. Wbił mu szybko igłę w żyłę i zacisnął mu na przedramieniu opaskę.

- Serio, powinieneś popracować nad swoimi żartami - westchnął młodszy chłopak. - Co to jest?

- Same dobre rzeczy. Pozwolą ci się ogarnąć i odpocząć, prześpisz się trochę, zrelaksujesz... - przez chwilę Yoongi podejrzewał, że pod słowami kryje się jakieś drugie dno. Jednak zrezygnował z szukania teorii spiskowych, nie miał na nie siły.

- Jeśli nie obudzisz mnie kilka godzin przed granicą, to cię zabiję - zapowiedział na wszelki wypadek.

- Jeśli cię nie obudzę, to wszyscy zginiemy - odparł Jin pogodnie. - Namjoon w chwilach stresu podejmuje najgorsze decyzje, Taehyung nie robi nic, a Hoseok... sam wiesz, że nie jest jeszcze gotowy na samodzielne myślenie.

- Jest po prostu impulsywny, ale ma zawsze dobre intencje.

- Można tak to nazwać - zgodził się uprzejmie Jin. - Może mieć wspaniałe intencje i złote serce, ale ja wolę przeżyć - wyjął koc z szuflady pod leżanką. - Dlatego możesz być pewny, że wykopię cię stąd w odpowiednim czasie - sięgnął do panelu kontrolnego. - Wszystko będzie dobrze.

- Nie gaś światła - zaprotestował Yoongi. Jakkolwiek dziecinnie i nieprofesjonalnie mogło to brzmieć, miał to teraz gdzieś. Wiedział, że za kilka godzin uderzy go fala stresu i będzie musiał sobie z nią poradzić i przeprowadzić statek przez granice nebuli, ale teraz nie miał już siły się tym przejmować. Może faktycznie sobie poradzi i wszystko będzie dobrze.

***

Hoseok wracał właśnie z ambulatorium, gdy drzwi do pokoju JK'a otworzyły się i zdyszany chłopak wypadł z niego jak strzała, rozglądając się nerwowo na boki.

- Co zgubiłeś? - spytał zanim zdążył się powstrzymać.

Sam zdziwił się na dźwięk własnego głosu, wydawał się przemęczony. Odchrząknął nerwowo i podszedł do chłopaka, który na klęczkach chodził wokół rantu Selene.

- JK, ej! - powiedział głośniej. - Słuchasz mnie?

W sumie tak wyglądała większość ich rozmów. Hoseok mógł mówić do niego, a dzieciak zawsze wydawał się być myślami gdzieś zupełnie indziej, kompletnie go ignorując. Powinien się już przyzwyczaić i dać sobie spokój, ale za każdym razem, kiedy widział go rozmawiającego normalnie, pełnymi zdaniami z Jiminem, Jinem albo Taehyungiem, jego determinacja powracała.

Chciał chociaż raz przeprowadzić z nim rozmowę. Taką normalną, na słowa, a nie na gesty i mruknięcia albo wzruszenia ramion. Tym razem determinacja znów wróciła i to z podwójną siłą, bo JK zawsze zaszczycił go choćby okazyjnym skinieniem głową, ale tym razem zignorował Hoseoka kompletnie. Chłopak już przygotowywał się, żeby zadać kolejne pytanie, gdy JK odwrócił się w jego stronę.

- Jonesy - słowo, a właściwie imię kota było, krótkie i pełne paniki. Młodszy chłopak odwrócił się ponownie w stronę Selene i zaczął włazić pod jej spód.

Po jego i Jimina ucieczce z Ulyssesa statek wciąż nie wyglądał najlepiej, ale robili wszystko, co można, żeby doprowadzić go do ładu. Czasem cała załoga nad nim pracowała nieprzerwanie przez kilka dni, czasem był to tylko Jimin, który zachowywał się, jakby to była tylko i wyłącznie jego wina. Jednak ostatnimi czasy prace nad naprawą statku ustały kompletnie i transporter wciąż straszył swoim wyglądem. Wszędzie widać było dziury i wgłębienia. Hoseok często zastanawiał się, jak udało im się to wtedy przeżyć.

- Co się z nią stało? - spytał i złapał JK'a za pasek od spodni. - JK, nie wchodź tam. Nawet nie wiem, czym jest ta czarna plama na podłodze pod statkiem - mruknął i przyciągnął go do siebie. Młodszy chłopak odwrócił się na plecy i spojrzał na niego lekko przerażonym wzrokiem.

- Kot mi uciekł - oznajmił.

- Zawsze ci ucieka - poinformował go Hoseok i podał mu rękę podciągając do góry.

- Wiem, ale tym razem jest inaczej - odparł chłopak. Zajrzał pod plandekę najbliższej skrzyni, a potem pod kolejną. - Niedługo dolecimy do nebuli - dodał. Rozejrzał się po pomieszczeniu kładąc ręce na biodrach. - A jak gdzieś utknie, kiedy nie będzie grawitacji? Wciśnie się w jakąś dziurę?

- Da sobie radę - powiedział Hoseok. - To kot, one zawsze sobie radzą.

- Nigdy nie miałeś kota - przypomniał mu chłopak. - Sam mi tak powiedziałeś. Nigdy nie miałeś żadnego zwierzęcia - Hoseok spojrzał na niego zaskoczony.

Podczas ich jednostronnych rozmów JK nigdy nie wydawał się zainteresowany tym, co mówi starszy chłopak i Hoseok nigdy nie przypuszczał, że cokolwiek z nich zapamiętuje.

- Nie miałem - odparł wolno, starając się ukryć swoje zdziwienie. - Ale... oglądałem o nich filmy...

- To nie to samo - przerwał mu JK. - Nic nie wiesz o kotach, nigdy nie miałeś kota - zaczął protestować.

Hoseok pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Może jednak to, że chłopak go słuchał, nie było do końca takie dobre. Z tym argumentem trudno było mu się kłócić. Hoseok przez chwilę patrzył na chłopaka, nie wiedząc za bardzo co odpowiedzieć, bo faktycznie nigdy nie miał zwierząt. W Akademii nie było to legalne, a na Niflheim nie było do tego warunków.

- Chodź ze mną - powiedział wreszcie i zaczął iść wolno w stronę schodów prowadzących na górę. W ostatnim momencie skręcił i poszedł pod spód, tam gdzie znajdował się korytarz prowadzący do maszynowni.

- Nigdzie z tobą nie idę - odparł JK, wracając do wywracania ładowni do góry nogami. - Muszę...

- JK! - Hoseok odwrócił się przy samych drzwiach. - Chodź ze mną - powtórzył tym razem trochę głośniej. Chłopak spojrzał wreszcie na niego. Hoseok widział w jego oczach sprzeciw i wahanie, ale zaraz zniknęły i zastąpił je ten dziwny błysk w oku, jaki czasem miał chłopak. JK rzucił plandekę na bok i dał pierwszy, nieśmiały krok.

- Wiesz, gdzie ona jest - powiedział. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji. - Co z nią zrobiłeś?

- Ja? - zdziwił się Hoseok i podszedł bliżej drzwi. Otworzyły się automatycznie. - Dlaczego miałbym coś jej zrobić? Po co?

- Żeby zyskać nade mną przewagę - odparł chłopak. Hoseok aż zatrzymał się na chwilę. JK wpadł na niego. - Żebym musiał robić to, co chcesz - mówił dalej coraz szybciej. Widać było, że coraz bardziej się nakręca. - Wiesz, ile dla mnie znaczy, wiesz, że przez nią...

- Taehyung ma rację, masz nierówno pod sufitem - wypalił Hoseok i pokręcił szybko głową, jakby starając się pozbyć mroczków przed oczami i znów wznowił krok.

Zamiast skręcić do maszynowni, poszedł prosto w stronę ambulatorium. Widać było, że JK się tego nie spodziewał. Hoseok szybko wklepał swój kod autoryzacyjny i otworzył drzwi. JK wciąż patrzył na niego tym lekko przestraszonym wzrokiem.

- No chodź...- powiedział i ruchem głowy wskazał wyjście. Gdy chłopak wciąż nie wykonał żadnego ruchu, sam z westchnięciem wszedł do wąskiego korytarzyka.

Hoseok nie odwracał się nawet, wiedział, że JK pójdzie za nim. Prędzej, czy później jego ciekawość zwycięży.

W sali, w której spał Yoongi, światło było lekko przygaszone, ale w półmroku dało się rozróżnić kontury mebli. Starszy chłopak usiadł na drugim łóżku obok i czekał. JK długo stał na korytarzu, ale wreszcie dał pierwszy krok i wolno, ostrożnie wszedł do środka.

Na początku Hoseok miał wrażenie, że zaraz zacznie się na niego wydzierać, że przyszedł tu na darmo i nie ma tu żadnego kota, ale ku jego zdziwieniu, JK od razu podbiegł do łóżka Yoongiego.

Jonesy, zwinięta w kulkę, leżała obok Yoongiego i nawet w pełnym świetle byłoby ją trudno znaleźć, bo idealnie stapiała się z czarnym kocem, ale JK od razu ją zobaczył. Chłopak dotknął jej łba i spojrzał na Hoseoka, a potem na Yoongiego, który dalej spał jak zabity. Jin musiał dać mu sporą dawkę leków, bo mimo tego, że kot zaczął przeciągać się i zmieniać miejsce, nie poruszył się nawet, ani nie wydał z siebie żadnego dźwięku protestu.

- Zimno jej - powiedział JK cicho. Widać było, że zastanawia się, czy zabrać kota z łóżka, czy nie. Wpatrywał się w nią, przygryzając wargę. W końcu dał krok w tył i stanął obok Hoseoka.

- Zostawisz ją? - spytał starszy chłopak.

- Zimno jej - powtórzył JK.

Hoseok widział, że chłopak wydaje się wciąż wahać. Patrzył to na kota, to na Yoongiego, który podwinął nogi prawie pod brodę, robiąc jej więcej miejsca na łóżku. - Im - poprawił się - Niech śpią - dodał ciszej po dłuższej chwili.

Powiedział to tak słabym głosem, że Hoseok miał w pierwszym momencie wrażenie, że się przesłyszał.

JK wyglądał na zaskoczonego i zawstydzonego zarazem. Wszystkie te emocje po kolei pojawiały się na jego twarzy. Hoseok obserwował go uważnie, czekając na przeprosiny, ale wiedział, że i tak nie nastąpią. JK nigdy nie przepraszał. Za nic. Nawet jeśli była to ewidentnie jego wina, nawet jeśli oskarżył kogoś o coś bezpodstawnie; tak jak w tym przypadku. Chłopak kopnął jakiś niewidzialny kurz na podłodze, sapiąc coś pod nosem i bez pożegnania wyszedł z pomieszczenia, mijając się w drzwiach z Jinem.

- JK? - mężczyzna odwrócił się za nim, a potem jego wzrok padł na siedzącego na łóżku Hoseoka, który wciąż wpatrywał się w śpiącego w rogu pomieszczenia Yoongiego. - Co się stało? - spytał szeptem. Zerknął szybko na Yoonegiego, a potem znów na Hoseoka.

- Nic - odparł chłopak, wzruszając ramionami. - Nic - powtórzył, bo Jin nie wyglądał na przekonanego. - JK znalazł kota. Śpi z Yoongim - powiedział wreszcie.

Ta odpowiedź wyraźnie zaspokoiła ciekawość lekarza, bo mruknął coś niewyraźnie pod nosem i podszedł do łóżka Yoongiego. Komputer monitorujący parametry życiowe chłopaka, wydał z siebie cichy pisk, gdy Jin przyłożył do niego chip w swoim ramieniu. Hoseok widział, jak jego palce prześlizgują się szybko po danych spływających do urządzenia. Ciśnienie, temperatura, bicie serca. Z tej odległości nie był wstanie nic przeczytać z ekranu komputera, ale sztywna postura Jina, powiedziała mu to, czego nie mógł zobaczyć. Z Yoongim nie było najlepiej.

- Nie powinieneś być na górze? - spytał Jin nawet się nie odwracając. Hosoek nie wiedział, co zaskoczyło go najbardziej; to, że zadał to pytanie głośno i wyraźnie, czy to, że nie zauważył nawet, kiedy starszy chłopak założył pole siłowe wokół łóżka Yoonegiego.

Jin odwrócił się wolno w jego stronę. Pole siłowe, które zatrzymywało wszystkie dźwięki, żarzyło się lekkim, białym światłem, tworząc wokół jego głowy świetlistą aureolę. Hoseok wstrzymał oddech. Jin wyglądał na złego. Dopiero kiedy stał w pełnym świetle, zobaczył jego oczy.

- Jeszcze nie - odparł. - Do granicy zostało nam jeszcze trochę czasu. Musimy przeczekać, aż inne statki usuną się z naszego pola - wyjaśnił.

- W takim razie... mogę ci jakoś pomóc? - Jin podszedł bliżej. Chociaż na jego twarzy znowu zagościł uprzejmy, neutralny uśmiech, było za późno. Nie był w stanie ukryć tego, co zobaczył przed chwilą Hoseok, który zastanawiał się, jak często lekarz ukrywa swoje prawdziwe emocje. Jak często pod maską uprzejmego zainteresowania kryje się gniew, który zobaczył przed chwilą.

- Nie, wszystko jest w porządku - odpowiedział, nie ruszając się z miejsca. Nie zmienił nawet swojej pozycji, chociaż wiedział, że nie jest mile widziany w ambulatorium.

- Yoongi musi spać - powiedział, ale jego głos w żaden sposób, nie pasował do jego twarzy. Był spokojny, niski i pozbawiony jakiekolwiek humoru.

- Nie mam zamiaru go budzić - wyjaśnił Hoseok uprzejmie. - Co z nim jest? - spytał po chwili, obserwując starszego chłopaka. Nie zamierzał o to pytać tak naprawdę. Jeśli miał być szczery to chciał wyjść z ambulatorium, iść gdzieś gdzie nie ma Jina, ale jego usta jak zwykle były szybsze.

- To...- zaczął Jin. - Nie jest twoje zmartwienie - dodał wolno tym dyplomatycznym tonem przeznaczonym do służbowych rozmów, którego Hoseok nie znosił. Tonem, którym Jin jednoznacznie pokazał mu, gdzie w ich znajomości jest granica, której Hoseok nigdy nie przekroczy. Młodszy chłopak wyłapywał, oczywiście, te drobne aluzje, ale postanowił je zignorować. Nawet jeśli wyjdzie przez to na głupiego.

- Chyba jest, skoro jest moim kapitanem - odparł. Powinien przestać. Biorąc na logikę rozwój tej dyskusji, powinien się zamknąć. Hoseok wiedział o tym dobrze, ale widok Jina, który powoli tracił swój spokój, powodował u niego jakąś prymarną chęć brnięcia w to dalej.

Chciał znów zobaczyć w tych oczach wahanie, złość, jakiekolwiek emocje, które będą prawdziwe. Konflikt. Może dążyła do tego jakaś autodestrukcyjna część jego charakteru, ale nie dbał o to. Wiedział, że Jin nigdy nie darzył go jakimś ciepłym uczuciem i to, co stanie się po tej rozmowie, w żaden sposób nie wpłynie na ich relacje. Na pewno ich nie pogorszy, więc nie ryzykował wiele. Oczywiście Hoseok czuł się trochę winny temu, jak zachował się wobec starszego chłopaka podczas akcji ratunkowej Ulyssesa. Nawet planował go przeprosić, ale jakoś się nie złożyło. Poza tym Jin nie lubił go już wcześniej, właściwie od kiedy wrócił z misji w pasie Oriona i odkrył, że on i Yoongi się spotykają. Jin nigdy nie powiedział mu tego wprost, ale nie musiał. Nie lubił go i to nie było zwykłe poczucie wyższości i pogardy, jakie zwykle spotykało innych mutantów ze strony Keplerczyków. Jin nie lubił go personalnie, nie jako osadnika z Nifhleim, niższej statutem kolonii. On nie lubił jego, Hoseoka.

- Nie mogę udzielać żadnych informacji o pacjencie - powiedział Jin. - A teraz wyjdź, Hoseok. - dodał i już odchodził, spodziewając się, że chłopak go posłucha, ale Hoseok wciąż siedział na łóżku. Nie ruszał się. - Hoseok, idź na górę - powiedział z całą mocą, odwracając się w jego stronę.

- Nie, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje z Yoongim... doktorze - dodał po chwili namysłu. Nie brzmiało to jak tytuł naukowy, raczej jak wyzwisko. Sam zdziwił się na ton swojego głosu. Jin westchnął cicho, zamykając na chwilę oczy. Hoseok już tak naprawdę nie myślał o Yoongim, tylko o konfrontacji. Chciał doprowadzić Jina do momentu, w którym starzy chłopak w końcu wybuchnie.

- Idź na górę - powiedział Jin, nie siląc się już na uprzejmość. 

- Nie, dopóki mi nie powiesz, co się dzieje z Yoongim. Mam prawo...- urwał, widząc spojrzenie Jina.

- Prawo do informacji ma tylko rodzina i dobrze o tym wiesz. Dla ciebie Yoongi jest teraz tylko kapitanem - powiedział.

Widać było, że mężczyzna nie będzie się już bawić w dyplomację. Hoseok chciał już mu powiedzieć, że Yoongi nigdy nie miał prawdziwej rodziny i teraz oni, jakby nie było, nią byli, nawet jeśli trochę dysfunkcyjną, to jednak rodziną, ale zamknął się.

- Jasne - powiedział zamiast tego i uśmiechnął się szeroko. Być może Jin potrafił dobrze ukrywać swoje emocje, jednak Hoseok wcale nie był w tym wcale gorszy od niego.

- Więc jeśli nie potrzebujesz mojej pomocy - Jin zwrócił się do niego, mówiąc wolno, znudzonym głosem. - Idź na górę - powiedział po raz kolejny. Spojrzał na niego od niechcenia, znowu idealnie ukrywając swoje uczucia. Hoseok zdał sobie sprawę, że chwila załamania minęła.

***

Jimin włączył lampkę na biurku Namjoona i przechylił się przez oparcie fotela zaglądając starszemu chłopakowi przez ramię. Ekran tabletu delikatnie oświetlał twarz starszego chłopaka, który w skupieniu przesuwał palcem po równaniach i wzorach wyglądających dziwnie znajomo.

- Znowu mnie sprawdzasz? - zapytał zaczepnie Jimin, wygodniej opierając się o fotel. Namjoon spojrzał na niego, jakby młodszy chłopak przyłapał go na robieniu czegoś naprawdę nieodpowiedniego.

- Nie.. naprawdę... chciałem tylko - zaczął się tłumaczyć, ale Jimin zabrał mu z ręki tablet i schował urządzenie za plecami. Pokiwał głową, po czym oddalił się na bezpieczną odległość i zaczął przeglądać czytane wcześniej przez Namjoona wyliczenia.

- Notatki nawet zrobiłeś - powiedział z uznaniem, spoglądając na niego spod przydługiej grzywki. Namjoon przez chwilę skupił wzrok na swoich palcach, którymi bawił się od jakiegoś czasu. Co jakiś czas spoglądał na Jimina nieśmiało, jakby sprawdzając, czy chłopak nie jest na niego zły, a jeśli jest, to czy bardzo i Jiminowi coraz trudniej było zachować powagę.

- Jiminnie.... - odchrząknął. - Przecież wiesz...

- Sprawdzałeś nawet, czy dobrze obliczyłem nacisk, no wiesz Namjoon... to potrafi nawet dziesięciolatek - Namjoon skulił się trochę, a później przechylił w jego stronę, jakby chciał mu wyrwać urządzenie z rąk, ale Jimin był szybszy i odchylił się do tyłu. - No poczekaj, chcę przeczytać podsumowanie. Może w ogóle nie mam pojęcia o tym, co robię w życiu - westchnął i rzucił Namjoonowi wymowne spojrzenie.

- Jiminnie... - Namjoon podrapał się po karku, czego nie powinien robić. Uczulenie na opaskę, którą nosił nadal odznaczało się intensywnie czerwoną pręgą na jego szyi i bez względu na to, jakie leki i maści dawał mu Jin, nadal wyglądało równie paskudnie. I boleśnie - Yoongi tego nie zrobił, więc pomyślałem, że może... jak ktoś jeszcze na to spojrzy, tak na wszelki wypadek tylko... - Jimin przyglądał mu się w skupieniu, kiwając wolno głową. Ani przez chwilę nie był na niego zły, chociaż Namjoon z całą pewnością myślał inaczej. Oczywiście, młodszy chłopak wiedział, że jego obliczenia są bezbłędne, bo nikt nie zna Horizon tak dobrze jak on, przynajmniej jeśli chodzi o techniczne aspekty statku.

- Jiminnie? - pokręcił tylko głową i odłożył tablet na stół, podchodząc bliżej fotela. - Jesteś zły? zapytał z wahaniem Namjoon.

- Może ci wybaczę - zdecydował w końcu, uśmiechnął się lekko i nachylił nad fotelem. Namjoon zawahał się trochę, zanim objął go delikatnie jedną ręką i przyciągnął bliżej.

Słowa Taehyunga o Namjoonie wciąż prześladowały Jimina. Zwłaszcza w takich momentach. Kiedy Namjoon nieśmiało go przytulał, czekając na jakiś znak ze strony Jimina, że wszystko jest w porządku i nie zrobił niczego niewłaściwego. Ten obraz wcale nie pasował to tego co powiedział mu jego własny brat. Tego, że Jimin jest tutaj jedyną dostępną dla starszego chłopaka opcją, a tam, gdzie teraz lecą, prawdopodobnie będzie znacznie więcej mądrzejszych i zdecydowanie lepiej wyglądających od niego osób. Jimin wiedział, że Taehyung nigdy nie przebierał w słowach i nie bawił się w dyplomację. Można go było nazwać wręcz brutalnie szczerym, ale ten opis i rzeczywistość nie pasowały mu. I dlatego echa jego słów powracały do niego za każdym razem, gdy Namjoon spojrzał się na niego tak jak teraz. Z czułością. Jimin nachylił się nad nim i pocałował go wolno starając się nie myśleć o bracie.

- Chcesz iść ze mną przygotować kombinezony? - zapytał szybko, zmieniając temat. Namjoon jęknął głośno niezadowolony. - Wiesz, że musimy to zrobić. - dodał

- No wiem - westchnął chłopak. Jęczał jeszcze chwilę pod nosem, ale wreszcie zebrał się w sobie i wstał z miejsca. Jimin uśmiechnął się do niego, złapał za rękę i wyciągnął go z jego pokoju. Zaczęli iść wolno w stronę wind. Jimin przechodząc obok kantyny, zajrzał do jej środka. Była pusta. Normalnie o tej porze Taehyung i JK grali w gry VR'we, ganiając się wokół stołu kuchennego, ale przez pojawienie się nowych statków w sektorze, ich grafik zmienił się nieco.

- Tae ma dyżur - powiedział Namjoon, ciągnąc go za rękę. Uderzył w przycisk przywołujący windę. - Razem z doktorem - dodał. Jimin spojrzał na niego zaskoczony.

- Doktorem? - spytał. Gdy winda wydała z siebie cichy dźwięk, weszli do środka. Namjoon znów uderzył w ścianę. Guzik oznaczający dolny pokład zaświecił się na zielono. Nie minęły nawet dwie sekundy i byli już na poziomie ładowni.

- MMmmm..- mruknął. - Kapitan jest w ambulatorium. Ta opaska...- pokazał na swoją ruchem dłoni. - Działa na niego trochę gorzej i doktor powiedział, że musi odpocząć zanim dotrzemy do granicy. Musi być w pełni sprawny do wydawania rozkazów. Dlatego teraz on jest na mostku i wziął jego dyżur - Jimin pokiwał wolno głową.

- Kapitan - zawahał się. - No faktycznie wygląda trochę gorzej niż zwykle - Namjoon uśmiechnął się pod nosem.- No co?

- Jaki ty jesteś dyplomatyczny - zaśmiał się cicho.

- No, ale to prawda, Namjoon - zaprotestował szybko młodszy chłopak.

- Trochę gorzej niż zwykle - powtórzył Namjoon, wciąż uśmiechając się.

- Nie to, że normalnie wygląda źle - zaczął się bronić Jimin. - Nie wygląda. Przecież wiesz. Jest całkiem przystojny... Namjoon, przestań się śmiać - zaprotestował ponownie. - Chodzi mi o to, że... - próbował kontynuować, ale Namjoon go dekoncentrował. Westchnął sfrustrowany i mówił dalej, ignorując go. - Na kapitana ta opaska ma najgorszy wpływ. Ty i Hoseok nie macie problemów - spojrzał na szyję starszego chłopaka i na jego uczulenie. Jego własna skóra aż cierpła na ten widok. - No dobra, ty trochę masz, ale kapitan... on - westchnął i przyłożył swoją rękę do ściany. Drzwi do przebieralni otworzyły się.

Jimina ogarnęło poczucie deja vu. Kilkanaście tygodni temu on sam i Namjoon byli w tym samym miejscu. Chłopak przygotowywał go wtedy do lotu na Ulyssesa i był przekonany, że już nigdy nie wróci na Horizon. Aż coś ścisnęło go w żołądku

- On przez nią ...- zająknął się, ale opanował się szybko. - Wyłączył się.

- Wyłączył? - zdziwił się Namjoon.

- No, wyłączył - potwierdził Jimin. - Nic nie je, nie pije, nie chcę mówić, że nie żyje, ale tak wygląda - podszedł do ściany z kombinezonami i zaczął wykładać je na stół. Zaczął od tych największych. Namjoona i Taehyunga. Butle wyglądały w porządku, ciśnieniomierze. Kask, sprawny. Sprawdzał je po kolei. Dopiero kiedy doszedł do butów, zorientował się, że Namjoon nic nie robi. - Co? - spytał. Chłopak siedział na ławie obok szafy i gapił się na niego.

- Tak tylko - Namjoon uśmiechnął się słabo i sięgnął na oślep po najbliższy kask. Włączył go z boku i zaczął sprawdzać ustawienia. - Myślę o tym, co będzie potem. Wiesz, po tym jak już będzie po wszystkim.

- Jak to, co ma być? - Jimin odłożył buty na stół. - Zniknie ci uczulenie, może uda nam się zaopatrzyć na tej stacji w części potrzebne do naprawy Selene i ruszamy dalej.

- Dalej, czyli gdzie? - młodszy chłopak zawahał się. Przez chwilę stał przy stole nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu podszedł do Namjoona i usiadł obok. - Lecimy na Ziemię?

- Tam nic nie ma - odparł Jimin automatycznie. - Znaczy się... jest, ale sam wiesz. Planeta umiera. Eksodus już się zaczął. Nie możemy tam lecieć.

- No właśnie. Gdzie możemy lecieć? Kosmos nie jest dla nas bezpiecznym miejscem. Jest pełen statków Federacji - powiedział. Jimin położył mu rękę na kolanie i oparł się o szafę, obserwując chłopaka uważnie. - Nie możemy cały czas uciekać im, chowając się za asteroidami. Nie mamy niewyczerpanym zasobów, Jiminnie.

- Wiem - chłopak kiwnął głową wolną. Namjoon nie musiał mu tego mówić. Sam codziennie, z obsesyjną wręcz częstotliwością, sprawdzał ich zasoby. Data podjęcia jakiś konkretniejszych decyzji zbliżała się nieubłaganie. Mogli jeszcze odwlekać to w czasie, ale niedługo nie będą go już mieli. Jimin złapał Namjoona za rękę i ścisnął lekko. - Wiesz, co chcesz, żeby stało się potem - powiedział. Miał zadać pytanie, ale twierdzenie samo cisnęło się na jego usta i nie zamierzał z nim walczyć.

- Kosmos jest nie dla mnie - odparł Namjoon. - Tyle wiem - Jimin przechylił głowę w bok, obserwując go uważnie.

- Nie chcesz zostać na Horizon - powiedział cicho. Sam nie wiedział dlaczego, ale ściszył głos. Namjoon pokręcił głową.

- Nie, nie chcę - przyznał. - To...- rozejrzał się po pomieszczeniu. - Nie wiem, jak to wytłumaczyć...

- Spróbuj - Jimin ścisnął lekko jego rękę. - Joonie - powiedział, bo chłopak milczał dalej.

- Mówiłem ci kiedyś, że nigdy nie chciałem iść do Akademii - młodszy chłopak kiwnął głową. - Nigdy nie widziałem siebie na statku kosmicznym. Technologia, wszystko to, z czego tak dumna jest Ziemia. Te ich stacje, statki... - zaczął wyliczać. - To nie jest życie dla mnie. - Jimina ścisnęło w żołądku.

- Chcesz...- Jimin zawahał się. - Wrócić na Epsilion?

- Nie wiem, czy na Epsilion. To jest raczej niemożliwe, ale może gdzieś jest jakaś exoplaneta na tyle oddalona od wpływów Federacji, gdzie moglibyśmy się osiedlić.- odparł chłopak. - Życie na statku kosmicznym to ciągła walka o przetrwanie. Walka o zasoby, walka o każdy dzień. To nie jest naturalny stan rzeczy, jeśli wiesz o co mi chodzi.

- Chyba...- odparł chłopak nieśmiało. Namjoon położył mu rękę na policzku. Przez chwilę patrzyli się na siebie bez słowa. Wreszcie Jimin zrobił pierwszy krok i pocałował go w usta. Lekko i delikatnie. A potem jeszcze raz w nos, siadając mu prawie na kolanach.

Nienawidził się za to. Za tą obietnicę, którą będzie musiał złamać. Za tą twierdzącą odpowiedź na niezadane przez Namjoona pytanie. Czy poleci z nim, czy z nim zostanie. Tak, tak. Wszystkie odpowiedzi brzmiały tak samo. Zawsze, za każdym razem. Jimin brnął w nie jednak, doskonale wiedząc, że koniec będzie taki jak zwykle. Dobre zakończenia nie istniały, przynajmniej nie dla niego.

***

Chrzęst metalu był rozdzierający. Dochodził z każdej strony i JK ledwie powstrzymywał się od krzyku, trzymając się nerwowo oparcia fotela, na którym siedział. Nie chodziło o to, że się bał. Póki co był bardzo daleki od odczuwania jakiegokolwiek strachu.

Chodziło raczej o rozdzierające poczucie frustracji i znudzenia, które powodowało, że miał ochotę zerwać z siebie pasy i uciec, jak najdalej potrafił. Nawet jeśli oznaczało to zabranie podziurawionej Selene z hangaru.

Od czterdziestu minut przebijali się przez granicę nebuli, starając się ominąć większe fragmenty skał i lodu stanowiące prawie nieprzekraczalną, zbitą barierę. Gdyby nie dokładna mapa Jina, nie daliby rady znaleźć między nimi większych i mniejszych szpar, przez które bez problemu mogła przecisnąć się Horizon. Co prawda oznaczało to częste zmiany kierunku, przechylenia, które powodowały, że wszystko, łącznie z ich żołądkami, wywracało się do góry nogami. I chociaż było to dość nieprzyjemne uczucie, z pewnością było dużo lepsze niż zmiażdżenie między skałami albo ugotowanie się w polu mikrofal tak silnym, że nawet największe lewiatany mieszkające w nebuli, które były odporne na radiację, w przeciągu kilku minut zmieniały się w zwęgloną kupkę czarnego mięsa.

On sam i Jin siedzieli w fotelach na stołówce, obserwując trasę Horizon na holograficznej mapie. JK z niechęcią musiał przyznać, że Yoongi radził sobie całkiem nieźle. Horizon słuchała się go jak uległe, dobrze wytresowane zwierzę.

Każda jego komenda, czy zmiana tonu głosu odzwierciedlała się w jej ruchu. Lekkie wahanie w sposobie w jaki wypowiadał słowo "w lewo" powodowało, że statek nie osiągał pełnego przechylenia. Nieśmiałe, czterdzieści pięć stopni zaraz pojawiało się w rogu symulacji nad stołem. Gdy Yoongi uniósł głos, statek zmienił kurs o pełne dziewięćdziesiąt stopni.

To było w pewien sposób fascynujące, byłoby, gdyby JK nie czuł tak dużego znudzenia i frustracji. Wiedział, że potrafi robić dokładnie to samo, co właśnie robił Taehyung ze statkiem pod komendą Yoongiego. Był równie dobry. Był tego pewien, ale Yoongi nie chciał nawet słyszeć o tym, że mógłby im pomóc podczas przeprawy przez granicę.

- Czterdzieści pięć stopni przechylenia - oznajmił spokojny głos Yoongiego dochodzący z głośników. - Trzymać pozycję - kubki stojące na szafie za JK'em upadły na podłogę, która wibrowała lekko. Kątem oka widział, jak przemieszczają się w stronę kuchni, gdzie czekało już na nie, uruchomione przed chwilą przez komputer pokładowy, pole antygrawitacyjne.

Róże Jina, przytroczone do sufitu i ścian metalowymi linkami, znajdowały się w jego środku. Unosiły się nad podłogą, bujając się leniwie na boki. Na holograficznej mapie pojawiła się niebieska plama po środku ich trasy.

- Strefa zaburzonej grawitacji - powiedział Jin, nie odrywając wzroku do Horizon przesuwającej się wolno w holograficznej nebuli.

JK doskonale wiedział, co to znaczy. Podczas ich pobytu "po drugiej stronie", jak często nazywała ich podróż po nowym układzie gwiezdnym, jego mama, spotykali takie strefy. Stracili w nich wiele satelit, wiele statków rozpoznawczych. Te anomalie były chyba najniebezpieczniejszymi zjawiskami jakie napotkali.

Grawitacja w ich środku nie była stabilna, co samo w sobie nie było takie złe. Ze zmianami przyciągania komputery i statki radziły sobie całkiem nieźle, potrafiły je szybko wyrównywać, ale jeśli oprócz niestabilnej grawitacji dochodziła do tego jakaś inna, dodatkowa silna grawitacja, która naciskała z innej strony niż z tej, którą próbował wyrównać komputer, zaczynały się problemy.

Gdy dochodziła do tego jeszcze kolejna i kolejna, które co chwila zmieniały swój kierunek oddziaływania i moc, statek albo satelita nie miał szans. Był rozrywany na setki maleńkich kawałków. To jednak nie było najstraszniejsze w tym wszystkim.

Poszarpanie na części było szybką i bolesną śmiercią, ale w kieszeniach grawitacyjnych taka śmierć trwała godzinami, jak nie dniami. Wszystko zależało od odporności obiektu i obecności tlenu.

Anomalie miały też jeszcze jedną właściwość. Po tym, jak obiekt został już rozdzielony, siły w jej środku nabierały rozpędu i z jeszcze większym ferworem i energią dezintegrowały i złączały na nowo to, co znajdowało się w jego środku. Obojętnie, czy był to transporter klasy Selene, czy człowiek.

Kieszenie grawitacyjne działały bez względu na to, co wrzuciło się do ich środka. Dlatego właśnie były ulubionym narzędziem walki z rebeliantami na Ulyssesie. Jeśli ktoś nie zgadzał się z obecną polityką panującą na statku, kończył bardzo szybko w jednej z nich, z zapasem tlenu i ciałem napakowanym taką dawką sterydów i substancji odżywczych, że tortura, a właściwie to powolna, okrutna śmierć, potrafiła trwać dniami, jak nie tygodniami.

- Zwiększyć moc silników - padła komenda. Głos Yoongiego był rozluźniony. Mężczyzna nie wydawał się przejęty siłami, które napierały właśnie na statek. - Maksymalna moc, Jimin.

- Tak jest, kapitanie - odezwał się chłopak. Horizon zatrzęsła się jakby w gorączce i po chwili szarpnęło nią do tyłu, a potem, gdy JK był już prawie pewien, że jednak skończą w anomalii na zawsze, statek ruszył przed siebie. Pasy wbiły się boleśnie w jego ramię i przyciągnęły do siebie tak szybko, że na moment zapomniał, jak się oddycha. Kubki, które upadły na ziemię jakiś czas temu, dołączyły do róż Jina, lewitujących leniwie w bezpiecznej strefie. Interkom odezwał się ponownie.

- Kapitanie, czwarta granica za piętnaście sekund - oznajmił Namjoon.

- Włączyć osłony - padła komenda i zaraz po niej znów nastąpiła fala wstrząsów. JK zacisnął mocno oczy.

- Jest ok, jest ok - powtarzał Jin siedzący po przeciwległej stronie stołu.

On sam, podobnie jak JK, miał na sobie skafander kosmiczny i kask. Tak na wszelki wypadek, jak powiedział im Jimin, sprawdzając ich pasy, zanim jeszcze weszli w strefę przyciągania nebuli. Gdy tylko zniknął w maszynowni, i dał znać przez interkom, że jest gotowy, Horizon włączyła silniki, ruszając w stronę granicy.

Przez pierwsze kilka minut nie działo się nic i JK z ulgą stwierdził, że jeśli tak ma wyglądać cała podróż, to nie ma nic przeciwko temu. A potem nastąpił pierwszy wstrząs, a potem kolejny i JK zaczynał szybko zmieniać zdanie, zwłaszcza, że padła komenda o zabezpieczeniu sprzętu i zamknięciu kasków.

Prawda była taka, że nie obawiał się samych wstrząsów. Nie chodziło o to. Dorastając na statku, uodpornił się na nie i traktował je jak coś zupełnie naturalnego. Nie znał innego życia. Takiego bez chrobotu metalu, zmian ciśnienia, grawitacji i nieustającej ciemności za oknem. Bardziej chodziło o skafander i kask, który miał na sobie. One zawsze oznaczały potencjalne problemy. Jednak póki szybka kasku była jeszcze otwarta, jego organizm był spokojny, ale gdy tylko przezroczysty wizjer automatycznie opadł na dół i zamknął się, zaczął lekko panikować. Na Ulyssesie taka komenda nigdy nie wróżyła niczego dobrego. Była wręcz synonimem kłopotów, śmierci i rzeczy, o których nie powinien teraz myśleć.

- JK, patrz na mnie - Jin nie krzyczał, ale jego głos był mocny i stanowczy. Nie potrafił mu się sprzeciwić. Uniósł powieki i wypuścił wolno powietrze z płuc - Będzie dobrze, zobaczysz - powiedział mężczyzna i uśmiechnął się szeroko.

Gdy tak robił przypominał JK'owi jego własną matkę. Jej uśmiech był równie zaraźliwy, co uśmiech Jina i sam, mimo że nie chciał tego zrobić, uniósł kąciki ust do góry.

Horizon szarpnęło znów, tym razem statek odbił ostro w lewo, a potem zaczął zmieniać pozycję, przechylając się mocno w tył. Pole grawitacyjne statku nadążało na szczęście ze zmianami kierunku i nie dało się tego odczuć. Nawet róże Jina wróciły na swoje stare miejsce, a awaryjne pole grawitacyjne w tamtej części kuchni wyłączyło się.

- Strefa langrangiana osiągnięta - odezwał się przez interkom Namjoon. - Jesteśmy w strefie przyciągania stacji - powiedział.

- Wyłączyć tryb awaryjny - odparł Yoongi. JK'owi nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Od razu zerwał z siebie kask, odpiął pasy i wstał z miejsca - Przełączyć nawigację w tryb automatyczny - dodał. Wszystko wraz z tą jedną komendą wydało się uspokoić. Nawet nieustanny szum energii w ścianach statku.

- Chcesz zobaczyć nebulę? - spytał Jin, stając obok niego.

JK kiwnął głową i nie czekając na chłopaka, zaczął biec w stronę mostka. Pierwsza grodź, kolejna. Czuł, jak jego serce bije jak oszalałe. Gdy wreszcie dostał się do ostatnich drzwi, które rozsunęły się, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, aż zaniemówił.

Podczas wszystkich podróży Ulyssesem, nawet w odległe części Haronu, układu oddalonego najdalej od strefy, w której pojawił się Ulysses, JK nie widział czegoś takiego, a musiał przyznać, że widział wiele. Rodzące się gwiazdy, umierające gwiazdy, planety tak dzikie i przeklęte, że po krótkim pobycie na nich, własne koszmary senne wybijały połowę ekipy zwiadowczej Ulyssesa. Wszystko to jednak, nie dorównywało jednak temu, na co właśnie patrzył.

Woda była kryształowa, niebieskawo-zielona mieniła się w słońc ogrzewających nebulę. Dookoła niej dryfowały statki. Jednak, kiedy dał krok do przodu, mrużąc się w promieniach słońca zdał sobie sprawę z tego, że to nie były statki. To były zwierzęta. Gigantyczne lewiatany prawie tak samo wielkie jak sama stacja przepływały leniwie obok niej, co chwila ocierając się o siebie grzbietami. Nawet nie zwracały uwagi na stację. Dopiero gdy stado, meduz, które bez problemu pochłonęłyby Horizon w całości, przepłynęło obok nich, oderwały się od siebie i pomknęły w stronę dryfującego nieopodal zielonkawego księżyca, próbując upolować jednego z przezroczystych stworów.

Stacja wyrosła przed nimi, światło odbijające się od jej białych ścian, przyciągało dziwne zwierzęta, które przycupnęły na niej, wygrzewając się w promieniach słońc. JK nawet nie znał ich nazw. Nie wydawały się jednak groźne.

- Czy... - usłyszał głos Taehyunga. - Jesteś pewny, że nie musimy włączać osłon?

- Nie - odparł Jin. Stał obok fotela Hoseoka, ściskając jego oparcie. - Nie ma takiej potrzeby.

- Wygląda jak Hyperion - odezwał się ze swojego miejsca Namjoon.

JK słyszał w jego głosie lekką panikę. Wydawało się, że nikt oprócz niego tego nie zauważył. Dopiero gdy padła nazwa "Hyperion", Yoongi poruszył się na swoim krześle nerwowo i pochylił się do przodu, kładąc łokcie na kolanach. Wydawał się zamyślony.

- To jest stacja Federacyjna - Namjoon spojrzał na Jina wyraźnie przestraszony. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się.

- Wyślij do nich wiadomość... - lekarz zawahał się. Nikomu chyba nie umknęło to, że nie zaprzeczył młodszemu chłopakowi. - Na kanale szóstym, że już jesteśmy.

- Jin? - Yoongi spojrzał w jego stronę. Starszy chłopak zacisnął szczękę. Lekko i gdyby JK nie znał go, umknęłoby to jego uwadze. Starszy chłopak się denerwował.

- Nic nam nie będzie - odparł i uśmiechnął się. Tym szerokim, zadowolonym z siebie uśmiechem, który JK od razu rozpoznał. Tym pełnym fałszu. Yoongi chyba też to wyłapał, ale reszta nie wydawała się tego spostrzegać. - Już na nas czekają.


a/n: i dziękuę za 300 followerow, będę się Wami cieszyć, dopóki ktoś mnie nie odfollowuje... a potem będę się cieszyć pozostałymi <3

Happy Eurovision!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro