2410.03.19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeśli Yoongi ze swojego chwilowego życia bez myślenia o konsekwencjach miałby wyciągnąć jakieś wnioski, czy wynieść jakąś naukę to na pewno nauczył się jednego - były chłopak nie jest idealnym kandydatem do seksu bez zobowiązań. Zwłaszcza, jeśli się jednak nie umarło. I trzeba z nim spędzać dużo czasu w niewielkiej, zamkniętej przestrzeni pośrodku kosmosu. Śmierć nie jest wystarczającą wymówką, żeby zachowywać się nieodpowiedzialnie.

Teraz już było za późno na takie rozważania i chociaż Yoongi usiłował sobie wmówić, że mogłoby być gorzej, to trudno mu było w to tak naprawdę uwierzyć.

I to nie tak, że było jakoś wyjątkowo źle czy niezręcznie. Hoseok nie wracał do tego tematu, więc wszystko wydawało się w miarę w porządku. Zachowywał się bardzo naturalnie, nie tworząc dodatkowego napięcia między nimi, za co Yoongi był mu naprawdę wdzięczny. Poza tym nigdy nie spędzali czasu tylko we dwóch; statek wydawał się wypełniony ludźmi, jakby po powrocie z Aningan dołączyło do nich przynajmniej dziesięć dodatkowych osób. Może to dlatego, że relacje JK'a z resztą załogi poprawiły się na tyle, że nikt już nie traktował go jak potencjalne zagrożenie i obcy, niepasujący fragment układanki.

A może Yoongi pozbył się wewnętrznego napięcia, które towarzyszyło mu od początku misji Horizon. Nie był pewien, czy to dobrze. Trochę go martwiło, że się nie martwił, co było absurdem. Przecież mógł źle ocenić sytuację. Mogła być znacznie bardziej złożona, a on przeoczył ważne informacje, nie wziął czegoś pod uwagę albo zmniejszył wagę niektórych czynników. Mógł się po prostu pomylić. Zarówno w planowaniu nowej misji jak, sytuacji na Horizon i w ocenie swojej relacji z Hoseokiem. Już wcześniej miał z tym problem.

To było jak deja vu; prawie wszystko wyglądało tak, jak przygotowania do ich wejścia na Ulyssesa, więc Yoongi miał prawo czuć nadciągającą klęskę. Miał do tego pełne prawo, bo wbrew wszelkiej logice i swoim przeczuciom, znowu zamierzał zostawić dowodzenie Horizon Hoseokowi, a to po prostu nie mogło dobrze się skończyć. A najgorsze w tym wszystkim było to, że musiał to jeszcze jakoś przekazać młodszemu chłopakowi. Najlepiej z pominięciem informacji o tym, że Taehyung odmówił dowodzenia statkiem. I zrobił to w tak kategoryczny sposób, że Yoongi nawet nie naciskał, zapominając na chwilę o tym, że to przecież on jest kapitanem.

- Hej - przywitał się, wchodząc na mostek. Hoseok leniwie przekręcił swoją stację, nawet nie próbując zamaskować faktu, że przed chwilą grał na symulacjach. - Wiesz, gdzie poszedł Namjoon? - zapytał zupełnie niezobowiązująco, jakby tak po prostu w środku nocy przyszło mu do głowy, że musi z nim porozmawiać. Wcześniej, kiedy obmyślał strategię dla tej rozmowy, ten pomysł wydawał się idealny, ale trochę kpiące spojrzenie Hobiego było żywym dowodem na to, że plan Yoongiego był daleki od ideału.

- Chyba sam się domyślasz - Hoseok oparł brodę na dłoni, uśmiechając się znacząco, a Yoongi poczuł się bardzo niezręcznie.

Oczywiście, że się domyślał, chociaż nawet nie musiał tego robić. Namjoon nawet za bardzo nie krył się z tym, że kiedy Jimin nie miał dyżurów, on urywał się ze swoich. Yoongi nie miał mu tego za złe, a już na pewno nie zamierzał mu tego wypominać. A teraz mógł być zły tylko na siebie. Mógł zapytać o Taehyunga, bo prawdopodobieństwo, że chłopak robi coś związanego z seksem było minimalne.

- No tak... domyślam się - mruknął, drapiąc się mocno za uchem, bo rozmowa nie do końca prowadziła w dobrą stronę. - Właściwie... właściwie to z tobą też chciałem porozmawiać o czymś.

Hoseok spojrzał na niego z zainteresowaniem, nawet usiadł prosto na swoim fotelu, jakby przygotowując się mentalnie na jakiś niewygodny temat.

- Kiedy będziemy na Orvandil, chciałbym, żebyś przejął dowodzenie na statku - powiedział w końcu, obserwując drugiego chłopaka.

Przez chwilę na twarzy Hoseoka gościły różne emocje; zaskoczenie, niedowierzanie, niezadowolenie. Głównie niezadowolenie. Yoongi widział, jak jego usta wyginają się w podkówkę, zawsze tak się działo, kiedy chłopakowi coś się nie spodobało.

- Yoongi... ja nie wiem... - zaczął Hoseok, patrząc na niego prosząco. Yoongi musiał wytrzymać jego wzrok i własną niepewność, bo tak naprawdę zgadzał się z wątpliwościami młodszego chłopaka. Nie był na to jeszcze gotowy i obaj doskonale o tym wiedzieli.

- Dasz sobie radę - powiedział i miał nadzieję, że jego głos brzmi wystarczająco przekonująco. - Wystarczy, że będziesz zwracał uwagę na procedury trochę...no bardziej - dokończył niezgrabnie.

- Bardziej niż ostatnim razem - westchnął Hoseok, a Yoongi tylko skinął głową.

- Trochę bardziej - odparł cicho. Chciałby mu powiedzieć, że wtedy nie stało się znowu nic tak strasznego, ale nie potrafił tego zrobić. Nie chodziło o to, że winił Hoseoka za swoją własną sytuację, bo o to Yoongi już dawno nie miał pretensji. Tylko, że wtedy wszyscy mogli zginąć.

- Wiesz, że to nie przez procedury - Yoongi uśmiechnął się lekko. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To był charakter Hoseoka; niespokojny i nieznoszący czekania. Spontaniczny, który nigdy nie pozwalał mu na bierność.

- Wiem - Yoongi chciał mu powiedzieć, że w niego wierzy, że jest pewien tego, że tym razem Hoseok przemyśli swoją decyzję i nie da się ponieść chwili. To byłoby kolejne białe kłamstwo, na które nie potrafił się zdobyć. Chciał mieć dla niego jakąś dobrą radę, jednak nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. - Będzie dobrze, zobaczysz - dodał jeszcze i powoli zaczął wycofywać się w stronę wyjścia.

- Yoongi! - odwrócił się na dźwięk własnego imienia. Hoseok wyglądał na zdesperowanego i Yoongi naprawdę miał nadzieję, że nie będzie musiał kontynuować tej rozmowy. - Yoongi - tym razem głos młodszego chłopaka brzmiał łagodniej, zupełnie prywatnie.

- Tak? - zapytał ostrożnie, ich rozmowy przypominały chodzenie po polu minowym, było zdecydowanie zbyt wiele stref, do których Yoongi zabronił sobie dostępu.

- Nie musisz mnie kochać, Yoongi - odezwał się po chwili Hoseok. Yoongi przez chwilę otwierał i zamykał usta, nie do końca pewny, czy się nie przesłyszał. - Nie musisz... chcę... wiem, że lubisz mieć wszystko jasno poukładane, ale może po prostu tym razem tego nie róbmy?

Starszy chłopak skinął głową, chociaż do końca nie wiedział, czego mieliby nie robić, ale w tym momencie zgodziłby się na wszystko, byleby tylko wyplątać się jakoś z tej niezręcznej sytuacji. Nie miał pojęcia dlaczego Hobi tak niespodziewanie zaczął ten temat.

- Było fajnie... - kontynuował Hoseok, obserwując uważnie jego reakcję. - na Aningan, więc pomyślałem, że możemy to tak zostawić. Wiesz... bez zobowiązań - dodał.

Yoongi nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Stał jeszcze przez dłuższą chwilę w drzwiach, nie bardzo wiedząc, co powinien teraz zrobić. Wejść do środka, uciec? To drugie rozwiązanie wydawało mu się w tym momencie bardzo kuszące.

- Jesteś pewien? - spytał. Może nie było to najlepsze pytanie. Nie do końca neutralne, ale jako pierwsze wpadło mu do głowy. Jeśli miał być szczery to, mimo że myślał o ich... sytuacji codziennie, odkąd tylko się obudził po operacji tak naprawdę, to nie wpadł na żadne rozwiązanie. Nigdy nie miał problemu z analizą, ale przy tym temacie i przy Hoseoku następowało jakieś sprzężenie zwrotne w jego mózgu i nie potrafił znaleźć dla nich obu wyjścia.

Na logikę powinien się domyślać, że Hoseok też o tym myślał, ale jakoś nie spodziewał się, że chłopak sam poruszy ten temat.

- Jeśli chcesz... oczywiście - Hoseok nie spuszczał z niego wzroku.

Yoongi usiadł na fotelu Namjoona. Powinien powiedzieć nie. Sam do tego doszedł. Jeśli znowu coś się wydarzy, któremuś z nich przestanie się podobać brak zobowiązań, to wszyscy odczują tego skutek. Powinien się nie zgodzić, wiedział to, ale coś kazało mu skinąć lekko głową. Młodszy chłopak uśmiechnął się do niego szeroko, z jakiegoś rodzaju ulgą, ale też i smutkiem, co zastanowiło na moment Yoongiego, ale tylko na moment. Gdy dłoń chłopaka dotknęła jego policzka, nie wiedział już, o czym przed chwilą myślał.

- Po prostu - Hoseok zawahał się na chwilę. - Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ok? - Kolejne skinienie. Teraz robił to prawie na automacie.

- Zobaczymy - zgodził się i spojrzał mu w oczy, ignorując ten ucisk w żołądku, który nigdy nie wróżył niczego dobrego. - Ok.

***

Na podłodze w kantynie, pod zawieszonymi teraz nisko lampami grzały się róże Jina. Były o wiele większe, niż zapamiętał je Yoongi. Dziksze, wyższe i tak ciężkie, że ich kiście prawie urywały się pod swoim własnym ciężarem. Dorodne pąki i kwiaty przechodziły od koloru głębokiej, welwetowej czerni po czerwień tak bogatą, że aż czuło się do nich pewien rodzaju respekt. Zajmowały dwie największe doniczki wciśnięte w sam róg kuchni. Obok nich, balansując na krawędzi półki, znajdował się jeszcze jeden krzaczek. O wiele mniejszy, niepozorny, z ciemno-różowymi pokarbowanymi kwiatami o dziwnym kształcie. Ta róża wyglądała równie pięknie, chociaż Yoongi nie przyznałby tego nigdy na głos. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie chciał dać tej satysfakcji Jinowi, który wydawał się być wyjątkowo z nich dumny.

Mężczyzna codziennie chodził wokół kwiatów i podłączał do nich jakieś rurki, dawał im swoją zimną herbatę i rozmawiał z nimi długo, do późnych godzin. Nie to, że Yoongi zapisywał to gdzieś i jakoś szczególnie się tym interesował, ale za każdym razem, kiedy szedł na dół, do laboratorium popracować nad pamięcią Ulyssesa, spotkać się z kimś z załogi albo na swoją zmianę, widział lekarza w kantynie.

Róże wydawały się wtedy pachnieć jeszcze intensywniej niż zwykle. Ich zapach był oszałamiający, dokładnie taki, jak teraz. Może wiedziały, że Jin stoi obok niego przy stole w kantynie i w jakiś sposób cieszyły się na jego widok.

Być może Keplerskie róże tak właśnie robiły, chociaż Yoongi nawet nie był pewien, czy pochodzą z Keplera. Może ich rodzinną planetą był Epsilion, Gliese, a może nawet sama Ziemia. Nigdy nie spytał o to przyjaciela, bo to nie było dla niego aż tak ważne.

Yoongiego interesował tylko ich zapach. Fascynował go w jakiś sposób, bo nie był w stanie stwierdzić, czy lubi go, czy nie. Był ciężki, ciepły i w jakiś sposób tak boleśnie znajomy, że gdy znajdował się w kuchni i próbował prowadzić jakąkolwiek rozmowę, musiał się naprawdę starać, by skupić się na słowach osoby, z którą prowadził konwersację. Jego myśli zaraz ginęły we wspomnieniach i o dziwo przed oczami stawał my Hyperion. Chłopak naprawdę nie wiedział, co o tym sądzić. Teraz też miał problem z zachowaniem normalnego i logicznego ciągu myśli.

- Czyli...- zaczął, omiatając wzrokiem wszystkich zgromadzonych w kantynie. Wypuścił wolno powietrze z płuc. - Miejsce, w które lecimy, jest w strefie niczyjej, zgadza się? - dodał i usiadł na krześle. W tym kącie kwiaty nie pachniały aż tak mocno albo mu się tylko zdawało. Namjoon skinął sztywno głową.

- Walki w tym miejscu, jak dobrze wiemy, ustały już jakiś czas temu. Ani Oriończycy, ani Ziemianie nie interesują się tą strefą. To cmentarz - dodał.

Włączył ruchem ręki hologram nad stołem. Leżąca na jego środku Jonesie uderzyła łapą w stację Orvandil, która pojawiła się akurat nad jej łbem. Jin, który do tej pory ani razu się nie odezwał, uniósł głowę do góry. Tyle wystarczyło. Lekki ruch, a Jungkook, mimo że był zajęty głaskaniem kocicy po brzuchu i całowaniem jej łba, od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał nieśmiało na starszego chłopaka, który wpatrywał się w niego bez słowa.

- Ach...- powiedział cicho i przesunął kota do siebie. A potem położył ją na kolanach.

- Jednak...- kontynuował Namjoon. - Federacja chce je splądrować, widocznie liczą na to, że znajdą coś we wrakach albo na samej stacji.

- Wielu z nich nigdy nie poddano procesowi utylizacji - dodał Jin.

W kantynie zapadła cisza. Wszyscy doskonale rozumieli, co kryje się pod tym pojęciem. Nie chodziło tylko o sprzęt, który zostawiono na statkach. Nikt nie odważył się ruszyć. Napięcie było prawie namacalne i Yoongi miał wrażenie, że zapach kwiatów intensyfikuje się razem z nim i zaraz naprawdę straci przytomność.

To nie był temat, o którym oficjalnie mówiło się w Akademii. Długie i wykańczające walki o Pas Oriona zabrały wiele istnień i każdy z nich znał kogoś, kto już stamtąd nie wrócił. Czasem kogoś bardzo bliskiego, kogo nie dało się już zastąpić. Nikt nie chciał dostać przydziału na misję w tamtym rejonie. Przypominała wyrok. Z tej wojny w ogóle się nie wracało albo zostawało się bohaterem. Tylko że żaden z bohaterów nie chciał nawet wspominać o misji w Pasie Oriona.

Chociaż konflikt trwał właściwie od kiedy Yoongi wstąpił do Akademii, to w przeciwieństwie do innych walk zbrojnych, nigdy się o nim nie uczyli. Do końca nie wiedzieli, ani czemu wybuchł, ani o co tak naprawdę walczyli. Nie było tam rzadkich pierwiastków czy dobrego miejsca pod zasiedlenie. Yoongi miał wrażenie, że to kwestia honoru Ziemian, pokazanie ich potęgi. Zdobycie powierzchni wokół trzech gwiazd, by zaznaczyć ją jako własne miejsce na mapie kosmosu, do którego modlili się kiedyś ziemscy faraonowie, miało pokazać ich władzę.

Już od dawna chciał poruszyć temat Pasa Oriona, odkąd tylko przechwycili sygnał i mapę. Tak naprawdę to chyba każdy z nich chciał, ale nikt nie wiedział, jak się do tego zabrać. No bo jak o tym mówić? O tym, że zaraz zobaczą szczątki statków, a może i dawnych przyjaciół, rozsiane w przestrzeni kosmicznej. Na to chyba nikt z nich nie był gotowy. Yoongi nie wiedział, jak ubrać swoje myśli w słowa. Nie istniały żadne odpowiednie, które mógł teraz wypowiedzieć na głos, ale musiał to zrobić i wiedział o tym.

- Wiem, że nikt z nas nie chce tam lecieć - powiedział po dłuższej chwili. Opuścił rękę, którą trzymał pod brodą i złapał się poręczy. - To nie jest...- zawahał się. Czuł teraz na sobie oczy wszystkich członków załogi. Nawet JK'a, który do tej pory rozglądał się ciekawie po sali, obserwując wszystkich z osobna. - Idealne rozwiązanie, ale nie mamy innego wyjścia. Zapasy się kończą, a Rigel i jego sektor jest niedaleko. Statki Federacyjne dopiero wyruszyły z okolic Hyperiona. Mamy szansę dotrzeć tam przed nimi, jesteśmy szybcy...- zaczął wymieniać. - Jesteśmy blisko. Skończymy misję, zanim dotrą do połowy tej trasy - Taehyung uniósł nieśmiało rękę do góry.

- Kapitanie, czy mogę? - spytał. Yoongi machnął niedbale ręką. Zerknął szybko na Jina, ale chłopak wrócił znów do studiowania zarysu stacji. Prawie nie mrugał przy tym i Yoongi czuł, jak ciarki, które czuł wcześniej na mostku kiedy go obserwował, powracają. - Czy to nie jest... wie pan, profanacja, czy coś? - spytał. - Poza tym wszędzie jest pełno min, jak tam się dostaniemy?  

- Tym bym się akurat nie martwił - Jimin wszedł mu w słowo. Taehyung spojrzał w jego stronę. - Mamy nowe spychacze fotonowe. Pobierają trochę energii, ale skoro lecimy po kryształy to możemy nadwyrężyć nasze zasoby - dodał już trochę ciszej. - Miny nic nam nie zrobią. Spychacze mają prawie trzydziestokilometrowy zasięg... ale wciąż... to cmentarz - szukając poparcia, Taehyung spojrzał na Hoseoka, który siedział z wciąż spuszczoną głową, ale chłopak nic nie odpowiedział. Namjoon pokręcił głową. - Doktorze? - powiedział. Mężczyzna był jego ostatnią deską ratunku.

- Benitoity...- zaczął mówić Jin. Był spokojny, tak bardzo spokojny i w jakiś sposób zdeterminowany, że dało się to wyczuć prawie fizycznie. - Im już się nie przydadzą...- dopiero wtedy Yoongi z zaskoczeniem stwierdził, że wstrzymywał oddech. Pierwszy świeży haust powietrza od dłuższego czasu był odurzający i gdyby nie siedział to pewnie upadłby na ziemię. - A nam tak. Kogo chcesz wysłać, Yoongi? - spytał niespodziewanie zwracając się do młodszego chłopaka.

- Właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać, ułożyć plan...

- Tym razem idę z wami - przerwał mu Jin. Ton jego głosu był stanowczy, niepozostawiający miejsca na dyskusję.

- Jin, to nie jest dobry pomysł...

- Idę - powtórzył. Spojrzał na pozostałych. Wszystkie oczy były w nim utkwione. Każde ze spojrzeń, jakie zarejestrował Yoongi, było zdziwione, lekko przerażone i nie wiedział, czy o taki efekt chodziło Keplerczykowi.

- Bardziej przydasz się na Horizon - odparł.

- Sorry, ale ostatni raz jak zostałem na Horizon to mało nie zginąłeś - Yoongi chciał mu już przerwać i powiedzieć, że ostatni raz, kiedy ktoś go dźgnął i mało nie zabił, to było to już na Horizon. W dodatku zrobił to ukochany jinowy Jungkook. Jednak dla dobra ich wszystkich, postanowił nie wyciągać teraz tych rzeczy na wierzch.

Gdyby zaczęło się szukanie winnych, to prędzej czy później Jin stanąłby w obronie dzieciaka, a cała wina spadłaby znowu na Hoseoka. I Yoongi nie miałby nic do powiedzenia, bo nadal... to była wina Hoseoka.

W dodatku Jin był dobrze przygotowany do dyskusji, Yoongi to po nim widział, a że sam nie przygotował żadnych kontrargumentów, to nie dawało mu zbyt wielkich szans na wygraną.

- Taehyung i Namjoon też prawie nie zginęli na waszej przedostatniej misji... - dodał lekarz i mimo tego, że Yoongi uniósł rękę do góry, żeby mu przerwać, mówił dalej. Nawet nie robił przystanków na nabranie powietrza. - Znam tej rejon, byłem tam już i w mojej ocenie sytuacji, pomoc medyczna bardziej przyda się na misji zewnętrznej.

- Okej, okej - wtrącił Yoongi.

Wiedział, że załoga nie powinna teraz słuchać ich kłótni i przepychanek, a i tak prędzej, czy później i tak by się poddał. Jin wydawał się być zaskoczony tak szybkim rozwiązaniem ich konfliktu. Przez moment poruszał bezdźwięcznie ustami, wpatrując się ze zdziwieniem w Yoongiego, jakby nadal czekał na kontrargument. W pewnym momencie jednak jego ramiona opadły gwałtownie. Wyglądał jak jakaś marionetka, której ktoś odciął sznurki i nie wie co, ze sobą teraz zrobić. Yoongi rozejrzał się po zgromadzonych

- Jimin, Namjoon...- powiedział.

- Tak jest, sir - odpowiedzieli obaj chórem.

- Jesteście z nami, Hoseok i Taehyung zostają na Horizon - spojrzał na Hoseoka, który wreszcie podniósł głowę do góry. - Na czas... na czas misji Hoseok przejmuje dowodzenie na statku - dokończył pewniejszym tonem, próbując zachować pełen spokój pod pytającym wzrokiem reszty załogi. - Weźmiemy Selene, teleporter może być użyty tylko w wyjątkowych sytuacjach i tylko na wyraźne polecenie misji zewnętrznej - podkreślił stanowczym tonem. - Jeśli nie ma pytań to możecie się rozejść - dodał szybko.

- Co ze mną? - zapytał w końcu Jungkook. Yoongi gwałtownie wciągnął powietrze. Nie chciał zostawiać go na statku tylko z Hoseokiem i Taehyungiem, ale jeszcze bardziej nie miał ochoty zabierać go ze sobą do wraku stacji. Miał z podobnym otoczeniem i tym szatańskim dzieciakiem za dużo przykrych wspomnień. Namjoon miał chyba podobne odczucia, bo zerknął na niego z niepokojem.

- Z tobą...- zaczął Yoongi, szukając jakiegoś zadania, którym mógłby zająć JK'a i nikomu nie zaszkodzić. - Może...

- Chce jechać z wami - przerwał mu Jungkook i od razu przesunął się w stronę Jina, jakby szukając u niego poparcia. - Na Aningan robiłem programy szkoleniowe, potrafię robić zasadzki i walczyć, mam doświadczenie.

- W to chyba akurat nikt tu nie wątpi - powiedział Jin i Yoongi nie był pewien, czy chłopak z niego nie kpi. Taehyung wybuchnął śmiechem, ale uspokoił się szybko.

- JK bardzo się przydał na Ulyssesie - wtrącił Jimin nieśmiało - W sensie, kiedy był tam ze mną - dodał, a Taehyung tym razem już w ogóle się nie hamował.

- Może... może to nie jest najgorszy pomysł - powiedział po chwili Yoongi. Wbrew pozorom JK naprawdę mógł się przydać. Nie dość, że znał się na zabijaniu, to jeszcze mieszkał na rozpadającym się, widmowym statku. No i teraz byłby po ich stronie, co wszystko zmieniało. - Ok, ale jeden nieprzemyślany ruch, a wracasz teleportem na statek - powiedział i szybko, zanim zaczną się jakiekolwiek protesty,odszedł w stronę swojego pokoju.

- Przerobię mu broń, żeby nie mógł cię już nawet przypadkowo postrzelić- usłyszał jeszcze, jak Jimin próbuje ułagodzić urażonego wciąż Namjoona.

***

Na Hyperionie nie było dnia, żeby nie wspominano o Oriońskiej bitwie. Codziennie serwis informacyjny stacji podawał długie statystyki na telebimach zawieszonych na korytarzach Akademii, prawie bez przerwy słyszało się o kimś zaciągniętym na front albo o czyjejś śmierci. Przed wiadomościami z tego miejsca nie udawało się uciec.

Orion był na ustach wszystkich każdego dnia. Namjoon, odkąd pamiętał, odliczał mijające miesiące kolejnymi transportami rannych z pola bitwy, które następowały w regularnych czterdziestodniowych odstępach.

Dla ludzi takich jak ich doktor, pracujących w szpitalach, był to zawsze okres wzmożonej pracy, dla niego było to zawsze symboliczne przypomnienie, że oto właśnie upłynął mu na Hyperionie kolejny Epsilioński miesiąc.

I wreszcie, pewnego dnia odliczanie się skończyło. Walki i transporty ustały. Raptownie, bez ostrzeżenia. Ostatni miesiąc został odhaczony w jego kalendarzu, ale Orion został w nich wszystkich już na zawsze. Już nawet nie samo miejsce, ale podświadomy strach, który ze sobą niósł, ciągle odczuwany na nowo przez każdego z nich.

Za każdym razem, gdy dostał wiadomość od dowództwa, ogarniał go podświadomy lęk i przeczucie, że wróżyła ona coś złego. Czerwone wiadomości na komunikatorze oznaczały zsyłkę. Nawet miesiące po ustaniu walk, ten strach wciąż czaił się w podświadomości każdego z nich.

Namjoon odkąd tak naprawdę zaczęli misję na Horizon, nie myślał o nim. Dowództwo było w przeszłości, Federacja, Akademia, symbol czerwonej koperty przy wiadomości na komunikatorze. Lęk przestał istnieć, a może raczej tak tylko mu się wydawało.

Yoongi, mimo że nie byli już częścią czegokolwiek, dbał o procedury i po odprawie wysłał im oficjalne wezwanie na misję. Oficjalną czerwoną wiadomość, od której robiło się Namjoonowi słabo. Strach powrócił. I o dziwo był tym razem większy i silniejszy, czego chłopak wcale się nie spodziewał. Przeklęta czerwona koperta wreszcie dopadła i jego.

Namjoon mógł teraz powtarzać jedynie formułki ze szkoleń, przygotowywać siebie, Jimina i całą resztę. To były jego priorytety. Starał się nie myśleć o Orionie, jako o jakimś miejscu z historią, ale o czymś nowym, świeżym. Bez bagażu emocji, który każdy z nich tłamsił w sobie. Jednak nie zawsze mu to wychodziło. Zwłaszcza, kiedy hologram nad stołem w kantynie Horizon zaczynał pokazywać czarne, gigantyczne wrota oznaczające początek strefy niczyjej. 

Za nimi był Rigel, sama stacja. I cmentarzysko. Setki kilometrów wraków i śladów bitwy. To jednak wydawało się chłopakowi w jakiś sposób mniej przerażające. Może dlatego, że nigdy tak naprawdę nie widział żadnych zdjęć z walk i nie potrafił ich sobie wyobrazić, a portal, z wyrytą u jego szczytu, przerażającą poważną twarzą widział prawie od zawsze i wszędzie.

Nikt nie wiedział, kto go zbudował, kiedy i dlaczego. Był tam od zawsze, po prostu. Zawieszony w próżni, ostatni relikt cywilizacji, która dawno wymarła. Prawdopodobnie wybudowali go pierwsi osadnicy, gdy przybyli w okolice tej strefy. Tak bynajmniej mówiono albo może zakładano, bo Oriończycy pytani o niego milczeli jak zaklęci. Podobno miał być początkiem czegoś większego, jakiejś stacji, a może lądowiska, które nigdy nie zostało dokończone, bo w pewnym momencie zmieniono zdanie i wybudowano tylko jego wrota. Koniec końców, portal stał się symbolem wojny.

Mijając go teraz i zerkając przez bulaj zamontowany na lewej sterburcie, Namjoon czuł się nieswojo. Nieralnie. Monstrualna twarz wydawała się śledzić wzrokiem ich ruch, gdy omijali go szerokim łukiem. Wąski, zaledwie kilkumetrowy prześwit światła Rigela między drzwiami portalu, podążał w ich kierunku. Nie dosięgnął jednak nigdy Horizon.

Statek ukrywał się w cieniu wrót, uciekając jak najdalej i jak najszybciej od podążającego w ich kierunku promienia. Ciemność jednak nie trwała długo. Zaledwie kilkanaście minut po pierwszym skręcie, wyłonili się z cienia prosto na pole bitwy.

Zimne światło Rigela nie oszczędzało niczego, żadnego wraku, żadnego szczegółu. Nic nie dało się ukryć. Oprócz niego i Orvandila, który odbijał światło gwiazdy i górował nad cmentarzyskiem, w przestrzeni nie było nic, za czym można było się ukryć. Jeśli nie liczyć statków, a raczej ich resztek; wybebeszonych i martwych, pozostawionych samym sobie. Niektóre z nich wciąż wyglądały, jakby działały. Można było dostrzec zapalone światła przy hangarach, jakby nadal ktoś czekał na przyjęcie mniejszych krążowników, jednak gdy Horizon podlatywała bliżej, widać było na nich ślady walki. Wyrwane śluzy, ślady po bombach fotonowych i laserach. Ten widok był przerażający, ale z drugiej strony w jakiś sposób melancholijny.

Tysiące światełek zapalonych przy statkach, setki tysięcy mniejszych, ratunkowych przy skafandrach i satelitach, które wciąż działały, wyglądały jak gwiazdy. Ich światło było tak samo zimne i martwe jak tych, których zostawili za sobą.

- Załoga...- wychrypiał Yoongi, stojący obok krzesła kapitana. Namjoon odwrócił się w jego stronę z całą swoją stacją. - Proszę zameldować się przy transporterze. Bez odbioru - dodał. Dopiero teraz młodszy chłopak zauważył, że wciska guzik interkomu. Hoseok siedzący w fotelu kapitańskim westchnął głośno.

- Powodzenia - powiedział cicho, nie spuszczając wzroku z ekranu przed sobą. Namjoon pomyślał przelotnie, że chłopak wygląda dziś wyjątkowo blado. Na tyle, że aż sam to zauważył, a zwykle nie dostrzegał takich rzeczy. Twarz Hoseoka wyrażała skupienie i pewnego rodzaju determinację, ale widać było, że wciąż nie jest zadowolony i przekonany do swojej tymczasowej promocji.

- Yhm...- Yoongi mruknął tylko coś niezrozumiale w odpowiedzi i zabrał z krzesła pilota swój hełm. Przechodząc obok Hoseoka, ścisnął go za ramię, chociaż mogło się tak tylko Namjoonowi wydawać. Ten ruch był tak szybki i krótki, że ledwie go zarejestrował. Chwilę potem Yoongiego nie było go już na mostku. Śluza szybko zamknęła się za jego plecami.

- No... tak - powiedział prawie szeptem i z wciąż utkwionym w drzwiach wzrokiem, zaczął wolno podnosić się ze swojego miejsca. Powinien iść z Yoongim, ale jak tylko mógł, odwlekał ten moment. - Powo...- zająknął się. - Powodzenia - dodał i zerknął jeszcze raz na ekran.

Orvandil zajmował go prawie w całości. To tylko stacja, powtarzał sobie w głowie. Stacja. Jej zardzewiała rudawa pokrywa i cienka, wciąż istniejąca niebieskawa warstewka sztucznej atmosfery, która wirowała wokół niej jak cyklon, mówiły mu jednak co innego. Orvandil już dawno przestał być stacją. Orvandil był grobowcem. 


a/n: jaka jest największa tajemnica na Horizon?

i hej hej zrobiłam sobie arta do Ulyssesa, jest w ff On the Edge of Horizon, więc jeśli ktoś jest ciekawy, to zapraszam

jutro może wrzucę aestetic do tej części fika. Yoongi chyba pierwszy pójdzie pod photoshopa :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro