2410.03.20 part III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeden potężny wydmuch silników pozwolił im oddalić się na sporą odległość od Orvandil, ale Hoseok widział, że nie może pozwolić sobie na kolejny. Skanery drugiego statku od razu by go znalazły.

Musiał być rozważny, logiczny i spokojny, ale buzująca w jego żyłach Niflheimska krew nie pozwalała mu na to. Gdyby miał zamontowane na statku działka fotonowe albo laserowe, wiedział, że dawno by wydał rozkaz na ich użycie. Pierwszy zaatakowałby wrogi statek, nie czekając nawet na wywołanie na kanale łączności. Taki właśnie był. Nierozważny, impulsowy, atakował pierwszy, żeby samemu nie być zaskoczonym. I wtedy przed oczami stanął mu Yoongi. Chłopak, który nie wydawał się być idealnym kandydatem na kapitana, bo sam bywał nierozważny, impulsywny, ale on w przeciwieństwie do Hoseoka potrafił zagryźć zęby i z chłodną logiką ocenić sytuację. Co by zrobił Yoongi? Pomyślał gorączkowo Hoseok, patrząc na spanikowanego Taehyunga. Musi być szybki, musi podjąć decyzję tu i teraz, bo Halimede była już za granicą bramy Oriona i jej skanery zaraz ich odnajdą wśród miliona rozproszonych statków.

- Co by zrobił Yoongi? - spytał na głos, zaciskając palce na oparciach fotela. Sztuczna skóra zatrzeszczała pod jego mocnym uściskiem, ale nie puszczał jej. Wczepiał jeszcze głębiej swoje paznokcie, starając uspokoić wrzącą w jego żyłach krew. Teraz, krzyczała. Uciekaj póki możesz. Daj rozkaz do wyrzucenia pozostałej w rdzeniu energii i zabieraj się z dala od Orvandila.

- Nie wiem Hoseok, ale lepiej żebyś coś szybko wymyślił - odparł szybko Taehyung. - Halimede zaraz wejdzie w obszar naszych własnych, starych skanerów, więc decyduj się szybko. Pół kilometra do pierwszego skanowania! - odwrócił się do niego i wtedy Hoseok doznał olśnienia. Już byli w takiej sytuacji. Przed wejściem w nebulę, przed całym tym zamieszaniem z Aningan i operacjami napatoczyli się przez przypadek na transportery Federacji, które przewoziły benitoity. Yoongi kazał wtedy uśpić statek, często tak robił, gdy tylko widział na horyzoncie ich majaczące cienie, ale wtedy zrobił coś jeszcze. Coś...

Hoseok spojrzał na Orvandil i na błękitną poświatę atmosfery, która spiralą wspinała się w górę, ponad samą stację. Sztuczna grawitacja stacji robiła, co mogła, żeby ją zatrzymać, jak najbliżej siebie, ale bez kopuły albo chociaż nanosiatek, wszystkie cząsteczki tlenu uciekały w przestrzeń kosmiczną. Wokół stacji, wszędzie gdzie nie spojrzał, widział wirujące wokół jej osi, resztki satelit, statków albo pustych kombinezonów.

Orvandil wyglądała jak akrobatka, która ruchem cienkiej jak brzytwa taśmy zawiadywała ruchem tej części pasa Oriona. Hoseok widział, nawet bez holograficznego podglądu, że jej pole lagrangiana roztaczało się jeszcze na setki tysięcy kilometrów, ciągnąc za sobą w mocnym, grawitacyjnym uścisku wszystkie mniejsze i większe kosmiczne śmieci. Jeśli wyłączą teraz silniki, sama Horizon odda się w jej władanie i nawet nie będą musieli przeciążać i tak słabych systemów statku i uciekać gdzieś w popłochu, narażając się na wykrycie. Wystarczy tylko umrzeć, podpowiedział mu głos w głowie. Kolejny trup na cmentarzu nikomu nie wyda się podejrzany.

- Wyłącz dolny i górny pokład - rozkazał szybko i zaczął nerwowo odłączać wszystkie systemy podtrzymujące życie. Kabina Namjoona, Yoongiego. Cała wymiana powietrza została odłączona w ich pokojach a wraz z nimi temperatura. - Zamknij wszystkie grodzie prowadzące na mostek - przypomniał Taehyungowi. Zawahał się chwilę nad wyłączeniem systemów na stołówce, przypominając sobie o kwiatowym eksperymencie Jina. Trwało to jednak tylko chwilę. Jego palec szybko uderzył w ekran i tlen został powoli odłączony razem z ogrzewaniem. Oczami wyobraźni widział czarniejące pęki róż i z jakiegoś powodu poczuł się lepiej. Lżej i pewniej. Może nie dlatego, że z premedytacją zabił niewinne rośliny, ale wyobraził sobie minę Jina, gdy to odkryje i właśnie o to chodziło, ale nie miał teraz czasu na analizy. Musi uśpić Horizon i to jak najszybciej. Na tym musiał się teraz skupić.

- Co ty robisz, Hoseok? - spytał szybko Taehyung. - A Jonesie? - dopiero wtedy Hoseok oderwał wzrok znad monitora.

- Co?

- Kot, kot Kooka - przypomniał mu chłopak. - Wiesz, chociaż gdzie ona jest? - spytał i zaczął skanować mapę statku.

- To tylko kot...- oparł, ale Taehyung spojrzał na niego z taką złością, że od razu się zamknął. - Jeśli coś się stanie z Horizon, to ty bierzesz całą odpowiedzialność - zagroził mu i sam zaczął przeprowadzać skan. Kocica odnalazła się w ładowni, zaraz obok miejsca, w którym stała kiedyś ich Selene.

- Odetnę górny pokład i zacznę obniżać tlen w reszcie statku - powiedział Taehyung. Hoseok wiedział, co znaczyła ta wypowiedź. On miał iść po zwierzaka, a nie młodszy chłopak. Nie było czasu na kłótnię, więc odpiął jednym, szybkim ruchem dłoni swoje pasy i zaczął biec w stronę dolnego pokładu. Zimno uderzyło go po nagich ramionach już na korytarzu, otrzeźwiając na chwilę, odblokował swój komunikator.

- Jak zobaczysz mnie na korytarzu koło hangaru, zacznij odcinać tlen i pozostałe systemy, zrozumiano? - rozkazał. Zapomniał powiedzieć to chłopakowi przed wyjściem.

- Chcesz zrobić manewr Yoongiego? - spytał Taehyung. Jego głos dobiegał z głośników zamontowanych na korytarzu i odprowadzał Hoseoka całą drogę do grodzi prowadzącej na dół, do hangaru, który przypominał teraz Hoseokowi bardziej składowisko śmieci albo stary i zapuszczony strych.

- Tak, musimy uśpić statek. Nie mogą nas zobaczyć - powiedział na głos, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Szybkim ruchem włączył światło i zaczął zbiegać pośpiesznie po metalowych schodach. Jego szybkie, lekkie kroki dudniły głośno, gdy tak robił. Hoseok złapał mocniej poręcz i przeskoczył przez nią, skracając sobie drogę na dół. - Maszynownię i gabinet Jina też możesz już odłączyć - dodał i schylił się, zaglądając pod pierwsza plandekę. Jonesie musiała się przestraszyć, kiedy wpadł do pomieszczenia, bo nigdzie nie mógł jej znaleźć. Nie było jej tam, gdzie pokazywał wcześniej skaner. - W sumie całą tamtą część statku zablokuj już, ok?

- Ok - odparł Taehyung. - Masz ją?

- Jeszcze nie... daj mi chwilę - odparł Hoseok, kładąc się płasko na ziemi. Spojrzał w lewo, a potem w prawo, ledwo powstrzymując formujące się w jego płucach sfrustrowane westchnięcie. Musiał przyznać, że o ile Federacja znajdowała się nawet na jego liście rzeczy, które mogą nie pójść po jego myśli podczas przejęcia władzy na Horizon, Jonesie nie było w jej pierwszej dziesiątce, ba nie było jej wcale. Musiał być spokojny. - Widzisz ją na skanerze?

- Jest w hangarze - odparł Taehyung. - Blisko, nie wiem. Musisz się rozglądać - powiedział, a po chwili dodał. - Czterysta metrów do wejścia w obszar skanerów Federacji. Pośpiesz się.

- Kurwa...- Hoseok zaklął na głos, chociaż wcale nie zamierzał tego robić. - Zacząłeś zakręcać tlen? - upewnił się.

- Tak, pośpiesz się Seok - odparł Taehyung. Hoseok znów zaklął, ale tym razem w myślach.

- Jonesie, Jonesie...- zaczął wołać, chociaż wiedział, że nie na wiele się to zda.

Kot nigdy nie przychodził do niego, kiedy go wołał. Zwłaszcza kiedy go wołał. Kocica Jungkooka lubiła do niego przychodzić tylko wtedy, gdy miał jakieś inne plany. Był sam albo najczęściej, kiedy był przy nim Yoongi. Czasem naprawdę jej nienawidził.

- Kota, cholera...- powiedział, głośno uderzając się głową o kontener, kiedy właśnie zaczął podnosić się z ziemi. Przesuwając się na brzuchu po podłodze, nie za bardzo patrzył na to, co było nad nim i nawet nie zauważył, że zdążył wejść pod jakiś nowy, tajemniczy pakunek, który zawieszony był z sufitu na grubym, metalowym łańcuchu.

Hoseok zmarszczył się. Nie pamiętał, żeby wisiał tu jakiś kontener, a znał na pamięć prawie cały inwentarz hangaru. Numery parceli, ich zawartość, wagę. Gdy jeszcze kłócił się z Yoongim, a właściwie kiedy go unikał, często przychodził tu spisywać stan rzeczy tylko po to, żeby uniknąć drugiego chłopaka. Po pewnym czasie weszło mu to w zwyczaj i nawet już po tym, jak zaczęli ze sobą gadać, sam z siebie przychodził tu żeby sprawdzić, czy wszystko na pewno jest na swoim miejscu. Co prawda ostatnio zaniedbał swój rytuał, ale tak duża paczka nigdy wcześniej nie rzuciła mu się w oczy. Była schowana w dziwnym miejscu, za głównym rzędem z ciężkim sprzętem do eksploracji powierzchni planet, zapasowych części do replikatorów i zamówionego przez Ulyssesa sprzętu. Widać było, że ktokolwiek ją tu zawiesił, nie chciał, żeby została odkryta.

- Seok! - wydarł się Taehyung. - Odłączyłem ogrzewanie, tlen spada, co ty tam jeszcze robisz?

- Zaraz...- powiedział cicho Hoseok. Wstał z klęczek i odgarnął plandekę, w którą owinięty był pakunek. Działka plazmowe były przyciśnięte do siebie tak ciasno i były tak mocno związane, że z tej perspektywy wyglądały jak dwa nagie, splątane ze sobą ludzkie ciała, ale ich srebrzysta powłoka nie pozostawiała wątpliwości.

To była broń i to nie byle jaka. Broń dalekiego zasięgu, najnowszej generacji, na którą stać było tylko nielicznych, a na pewno nie było stać Federacji na wyposażenie każdego statku w takie cacka. Hoseok przycisnął guzik na ścianie, uruchamiając dźwig. Działka błyszczały w jasnym i intensywnym świetle hangaru, a on nie potrafił opanować buzującej w nim krwi. Obok jego nogi rozległo się przeciągłe miauknięcie.

- Cześć, dziewczyno - powiedział Hoseok, nawet nie patrząc w stronę kota. A jednak będą eksplozje, a jednak...

***

Im dalej byli od szpitala, tym mniej zniszczeń było widać dookoła, co w pewien sposób wydawało się niepokojące. Opustoszałe puste ulice i skwery bez śladu bombardowań, same w sobie były depresyjne, ale kiedy toksyczna mgła zaczęła gęstnieć, wyglądały jeszcze gorzej. Yoongi łapał się na tym, że co jakiś czas przystaje, żeby ogarnąć wzrokiem okolicę. I nie chodziło nawet o to, żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze idą, ale żeby zapamiętać wygląd Orvandil.

Strzeliste, białe budynki zbudowane na czarnej skale nawet teraz robiły na nim wrażenie i mógł sobie tylko wyobrazić, jak wyglądały w czasach świetności. Gdy wciąż żyli tu ludzie, gdy było tu życie, a nie śmierć, której ślady widzieli na każdym kroku. Nie były to tak graficzne rzeczy, jak przy ich strefie zrzutu. Ot, porzucony na ławce tablet i pusty kubek rozbity na miliony części, pojedynczy but, dziecięca maskotka leżąca przy drzwiach, na których widać było ślady lasera. Niby nic, ale na Yoongim robiło to większe wrażenie niż kilometry zasieków i okopów, które ciągnęły się przez całą stację.

Pluszakowa alpaka, bez jednego oka, patrzyła na niego smutnym wzrokiem, gdy klękał obok spalonych laserem drzwi i otwierał zawieszony na biodrach pas narzędziowy. Yoongi przesunął ją delikatnie w bok i posadził obok nogi Namjoona, który rozglądał się nerwowo po okolicy. Chłopak nawet nie musiał widzieć jego twarzy, którą miał schowaną za maską tlenową, nie musiał sprawdzać żadnych statystyk, wystarczyło mu tylko spojrzeć na jego posturę, żeby stwierdzić, że jest zdenerwowany.

Namjoon znów się garbił i widać było, że walczy sam ze sobą, żeby nie spuścić głowy. Epsiliończycy zawsze tak robili, gdy wyczuwali zagrożenie. Yoongi odciął ręczną przecinarką panel kontrolny po prawej stronie. Widać było, że ktoś zablokował drzwi od środka, ale odblokowanie ich nie było trudnym zadaniem. Wystarczyło spięcie, mała iskra, długi kabel i tablet i zaraz będą stały otworem. Chłopak miał już wprawę w takim otwieraniu drzwi. Nie raz robił tak w Akademii.

- Sir? - powiedział Namjoon. Yoongi widział kątem oka, jak maskotka białej alpaki przesuwa się po ziemi kiedy obrócił się w jego stronę.

- Hm? - mruknął, był skupiony na zadaniu przed sobą i nawet nie podniósł głowy do góry. Sygnał przeszedł bez problemu, program na tablecie zadziałał i zaraz, lada chwila otworzą się. Nie wiedział skąd, ale czuł to prawie pod palcami. Magnesy puszczały. Przyłożył rękę do jednego ze skrzydeł bez zastanowienia. Za sekundę. Atomy rozdzielały się błyskawicznie, czuł ich wibracje.

- Jimin... - zaczął niepewnie chłopak. Oba skrzydła puściły. Yoongi w ostatniej sekundzie zabrał swoją rękę zaskoczony. Nie powinny zrobić tego aż tak gwałtownie. Rama wejścia była wykrzywiona i gorąca, a drzwi w dziurze wyglądały prawie na stopione. Yoongi spojrzał na swój migający tablet, a potem jeszcze raz na drzwi. To nie mogło się stać przez spięcie. Elektryczność nie robi takich rzeczy. Odwrócił się szybko do młodszego chłopaka.

- Co Jimin? - spytał trochę rozkojarzonym tonem. - Mają coś?

- Trochę, niewiele tak naprawdę - odparł od razu Namjoon. - Tamten skład ucierpiał podczas bombardowań i nie ma tam prawie żadnych całych fiolek, ale Jimin jest prawie pewien, że znajdzie ich tyle, że będziemy mieli paliwa na jakiś miesiąc.

- To dobrze - Yoongi znów wrócił do oglądania drzwi. Metal już ostygł i w sumie wyglądały tak, jakby zawsze były w tak dziwnym kształcie. Może było to tylko przewidzenie i nie czuł żadnego gorąca? Dotknął ich palcem jeszcze raz. Lodowate. Może jest po prostu zmęczony; pytał samego siebie, wchodząc do środka.

- Powiedział, że będzie na nas czekał tam, gdzie się rozdzieliliśmy. Nie wie, czy będzie w stanie sam wszystko donieść...

- Jak to sam? - przerwał mu Yoongi.

- No bo... doktor poszedł szukać Jungkooka - powiedział na wydechu Namjoon. Skrzywił się przy tym od razu, szykując się na wybuch Yoongiego. Znał go na tyle. - Jungkook wyłączył komunikator, a wcześniej miał dziwne staty i doktor... - zaczął tłumaczyć zachowanie Jina, Namjoon, ale Yoongi nie dał mu skończyć.

- I Jimin go puścił samego? - chwycił za komunikator i zaczął wywoływać częstotliwość Jina, ale chłopak go ignorował. Próbował raz za razem, licząc na to, że się złamie, ale wciąż miał ten sam rezultat. Wreszcie zadzwonił do Jimina. - Puściłeś go samego? - spytał od razu bez żadnych wstępów.

- Nie miałem większego wyboru - odparł Jimin. - Wyleciał, zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, a cel misji jest przejrzysty. Mamy zdobyć kryształy, więc na tym się skupiłem. To jest moim priorytetem, a nie... - zawahał się na chwilę. - Pilnowanie wszystkich - mruknął już ciszej.

W jego słowach i tonie głosu było słychać wyraźne zirytowanie. To ostudziło nieco krew Yoongiego, aż poczuł się głupio. Jimin miał rację. Muszą się teraz skupić na benitoitach, a nie na ganianiu za zagubionymi członkami załogi. Jin może poczekać, Jungkook też. Zwłaszcza on. Zerknął na swój tablet. Horizon wciąż milczała, ale jedna satelit, które posadzili na orbicie stacji przed lądowaniem, przesłała właśnie dane i zaczęła wczytywać nowe mapy Orvandila na ich urządzenia. Wszystkie ścieżki, ulice i zniszczenia były widoczne wreszcie jak na dłoni i mieli dostęp do kamer stacji, które obserwowały teren, w którym znajdowali. Namjoon nabrał nerwowo powietrza i spuścił głowę. To od razu zwróciło uwagę Yoongiego.

- Co jest? - spytał, oddalając obraz na tablecie ruchem ręki. Chciał zobaczyć lądowisko, gdzie znajdowała się ich Selene i być może Jin i JK.

- Patrol idzie w naszą stronę, sir - powiedział szybko młodszy chłopak. - Dwie osoby. Musieli znaleźć jakiś skrót - Yoongi wstał od razu i zamknął mapę. Musieli działać szybko i dotrzeć do magazynu przed nimi.

- Idziemy, broń w pogotowiu - rozkazał i ruszył w dół ciemnego korytarza.

***

Jin nie słuchał tego, co krzyczał za nim Jimin, nie zwracał też uwagi na próby połączenia się z nim przez radio. Po prostu biegł przed siebie, nie zwracając nawet uwagi na to, gdzie biegnie.

Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy czuł, że nie może już złapać oddechu, a zmęczone mięśnie nóg pieką tak bardzo, że nawet gdyby chciał, nie mógłby ich zmusić do dalszego wysiłku.

Oparł się o wilgotną, kamienną ścianę, osuwając się powoli w dół. Dopiero po chwili rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdował. Zupełnie instynktownie dotarł do zbombardowanego szpitala, gdzie pracował przed laty. Czuł się też zupełnie tak jak wtedy; samotny i zagubiony.

I zawiedziony, bo jeśli JK nie żył, to tylko z winy jego własnej głupoty. Był nim zawiedziony. Sobą trochę też, bo nie chciał pokazywać się załodze od tej strony. Tej bardzo emocjonalnej, ludzkiej. Nie potrzebowali kolejnej osoby, która pod wpływem impulsu podejmie spontaniczną i nieprzemyślaną decyzję.

Jin zdawał sobie sprawdzę z tego, że jest dla nich ważny. Nawet jeśli nie jako przyjaciół czy ktoś bliski, to jako lekarz i gdyby coś mu się stało, to nikt nie byłby w stanie przejąć jego obowiązków. Zawsze starał się być ostrożny, pamiętając o swojej roli i odpowiedzialności, jaką na nim ciążyła.

Poza tym było coś więcej, coś znacznie ważniejszego.

Wziął kilka głębszych oddechów, starając się zignorować zatęchły zapach pomieszczenia i wstał, na wszelki wypadek podpierając się ściany. Sprawdził ostatnie logi Jungkooka i jego lokalizację. Przyspieszone tętno i rytm serca, które zauważył już przedtem, wzrost poziomu adrenaliny mogły wskazywać na to, że chłopak był ranny wcześniej, niż początkowo Jin zakładał.

Dlatego musiał tam wrócić. Tym razem musiał wiedzieć, co się naprawdę stało. Zbyt wiele osób, które znał, odeszła na zawsze ze statusem 'sytuacja nieznana'. JK nie będzie jak oni.

Ostrożnie przechodził przez kolejne korytarze, słuchając uważnie, czy nie ma nikogo w pobliżu, ale jedynym dźwiękiem, który przecinał ciszę, był odgłos jego własnych kroków na kamiennej posadzce. Jego komunikator wibrował z niezwykłą szybkością i Jin mógł sobie tylko wyobrazić, jak bardzo wściekły jest na niego Yoongi. Każde nowe powiadomienie było prawdopodobnie kolejną wkurwioną wiadomością od przyjaciela. Nie miał mu tego za złe. Tylko po prostu nie miało to w tej chwili dla Jina żadnego znaczenia. Yoongi mógł być wkurwiony, jednak teraz to się kompletnie nie liczyło.

Jin wyciągnął i odbezpieczył broń, odliczając już metry do wyjścia z budynku. Spodziewał się zastać na placu przynajmniej kilku żołnierzy Federacji, jednak na lądowisku obok ich Selene, stał tylko drugi, identyczny statek z logiem Federacji Ziemi przecinającym jego kadłub.

Żołnierzy nie było, co wydało się Jinowi dziwne, bo według Federacyjnych procedur przy statku powinna być przynajmniej jedną osoba. Ktoś, kto w razie jakiegoś niebezpieczeństwa będzie mógł połączyć się z bazą, by ściągnąć niezbędną pomoc.

Przeszedł kilka kroków wzdłuż budynku, by mieć lepszy widok na plac. Niedaleko wejścia do bunkru, między ciemnym kwadratem otwartego włazu, a zawaloną ścianą budynku zauważył coś, co wyglądało jak leżące ciało. Z niepokojem spojrzał na komunikator, jednak czytnik nie wskazywał na to, by w najbliższym otoczeniu poza nim był ktoś jeszcze.

Jin powstrzymał swój instynkt, który od razu kazał mu biec w stronę leżącej osoby. To mogła być pułapka, to mógł być stary skafander z ofiarą bombardowań w środku. Nie warto było ryzykować. Nic się nie stanie, jeśli dowie się, kim jest trup koło bunkra za chwilę. Trochę później.

Wziął kolejny głęboki oddech, uspokajające się na tyle, by znów logicznie myśleć. Keplerczycy byli porywczy, jednak potrafili dobrze ukrywać swoją naturę, dlatego wszyscy koloniści uważali ich za spokojną i bardzo opanowana rasę.

Zdolność do zachowania spokoju na jego rodzinnej planecie była zawsze uznawana za jedną z najważniejszych umiejętności. Rozum przed sercem. Brak okazywania emocji i uczuć. Dzięki temu można było osiągnąć to, co się chciało. Dzięki temu można było ochronić nie tylko siebie, ale też tych, których się kochało.

Podchodząc bliżej, wiedział już znacznie więcej; trup był świeży. Leżał w dość dużej kałuży gęstej, prawie brązowej krwi, która grubymi, lepkimi kroplami leniwie spływała po kamieniach. Musiał zostać ranny w brzuch, w okolicy wątroby i na pewno już nie żył. Jin mocnym kopniakiem przewrócił ciało na plecy. To nie był JK. Wiedział o tym już wcześniej, bo żołnierz był znacznie wyższy i masywniejszy. Na schodach do bunkru leżał kolejny, tym razem ze złamanym karkiem.

- Coś ty zrobił Jungkookie - powiedział szeptem, schodząc powoli po schodach.

Od zawsze wiedział, że JK nie jest zwykłym nastolatkiem, bezbronny dzieckiem, które on sam w nim widział. Jungkook potrafił zabijać, o czym przekonali się prawie na własnej skórze. Prawdopodobnie w takich sytuacjach radził sobie znacznie lepiej niż oni. Mógł mieć większe doświadczenie.

Próbował wywołać młodszego chłopaka, jednak jego komunikator milczał, a staty pozostawały martwe. Jin włączył latarkę przy kombinezonie i wolno zaczął schodzić w głąb tunelów bunkra.

Bunkry pod Orvandil nie były pojedynczymi pomieszczeniami, tworzyły całe podziemne sieci i to właśnie dzięki nim Oriończycy byli w stanie przetrwać tak długie bombardowania. Szedł powoli, oświetlając po drodze każde mijane pomieszczenie. Wiedział, że nie będzie mu łatwo znaleźć Jungkooka, bo chłopak w przeciwieństwie do niego nie potrzebował światła. Jeśli zszedł tu, na dół, miał znaczną przewagę nad żołnierzami Federacji.

- JK! - zawołał, a jego głos odbił się echem od ścian. Jin wiedział, że to była głupia decyzja, bo nie powinien zwracać na siebie uwagi potencjalnego wroga, jednak chęć odnalezienia dzieciaka była większa. - Jungkook! - krzyknął po chwili jeszcze głośniej, próbując wyrzucić z głowy wściekłego Yoongiego, który oznajmia mu, że do końca życia będzie siedział na statku. Yoongi był teraz z Namjoonem. Bezpieczny, więc mógł się złościć, ile tylko chciał.

- Jung..... - zaczął, kiedy jakiś dźwięk przykuł jego uwagę. Przygasił światła przy kombinezonie i poszedł w tamtym kierunku. Nagle, zanim zdążył zareagować, poczuł, jak ktoś wciąga go do jednego z bocznych pomieszczeń. Niewiele myśląc odwrócił się błyskawicznie, przystawiając broń do czoła atakującego.

- To ja, to tylko ja - od razu poznał gorączkowo szept JK'a. - Chyba dalej w lochach jest jeszcze jeden - dodał używanym głosem. Jin opuścił broń i przestawił latarkę na większe natężenie.

- Jungkook - chciał, żeby jego głos zabrzmiał ostro, jak reprymenda, ale nie potrafił ukryć ulgi, którą właśnie poczuł. - Jesteś ranny? - odsunął się trochę od chłopaka, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Był bez kombinezonu, co wyjaśniało, dlaczego w pewnym momencie Jin nie mógł już czytać jego funkcji życiowych. Czytniki były częścią kombinezonu.

- Nie... tylko tu się trudno oddycha - powiedział, opierając się ciężko o ścianę. Jin miał ochotę na niego nakrzyczeć i oczywiście miał do tego pełne prawo. JK nie słuchał rozkazów, tylko z sobie znanych przyczyn zdjął kombinezon, narażając się na niebezpieczeństwo. Miał też ochotę zapytać o to, co sobie w ogóle myślał, ale teraz to nie miało znaczenia.

- Bo tu prawie nie ma tlenu - burknął Jin, zdejmując szybko plecak i klękając przy nim. Miał gdzieś zapasowa maskę z filtrem i niewielka butlę tlenu.

- Tu mnie piecze - Jungkook wskazał na klatkę piersiową. Chciał dodać coś jeszcze, ale widząc wściekłe spojrzenie Jina, nic więcej nie powiedział. Zrozumiał, że nie ma szans na współczucie.

- Włóż to - rzucił mu maseczkę. Chłopak skrzywił się, ale posłusznie ją przyjął. Przez chwilę mocował się z zapięciami, ale Jin postanowił mu nie pomagać i zabrał się za ponowne przepakowywanie własnego plecaka, kiedy z korytarza usłyszeli ponowny dźwięk. Znacznie bliżej. A potem do pomieszczenia wolała się smuga ostrego światła.

- Tu się schowałeś - snop światła, podobnie jak broń, wycelowany był w Jungkooka. Jin dopiero teraz skojarzył, kim mógł być ten "jeszcze jeden", o którym zaraz na początku powiedział mu młodszy chłopak. - Jesteś od rebeliantów? - usłyszeli kolejne pytanie. - Od Orionczykow?

- Nie jest - odparł spokojnie Jin, celując prosto w głowę żołnierza. - Minhyun - dodał, tylko po to, żeby upewnić samego siebie, kto przed nim stoi. Chociaż nadal nie mógł w to uwierzyć. Nie spodziewał się spotkać Minhyuna nigdy więcej. Mężczyzna przez chwilę patrzył na Jina w osłupieniu. - Zdążyłeś mnie już opłakać? - zapytał jeszcze Jin, przechylając lekko głowę w bok.

Zasłużył na ten moment. Zasłużył na to, żeby widzieć szok i przerażenie w oczach Minhyuna. Zasłużył na to, żeby go zabić.

- To niemożliwe... - wykrztusił w końcu mężczyzna. - Zginęliście wszyscy, sprawdziliśmy dokładnie... szczątki nie wskazywały - zaczął tłumaczyć, opuszczając broń. Z niedowierzaniem pokręcił głową. - Pochowali was jak bohaterów. Ciebie, J... - nie dokończył. Błysk wiązki laserowej przeciął powietrze, pozostawiając w głowie Minhyuna niewielką dziurę.

Jin nigdy wcześniej nie czuł takiej satysfakcji.

a/n: rozdział pisany na komórce, więc moja autokorekta szalała (przykład poniżej)

Keplerczycy byli porywczy, jednak potrafili dobrze ukrywać swoją maturę, dlatego wszyscy poloniści uważali ich za spokojną i bardzo opanowana rasę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro