2410.03.20 part IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Zaraz, zaraz... możesz to powtórzyć? - powiedział Taehyung, odwracając się z całą swoją stacją w stronę Hoseoka, który stał przy krześle kapitańskim. Jonesie, która właśnie ugniatała leżący na jego oparciu koc, miauknęła głośno, jakby się z nim zgadzając. - Chcesz, żebym co zrobił?

- Mam ci to napisać może jeszcze? Wysłać na komunikator? - westchnął Hoseok, otulając się mocniej w swój rozpinany sweter. Po odcięciu ogrzewania nawet mały mostek zaczął być przerażająco zimny. - Chcę, żebyś wziął ten skafander - powtórzył wolno i pokazał na zestaw używany podczas robót w przestrzeni kosmicznej leżący na fotelu Namjoona. - Ubrał się w niego, zszedł na dół i zamontował na skrzydłach statku działka plazmowe. Jesteś przecież inżynierem! - dodał, podnosząc trochę głos.

- Tak, ale bioinżynierem. To nie do końca to samo, wiesz? - Hoseok prychnął pod nosem. - Seok, ja mówię serio. Znam się na inżynierii. Mniejszych podzespołach, ale wolę zajmować się biologią, a tak naprawdę to nawet moja pierwsza specjalizacja nie jest. To hobby! Nigdy nie naprawiałem czegoś większego od tabletu Jimina. Mylisz mnie z drugim Kimem. On się zna na takich rzeczach... albo twój chłopak. Yoongi jest specjalistą od uzbrojenia - zakończył prawie płaczliwym głosem.

- Widzisz ich tu na statku? - spytał Hoseok. Przesunął Jonesie ręką i usiadł na skraju fotela, starając się przy tym nie naruszyć jej przestrzeni osobistej, by nie narazić się na atak jej słynnych pazurów. - Dasz radę, wczytasz sobie tutorial do skafandra i będzie ci się wyświetlać na wizjerze. Ja pomogę ci z przełączaniem systemów z mostku.

- To się nie uda... - powiedział zrezygnowanym tonem Taehyung. Widział na monitorze Namjoona podgląd z ich kamer skrzydłowych.

Federacyjny albatros czekał na orbicie Orvandila i chociaż nie wyglądało na to, żeby byli zainteresowani ich istnieniem, to jednak Taehyung wiedział, że prędzej, czy później zaczną skanować cmentarz wokół stacji w poszukiwaniu statku matki Selene, którą znaleźli na stacji. Transportery nigdy nie latały same w przestrzeni kosmicznej na duże odległości, więc logiczne było, że gdzieś w okolicy Orvandila znajdował się jakiś większy statek. Ich statek. Ich Horizon. Dom. - Seok, serio...

- Taehyung - głos Hoseoka był stanowczy. Taehyung z trudem oderwał wzrok od Halimede, którą właśnie powiększyła automatycznie kamera zamontowana na korpusie statku i spojrzał na niego. - To rozkaz.

Chłopak musiał przyznać, że Hoseok wyglądał w tym momencie jak prawdziwy kapitan. Wyglądało na to, że wie co robi i mimo że Taehyung postanowił już wcześniej, że będzie jęczał tak długo, jak tylko się da, by odwlec swój spacer w kosmosie możliwie jak najdłużej, to jego postanowienie legło w gruzach w jednej sekundzie. Jedno zmrużenie oczu Hoseoka i chłopak już się poddał.

- Ok - powiedział cicho z zaskoczeniem, nie rozpoznając własnego głosu.

***

Cichy i spokojny głos Namjoona towarzyszył Yoongiemu przez całą drogę do składu. Młodszy chłopak nieustannie zdawał mu relację z tego, gdzie jest patrol Federacji, jak radzi sobie Jimin i co się dzieje z powietrzem wokół nich.

Stężenie śmiertelnych dla życia gazów było tak wokół nich tak wysokie, że Yoongi podejrzewał, że nie bomby zabiły spotykane przez nich co jakiś czas zmumifikowane osoby, a wyziewy wydobywające się spod ziemi. Cokolwiek Federacja tam zdetonowała i jakiekolwiek procesy chemiczne dzięki temu zaszły pod skorupą asteroidy, były na pewno przyczyną ich śmierci.

Trupy, z tego co zdążył zaobserwować, nie miały żadnych ran, nie brakowało im też kończyn. Ciała leżały zwinięte w ciasne kulki czasem pojedynczo, jednak najczęściej w większych grupach, w prawie każdym kącie pomieszczenia do jakiego weszli. To powietrze ich zabiło, nic innego.

Wejście do składu okazało się łatwiejsze niż Yoongi zakładał. Naprawdę szykował się już na ciężką przeprawę, przygotował nawet zapasowe szczypce, kable i całe zestaw narzędziowy, ale nie musiał ich nawet dotykać. Wystarczyło klęknąć przed drzwiami, podpiąć się i tyle.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, jakby poddając się jego woli. Był niespokojny, zależało mu na czasie i mentalnie poganiał magnesy przy ich ramie, ale nie spodziewał się tego. Namjoon też, bo aż odskoczył od nich jak poparzony, wycelowując od razu broń w pozbawiony jakichkolwiek świateł skład. Włączył szybkim ruchem podgląd na podczerwień w swoim kasku żeby lepiej widzieć, ale nic nie znalazł. Pomieszczenie było puste. Żadnych ocalałych, tylko półki z nienaruszonymi benitoitami i kurz. Yoongi wstał ostrożnie z klęczek i dołączył do Namjoona, zostawiając na ziemi swoje narzędzia.

- Co to było? - spytał go Namjoon.

- Możliwe, że czujnik ruchu zadziałał - odparł starszy chłopak, ale nie było w jego głosie pewności. Raczej wielki znak zapytania. Włączył światło przy ramiączkach swojego plecaka. - Zabierzmy stąd ile się da i wracajmy do punktu zbiórki...- dodał i wszedł do środka.

Część rzędów była pusta. Trudno było powiedzieć, czy ktoś był tu przed nimi, czy po prostu system automatycznego uzupełniania zapasów wciąż działał i mieli na stacji roboty, które zajmowały się uzupełnianiem kryształów i nikt ich nie wyłączył ani przed, ani po bombardowaniu. Być może pracowały, uzupełniając paliwo w rdzeniu Orvandila i dlatego stacja wciąż funkcjonowała. Tak to trochę wyglądało. Czyste ślady wśród kurzu po fiolkach miały idealny okrąg. Ktoś wyjął je z precyzją, nie w pośpiechu. Yoongi dotknął jednego z nich palcem, przesuwając kurz w bok. Wyglądało na to, że ktoś zdjął je z półki dość niedawno.

- Ósmy rząd - dobiegł go głos Namjoona, który zdążył wejść głębiej. Yoongi podbiegł do niego lekkim krokiem. Tu półki wyglądały lepiej. Prawie wszystkie były pełne. - Zacznę od góry - powiedział chłopak.

Yoongi otworzył swój plecak i zajął się dolnym regałem. Starał się układać je równo, tak żeby się zmieściły w rzędach i nie wrzucać ich jak popadnie, ale czasem nie panował nad sobą i wrzucał po kilka na raz. Kiedy miał już wstawać, zapaliły się światła.

- To ty? - spytał Namjoona, który też już kończył. Chłopak pokręcił głową. - Kurwa - zaklął cicho i zamknął plecak.

Jeśli nie był to drugi chłopak, ani Jimin, to mogło oznaczać tylko jedno. Patrol Federacji dotarł do tego sektora. Yoongi ścisnął mocniej laser w ręce i wychylił się zza rogu, sprawdzając korytarz. Namjoon, który stał cały czas w bezruchu, opuścił wolno rękę i odstawił fiolkę na półkę, a raczej próbował, bo nie trafił z powrotem i ta z hukiem upadła na podłogę. Yoongi nie miał nawet czasu westchnąć głośno, ani choćby dać rozkazu do odwrotu.

Ciężkie, szybkie kroki od razu zaczęły się do nich zbliżać. Chłopak mógł przysiąc, że cała posadzka i same półki drżały, gdy zbliżały się w ich stronę i wreszcie, gdy sam podniósł się z podłogi. Ustały. Robot stacyjny był prawie o dwie głowy wyższy od Yoongiego, co sam zanotował szybko w głowie, dając krok w tył.

Stary model humanoidalnego Bishopa wydawał patrzeć się na niego podejrzliwie. Jego okrągła, pozbawiona ludzkich rysów głowa, przechylała się na bok komicznie i gdyby nie okoliczności, to może i można by było uznać to nawet za zabawne.

Bishopy, mimo tego że miały ludzkie proporcje; dwie nogi i dwie ręce, przypominały bardziej coś w rodzaju ludzika z ciasta, niż żywych Ziemian i nawet kiedy próbowały wydawać się groźne, tak nie wyglądały. Może chodziło o ich oczka. Małe i szeroko rozstawione albo pozbawione zębów usta, które nie zawsze nadążały za ich syntezatorem mowy. Nie wyglądały groźnie, bo o to chodziło ich twórcom, ale Yoongi wiedział swoje.

Widział swoje. Na Atlancie Bishopy też pilnowały rdzenia i były w tym naprawdę bardzo skuteczne. Yoongi dał jeszcze pół kroku w tył. Tylko tyle mógł, bo jego plecy spotkały się z torsem Namjoona, który złapał go mocno za ramię.

- Kapitanie? - szepnął cicho. Chłopak oddychał krótko i niespokojnie. Yoongi czuł, jak jemu samemu spinają się boleśnie mięśnie.

- Spokojnie - odparł. Jego lewa ręka, wciąż ściskająca laser, uniosła się nieznacznie i wtedy potężna dłoń Bishopa złapała go za gardło.

W pierwszym odruchu Yoongi złapał się za szyję, starając się rozewrzeć palce giganta. Uszczknąć choć trochę powietrza, które w panice wypuścił z płuc. Nie potrafił tego kontrolować. To był instynkt, przez który jego własna broń upadła na ziemię. I wtedy wśród oszałamiającego szumu krwi, w swoich uszach, która desperacko próbowała ocalić jego mózg przed niedotlenieniem, usłyszał pisk, a potem wybuch. W pierwszym momencie myślał, że może jego maska uległa rozszczelnieniu. Że Bishop przedarł się przez warstwy ochronnej tkaniny i toksyczne gazy dostały się do jego kombinezonu.

Dopiero po chwili zorientował się, że ręka Namjoona jest wyprostowana, a on sam stoi z powrotem na ziemi. Laser, który młodszy chłopak ściskał w prawej dłoni, przeciął głowę robota na pół. Niebieskozielona krew strumieniami wypływała z jego rozprutego korpusu, który raz co raz traktowany był kolejnymi, krótkimi cięciami, które serwował mu Namjoon. Dopiero, gdy Yoongi odwrócił się w jego stronę, przestał. Chłopak wyglądał na zdziwionego tym, co właśnie zrobił.

- Idziemy - rozkazał od razu Yoongi. Chciał dodać coś jeszcze, podziękować, ale nie zdążył. Syk otwieranych drzwi po drugiej stronie wąskiego rzędu, w którym się znajdowali, przerwał jego tok myślenia. Nawet nie musiał patrzeć w ich stronę. Kolejne Bishopy zaczęły wylewać się z korytarza i iść, a właściwie to biec w ich stronę.

Złapał mocno Namjoona za ramię i pociągnął za sobą. Maź wylewająca się z robota, który tarasował im drogę, była klejąca i ich buty od razu oblepiły się nią, zostawiając na ziemi brudne ślady, ale nie przejmowali się tym. Musieli się stąd wydostać. Przeskoczyli nad nim i zaczęli biec w stronę wyjścia. Yoongiemu wydawało się teraz, że znajduje się ono o wiele dalej. Widział je już. Jeszcze kilkanaście metrów, jeszcze trochę. Zaraz będą za nim. Drzwi wciąż były otwarte, co zdziwiło go trochę; aż przystanął na chwilę, spodziewając się najgorszego. Wycelował w korytarz swoją broń i tyle wystarczyło. Jeden półobrót, ułamek sekundy i Namjoon, który wciąż był za nim, zniknął. Yoongi spojrzał w puste miejsce, w którym powinien się znajdować. W oddali widział roboty, które zbliżały się do niego z zaskakującą szybkością, ale po Epsilioninie nie było śladu. A potem zobaczył jego buty między półkami.

Drugi Bishop, o jasnej zielonkawej barwie, trzymał go za ramiona, ściskał je mocno, ale Namjoon ani drgnął. Stał wciąż twardo na ziemi, nie dając się podnieść. Yoongi wiedział, że Epsilianie są silni, każdy o tym wiedział, ale dopiero gdy widziało się to na żywo, ta informacja, wreszcie stawała się w jakiś sposób prawdziwsza i bardziej realna. Potężny robot, który dla niego samego wydawał się gigantem, nawet przy sporej posturze Namjoona, sprawiał wrażenie olbrzyma. Jego palce zaciskały się na ramionach młodszego chłopaka. Ściskały go mocno, coraz mocniej, Yoongi wycelował laser w stronę korytarza. Najpierw musi zająć się tamtą gromadą, postanowił. Pozostałe Bishopy były niecałe pięć metrów od nich.

- Yoongi - stęknął Namjoon. Laser przeciął pierwszego nadbiegającego w ich stronę robota i kolejnego. Niebieskozielona maź chlusnęła z jego głowy wylewając się na podłogę. - Yoongi! - krzyknął tym razem zniecierpliwiony, dając krok w tył. Bishop ruszył za nim. Młodszy chłopak zachwiał się, a razem z nim robot, który dopiero teraz zauważył Yoongiego wciąż zwróconego w stronę korytarza.

Wyciągnął w jego kierunku rękę, a potem zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Yoongi widział Namjoona, który odwraca się w jego stronę, wyrywając z uścisku robota swoje drugie ramię i wyciąga w kierunku Bishopa laser. Widział i inne roboty, których nieskończona fala wylewała się z wąskiego przesmyka między półkami, a potem wszystko raptem ustało, zatrzymało się jak stopklatka w filmie.

Yoongi czuł tylko gniew, nic więcej. Zalewał go. Czuł go w żołądku już od dawna, ale dopiero teraz eksplodował na dobre. To było nie fair, po prostu. Misja miała być spokojna i szybka, ale okazało się, że jest wręcz przeciwnie. I ok, może i mogli spodziewać się nawet Federacji, ale teraz szło im dobrze. Znaleźli to, co mieli znaleźć i mieli już wychodzić. To nie miało być tak, nie miało. Nie miało. Zasłużyli na to, żeby ta misja się udała.

Powtarzał sobie w głowie, czując jak frustracja i złość przejmuje nad nim kontrolę. Czuł ją w całym swoim ciele. W twarzy, koniuszkach palców, stopach, które mocno stały na ziemi. Czuł ją też poza swoim ciałem, wylewała się wszędzie.

Pierwszą jej ofiarą był Bishop Namjoona, który zawisł w powietrzu i jego kark złamał się pod nienaturalnym kątem. A potem wszystkie jego kończyny, które, gdy upadał, wydały dziwny, głuchy odgłos. Bishopy w korytarzu też mu uległy. W tej samej sekundzie. Jak na rozkaz zgięły się wpół i zaczęły zgniatać same w sobie. Do środka, w stronę żołądka, w stronę własnych kręgosłupów, które pękały z głuchym trzaśnięciem. Ich krew płynęła szybko i mocno, zalewając falą buty Namjoona, który stał najbliżej nich.

- Ja pierdolę - powiedział na głos. Dopiero wtedy Yoongi zobaczył co się stało. Magiczne kilka sekund gniewu wyparowało jak na zawołanie. Po nim został tylko chłód i ulga, której tak dawno nie czuł.

- To...- Namjoon szukał jakiegoś słowa. Czegokolwiek, ale widać było, że jest w za dużym szoku. - Jak? - spytał Yoongiego, który patrzył na swoje wciąż mrowiejące palce. Potarł je mocno i spojrzał w stronę młodszego chłopaka.

- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. 

a/n: to jest jakaś 1/3 tego rozdziału, jego drugą część wrzucę w czwartek :)

a jakby ktoś jeszcze nie słyszał, to zaczęłam publikować nowego ff (Dark Powers), którego możecie znaleźć na moim profilu (update drugiego rozdziału we wtorek)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro