2410.03.20 part V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wyjście z budynku było łatwiejsze niż wejście. Tym razem nie musieli niczego otwierać, ani kluczyć wśród niezliczonych korytarzy. Yoongi szedł z przodu, wciąż powtarzając tą samą odpowiedź.

- Nie wiem, ok?! - wydarł się wreszcie, przystając na chwilę. - Nie mam pojęcia, Namjoon! - nie wiedział, czy sam jest bardziej przestraszony, czy zdenerwowany.

- To musi... - mówił szybko Namjoon. - Być twoja mutacja.

- Albo sama stacja, pas Oriona albo cokolwiek co jest w tym sektorze - odparł szybko Yoongi i zatrzymał się znowu. Teraz muszą chyba iść w lewo. Lewo, postanowił i nie czekając na drugiego chłopaka, skręcił.

- To nie stacja je tak załatwiła i dobrze o tym wiesz. Nie byłbyś taki zdenerwowany - Namjoon podbiegł do niego. - Ty to zrobiłeś - kontynuował.

- Namjoon... - ton głosu Yoongiego przybrał ostrzegawcze tony.

- Wiesz, jak to kontrolować? - chłopak nie przestawał zasypywać go pytaniami. - Co czujesz jak...

- Namjoon! - nie wytrzymał znów Yoongi. - Przestań. Zadawać. Pytania. - wycedził.

- Czyli to jednak ty! - powiedział triumfalnie. - Od kiedy wiesz, że to umiesz? Jin wie? - pytał dalej podekscytowanym tonem.

- Pewnie, że nie wie! Ja sam nie wiedziałem! - krzyknął Yoongi, ale Namjoon nie wydawał się przestraszony, raczej zadowolony. Uśmiechał się do niego szeroko.

Byli już prawie przy wyjściu. Yoongi nie musiał nawet sprawdzać planu budynku, żeby to wiedzieć. Mgła była tu gęstsza, wokół walało się więcej osobistych rzeczy należących do byłych mieszkańców stacji i co chwila natykali się na jakieś ciała, na które chłopak wciąż nie był w stanie patrzeć. Za chwilę będą za zakrętem. Yoongi w ostatniej chwili zatrzymał się i złapał Namjoona za przedramię. O mały włos nie weszliby w strefę zagrożenia bez sprawdzenia wcześniej terenu.

- Zapomnijmy o tym, dobra - powiedział cicho spokojniejszym głosem. Musi się skupić. Obaj muszą to zrobić, jeśli mają uniknąć Federacji i wrócić bezpiecznie na Horizon.

- Ale... - próbował Namjoon.

- Nikomu o tym nie mów. Nawet Jiminowi - Yoongi spojrzał na niego i ścisnął mocniej przedramię. - Namjoon, ja nie żartuję.

- Ja też - odparł chłopak. - To duża sprawa. Jeszcze żadna z nowych ras nie wyewoluowała w ten...

- Jesteśmy na misji - przypomniał mu Yoongi. - Powiesz mi o tym później, ok? - spytał, starając się załagodzić sytuację. Młodszy chłopak patrzył na niego bez słowa, ale wreszcie skinął niechętnie głową. - OK - Yoongi puścił go i wyjął tablet.

Mapa najbliższej okolicy wczytała się od razu. Musi znaleźć patrol, o którym mówił mu przed wejściem do budynku Namjoon, ale jego myśli pędziły z tak zaskakującą prędkością, że nie był w stanie skupić się na tym zadaniu. Wszystko rozmazywało się w jedną, białą plamę i nie chodziło nawet o to, że wszystko zakrywała mgła.

Chodziło o niego samego. O jego krew, która wciąż buzowała w żyłach. Pełna jakiejś dziwnej ekscytacji, której nie był w stanie opanować i czegoś nowego. Świeżego i potężnego, czego nie potrafił zdusić. Wziął głęboki oddech. A potem kolejny, spokojny i wolny. Spojrzał znów na mapę. Tym razem było lepiej. Serce nie biło mu jak oszalałe, ale ta energia, to dziwne swędzenie gdzieś na granicy świadomości powracało w małych falach, drażniąc się z nim. Zagryzł mocniej zęby. Wzrok Yoongiego padł na jego własne buty obryzgane niebiesko-zielonkawą, krwiopodobną substancją. Widok zawieszonych w powietrzu, na ułamek sekundy, Bishopów od razu powrócił w jego myślach.

To on zrobił. On, powtarzał głos w jego myślach, walczący z tym drugim, który desperacko próbował go uspokoić i doprowadzić do porządku. Namjoon musiał tego nie zauważyć, bo sam zajął się analizowaniem mapy.

- Skanery pokazywały Federacyjny patrol w budynku po drugiej stronie placu. Szli po naszych śladach - powiedział młodszy chłopak. - Na podglądzie z satelity nic nie widać. Musieli wrócić do swojego statku.

- Możliwe - wydusił Yoongi, podchodząc do okna, które wychodziło na plac. Żółtawo-biała mgła oblepiała szybę i poza nią nic nie było widać na zewnątrz. Yoongi wziął kolejny spokojny oddech i zacisnął dłoń w pięść. To dziwne mrowienie nie ustępowało, ale było teraz lżejsze, jakby przytłumione. - Musimy opuścić to miejsce i spotkać się z Jiminem.

Jego wzrok przykuł czerwony rozbłysk światła, który odbijał się w szybie. Przez chwilę myślał, że to coś na zewnątrz, ale po chwili zorientował się, że to ich komunikatory rozbłysły na raz mocnym, czerwonym światłem.

- To Jimin - powiedział Namjoon, odbierając połączenie na swoim komunikatorze. Yoongi skinął mu lekko głową, ignorując swoje urządzenie. - Gdzie jesteś? - spytał od razu.

- Wciąż w szpitalu - odparł Jimin. Jego głos był lekko zniekształcony. - Macie wszystko?

- Wracamy - odezwał się Yoongi. Podszedł wolno do Namjoona i zabrał mu z ręki komunikator. - Jin się znalazł?

- Jeszcze nie, wysłałem mu wiadomość, ale jeszcze się nie odezwał - Yoongi zaklął w myślach. - I lepiej żeby się pośpieszył. Wy też - dodał.

- To znaczy? - spytał tym razem Namjoon.

- Wysłali drugą Selene - odparł chłopak spokojnym tonem. - Widzę ją jak krąży nad lądowiskiem, ale nie lądują - Tym razem Yoongi zaklął na głos i spojrzał na drugiego chłopaka.

- OK, siedź tam, schowaj się - rozkazał Jiminowi. I po chwili wahania dodał - My... będziemy niedługo. Bez odbioru - zakończył i rozłączył się szybko, nie dając Namjoonowi szansy na pożegnanie się. Wcisnął młodszemu chłopakowi do ręki urządzenie. - Wychodzimy - powiedział do niego i odbezpieczył broń.

Widoczność na zewnątrz wciąż była słaba. Mgła wylewająca się z otworów w ziemi wydawała się gęstnieć i przez pierwsze kilka metrów szli prawie po omacku. Gdyby nie sensory zainstalowane w kaskach, nie wiedzieliby nawet, jak wygląda droga przed nimi.

- Kurwa - Yoongi zaklął na głos. Gdzieś nad nimi słychać było charakterystyczny huk silników Selene. Nie widzieli jej, ale tego dźwięku nie dało się pomylić z niczym innym. Starszy chłopak schował się od razu za gruzowiskiem, ciągnąc za sobą Namjoona. Widział, że tamten chce zaprotestować. Powiedzieć coś, ale Yoongi uciszył go gestem ręki. "Siedź" - pokazał na migi. "Siedz" - powtórzył na wszelki wypadek i wychylił się zza rogu. Mimo tego, że mgła nie zelżała to stacyjny wiatr co jakiś czas rozdzierał jej kłęby, odsłaniając na chwilę plac przed nim. Zmrużył oczy.

Selene lądowała. Jej silniki odrzucały na boki wyglądające jak piana w kąpieli zbitki gazów. Gdy jej płozy dotknęły ziemi i rudawo-czerwony blask lamp zamontowanych pod nią zgasł, dwie sylwetki wyłoniły się z budynku stojącego obok. A jednak patrol czekał w środku. Yoongi spojrzał na swój skaner, a potem na ten trzymany przez Namjoona. Oba nic nie pokazywały. Ani statku, ani żołnierzy.

- Jin do Namjoona, odbiór - odezwał się zniekształcony głos Jina z komunikatora chłopaka. Yoongi spojrzał na niego ze złością.

- Dlaczego jest na głośnomówiącym? - spytał szybko i wyrwał mu go z pasa narzędziowego. Nerwowym ruchem ręki przyciszył urządzenie i przełączył sygnał na ich kaski. - Co? - powiedział cicho, odbierając połączenie.

- Yoongs? - Jin wydawał się zdziwiony.

- Co jest? Gdzie jesteś do cholery? - dodał szybko i wyjrzał znów zza rogu, żeby sprawdzić, czy patrol Federacji wciąż tam jest. Rozmawiali przy statku i póki co nie ruszali się. - Jin..

- Jestem z JK'em. Dalej jesteście w składzie? - spytał lekkim tonem. Yoongi czuł, jak znów rośnie mu ciśnienie. Zacisnął mocno wargi i pokazał Namjoonowi na swój tablet, a potem na lądowisko.

- Nie działa? - spytał go cicho chłopak. Yoongi pokręcił głową i odpowiedział Jinowi.

- Już wyszliśmy. Patrol zaszedł nam drogę - wyjaśnił. - Musimy obliczyć nową trasę, ale skanery nam padły.

- Serio? - spytał Jin, a jego głos nie wydobywał się już z głośników. Yoongi i Namjoon odwrócili się. JK i Jin wychylili się zza rogu i stanęli przed nimi.

W pierwszym odruchu Yoongi miał ochotę podbiec do nich i... właśnie, co? Jego ramiona uniosły się, a potem opadły, gdy tamci podeszli bliżej. Powinien ich ochrzanić. Zwłaszcza Jina, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Patrzył tylko na niego przez dłuższą chwilę, próbując coś wymyślić. Chciał się odezwać, powiedzieć coś, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nawet to dziwne mrowienie w palcach ustało, jakby wyczuwając jego niezdecydowanie. Na szczęście starszy chłopak dał krok do przodu i sam wykonał pierwszy gest. Przyłożył swoją rękę do kasku Yoongiego, a potem drugą na jego przedramieniu.

- Co ci się stało? - spytał Jin i rozmazał na kasku Yoongiego trochę krwi Bishopa. - Twoje buty...- urwał i spojrzał na Namjoona, który sam nie wyglądał lepiej.

- To długa historia - mruknął cicho Yoongi, spuszczając lekko głowę.

- Mieliśmy małe problemy w składzie. Nic wielkiego - odparł za niego Namjoon. - A ty gdzie masz kombinezon? - spytał JK'a i klepnął go w ramię. Chłopak mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi.

- Co? - spytał znowu.

- Było mu niewygodnie - odparł Jin lodowatym tonem i spojrzał na Jungkooka, który potulnie spuścił głowę. - Federacja chciała podłożyć ładunki wybuchowe w naszej Selene i... - westchnął. - I...Jungkook stwierdził, że się nimi zajmie.

- Jak to zajmie? - Yoongi poczuł, jak krew szybko uderzyła mu do głowy. Co ten dzieciak znowu zrobił? Jeśli uszkodził albo zaatakował kogokolwiek to będą mieli zaraz na głowie co najmniej pięć dodatkowych patrolowców Federacyjnych i przed nimi na pewno nie da im się uciec. Jeśli dowództwo główne otrzyma taki raport to już po nich...

- Stuknąłem tego i tamtego - mruknął. - I jeszcze tamtego - dodał po chwili.

- Miałeś nie używać broni! - ryknął na cały głos Yoongi. Namjoon od razu wyjrzał za róg, ale nie wyglądało na to, że patrol ich słyszał. Byli za daleko. - Mówiłem ci kilka razy o tym, zanim się rozstaliśmy. Żadnej broni, JK. Żadnej!

- Nie mówiłeś, że nie mam nie używać broni tylko, że mam nie robić nic nieprzemyślanego - zaczął się bronić chłopak. - A to było przemyślane. I nie używałem... ręką to wszystko było...

To wystarczyło. Furia, czysta i niedająca się powstrzymać zalała Yoongiego i nawet zaciskanie rąk i zagryzanie zębów nic nie dało. Czuł ją znów w żyłach, płynęła nieokiełznana i potężna. Wychodziła poza jego ciało. Poza jego samego i nie miał już nad nią kontroli. Wybuchła, jak reakcja w rdzeniu Horizon, zabierając tlen, oślepiając i niszcząc go od środka.

To nie było tak, że chciał zabić JK'a, urwać mu głowę, nie. Nie zrobiłby tego nigdy, ale w tym momencie miał na to ochotę. Może przeszło mu to przez myśl. Spontanicznie. To była jednak tylko myśl, taka, która nigdy miała nie zostać nawet wypowiedziana. Widział jednak, jak nogi chłopaka odrywają się od ziemi. Kamienie, które leżały wokół nich też to zrobiły. Mur, przy którym stali też.

Wtedy padły pierwsze strzały. Jin i Namjoon krzyczeli coś. Słyszał to wyraźnie, ale nie potrafił rozróżnić słów. Widział tylko ich gorączkowe ruchy i spojrzenie Jungkooka, który patrzył na niego z przerażeniem. Gdy ręce Jina przyciągnęły go do siebie, czuł się, jakby odzyskał raptem wszystkie zmysły i furia minęła. Węch, dotyk i nawet smak powróciły do niego tak szybko, że aż zapomniał, jak się oddycha. Mężczyzna obejmował go jednym ramieniem i wydawał polecenia, które nawet miały sens, ale Yoongi nie potrafił się do nich zastosować.

- Za mną - mówił Jin. - Niedaleko jest wejście do schronu - ciągnął go za sobą jak lalkę, która nie potrafiła chodzić.

Namjoon strzelał z broni do nadbiegającego patrolu i Yoongi chociaż bardzo chciał wiedzieć, co robi i jak wygląda sytuacja za nimi, to nie mógł skupić na nim wzroku. Wszystko płynęło. Przelewało się, tak samo moc, która uciekała od niego samego i pozostawiła go bez sił. Wiedział, że gdyby nie mocny uścisk Jina to leżałby płasko na ziemi.

- Jeśli tamci...jakby im się udało wysadzić naszą Selene, to nie mielibyśmy jak wrócić na Horizon - tłumaczył szybko JK, który biegł obok nich. - Nie mielibyśmy jak.. nie mielibyśmy - jąkał się.

- Otwieraj - Jin przerwał mu. - Zostaw go - dodał, odsuwając młodszego chłopaka od Yoongiego, który czuł się, jakby wypił o wiele za dużo. Przed sobą widział coś, co wyglądało, jak fontanna, a raczej jej resztki. Płaski, metalowy obiekt wcale nie wyglądał, jakby w jego środku miało się cokolwiek znajdować, ale było widać, że JK wie, o czym mówi Jin, więc Yoongi nawet nie protestował. Gdy znaleźli się w ciemnym i chłodnym pomieszczeniu i potężne, metalowe drzwi zamknęły się za nimi, poczuł się lepiej.

- Jesteś cały? - słyszał głos Jina, który zwrócił się do Namjoona. Chłopak zakręcał koło zabezpieczające podwójne, opancerzone drzwi.

- Tak - odparł i odwrócił się w ich stronę. Yoongi czuł na sobie jego wzrok i raptem poczuł się głupio. To była jego wina, dał się ponieść emocjom. Już miał otwierać usta. Przyznać się i powiedzieć prawdę, ale młodszy chłopak nie dał mu tej szansy. - Orvandil to przeklęte miejsce - powiedział Namjoon szybko i z przekonaniem. - Na asteroidzie są jakieś pola magnetyczne, które czasem robią takie rzeczy. Stąd ta krew - pokazał na swoje buty i na buty Yoongiego. - Wcześniej załatwiły kilka stacyjnych Bishopów. - Yoongi odetchnął cicho z ulgą.

Jin wyglądał jakby uznał tą odpowiedź za prawdziwą, ale jedno szybkie spojrzenie na JK od razu utwierdziło chłopaka w przekonaniu, że on nie kupuje tego wyjaśnienia. Ani trochę. Wciąż widział w jego oczach lęk, który aż jemu samemu zaczynał się udzielać.

- Co... - zaczął mówić cicho, nie spuszczając wzroku z dzieciaka. Coś nie grało mu w jego wyglądzie, ale nie potrafił powiedzieć co. - Co się stało z twoimi oczami?

- To moja mutacja - odpowiedział JK i słychać było w jego słowach strach. Bał się Yoongiego. Chłopak widział to po nim.

- Młody widzi w ciemnościach, ok? - dodał Jin zniecierpliwiony i machnął od razu ręką, gdy Namjoon zaczął dawać krok w ich stronę. - Tak, wiedziałem o tym, jeśli o to chcesz zapytać, a teraz możemy się stąd wydostać? Chcę już wrócić do domu.

***

Cisza na linii radiowej przedłużała się i Jimin coraz częściej łapał się na tym, że wygląda przez okno. Nie powinien tego robić. Nie powinien też chodzić w kółko, bo to do niczego nie prowadziło, ale nie potrafił czekać w bezruchu. Ostatnie logi załogi pokazywały, że wszyscy znajdowali się w okolicy składu i raptem ustały. Nie powinien się denerwować. Powtarzał sobie w myślach, że nie ma powodu do paniki. Stacja jest zniszczona, połączenie od początku było źle, a statek Federacji dodatkowo mógł je zakłócić.

Wyjrzał znów na zewnątrz. Druga Selene wylądowała na lądowisku zaraz obok ich własnej i wysiadło z niej trzech żołnierzy. Widział ich przez lornetkę. Badali teren, sprawdzali milimetr po milimetrze, a potem zaczęli wynosić coś ze środka swojego statku.

- Jimin? - zniekształcony głos Jina przerwał ciszę. Chłopak od razu złapał za komunikator.

- Gdzie jesteście?

- W korytarzach schronu - odparł chłopak. - Mamy słaby zasięg, więc nie denerwuj się jeśli nam przerwie.

- Nie denerwowałem - skłamał, przełykając głośno ślinę. - Idziecie już?

- Tak, ale mamy towarzystwo - tym razem odezwał się Namjoon. Jimin nie potrafił opanować lekkiego uśmiechu i uczucia ulgi, które zalało go od środka. Nie powinien się aż tak cieszyć, nie miał ku temu żadnych powodów, ale sama świadomość, że chłopak zaraz tu będzie poprawiała mu humor. - Patrol nas znalazł i biegną za nami górą. Co jakiś czas widzimy ich w ujściach kanałów wentylacyjnych

- Jak to? - spytał szybko Jimin. - Ich Selene jest już tutaj - powiedział słabym głosem.

- Chcą nas odciąć - usłyszał głos, który na pewno należał do Yoongiego. Był niski i słabszy niż zwykle, ale wiedział, że należy do ich kapitana. - Jin, czy są tu jakieś inne wyjścia? Musimy iść do samego końca? - spytał.

- Między szpitalem i lądowiskiem jest jedno - zawahał się Jin.

W tle słychać było zgrzyt metalu. Ktoś musiał otwierać grodzie do kolejnej części korytarza, ale wyglądało na to, że nie mógł ich zamknąć. Zamek nie chciał złapać magnesów i wydawał się w jakiś sposób naruszony. Jimin potrafił sobie je doskonale wyobrazić po samym ich dźwięku; prymitywne i niezautomatyzowane drzwi grodziowe, podwójne zbrojone i w teorii powinny być odporne na działanie lasera i bomb, ale w praktyce nie zawsze tak się działo. Jeśli już raz uszkodziło się zawiasy to trudno było je wyprostować, jeśli nie miało się odpowiedniego sprzętu. W środku wypełnione było dodatkowym kewlarem, który chronił je przed laserowymi przecinakami i dzięki temu ważyły swoje.

- W szpitalu też powinno być, jeśli nie zostało uszkodzone podczas bombardowania.

- Oni wiedzą, że tam jesteście - powiedział Jimin bardziej sam do siebie, obserwując wciąż przez lornetkę lądowisko i żołnierzy, którzy wkładali coś na podnośnik antygrawitacyjny. - Wiedzą - dodał już ciszej.

- Jimin, jak ciężki jest twój plecak? - spytał Yoongi. Jimin przybliżył lornetkę. Dwie osoby szły w jego kierunku. Próbował złapać ostrość i zobaczyć, co leży na środku podnośnika. - Jimin, odbiór - powtórzył Yoongi.

- Dość - odparł nieuważnie. Szli prosto w stronę wejścia do schronu. Musieli, to było jedyne logiczne wyjaśnienie. Widział je już za okopem z wetkniętą flagą Federacji. Zaraz czy to była... powiększył obraz

- Zostaw część benitoitów, ok? I zacznij już schodzić w stronę lądowiska. Pamiętasz to miejsce, które było przysypane i nie mogliśmy tamtędy przejść? Są tam okopy, w których...

- Uciekajcie - przerwał mu Jimin. Nie chciał tak zabrzmieć. Jego głos pełen paniki i strachu, ale nie potrafił teraz nad nim zapanować. - Wracajcie, skąd przyszliście! - wykrzyknął.

- Co się dzieje? - spytał go od razu Namjoon. - Jimin, odbiór?

- Idą do was - powiedział chłopak, wyrzucając z plecaka połowę zapasów. Zapiął go szybko i zaczął zbiegać po schodach.

- To wiemy...- odparł Jin.

- Mają bombę - wyjaśnił szybko młodszy chłopak, zeskakując nawet z trzech schodków na raz. - Typ Delta, te, które detonowali w podziemiach podczas walk - samo wspomnienie tej nazwy budziło w nim odruch wymiotny.

Delty były bronią biologiczną, którą Federacja używała na ostatnim etapie wojny. Były bardzo efektywne w wykurzaniu z ukrycia rebeliantów, a właściwie to w paraliżowaniu ich, bo to robiły. Obezwładniały ośrodek nerwowy, mikroskopijne igiełki, które wypuszczały przy okazji w powietrze, powodowały oparzenia tak bolesne i rozległe, że nie miało się szans w zetknięciu z ich toksyczną chmurą. Nie chroniła przed nim żadna maska, ani kombinezon.

- Jimin! Stój - powiedział szybko Yoongi. - Zaraz będziemy na wysokości szpitala. Czekaj na nas.

Młodszy chłopak przyśpieszył. Nie miał już czasu i wiedział o tym aż za dobrze. Obliczył szybko w głowie jak długo zajmie żołnierzom ustawienie wszystkiego i rachunek nie wyglądał najlepiej.

Zgodnie z procedurami odejdą z dwadzieścia metrów od drzwi wejściowych i tam podłożą ładunek. Dziesięć sekund na ustawienie zegara, muszą wrócić dwadzieścia metrów, potem na lądowisko i odpalić zdalnie ładunek. Miał niecałe dziesięć minut do wybuchu. Stwierdził to z przerażeniem i sprawdził szybko plan szpitala na swoim tablecie. Choćby chcieli to Namjoon i cała reszta nie zdążą wrócić do składu. Nie mieli szans. Oni nie mieli, ale nie mógł tego powiedzieć o sobie. Jimin wiedział, co powinien zrobić.

Wejście do podziemi powinno być na poziomie ogrodu, w strefie zbombardowanej, o której mówił mu wcześniej Jin. Musiał je tylko znaleźć i odciąć bombę od reszty podziemi. Znaleźć jakąś działającą grodź i ją zamknąć. Tylko tyle i aż tyle, ale to dawało im jakieś szanse na przeżycie. Zanim się zorientował, był już na poziomie ogrodu. Nawet nie pamiętał, jak tu się znalazł. Jego mózg musiał się wyłączyć w pewnym momencie i sam, jakby wiedziony przez niewidzialną siłę, znalazł się tuż u jego bramy. Zaczął skanować okolicę wzrokiem. Nic nie wyglądało na wejście do schronu; wszystko było spalone, a właściwie to stopione do czarnej skały. Nawet mury okalające ogród wyglądały, jak spływająca na ziemię szklista, półprzezroczysta masa. Wśród tych zniszczeń tylko jedna rzecz wydawała się wyglądać normalnie.

Fontanna stojąca na uboczu wyglądała na nienaruszoną i od razu przykuła wzrok Jimina, który podbiegł do niej i zaczął zdejmować z niej gruz. Widział już drzwi do schronu. Czerwone i chłodne w dotyku. Skały, którymi były przysypane, zaczepiały się rękawice, ale Jimin miał to teraz gdzieś. Ostre, wulkaniczne skałki nie odrywały się łatwo bez odpowiednich narzędzi, ale radził sobie. Podważał je i odrywał z trudem, starając się ignorować głosy pozostałych w swoim komunikatorze. Zaparł się nogami i pociągnął za wajchę, krzycząc przy tym głośno. Nie chciała ustąpić tak łatwo. Krzyknął jeszcze raz i pociągnął. Kolejny. Wreszcie drzwi otworzyły się z hukiem, a ze środka wydobyła się gęsta para.

- Kurwa - zaklął głośno, gdy przesłoniła mu wizjer.

- Jimin, odbiór! - Yoongi nie dawał za wygraną. Słyszał go w swoim hełmie, ale nie zamierzał odpowiadać. Rozłączył kanał i wszedł do środka.

Korytarz był ciemny i latarka na jego plecaku nie pomagała za bardzo. Wiedział, że powinien być ostrożny, więc powstrzymywał się przed pobiegnięciem, ale i tak co jakiś czas przyspieszał, gdy mgła na moment ustępowała. Biegł teraz pełnym pędem, bez rozglądania się. Używał jedynie mapy do nawigacji i niczego więcej, co było błędem, który zrozumiał dopiero, gdy natknął się na ścianę gruzu przed sobą.

Korytarz był zasypany, nie było żadnego przejścia. Miał już zamiar kląć, ale ujrzał u góry przesmyk. Nie był wielki. Mógłby powiedzieć nawet, że bardzo wąski i nikt o zdrowych zmysłach nie brałby nawet pod uwagę wspinanie się do niego i testowanie, czy da się przez niego przejść, ale Jimin był zdesperowany. Zdjął ostrożnie hełm z głowy i odstawił go na ziemię. Nie może go ze sobą zabrać, podobnie jak plecaka z cennym ładunkiem, który odstawił na bok. Nie da rady. Przejście jest za wąskie i nie mógłby się z nim przecisnąć. Wziął głęboki oddech.

- Nie jest źle - powiedział na głos. Dało się oddychać.

Wspiął się na pierwszy głaz, dał kolejny krok. Był coraz wyżej i wyżej i wreszcie złapał się ustępu i podciągnął na przedramionach. Sam się zdziwił, gdy znalazł się po drugiej stronie. I jeszcze bardziej, gdy zauważył obok siebie otwartą gródź, a za króciutkim korytarzykiem, kolejną. Podbiegł do tej najdalej i pociągnął ją do siebie. Drzwi chodziły ciężko i wolno i dopiero po chwili zorientował się, że magnesy w ramach nie łapały się. Jedyne co mógł z nimi zrobić to podłożyć coś pod nie i liczyć na to, że odpalona bomba nie odepchnie tego i nie otworzy drzwi na oścież.

Drugie drzwi wyglądały lepiej, stwierdził, odwracając się od tamtych plecami. Zamykały się, jeśli uda mu się je odpowiednio zabezpieczyć, powinny przetrwać wybuch bomby, a korytarze schronu, które znajdowały się za nimi będą bezpieczne.

Popchnął je lekko, uderzył w duży zielony guzik na ścianie i panel obok nich zabuczał radośnie. Magnesy zaczęły pracę. W ostatniej sekundzie skasował pieczętowanie ich i otworzył na oścież. Jeśli tamte nie wytrzymają wybuchu, te będą musiały wystarczyć. Jimin mógł zaryzykować. Wiedział o tym, ale nie był osobą, która była do tego zdolna. Za bardzo się bał, za wiele razy przegrywał w swoim życiu, żeby zrobić to znowu, więc wyszedł na zewnątrz i wrócił do zakrętu.

Zabrał z gruzowiska największy kamień, jaki znalazł i podłożył go pod najdalej wysunięte w stronę lądowiska drzwi. A potem przyniósł kolejny i kolejny. Pot spływał mu obficie po czole, nosie, szyi. Widział, jak upada na kolejne kamienie, które kładł w stosach. Nie był zadowolony ze swojej pracy. Za mało, podpowiadał mu mózg. Więcej, potrzebujesz więcej, ale Jimin wiedział, że nie może go słuchać. Nie ma czasu na więcej.

- Minuta - powiedział na głos.

Jeśli chłopaki nie posłuchali go, to powinni dotrzeć tu niedługo, pomyślał przelotnie. Może jeszcze zdążą mu pomóc w podkładaniu kamieni, ale jeszcze ich nie słyszał, chociaż nasłuchiwał cały czas ich kroków i krzyków. Wyszedł z korytarzyka i przyciągnął drzwi do siebie. Metal uderzył o metal, a one same odskoczyły od ramy. Gródź dalej stała otworem. Jimin dotknął ich i zaczął szybko badać wzrokiem i ręką. Nie wyglądała na uszkodzoną, wyglądała normalnie. Żadnych wgnieceń, elektryka działała, panel... jego serce podskoczyło, gdy jeden z jego palców zatrzymał się na spalonej powierzchni. Panel z tej strony nie działał.

- Dwadzieścia sekund - wiedział, że to jego własny głos, ale brzmiał tak obco. Tak nierealne. - Osiemnaście - dodał po krótkiej chwili.

Kiedy zdążyły upłynąć aż dwie sekundy? Czas płynął za szybko, o wiele za szybko. Ten pierwszy krok, który wykonał był nieśmiały. Mały i niepewny, ale jego ręka łapiąca za brzeg drzwi już taka nie była. Wybuch przyszedł wcześniej niż zakładał i dlatego złapała je mocniej niż zamierzała. Jimin wszedł do środka, zielony guzik został wciśnięty, a panel obok znów zabuczał radośnie, chociaż teraz brzmiało to w jego uszach bardziej jak płacz, a nie radość.

Kamienie zadrżały przy drugich drzwiach, odpadały jeden po drugim, a on sam przyciśnięty prawie płasko do ramy drżał i chował twarz w dłoniach. Nie chciał patrzeć. Na siebie odbijającego się w szybie drzwi, na Yoongiego, który jako pierwszy wypadł zza zakrętu i biegł już w jego stronę. A zwłaszcza na Namjoona, który był tuż za nim i nawet odepchnął mniejszego od siebie kapitana na bok. Chłopak chwycił za koło, które dodatkowo zamykało drzwi. Jimin pokręcił głową. Nie da rady. Za późno. Drżenie nie ustawało. Kamienie za nim odpadały jedne po drugich. Kolejne wstrząsy, silniejsze, mocniejsze przychodziły do niego z góry chociaż wiedział, że to niemożliwe.

- Przepraszam - powiedział wreszcie, patrząc na Namjoona, który w desperacji zaczął uderzać w szybę. Jimin zamknął oczy. Nie tak to sobie wyobrażał, zupełnie nie taki miał być jego koniec. Nie tak jasny, nie tak powolny. Otwierał oczy raz po raz, starając się przywołać do porządku, ale jasność nie pozwalała mu na to. Biel. Czuł ją wszędzie. W płucach pod paznokciami. Zalewała go powoli, dusiła, ciągnęła w dół. A potem czyjeś mocne ręce złapały go w pół i przyciągnęły do siebie. Nawet nie słyszał otwieranych drzwi. Dopiero krzyk Yoongiego ocucił go na chwilę. Hoseok, wołał Hoseoka. I zniknął, a potem nie było już nic. Tylko próżnia.

***

Na pokładzie nikt się nie odzywał. Namjoon wiedział, że powinien zająć się nawigacja statku, żeby Selene mogła bezpiecznie dotrzeć do celu. Do domu. Potrafił jednak tylko tępo wpatrywać się w konsoletę przed sobą. Cyfry w koordynatach zmieniały się szybko, podając ich nowe położenie. Licznik odległości między nimi a Horizon pokazywał coraz mniejszą liczbę.

Gdyby nie to, mógłby pomyśleć, ze stoją w miejscu zawieszeni w czarnej pustce, której zawsze tak nienawidził.

Teraz już nawet tego nie czuł. Miał wrażenie, ze jest pusty w środku zupełnie jak kosmos.

Ze słuchawek Yoongiego co jakiś czas dochodził do nich cichy głos Hoseoka, który pewnie przejął nawigowanie Selene. Dźwięk rozpoczęcia i zakończenia połączenia. Rozpoczęcie. Zakończenie. I nic więcej.

Kosmos zawsze był zbyt cichy. Jego dźwięków; nieustannego szumu, fragmentów dawno przebrzmiałych rozmów wypuszczonych w eter, które dla nikogo nie miały już żadnego znaczenia, nie dało się po prostu usłyszeć. Bez technologii kosmos był dla nich zamknięty i milczący. Nie było w nim już nic przyjaznego.

Namjoon wyprostował się na fotelu. Ściągnął mocno zastałe mięśnie ramion i przejechał ręką po włosach.

Ręka zapiekła go, jakby przed chwilą włożył ją do gorącego oleju. Resztki gazu musiał znajdować się również na drzwiach, które otworzył, zanim JK zdążył odciągnąć go od pomieszczenia. Nawet nie zauważył, że był wtedy bez rękawic. Nawet nie potrafił powiedzieć, czemu tak się stało. Kiedy i dlaczego je ściągnął.

Wyciągnął rękę przed siebie, dokładnie się jej przyglądając. Rana ciągnęła się po wewnętrznej stronie. Czerwonawa smuga przechodziła poprzez palce, przy ich opuszkach, lekka prawie niewidoczna, by wybuchnąć krwistą czerwienią i purpurą prawie na samym środku wewnętrznej strony dłoni. Dokładnie w miejscu, które zetknęło się z powierzchnią drzwi. Poparzenie znajdowało się dokładnie tam, gdzie jego skóra miała styczność z gazem.

Jimin nie miał nawet kasku. Namjoon zamknął na chwilę oczy i znowu zobaczył jego twarz. Nieruchoma, blada i spokojna.

Znowu spojrzał na swoją dłoń, na krwawą szramę podszytą żółtymi bąblami wypełnionymi osoczem. Podniósł ją do góry, starając się to zrozumieć. Coś bardzo ważnego.

- Taehyung, zgłoś się - nachylił się nad konsoletą, wywołując przez radio młodszego chłopaka. Odpowiedziała mu cisza, zakłócił ją tylko szelest munduru Yoongiego, który odwrócił się w jego stronę niespokojnie. - Taehyung, odbiór - powtórzył głosem, który zupełnie nie brzmiał jak jego.

Yoongi zmarszczył brwi i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Powstrzymać jakoś Namjoona, bo to nie był właściwy moment na rozmowę o Jiminie. To nie był właściwy sposób. Jednak nic nie zrobił.

- Tae... - zaczął znowu Namjoon, jednak dźwięk odebranego połączenia, przerwał mu w pół słowa.

- Tak? - usłyszeli po drugiej stronie zmęczony głos chłopaka. - Nie mogę teraz rozmawiać, Namjoon, jak dolecicie to... - westchnął, a w oddali usłyszeli jeszcze głos Jina. Namjoon nie był pewien, co mówi lekarz, ale mówił szybko, podniesionym, stanowczym tonem. - Muszę się teraz rozłączyć, Joonie - Taehyung brzmiał łagodnie i przepraszająco.

Ton jego głosu sprawił, że pytanie Namjoona znowu stało się zbitkiem fragmentów słów, myśli, które nic nie znaczyły. Na nowo musiał zrozumieć, o co tak naprawdę chciał go zapytać. I czy w ogóle zależało mu na poznaniu odpowiedzi.

- Taehyung... - zaczął znowu Namjoon powoli, zbierając rozsypane myśli. W głośniku usłyszeli niecierpliwe sapnięcie młodszego chłopaka, który nie zakończył jednak połączenia. Namjoon spojrzał jeszcze raz na swoja rękę. - Czym jest Jimin? - zapytał, kiedy w końcu jego myśli ułożyły się w spójną całość.

a/n: długi wyszedł znowu, ale może Wam tym zrekompensuje to, że w weekend raczej nie będzie updejtu :/ (po pierwsze, mamy huragan, po drugie muszę w końcu ogarnąć dupę i zrobić szkolenie bezpieczeństwa, bo inaczej nie będę mogła iść na wuef XD)

i tak z ciekawości - domyślał się ktoś? 

i jeśli się domyślał, to czego konkretnie? C:


  a/n: #jiminmazawszenajgorzej  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro