15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jimin nie planował iść za Namjoonem, kiedy skończyło się spotkanie, ale jakoś tak wyszło. Po prostu zaczęli iść w tym samym kierunku i zanim zorientował się, co się dzieje, znalazł się z drugim chłopakiem w ładowni. Namjoon szedł przed nim. Wolno, noga za nogą i Jimin przez całą drogę powstrzymywał się przed tym, żeby go nie wyminąć. To zdecydowanie nie było jego tempo. Gdy starszy chłopak minął stojącą po środku Selene, Jimin chciał w pierwszym odruchu spytać go, gdzie idzie, ale wtedy Namjoon skręcił w lewo i skierował się pod schody wejściowe, pod główny korytarz, który przed chwilą przemierzali. Zatrzymał się dopiero przed srebrnymi drzwiami.

- Ach - wyrwało się Jiminowi kiedy obserwował jak palce Namjoona sprawnie wbijają kod do pomieszczenia. Kompletnie zapomniał o jego istnieniu. Drzwi otworzyły się z ledwie słyszalnym sykiem i od razu uderzył ich zapach nowości wydobywający się z sali, którą nazywali potocznie obserwatorium.

Jeszcze nikt od początku misji tu nie był. Półkoliste pomieszczenie mimo swojej szumnej nazwy nie było za wielkie. Miało zaledwie kilkadziesiąt metrów kwadratowych i gigantyczne okna, które tak naprawdę były monitorami zajmującymi całą powierzchnię ściany naprzeciwko wejścia. Obok wejścia znajdowały się stacje z komputerami, a zaraz przed oknami ławy. Podczas załadunku Horizon to właśnie tutaj zarządzano całą akcją, a potem już nikt z niego nie korzystał.

- Nigdy nie chciałem iść do Akademii - powiedział Namjoon, siadając na jednej z ław. Odwrócił się plecami do drugiego chłopaka, który wciąż stał w drzwiach. Gdy tylko się odezwał, monitory zapaliły się i zaczęły transmitować obraz spoza statku. Jimin aż wstrzymał oddech. Nie spodziewał się zobaczyć pasa asteroid tak blisko siebie. - Tak naprawdę to... to - Namjoon zawahał się. - Nigdy mnie nie ciągnęło tu, do gwiazd - dodał już prawie szeptem. Jimin przez chwilę wahał się, co zrobić. Podejść bliżej, czy dalej stać w wejściu, gapiąc się po prostu na drugiego chłopaka. W końcu podjął decyzję. Dał jeden nieśmiały krok, a potem drugi. Wreszcie stanął obok niego.

- Ale jest...jesteś tu - poprawił się. Z przyzwyczajenia chciał użyć formy grzecznościowej, ale jakoś po rozmowie w kantynie i po tym, że prawie przez całe spotkanie trzymali się za ręce, nie potrafił. Już nie - Coś musiało cię tu ciągnąć, skoro jesteś na Horizon

- Ojciec - odparł Namjoon z uśmiechem, jednak wcale nie wyglądał, jakby był zadowolony. Wręcz przeciwnie. Im dłużej Jimin się mu przyglądał, tym bardziej dochodził do wniosku, że wygląda to jak grymas bólu. - To głównie był mój ojciec, a potem kiedy zacząłem wygrażać mu, że ucieknę do dżungli... - i znów na jego twarzy pojawiał się ten dziwny uśmiech, którego młodszy chłopak nie mógł rozgryźć. - Moja matka - dokończył i spojrzał na Jimina.

- Dżungli? - zdziwił się młodszy chłopak. Zajął miejsce obok Namjoona. - Na Epsilion jest jakaś dżungla?

- Głównie dżungla. Czasem zdarzy się jakaś rzeka albo jezioro, ale poza tym wszędzie są drzewa i góry - odparł. - Nie chodziłeś na geologię planet? - Jimin wzruszył ramionami. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Czasem chodził, ale nie za bardzo uważał. Wolał w tym czasie pisać prace na zaliczenie z innych przedmiotów. Jakoś nigdy nie interesowała go za bardzo, ale nie zamierzał tego mówić drugiemu chłopakowi. Postanowił szybko zmienić temat.

- Jak udało im się ciebie namówić na Akademię? - kiedy zadał to pytanie, sam zdziwił się, że faktycznie interesuje go odpowiedź Namjoona.

- Po prostu zapakowali mnie na statek razem z innymi reprezentantami kolonii i tyle - odparł drugi chłopak. Podwinął jedną nogę pod siebie, żeby wygodniej usiąść. - Mój ojciec jest zarządcą kolonii - dodał, co powiedziało Jiminowi więcej niż chciał wiedzieć. - Musiałem dać przykład jako jego syn - zaśmiał się krótko, ale nie było w tym śmiechu humoru. Raczej żal, co Jimin odkrył z zaskoczeniem. - Zawsze mówił mi, że takie są warunki wymiany intelektualnej z Ziemią. Za to, że przetransportowali tu pierwszych kolonistów, musieliśmy spłacać wobec nich dług, wysyłając co jakiś czas reprezentację kolonii do Akademii. Nigdy... - zająknął się. - Nigdy nie podejrzewałem, że za tym może kryć się coś więcej.

- Buntowałeś się - stwierdził Jimin. Dopiero kiedy Namjoon spojrzał na niego, zorientował się, że powiedział to na głos. - Czytałem twoje akta - dodał, co nie brzmiało wcale lepiej. Aż sam się skrzywił, gdy zorientował się, co zrobił. Starszy chłopak uśmiechnął się do niego.

- Czytałeś je? - spytał wciąż uśmiechając się, a Jimin złapał się na tym, że go nie słuchał. Jego wzrok przykuły dwa zagłębienia w policzkach chłopaka. Dołeczki, podsunął mu pomocnie mózg, za co był mu wdzięczny. Teraz widział już tylko je. Idealnie okrągłe, idealnej wielkości. Jimin miał wrażenie, że ich średnica była dokładnie rozmiaru jego palca wskazującego. Aż zmrużył oczy, przekrzywiając głowę i próbując ocenić ich szerokość. Zerknął na swoje palce, a potem znów spojrzał na twarz chłopaka i na jego dołeczki. Nie mógł od nich oderwać wzroku. Gdy powoli zniknęły z jego twarzy, nieomal nie zaprotestował.

- Nie wiem - odpowiedział nieuważnie. Chyba nie była to dobra odpowiedź, bo brwi Namjoona powędrowały do jego linii grzywki, więc Jimin postanowił szybko zmienić swoją taktykę - Nie. No skąd? - poprawił się, co musiało być dobrą odpowiedzią, bo Namjoon znów się uśmiechał. Tak, zdecydowanie były średnicy jego palca wskazującego. A będąc przy palcach i rękach. Jimin zadecydował, a właściwie to profesjonalnie ocenił, że nawet gdyby chciał, to nie mógłby przykryć całej twarzy Namjoona swoją ręką. Potrzebowałby dwóch, jak nie więcej. Chociaż nie miał więcej.

- Są dostępne w sieci wewnętrznej - odparł Namjoon. Już się nie uśmiechał, co Jimin przyjął z lekkim żalem. W sumie nie powinien mu się dziwić. Nie mieli teraz powodów do radości. Starszy chłopak westchnął lekko i spojrzał na ekran przed nimi. Ulysses majaczył gdzieś przed nimi. Mimo że nie było go widać, Jimin był prawie pewien, że czuje jego obecność. To było dziecinne i naiwne, wiedział o tym, bo statek nie może ich obserwować. Co prawda akurat ten miał na tyle jakiejś świadomości, że teoretycznie mógł to robić, ale Jimin wcale nie czuł się przez to mniej samotny w tej bezkresnej przestrzeni. Wręcz przeciwnie. Zagrożenie było teraz bardziej realne i bliskie. Nie było już teraz tylko fantazją. A poza tym, coś innego czaiło się w ciemności i zbliżało się w ich kierunku. Federacja i jej świta, która jeśli podejmą złą decyzję, zmieni ich życia na zawsze.

- Będzie dobrze, Namjoon - powiedział po dłuższej chwili. Naprawdę bardzo chciał w to wierzyć. Starszy chłopak skinął lekko głową, ale nie wyglądał na przekonanego. - Namjoon - powtórzył, co dopiero przykuło uwagę starszego chłopaka. Gdy obrócił w jego stronę głowę i znów ich spojrzenia spotkały się, Jimin uśmiechnął się słabo.

***

Strach zawsze był motorem napędowym Yoongiego. Towarzyszył mu i właściwie każdemu na stacji od zawsze. Urządzenia podtrzymujące życie na Atlancie, od kiedy pamiętał, miały problemy z działaniem, a system wczesnego ostrzegania właściwie nie istniał. Czasem o tym, że w którejś części stacji nie było tlenu albo grawitacja przestawała działać, dowiadywali się po czasie. Kiedy już nic nie można było zrobić.

Ciemne, opuszczone korytarze, których metalowa podłoga skrzypiała niebezpiecznie, gdy razem z innymi dzieciakami ze stacji zapuszczali się w nieużywane części Atlanty. Te odcięte od użytkowania z powodu licznych awarii. Ryzykowali, rzucając sobie wyzwania, by iść jeszcze dalej i odnaleźć już zapomniane części dawnych budynków i nieistniejące ogrody. Miejsca znane im tylko z opowieści. Szukali śladów po tej dawnej Atlancie, na którą przylecieli ich przodkowie. Tej, z których ich dziadkowie i rodzice byli kiedyś tacy dumni, a oni już nie mogli być.

Projekt polegający na tworzeniu nowych stacji kosmicznych, które nie będą pełniły funkcji handlowych, badawczych czy militarnych, okazał się nieopłacalny i zakończono go przed czasem. W jego ramach powstały tylko dwie z planowanych dziesięciu stacji. Serenity i Atlanta. Oficjalnym powodem zawieszenia programu była troska o kolonistów i zbyt duże negatywne oddziaływanie na ich struktury DNA. Ryzyko. Ryzyko na Atlancie zbyt często stawało się synonimem śmierci. Jednak oni tam nadal byli, bo w przeciwieństwie do Serenity, na Atlancie nikt nigdy nie dał sygnału do powszechnej ewakuacji.

Dlatego Yoongi postanowił sobie, że bez względu na to wszystko wyjedzie ze stacji tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. I już nigdy tam nie wróci. Wiedział, że nigdy nie będzie tęsknił za swoim domem.

Akademia była najprostszym rozwiązaniem. Najszybszym. Nigdy nie starał się po to, żeby czegoś dokonać, tylko żeby go nie wyrzucili. Nie miałby do czego wracać. Dlatego teraz nie czuł wielkiego żalu, kiedy sam pozbawił się stanowiska. Czuł tylko strach, ten sam strach, który lata temu zmotywował go do wstąpienia na Akademię. Lęk przed tym, że w jego głowie znajduje się coś, co w każdej chwili może pozbawić go wszystkiego. Jednak oprócz niego było coś więcej. Gniew, bo Federacja nie miała do tego prawa. Inni koloniści dostawali planety, bazy badawcze, nowe, lepsze światy, a Atlanta nie dostała nic oprócz zobowiązań i konsekwencji. On nie dostał nic poza tym.

I teraz ten gniew kazał mu coś robić, podejmować decyzje związane z ryzykiem i odpowiedzialnością, której Yoongi nigdy nie lubił. Był tak bardzo wściekły, że zamiast odpruć belki i symbole Federacji, najchętniej rozszarpałby cały mundur na strzępy. Zniszczył i spalił jak wszystko na statku i wszystko, co należało do Federacji.

- Nadal masz focha? - zapytał Jin, jakby Yoongi robił aferę o nieoddany t-shirt, a nie o to, że ma w głownie bombę, a jego najlepszy przyjaciel nie raczył go nawet ostrzec. Były przyjaciel i to nawet nie najlepszy, poprawił się w myślach. Yoongi nie miał najlepszych przyjaciół.

- Mogłeś mi po prostu powiedzieć! - nie wytrzymał w końcu i krzyknął, a rana pod żebrami zabolała go tak bardzo, jakby ktoś znowu wbił w nią nóż. - Przecież nic nie mogliby ci zrobić - dodał już spokojniej, krzywiąc się lekko.

- Nie mogłem, Yoongi. Tłumaczyłem ci już - powtórzył chłopak łagodniej, jakby mówił do dziecka. - To nie jest takie proste.

- Nie masz racji, Jin - zacisnął usta w wąską linię i skupił się na odpruwaniu belek porucznika. - Ludzie mają prawo wiedzieć o takich rzeczach.

- Ok, i co właściwie mogą z taką wiedzą zrobić? Co, jeśli w kolonii znajdzie się chociaż jedna osoba, która będzie chciała się z tego powodu zbuntować? I znajdzie sojuszników, bo zawsze znajdą się osoby gotowe do walki bez względu na powód. A odpowiedzialność za ich bunt poniosą wszyscy. Uważasz, że ta jedna osoba miała prawo decydować o ich życiu? A właściwie śmierci? I to nie miłej, bezbolesnej śmierci, tylko gwałtownej, spowodowanej jedną z bardzo nieprzyjemnych chorób. Uważasz, że to byłoby fair? - Yoongi jeszcze mocniej zacisnął usta i pochylił głowę. Oczywiście, że tak nie uważał, ale on nie był jedną osobą z kolonii, która chciała się zbuntować, tylko przyjacielem Jina, a przyjaciół się nie okłamuje.

- I co się niby zmieniło? - to było głupie pytanie i doskonale wiedział, że do każdej rozmowy z Jinem powinien przygotować się taktycznie, bo w innym przypadku wyjdzie na idiotę, ale teraz mu nie zależało. Wszystko go bolało, Jin był kłamcą, a na dodatek nie mógł odczepić tej cholernej belki od munduru.

- Nie wysłali niszczycieli, żeby nam pogratulować, a Ulysses i chipy to nie jest powód, dla którego warto ginąć.

- I tak jesteś zdrajcą - mruknął, starając się nie myśleć o tym, że leki przeciwbólowe powoli przestają działać.

- A ty znowu jesteś dramatyczny - Jin wzruszył ramionami, siadając wygodniej na fotelu. - Chcesz już swoje leki?

- Nic od ciebie nie chce - mruknął i poczuł się jeszcze gorzej, bo wiedział, że przyjaciel drugi raz go o to nie zapyta. W dodatku on sam okazał się strasznym sadystą, bo kazał Namjoonowi brać udział w misji, na której chłopak nie miał żadnego dostępu do leków. Nic dziwnego, że nie poszło mu zbyt dobrze. Cud, że w ogóle przeżył. Musi go teraz naprawdę nienawidzić.

- Yoongi... - Jin zaczął znowu, wahając się przez moment, szukając odpowiednich słów i drugi chłopak z satysfakcją uznał, że nie może ich znaleźć.

- Nie - powiedział na wszelki wypadek kategorycznym tonem. W dodatku udało mu się wreszcie pozbyć wszelkich śladów Federacji ze swojego ubrania. Miejsca, z których odpruł naszywki, były ciemniejsze i odznaczały się lekko na kapitańskiej bluzie. Wyblakną, pomyślał, uspokajają się, z czasem zupełnie wyblakną.

- Cierpienie uszlachetnia - Jin wzruszył ramionami i włączył swój tablet. Yoongi wiedział, że to tylko taka gra i drugi chłopak czeka, aż on złamie się pierwszy, ale on się nie da. Nie tym razem.

Od kiedy podjął decyzję o opuszczeniu szeregów Federacji, co miało miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej, jego uczucia i poziom pewności siebie przypominały sinusoidę. I chociaż jeszcze kilkanaście minut temu był pewny, że wszystko się jakoś uda, znajdzie wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, bo przynajmniej ma statek i to naprawdę dobry statek, to teraz negatywne emocje zaczynały wracać i podsuwały mu najczarniejsze scenariusze.

Zdjął z kolan bluzę, wygładził ją palcami i odłożył ją ostrożnie na łóżko. Wstał wolno, starając się w pełni kontrolować swoje ruchy i wyraz twarzy, bo nie chciał pokazywać Jinowi swoich słabości. Wołał się z nimi zmierzyć sam. Yoongi poczekał, aż drzwi od łazienki zamkną się za nim z cichym sykiem i usiadł na brzegu wanny, z całych sił zaciskając palce na jej krawędzi. Czuł, że jego dolna warga zaczyna się trząść, a przez głowę zaczęło przelatywać tysiące myśli, ale żadna z nich nie chciała połączyć z inną, by stworzyć chociaż zarys jakiegoś planu. Mógł tylko patrzeć na swoje dłonie, które również drżały lekko.

Nie da rady. Po prostu nie uda mu się, kurwa, z tym wszystkim poradzić. Nie może się z tym zmierzyć i to teraz, kiedy został już zupełnie sam. Najwyżej z tym dziwnym dzieciakiem, który próbował go zabić.

Nawet nie zauważył, że drzwi łazienki rozsunęły się znowu, dopóki nie poczuł, jak ktoś obejmuje go lekko i głaszcze po plecach. Trochę sztywno, nieporadnie, zupełnie nie jak Hoseok i za krótko. Jedna część Yoongiego chciałaby, żeby Jin został blisko niego odrobinę dłużej, ale druga miała ochotę kopnąć go w piszczel, bo był w końcu podłym kłamcą i zdrajcą.

- Wiem, że jesteś zły - westchnął Jin, z wahaniem przesunął rękę na jego ramię. - I obaj wiemy, że nie masz racji - dodał.

Młodszy chłopak powstrzymał się od parsknięcia, ale tylko dlatego, że nie miał już siły się kłócić. W dodatku wszystko go bolało i nie był pewny, czy to z powodu rany, czy może ktoś już aktywował tego cholernego chipa w jego głowie.

- Chcesz znać moją odpowiedź teraz, przed spotkaniem? - zapytał Jin zupełnie nieoczekiwanie, a Yoongi jeszcze mocniej zacisnął palce. Nie był na to gotowy. Nie był gotowy na to, że Jin go zostawi, chociaż od początku się z tym liczył. Wiedział, że jego przyjaciel ma do czego wracać, a jego status społeczny, jakikolwiek by nie był, pozwoli mu się wywinąć od odpowiedzialności. Zresztą, nie zrobił nic złego i zasługiwał na to, żeby mieć normalne życie. - Yoongi? - Jin klęknął przed nim, kładąc mu ręce na kolanach.

- Jasne... jak wolisz - powiedział, starając się brzmieć obojętnie. Wolno nabrał powietrza, krzywiąc się, kiedy znowu coś go zakuło pod żebrami.

- A potem zgodzisz się wziąć leki i położyć się na trochę? - Yoongi nawet nie zamierzał odpowiadać. - Musisz przestać udawać, że jesteś w świetnej kondycji.

- Matko, Jin, czego ty właściwie ode mnie chcesz? - nie wytrzymał w końcu. - Nie musisz mi mówić, że mam dbać o siebie, brać witaminy i w ogóle... muszę udawać wiele rzeczy, a ta wcale nie jest najtrudniejsza - warknął, trąc oczy, które strasznie go szczypały z niewyspania albo od jakiejś nieznanej choroby, na którą właśnie umierał.

- W porządku - ton Jina znowu się zmienił, był teraz chłodniejszy, rzeczowy. Dobrze go znał z rozmów w kwaterze głównej, kiedy starszy chłopak miał do zakomunikowania coś, co nie podlegało dyskusji. Tym razem Yoongi nawet nie zamierzał dyskutować. - Zostanę na twoim statku pod jednym warunkiem - zastrzegł starszy chłopak spokojnie. - Chcę technologię biostatków dla siebie - powiedział z zacięciem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widział. - Nie możemy jej z nikim dzielić, musi zostać na Horizon, nie możemy jej sprzedać. Nie możemy sobie pozwolić na wyciek informacji.

- Kto niby chciałby... - zaczął Yoongi z powątpiewaniem, ale zdał sobie sprawę z tego, że Jin ma rację. Ulysses a raczej to, czym się stał, mogło zmienić technologię budowania statków, zmienić taktykę prowadzenia wojen. Mogło być bronią, jaka nigdy wcześniej nie powstała. - Co... co chcesz z nią zrobić?

- Zrozumieć - wyjaśnił krótko. - A jeśli będzie taka potrzeba, użyć przeciwko Federacji - dodał, podnosząc się powoli. Młodszy chłopak lekko kiwnął głową. W gruncie rzeczy nie miał najmniejszego pojęcia, co mogliby zrobić z tą technologią, a sprzedanie jej na czarnym rynku od początku wydawało się szalonym pomysłem. I prawdopodobnie mało opłacalnym.

- Zgoda - wzruszył ramionami.

- I JK'a, to fascynujący obiekt badań - Yoongi podniósł głowę z niedowierzaniem, już prawie zaczął wierzyć w to, że jego przyjaciel traktuje pacjentów jak ludzi.

- Chcesz go razić prądem i trzymać w laboratorium? - zapytał, podnosząc głowę. Było trochę lepiej. Ucisk pod żebrami zelżał i chociaż nadal czuł, jak pulsujący, piekący ból rozchodzi się falami po jego ciele, to przynajmniej trochę łatwiej mu się oddychało.

- Czy kiedykolwiek zrobiłem ci coś takiego?

***

Gdy spotkanie się skończyło, Taehyung siedział jeszcze długo w tej samej pozycji. Czekał, aż wszyscy opuszczą kantynę. Najpierw wyszedł z niej Namjoon, a potem Jimin, który wystrzelił za mężczyzną jak torpeda kiedy tylko tamten zniknął za zakrętem. Potem Jin i Yoongi. Ręka w rękę, ramię w ramię. Byli tak zsynchronizowani, jakby byli jedną osobą. Taehyung jęknął cicho, trąc oczy, a wtedy Hoseok podniósł się ze swojego miejsca i również opuścił stołówkę. Nie wiedział, jak długo siedział podparty na ramionach, wgapiając się w trójwymiarowy model przed sobą. Nanoroboty wciąż pracowały w tkance trupa na holograficznej symulacji. Namnażały się, rozrastały, a razem z nimi choroba, której skutki było widać już na zewnętrznej siatce modelu. Żółta plama była coraz jaśniejsza, coraz większa, aż bolała go od tego głowa. Znów jęknął na głos i wstał od stołu. Wziął głęboki oddech.

Fakty były takie. Nic nie zagrażało jemu i Jiminowi. Wróć, to nie był fakt. Raczej teoria, w którą chciał wierzyć. Taehyung od zawsze wiedział, że jego DNA było dla Federacji cenniejsze niż wszystkich innych pomiotów, jak potocznie nazywano mieszkańców innych planet, więc mógł zakładać, że wszystko będzie w porządku, jeśli Yaochi i Zeus przylecą nawet za godzinę. Jednak biorąc pod uwagę to, co odkryli i jak wyglądała naprawdę sytuacja z Ulyssesem, musiał rozważyć też inne rozwiązania. Oparł się o stół i wyłączył hologram jednym ruchem ręki. Aż sam ze zdziwieniem odkrył, ile było agresji w jego ruchu. Gdyby model był prawdziwym człowiekiem, uderzyłby go. Mocno, aż do krwi. Tak jak miał ochotę uderzyć Jina, kiedy odpowiadał na pytania tym spokojnym i opanowanym tonem. Taehyung nie powinien tak się denerwować, wiedział o tym doskonale. Ta cała historia z chipami nie dotyczyła go bezpośrednio, ale nie potrafił opanować złości. Chciał porozmawiać z Jiminem na ten temat, ułożyć jakoś swoje myśli w jedną logiczną całość, ale wiedział, że chłopak był zajęty teraz kimś innym, co w pewien sposób jeszcze bardziej go wkurzało. Znów jęknął głośno sfrustrowany. Podszedł do replikatora i nalał sobie herbaty. Po kilku łykach zdał sobie sprawę, że to dziś on miał zmianę przy karmieniu nowego lokatora.

Yoongi zdjął z ich grafików wszystkie obowiązki, ale Taehyung wątpił, żeby i ten został skasowany z jego kalendarza. Szybko zamówił pierwszy lepszy zestaw śniadaniowy i zapakował wszystko na tacę. Gdy stanął z nią przed drzwiami dawnego pokoju Jina, był nawet wdzięczny za to, że jednak miał, co dzisiaj robić. Nawet jeśli było to karmienie naburmuszonego nastolatka. Miał przynajmniej jakieś zajęcie i nie musiał na razie myśleć nad tym, co stanie się, kiedy Federacja dotrze już na miejsce.

Zanim wszedł do pokoju, upewnił się jeszcze, sprawdzając na na ekranie zainstalowanym na zewnątrz, że JK siedzi na łóżku i nie czai się na niego gdzieś za rogiem. Dopiero kiedy komputer dał mu sygnał, że wszystko jest w porządku i nie ma żadnego zagrożenia, nacisnął przycisk obok drzwi. Chłopak siedział na łóżku, nawet nie obrócił się w stronę Taehyunga, kiedy ten wszedł do środka. Nawet gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, nie ruszył się ani na milimetr. Siedział wciąż skulony pod kocem i patrzył przez bulaj.

- Dzień dobry? - odezwał się Taehyung i postawił jedzenie na biurku. - Jak...Eeee...- zająknął się. Nigdy nie był za dobry w pogawędkach i nie wiedział właściwie, jak powinien się zachowywać i zajmować dzieckiem, którym w jego oczach był JK. Jimin powiedział mu tylko, że powinien być miły i cierpliwy, a reszta się jakoś ułoży. Taehyung nie radził sobie z tym za bardzo, ale widział sporo filmów w swoim życiu i miał nadzieję, że to wystarczy. - Jak się spał...- nie dokończył kolejnego zdania, bo JK odwrócił się w jego stronę gwałtownie.

Taehyung wstrzymał oddech. Mógłby dać sobie ramię odciąć, że zobaczył w jego oczach srebrny błysk, który przygasł równie szybko, jak się pojawił. Był bezpieczny, wiedział o tym dobrze, ale jego szybko bijące serce zupełnie się z nim nie zgadzało.

Musiało mu się zdawać. Chłopak wyglądał normalnie. Jak wielki, przerośnięty ziemski królik. Nic strasznego, nic niebezpiecznego, ale Taehyung miał wciąż ochotę krzyczeć do komputera, żeby uaktywnił opaskę, ze środkiem usypiającym, którą założył młodszemu chłopakowi Jin. Dopiero kiedy JK ziewnął przeciągle, Taehyung pozwolił sobie na głębszy oddech.

- Gdzie Jin? - pierwsze pytanie nowego pasażera zbiło go z tropu, ale szybko odzyskał fason.

- Zajęty - odparł. Wątpił, żeby to była prawda, ale nie wiedział, co chłopak robił teraz, zwłaszcza, że nie mieli już żadnego grafiku zajęć. Być może siedział w laboratorium, ale Taehyung szczerze w to wątpił. Raczej kłócił się z Yoongim. Na to się zanosiło podczas całego spotkania.

- Miał mi przynieść śniadanie - powiedział JK oskarżycielskim tonem. Taehyung poczuł, że ból głowy wzmaga się. Zdecydowanie nie przepadał za dziećmi.

- Dziś moja pora na przynoszenie ci jedzenia - odparł i podsunął bliżej tacę. - Jedz, znasz zasady - dodał i usiadł na krześle. - Nie wyjdę stąd, póki nie skończysz.

- Jin powiedział rano, że przyniesie mi za godzinę śniadanie - JK dalej siedział w tym samym miejscu. Nie wyglądało na to, żeby zamierzał się ruszyć. Taehyung pozwolił sobie na przewrócenie oczami. - Minęła godzina i czterdzieści cztery minuty. Gdzie jest Jin? - pytał dalej.

- Zajęty - Taehyung odparł tak spokojnym tonem, że aż sam siebie zaskoczył. - Po prostu jedz. Przecież nie zatrułem tego jedzenia.

- No nie wiem...- Jk odparł niewyraźnie, zasłaniając twarz kocem. Obserwował dłuższą chwilę Taehyunga bez słowa. Jego wzrok jednak coraz częściej padał na tacę, co starszy chłopak zauważył od razu. Zaraz się podda. Taehyung widział to w jego ruchach. W końcu JK wydał z siebie pomruk, którego starszy chłopak nie potrafił rozszyfrować i wolno podszedł do biurka, ciągnąc za sobą pościel.

- Co się mówi? - spytał Taehyung, kiedy JK zajął miejsce naprzeciwko i bez słowa zaczął wpychać sobie do ust kawałki jakiejś źle zreplikowanej, białej bułki. - Co się mówi? - powtórzył, ale JK wzruszył ramionami, nie odpowiadając na jego pytanie.

Taehyung westchnął. Przez chwilę żałował, że nie wziął ze sobą żadnego tabletu, żeby poczytać coś albo pograć, zanim drugi chłopak nie skończy, ale gdyby Yoongi się dowiedział o tym, to pewnie musiałby wysłuchiwać jego narzekać do końca swoich dni. Podparł się na ręce i zaczął rozglądać po pokoju. Jin zabrał ze sobą nawet leżankę, która stała w rogu. Żaden dywan ani część umeblowania, która była przenośna nie została na swoim miejscu. Pokój naprawdę wyglądał jak cela.

- Skąd wiedziałeś, ile czasu minęło? - spytał wreszcie i spojrzał na JK, który przestał jeść. Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na Taehyunga. - Powiedziałeś, że minęła godzina i czterdzieści minut. Skąd wiedziałeś? Nie masz tu żadnego zegarka.

- Po prostu - JK wzruszył ramionami i sięgnął po wodę. Wypił ją duszkiem i odstawił szklankę na biurko. Taehyung powstrzymał się przed kolejnym komentarzem dotyczącym manier chłopaka. Był gorszy niż banda Heliosańczyków podczas obchodów noworocznych. Zmarszczył tylko nos i odchylił się do tyłu. - Nie jesteś stary - powiedział JK. Taehyung spojrzał na niego kątem oka.

- Pardon?

- Twoja twarz. Wyglądasz... jak ja - wyjaśnił chłopak i machnął szybko ręką przed swoją głową. - Nie powinieneś być starszy?

- Co ty ćpasz, dzieciak? - Taehyung wyprostował się i znów położył ręce na stole. JK przekrzywił lekko głowę w bok. Widział, jak wzrok drugiego chłopaka przesuwa się po jego ustach, a potem po podbródku.- Pewnie, że nie jestem stary. Mam dopiero dwadzieścia trzy lata. Ile myślałeś?

- Czterdzieści - powiedział bez zastanowienia JK. - Albo pięćdziesiąt - Taehyung zaśmiał się krótko.

- Ta zielona śniedź z Ulyssesa chyba ci porozwijała zwoje mózgowe - mruknął pod nosem tak cicho, że drugi chłopak tego nie dosłyszał. - A ty ile masz? Dwanaście? - powiedział już głośniej.

W sumie już dawno miał ochotę go o to spytać, ale JK do tej pory nie był zbyt rozmowny. Półsłówka, którymi operował nie wnosiły do sprawy Ulyssesa nic nowego, a Jin zakazał im zadawania zbyt prywatnych pytań. Dopóki chłopak sam nie będzie gotowy na opowiadanie o swojej przyszłości, mieli na niego nie naciskać. Lekarz bał się, że JK wycofa się jeszcze bardziej i to, co osiągnęli do tej pory, będzie nie do odrobienia. Jina jednak nie było tu teraz, a Taehyung wątpił, żeby, jeśli podejmą decyzję o dezercji, JK został z nimi na statku. Jeśli coś się stanie i samopoczucie ich nowego pasażera się pogorszy, nie będzie to jego problem.

- Osiemnaście - odparł chłopak po dłuższym momencie. Taehyung już przestał liczyć na odpowiedź. Serce aż podskoczyło mu z zaskoczenia. - Za dwa tygodnie.

- To niemożliwe - powiedział na głos. Nie to, że wątpił w teorię Jimina o tym, że Ulysses spędził w czarnej dziurze kilkanaście lat, kiedy tu minęło zaledwie kilka godzin. Po prostu ta teoria, w jego głowie, wciąż była teorią, a nie popartym danymi faktem. - Gdzie jest twój statek? - spytał, chociaż wiedział, że jeśli Jin się dowie o tym, dostanie gorsze cięgi niż od Yoongiego. - Kto jest kapitanem twojego statku?

- Przecież dobrze wiesz, jaka jest odpowiedź - odparł JK zdumiewająco spokojnym tonem. - Mama dużo mi o tobie opowiadała, Kim Taehyung. Jesteś drugim pilotem oraz drugim inżynier na czas trwania misji Horizon...

- Skąd...- zaczął mówić, ale jego komunikator odezwał się, przerywając jego wypowiedź. To był Jimin. Chciał się spotkać. - Skończyłeś już? - spytał Taehyung, wstając gwałtownie od stołu. Nie czekając na odpowiedź, zaczął zgarniać szybko wszystko na tacę. - Wrócimy do tego - powiedział, zatrzymując się w połowie kroku do drzwi. JK uśmiechnął się do niego. Gdy drzwi zamykały się za Taehyungiem, mignęła mu tylko machający ręką JK, a potem chłopak znów zaczął iść w stronę łóżka.

***

- Gotowy? -zapytał Jin, bez pukania, otwierając drzwi łazienki, w momencie, w którym Yoongi właśnie kończył zapinać swoją marynarkę. Bez wojskowych naszywek i naramienników wyglądała trochę dziwnie i obco, ale nadal była jego. Teraz nawet bardziej niż wcześniej.

- Tak - sam się zdziwił swoją odpowiedzią. Nadal nie miał planu i większego pojęcia, co powinni zrobić, ale jego nastawienie z "wszyscy wkrótce zginiemy", po odpowiedniej dawce leków przeciwbólowych i śnie dłuższym niż cztery godziny, zmieniło się na "jakoś to będzie".

- I nie tarmoś tej grzywki. Wszyscy wtedy widzą, że jesteś zestresowany - syknął Jin, kiedy wyszli na korytarz.

- Ale ja jestem zestresowany - zaprotestował, machinalnie sięgając do swoich włosów, przez co dostał po łapach od starszego chłopaka.

- Oni nie muszą tego wiedzieć i na pewno nie chcą - Jin wzruszył ramionami. - Jesteś w końcu kapitanem, zachowuj się odpowiednio.

- Nie jestem już kapitanem - Yoongi pokręcił głową. W całej tej sytuacji trudno mu było znaleźć coś pozytywnego, ale gdyby już musiał to zrobić, na pewno uznałby za to stratę swojego stanowiska. A mimo wszystko było mu trochę smutno.

- Wszyscy, którzy przyszli na spotkanie, zrobili to tylko dlatego, że uważają cię za swojego kapitana i bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie, dla nich nadal nim będziesz - stwierdził Jin tak niezobowiązującym tonem, jakby mówił o pogodzie albo tym, co zjadł na śniadanie. - Też tak uważam.

- Nie będą to tłumy - mruknął Yoongi, chociaż nie potrafił ukryć, że słowa przyjaciela sprawiły mu przyjemność. Bo jeśli nawet w kantynie nie zastaną absolutnie nikogo, to o uznanie Jina zawsze się starał. To jemu zawsze chciał udowodnić, że może być w czymś dobry, nawet jeśli nie jest z Keplera, nie wygrał w loterii genowej i nie ma wśród swoich przodków nikogo wybitnego.

- Możesz być zaskoczony - Jin stanął obok wejścia do kantyny, puszczając go przodem. Yoongi miał trochę nadzieję, że zastanie tam większość załogi Horizon, chociaż bał się ich pytań o rozwiązanie całej sytuacji, o plan na teraz, na przyszłość. Nie był na nie gotowy, nie miał na razie żadnych odpowiedzi. A kiedy weszli do kantyny i zobaczył wbite w siebie spojrzenia, nie mógł nawet wmówić sobie, że może się oto martwić później.

- Namjoon... -zaczął Taehyung, trochę zażenowany. - On... - gdy Yoongi już miał powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Namjoon nie musiał tu być, to była jego decyzja, usłyszał charakterystyczne dudnienie metalowej podłogi gdzieś w oddali. - ...spóźni się, sir - dokończył chłopak. A spóźniony Namjoon, łapiąc gwałtownie powietrze, zajął miejsce przy stole.

- W takim razie jesteśmy już wszyscy - Yoongi usiadł, starając się ignorować puste krzesło, na którym zwykle siedział Hoseok.

a/n: z czystej ciekawości, kogo lubicie najbardziej?

fun fact #1: Hoseok i Yoongi, wg. pierwotnego planu mieli się zejść w tym rozdziale

fun fact #2: po 15 rozdziałach nadal nie wiem, czy powinno się pisać "Ulysses" czy "Ulysess". obstawiam pierwszą wersję, ale w ff możecie spotkać obie :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro