17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n: ktoś pamięta mój ulubiony hasztag?

Ulysses miał w sobie coś, co budziło respekt. Coś, co kazało Jiminowi podchodzić z szacunkiem do zniszczonego statku i powodowało, że czuł napływające do oczu łzy, kiedy gdzieś w głębi korytarzy odzywał się kolejny, głuchy jęk. Nigdy wcześniej nie był równie blisko umierania.

Jimin wiedział, czym jest śmierć. Zetknął się z nią zdecydowanie zbyt wiele razy w swoim życiu, ale umieranie istoty, która jest tego w pełni świadoma, widział po raz pierwszy. Prawie czuł jego rozpad. A już na pewno wyczuwał jego strach za każdym razem, kiedy gasło światło. Zatrzymywał się wtedy pod ścianą korytarza, otwierając szeroko oczy i próbując zobaczyć w ciemnościach swoje ręce, chociaż wiedział, że nie zdoła tego zrobić. Czekał, aż JK złapie go za jedną z nich, żeby poprowadzić we właściwym kierunku. Jednak nawet wtedy nie był w stanie zweryfikować, czy faktycznie idą we właściwą stronę i mógł tylko zaufać chłopakowi.

Taehyung w jednym miał rację, bez względu na to, jak długo Jimin analizował i układał w głowie plan misji, wszystko przestawało mieć sens po wylądowaniu na Ulyssesie. Bez względu na to, ile treningów czy odpraw miałby za sobą, żadna z nich nie byłaby w stanie przygotować go na spotkanie z tym statkiem.

- Tutaj - młodszy chłopak wskazał głową na jeden z korytarzy, który wiódł między przeszklonymi pomieszczeniami. Za szklanymi ścianami, które popękały od naprężeń i wyglądały jakby lada chwila miały rozpaść się na miliony kawałków, stały metalowe półki z doniczkami pełnymi uschniętych, pożółkłych roślin.

- Jesteś pewny? - Jimin zawahał się. Laboratoria botaniczne nie były czymś rzadkim na statkach badawczych, ale raczej nie znajdowały się w okolicy maszynowni. Rośliny potrzebowały wilgoci, której zdecydowanie nie lubił wrażliwy sprzęt znajdujący się w sercu statku. JK wolno skinął głową, przyglądając mu się uważnie. - W porządku - zaryzykował Jimin, chociaż nie do końca mu wierzył. Pomyślał przelotnie o małym pistolecie, który miał przytroczony do buta i poczuł się trochę pewniej. Prawie bezpiecznie.

JK nie kłamał. Faktycznie zaraz za laboratorium botanicznym znajdowała się maszynownia. Była ogromna i znajdowało się w niej wszystko, co tylko mógłby wymyślić. Przez chwilę stał w progu, próbując wyobrazić ją sobie bez powyginanych, metalowych drzwiczek, zwisających z sufitu sparciałych kabli i częściowo spalonych konsoli.

Znowu był zaskoczony tym, że w ogóle ktoś pomyślał o przydzieleniu go na taki statek. Na pewno nie był na tyle dobry, na pewno na roku byli znacznie lepsi od niego, którzy bardziej zasługiwali na ten przywilej. A on nie tylko miał pełnić służbę na Ulyssesie, on miał go zniszczyć.

- No idź już - burknął za nim zniecierpliwiony chłopak, popychając go lekko do przodu.

- Już, już, jasne - Jimin poprawił na ramionach ramiączka plecaka. - To po prostu... no wiesz... - zaczął tłumaczyć. - Miałem tutaj pracować i... - wzruszył ramionami. Nie chciał mówić JK'owi, że po zakończeniu misji na Ulyssesie prawdopodobnie jego rodzinna planeta już nie będzie istnieć i właściwie trochę traktował ten statek jak swój przyszły dom. Jednak z drugiej strony to był dom młodszego chłopaka. Jedyne miejsce, jakie znał, więc w porównaniu z nim nie miał prawa do rozczulania się nad sobą. - W każdym razie... poszukam przekaźników - zakończył niezręcznie, kiedy chłopak usiadł przy jednym ze stanowisk, kręcąc się na fotelu. Na szczęście tutaj nie było prawie żadnych ciał. Jimin zauważył tylko kilka ludzkich kształtów przy drzwiach do pomieszczenia z głównym napędem i jedno obok punktu specjalnego.

- Jak masz na imię? - zapytał w końcu młodszy chłopak, przechylając lekko głowę. Patrzył wprost na Jimina, który pod jego spojrzeniem znowu poczuł się nieswojo. JK nie wyrażał emocji w takim stopniu, jak inni ludzie. Przypominał w tym trochę Jina, którego Jiminowi też nigdy nie udało się rozgryźć. - Nie słyszałeś? Kim Taehyung przedstawił mi się od razu.

- Słyszałem - wytarł ręce w skafander, zostawiając na nim czarne, oleiste smugi. - Jimin - odpowiedział w końcu.

- Aha - JK nie spuszczał z niego wzroku i Jimin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że go ocenia. I niespecjalnie mu się to podobało, bo miał wrażenie, że wynik nie będzie dla niego zbyt korzystny. Z westchnieniem wrócił do przerwanej pracy, nie mógł się tym teraz przejmować. - Kim Taehyung nie jest twoim bratem - Jimin zamarł na chwilę. Oczywiście, wszyscy mniej lub bardziej podejrzewali, że on i Tae nie byli prawdziwym rodzeństwem, ale jeszcze nikt nie powiedział mu tego wprost.

- Jest moim bratem - odpowiedział cicho, koncentrując się na swoim zadaniu. Nie mógł przejmować się teraz niczym innym.

- Nie jesteście ze sobą spokrewnieni - kontynuował JK swobodnie. - Nie jesteście do siebie podobni.

- Nie jesteśmy spokrewnieni. Masz rację - wyjaśnił spokojnie. Nawet nie wiedział, czemu tak go to irytowało. Przecież od zawsze wiedział, że Taehyung nie jest jego biologicznym bratem i że nie ma biologicznej rodziny. To nie był problem, a przynajmniej do tej chwili Jimin nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest to problem.

- Ale... nazywasz go bratem - młodszy chłopak podszedł bliżej i oparł się o konsolę.

- Co nie zmienia faktu, ze jest moim bratem - Jimin sięgnął po płytę główną. To miejsce dla niego było jak najlepszy sklep z zabawkami i nawet gadanie JK'a nie potrafiło tego zepsuć. Pod warunkiem, że nie myślał o trupach.

- Też mogę mieć brata na waszym statku? - zapytał JK niespodziewanie. Jimin uśmiechnął się lekko. To pytanie trochę go uspokoiło, rozluźnił się nawet, bo do tej pory wszystkie jego mięśnie były spięte i gotowe na odparcie ataku. Może faktycznie JK nie miał złych zamiarów i nie był złem wcielonym, a bronił się tylko tak, jak przypuszczali.

- Myślę, że tak - powiedział ostrożnie, mając tylko nadzieję, że chłopak nie będzie chciał się zaprzyjaźnić z Taehyungiem, bo to mógł być niekoniecznie najszczęśliwszy wybór. Jednak JK nie kontynuował tematu

- Musisz go wyłączyć. W sensie...mój dom - powiedział cicho, gdy Jimin zabezpieczył i schował do plecaka ostatnie, potrzebne części. Miał ochotę zabrać stamtąd znacznie więcej, ale musiał być rozsądny. - Potem zajmiemy się moimi sprawami.

- OK - westchnął starszy chłopak, kierując się do drzwi zabezpieczających rdzeń. Jeden z najważniejszych punktów specjalnych znajdował się właśnie tutaj. Kiedy go włączy, energia z rdzenia zostanie rozesłana po całym statku. Ostatni punkt specjalny to tylko włączenie detonatora. Formalność. I to wszystko.

To było zbyt proste, pomyślał Jimin, uruchamiając konsolę. Niszczenie czegoś tak złożonego nie powinno być takie łatwe, trwać tak krótko. Kiedy na ekranie komputera pojawiały się kolejne rzędy cyfr oznaczają komendę doprowadzenia energii do poszczególnych układów, co w końcu doprowadzi do samozniszczenia statku. W korytarzach włączyło się żółte, pulsujące światło. Znak do rozpoczęcia ewakuacji załogi. Wrak wydał kolejny trzask, a ze ścian posypały się ciemnoczerwone płatki rdzy.

- JK... - Jimin od początku czuł lęk Ulyssesa, ale dopiero teraz poczuł jego gniew.

***

Nie pozostało nic innego, jak czekać. Taehyung prawie od razu po tym jak Selene opuściła hangar, poszedł do maszynowni i poza Yoongim na mostku nie było nikogo. Hoseok jeszcze nie wrócił z ładowni i póki co to sam siedział za sterami i trzymał wartę. Musiał przyznać, że był zmęczony, tak jak wszyscy na statku, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek musiał w pełni się skupić. Obudzić.

Leki Jina działały i miał wrażenie, że zaraz zaśnie, więc ratował się kawą z replikatora, która podobno smakowała jak gówno, jak to powiedział kiedyś Jin, ale Yoongiemu nie robiło to żadnej różnicy. Nigdy nie pił prawdziwej kawy, nigdy nie próbował prawdziwego jabłka, żadnego warzywa, czy nawet mięsa, więc nie miał porównania. Poza tym podobno jego kubki smakowe, tak jak wszystkich stacyjnych, nie były w pełni rozwinięte, więc tym bardziej nic nie tracił. Gdyby nawet kiedyś udałoby mu się spróbować czegoś ze słynnych ogrodów Keplera czy Gliese 32 to i tak nie czułby żadnej różnicy. Jabłko wciąż miałoby fakturę podobną do zmielonego plastiku, a mięso byłoby wodniste i miało metaliczny posmak. Jeśli kawa, którą trzymał w ręku, smakowała jak gówno i była kwaśna, nie miał o tym pojęcia. Odstawił ją na brzeg stacji i odchylił się lekko do tyłu, przymykając na chwilę oczy.

- Jimin cię zamorduje - powiedział Hoseok, wchodząc do środka. Yoongi zerknął na niego kątem oka i od razu się wyprostował.

- Co proszę? - spytał, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi młodszy chłopak.

- Kawa na konsoli - Hoseok machnął ręką w stronę stacji Taehyunga, przy której siedział Yoongi - Jeśli ją wylejesz, to cię zamorduje. Nie żartuję.

- Jestem kapitanem, nic mi nie zrobi - mruknął pod nosem w odpowiedzi, ale posłusznie zabrał ją z blatu. Upił mały łyk, a potem już trochę większy. Nie, wciąż nie rozumiał, o czym mówił Jin. Hoseok odchrząknął niezręcznie i usiadł przy swoim stanowisku. Zapiął wolno pasy, przez chwilę poprawiał fotel, nie mogąc zdecydować się na żadne ustawienie. Yoongi znów spojrzał na ekran przed sobą. To było dziwne, to nie miało być tak. Już pożegnał się z Hoseokiem w myślach, pogrzebał ich związek, znajomość i pogodził się z tą stratą, ale chłopak siedział tu przy nim i Yoongi nie wiedział, jak się zachować. Z tego co mógł zauważyć, Hoseok też miał ten problem.

- Taehyung...- zaczął młodszy chłopak, ale nie dokończył pytania.

- Będzie w maszynowni, dopóki JK i Jimin nie wrócą - odpowiedział na niezadane pytanie Yoongi. - Ja mogę pilotować jak coś.

- No tak, masz licencję - odparł Hoseok i zaraz dodał. - Namjoon w sumie też, i Jin. Każdy w sumie na statku musi umieć trochę latać - zakończył niezręcznie. Yoongi skinął głową.

- Racja - powiedział.

- Racja - potwierdził Hoseok i spojrzał w bok. I znów ta niezręczna cisza, od której aż dźwięczało w uszach. Yoongi odstawił kawę na blat przed sobą, zbierając się w sobie. To już czas, żeby zadać to pytanie.

- Dlaczego? - spytał. W sumie miał zapytać o to, dlaczego Hoseok został, ale zrezygnował z wypowiedzenia drugiej części zdania na głos. To pytanie odnosiło się do wielu rzeczy w ich sytuacji i na wszystkie chciał znać odpowiedź, więc skrócił je do jednego słowa. Dlaczego Hoseok został? Dlaczego go zostawił? Dlaczego Federacja zrobiła to, co zrobiła? Dlaczego Ulysses utknął tam, gdzie utknął na tyle lat? Dlaczego Hoseok wciąż go ignoruje? Dlaczego, dlaczego, dlaczego. Nabrał nerwowo powietrza w usta, gdy cisza się przedłużała. Wreszcie wstał niepewnie z fotela i stanął obok fotela Hoseoka. - Dlaczego? - powtórzył.

- To trudne...- powiedział wreszcie Hoseok. Wciąż na niego nie patrzył. Złapał tylko mocniej stery za brzegi i wypuścił wolno powietrze. - Co chcesz wiedzieć, Yoongi?

- Wszystko - odparł zgodnie z prawdą starszy chłopak. Być może nie powinni tego robić teraz. Przeprowadzać tej rozmowy, kiedy inni byli poza Horizon. Nie był to odpowiedni na to czas, ale czy kiedykolwiek był?

Życie na statku zawsze oznaczało niedoczas. Na sen, na jedzenie, na spanie. Zawsze gdzieś czaiło się zagrożenie i trzeba było być maksymalnie skupionym. Nie można było pozwolić sobie na błędy i rozproszenie, ale z drugiej strony, jeśli teraz tego nie zrobią to nigdy nie nadejdzie bardziej odpowiedni moment. Może to był ostatni moment, żeby odpowiedzieć na jakiekolwiek pytania. Obydwaj to wiedzieli. Hoseok odpiął pas i dopiero wtedy odwrócił się w stronę Yoongiego.

- Bałem się - przyznał bez ogródek. - I dalej się boję tak naprawdę...- Yoongi patrzył na drugiego chłopaka z góry. Widział wciąż tylko czubek jego głowy i nic więcej. Położył mu ostrożnie rękę na ramieniu i gdy młodszy nie zareagował, klęknął przed nim.

Hoseok wciąż nie patrzył na niego, tylko na czubki swoich własnych butów, a może jego butów. Yoongi nie widział jego twarzy spod przydługiej grzywki, która zasłaniała mu oczy. Może za bardzo nadwyrężał swoje szczęście, nie powinien robić kolejnego kroku, ale nie zamierzał już udawać, że mu nie zależy. Założył młodszemu chłopakowi kosmyk włosów za ucho i dopiero wtedy Hoseok zareagował.

- Dlaczego? - teraz to on zadał to pytanie. Jego rozszerzona wersja pewnie brzmiałaby; dlaczego Yoongi nie odszedł? Dlaczego odchodzi teraz? Dlaczego mu wciąż zależy?

- Bo się nie boję - odparł Yoongi i ze zdumieniem odkrył, że to prawda.

***

Rdza sypiąca się z sufitów przypominała śnieg, który Jimin widział kilka razy, kiedy jeszcze mieszkali na ziemi. Brunatny i ciężki, gdy rozpuścił się na skórze, powodował silne oparzenia. Pamiętał, jak bardzo żałował kiedyś, że zapomniał zabrać do szkoły czapkę i szalik.

Rdza nie była zimna, nie wyżerała też skóry, nie zostawiała na jej powierzchni czerwonych, długo gojących się ran, jednak przy każdym ruchu wzbijała się znowu w powietrze i mimo szczelnie zasuniętych kombinezonów i masek, znajdowała sposób, by dostać się do ich nosów, ust i oczu.

Ulysses musiał przejrzeć ich plan, bo po uruchomieniu czwartego miejsca specjalnego, zanim jeszcze zdążyli cokolwiek zrobić, zmieniło się ciążenie na statku, a płyty ścienne zaczęły trzeć o siebie ze zgrzytem. To była tylko kwestia czasu, kiedy wszystkie systemy podtrzymywania życia przestaną działać. Od dłuższej chwili, która wydawała się Jiminowi wiecznością, siedzieli w laboratorium botanicznym. Duże, masywne stoły stanowiły całkiem dobrą ochronę, gdy wyłączała się grawitacja.

- Kontrola termiczna już nie działa - zauważył Jimin, wyjmując z włosów kawałki szkła. JK wytarł rękawem mokrą od potu twarz, rozmazując na niej resztki rdzy i krwi. Odłamki okien poraniły go mocno, chociaż Jimin z ulga stwierdził, że nie były to głębokie rany.

- No - przyznał młodszy chłopak niemrawo, na chwilę zamykając oczy. Wyglądał na zmęczonego, a kiedy tak siedział zupełnie bez ruchu, nie wydawał się kimś, kto byłby w stanie zabić połowę załogi Horizon. Jimin miał przeczucie, że gdyby JK naprawdę się uparł, mógłby zabić ich wszystkich, chociaż w swojej obecnej sytuacji wolał się nad tym zbytnio nie zastanawiać.

Nagle młodszy chłopak podniósł się szybko i rozejrzał niespokojnie po pomieszczeniu. Kawałki szkła odkleiły się od jego rękawów i spadły na ziemię. Jimin przez chwilę wpatrywał się w nie tępo, a potem przeniósł wzrok na JK'a, który nasłuchiwał czegoś niespokojnie. Jimin też wytężył słuch, jednak nic nie usłyszał. Ulysses nie wydawał już żadnych dźwięków. Nawet dudnienia, do którego już zdążył się przyzwyczaić. Było podejrzanie cicho.

- Nie ruszaj się stąd - powiedział szeptem JK, poprawiając wpadające do oczu włosy. - Daj mi broń - wyciągnął rękę i machnął nią szybko w niecierpliwym geście.

Jimin zawahał się. Dostał rozkaz zakazujący mu to robić i oczywiście powinien go przestrzegać z bardzo wielu powodów, nie tylko tych formalnych. Jednak teraz JK z bronią czy bez niej stanowił podobne zagrożenie i to wcale nie największe na statku. Wolnym ruchem odpiął od pasa swój oficjalny pistolet i podał młodszemu chłopakowi, wychylając się ze swojego schronienia pod stołem. Nadal miał ten od Namjoona, a JK mógł przecież znaleźć na Ulyssesie całe mnóstwo broni. Mógł go zabić na wiele sposobów i bez niej.

- Mogę iść z tobą - Jimin nieszczególnie miał ochotę na spacery po szalejącym statku, ale nie chciał zostawać sam. Bał się, że kiedy coś się stanie, nie będzie nikogo obok. Niestety, JK pokręcił głową i pobiegł w stronę drzwi.

- Zostań! - powiedział szybko, odwracając się w drzwiach. - Pocz...Pocze...- zająknął się - Poczekaj na mnie tutaj, zaraz wrócę! - dodał i zostawił Jimina w laboratorium.

Starszy chłopak wpatrywał się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym był przed chwilą JK. Naprawdę miał nadzieję, że chłopak wróci. Powoli wyczołgał się spod stołu i zaczął rozglądać po pomieszczeniu. Póki co Ulysses milczał. Grawitacja była stabilna, może odrobinę za mocna i pewnie odpowiadałaby bardziej Namjoonowi, ale dało się normalnie chodzić. Jimin obszedł stół, biorąc głęboki oddech. Zapach trupów nie był tu tak silny, jak w pozostałej części statku. Owszem, coś cuchnęło mocno, ale gdy wziął kolejny oddech, stwierdził ze zdziwieniem, że powietrze przesiąknięte jest zapachem ziemi. A może to było tylko wspomnienie? Może skojarzenie z zapachem, który pamiętał, po podłoga pełna była rozbitego szkła i ziemi z poprzewracanych doniczek. Nie był tego pewien, na Ulyssesie nie był pewien niczego.

Jimin podszedł do komputera znajdującego się przy głównym stanowisku. Wyglądał, jakby rozerwał go jakiś wybuch, ale postanowił rozkręcić konsolę na wszelki wypadek i sprawdzić jego płytę główną. Nie liczył na zbyt wiele, ale może dzięki pamięci innej stacji udałoby im się zyskać więcej informacji na temat losów Ulyssesa. Oczywiście, kiedy już wrócą na Horizon.

Gdy klękał przed nim ze śrubokrętem w ręce, statek zadrżał znowu. W pierwszym odruchu złapał swój skaner i zaczął sprawdzać poziom radiacji, dlatego kiedy coś wyłoniło się zza drzwi, a potem zmieniło się gwałtownie ciążenie, nie był przygotowany. Był zbyt zajęty sprawdzaniem tabel, a kiedy uniósł się raptem w powietrze razem z całą metalową płytą, której się trzymał i coś uderzyło go w piersi, zaczął krzyczeć. Wyjął nawet laser i wycelował w cień, który odbił się od płyty, której użył jak tarczy, a potem do pomieszczenia wpadł JK.

- Nie strzelaj! - ryknął. Jimin spojrzał na niego. Jego palec był na spuście i celował dalej w cień, który zawył głośno, gdy grawitacja wróciła do normy. Jimin przesunął rękę w bok i wypalił, gdy opadł na ziemię, a razem z nim kawałki szkła, doniczek i metalu. - Przecież mówiłem, nie strzelaj!

- Sorry - wymamrotał, patrząc, jak JK w kilku długich krokach podchodzi do rogu pomieszczenia i otwiera szafkę, obok której strzelił. Przez chwilę majstrował coś przy niej, klnąc głośno. Jimin nie wypuszczał broni z ręki, obserwując uważnie każdy jego ruch. Gdy chłopak wreszcie wstał i odwrócił się w jego stronę, Jimin aż otworzył usta ze zdziwienia.

- Co? - spytał, gdy JK wyminął go, trzymając w rękach ogromnego, czarnego kota, który najwyraźniej nie chciał być wcale trzymany i wyrywał się, miaucząc głośno. Tak naprawdę to nawet nie było nawet miauczenie, bardziej buczenie i prychanie. Jimin jeszcze nigdy nie widział prawdziwego kota poza zoo, ale nawet w zoo były rzadkością. - Kot?

- Masz problemy ze wzrokiem? - odparł pytaniem na pytanie JK. Podał mu kota i zabrał mu z ręki śrubokręt. - Musisz trzymać go za kark i drugą rękę podłożyć pod dupę - wyjaśnił ekspercko i klęknął obok konsoli, której metalową obudowę wcześniej niechcący wyrwał Jimin.

- Ale..- Jimin próbował protestować. Kot wcale się nie uspokajał. Musiał wkładać sporo wysiłku w trzymanie go w odpowiedniej pozycji. - Ja to zrobię. JK, daj. Mogę sam wykręcić płytę główną - mówił dalej. Zajrzał chłopakowi przez ramię, sprawdzając co robi. - Musisz tylko...- zaczął go instruować.

- Wiem, co muszę zrobię - przerwał mu młodszy chłopak, z determinacją zaciskając pięści. Był zupełnie spokojny, albo tak się Jiminowi wydawało, znacznie spokojniejszy niz wcześniej, jakby już podjął decyzję i pogodził się z jej konsekwencjami. Po chwili płyta główna znalazła się na podłodze i JK rzucił śrubokręt na bok. Włożył ją szybko do plecaka Jimina, kiedy podniósł się z klęczek. - Idź już - powiedział, nawet nie patrząc na starszego chłopaka. Jimin ścisnął mocniej kota w rękach. Zwierzę nie dawało wciąż za wygraną i ledwo trzymał go w jednej pozycji.

- Muszę włączyć detonator.

- Ja to zrobię - powiedział stanowczo JK. - Proszę - dodał już trochę ciszej, spuszczając wzrok. - Chcę to zrobić. Ja...- zająknął się znowu. - Chcę zostać sam - Jimin dobrze wiedział, że godząc się, złamie z milion przepisów, ale z drugiej strony nie obowiązywały go przecież już żadne przepisy. Prawo Federacji już nie miało dla niego znaczenia. Wiedział, że gdyby na jego miejscu był Taehyung albo Namjoon, a nawet Yoongi, to nigdy, ale to przenigdy nie zgodziliby się na to, na co on właśnie się zgodził. Ale jak mógł tego nie zrobić? Gdy po raz pierwszy na twarzy młodszego chłopaka był w stanie wyczytać jakiekolwiek emocje. Żal, smutek, zrezygnowanie. Jimin kiwnął niepewnie głową.

- Będziemy mieć jakieś trzydzieści minut, kiedy już go uruchomisz - powiedział prawie szeptem, jakby bojąc się zniszczyć tę chwilę. Z jakiegoś powodu nie wydawało mu się odpowiednie mówienie tego głośno. Gdy JK skinął głową, wycofał się cicho z laboratorium.

***

Kot wyrywał się całą drogę do hangaru, wydając z siebie dźwięki, których Jimin nigdy wcześniej nie słyszał. Bał się, że robi mu jakąś krzywdę, więc zatrzymał się i przytrzymując zwierzaka w wyciągniętych rękach, dokładnie go obejrzał. Kot prychnął, wpatrując się w niego zmrużonymi, zielonkawymi oczami z wyższością. Nie wyglądał, jakby działo mu się coś złego,, jednak kiedy tylko Jimin zbliżył go do siebie, zwierz wspiął się po jego kombinezonie, wczepiając w nieosłoniętą skórę na szyi i chłopak nijak nie był w stanie go odczepić, bo wtedy kocie pazury wbijały się jeszcze głębiej.

- Ja bym po ciebie nie wracał - mruknął ze złością, chociaż wiedział, że to nieprawda. Było mu strasznie niewygodnie, paski plecaka wrzynały mu się w ramiona, a kot, który przynajmniej przestał się wyrywać, wbijał mu pazury w okolicy tętnicy szyjnej.

JK nadal nie wracał i Jimin miał nadzieję, że chłopak naprawdę ma zamiar uruchomić samozniszczenie statku. Z ulgą zdjął plecak i wrzucił kota do luku bagażowego w Selene, zatrzaskując ostrożnie klapę.

Główne światło w hangarze zgasło, a panele przypodłogowe rozżarzyły się na czerwono. Ciszę rozdarł wibrujący, przenikliwy dźwięk. Jimin nieraz słyszał go na ćwiczeniach ewakuacyjnych, ale teraz brzmiał zupełnie inaczej. W ogóle wszystko wyglądało zupełnie inaczej i nie przypominało ćwiczonych na zajęciach w Akademii scenariuszy. Szybko wskoczył na pokład transportera i zaczął wyrzucać z niego satelity Horizon. Po chwili dołączyły do niego części z ich transportera i zbędne śmieci z laboratorium Jina, które w pośpiechu pakował z Taehyungiem przed wylotem. To był ostatni punkt jego misji na Ulyssesie, który niedługo przestanie istnieć.

- Gdzie Jonesy?! - głos JK'a przebił się przez wibrujący dźwięk syren alarmowych. Jimin uniósł głowę do góry. Chłopak biegł w jego kierunku, krzywiąc się nieznacznie.

- Kto? - zapytał, układając kraty ze śmieciami jedna przy drugiej. Złapał ręką jedną z satelit, która odturlała się na bok. Trochę żałował, że muszą je zostawić, to był naprawdę dobry sprzęt i mogliby go wykorzystać do wielu rzeczy.

- Kot, gdzie jest mój kot?! - spytał JK wyraźnie zdenerwowany brakiem zwierzaka.

- Uspokój się, nic mu się nie dzieje - Jimin jeszcze raz, spokojnie spróbował sprawdzić, czy na pewno wszystko zrobili. Jaskrawe, czerwone światło i wycie syren alarmowych utrudniało koncentracje. Z drugiej strony nie mieli już czasu na ewentualne poprawki i wszystko musiało zostać tak, jak jest. - W luku przy siedzeniach - wyjaśnił, widząc, że JK robi się coraz bardziej zły.

Kiedy weszli do środka transportera i zamknęli drzwi Selene, zrobiło się trochę ciszej. Jimin wreszcie był w stanie zebrać swoje myśli. Spojrzał na młodszego chłopaka, który każdym swoim gestem pokazywał, jak bardzo jest obrażony za zamknięcie tego świrniętego kota.

- Chyba... - zaczął Jimin, patrząc ze zgrozą, jak JK otwiera luk i wyjmuje z niego kota. - Chyba żartujesz - dodał głośniej w proteście.

- Nie - odparł chłopak, przytulając do siebie zwierzaka. W ciemnym wnętrzu kabiny błyszczały tylko jej oczy. - Będzie się bała przy starcie - Przez chwilę Jimin myślał, że chłopak żartuje, ale JK wydawał się być całkiem poważny. Z uwagą zapiął pasy, a potem zaczął dopasowywać ustawienie ekranów do swojej wysokości. Gdy to robił, wciąż trzymał jedną ręką wydzierającego się zwierzaka. Wreszcie, gdy skończył, przycisnął lekko jego kręgosłup do swojego kolana i w jednej sekundzie miauczenie ucichło. Jonesy położyła się na brzuchu i wczepiła w nogi chłopaka z dwóch stron. Jimin stał jeszcze przez chwilę obok niego, mrucząc ciche przekleństwa pod nosem.

- Do wprowadzenia procesu samo-destrukcji zostało piętnaście minut - oznajmił komputer. Dopiero wtedy usiadł na swoim miejscu.

- Tylko pilnuj, żeby nie uciekła - powiedział i włączył panel kontrolny. Zabębnił niecierpliwie palcami o tablet, czekając, aż system przeanalizuje wszystkie parametry. Powoli zaczynały pokazywać się dane, a poszczególne kontrolki zapalały się na zielono.

- Do wprowadzenia procesu samo-destrukcji zostało czternaście minut - zawiadomił ich ponownie pozbawiony emocji głos komputera pokładowego. Jimin mocniej chwycił ster, włączając druga ręką osłony statku. Selene była gotowa do startu. Wprowadził szybko komendę otwarcia zewnętrznych grodzi Ulyssesa. Lampka zapaliła się na czerwono. Jeszcze raz, spokojnie. Wolno, może coś pomylił. I znów pojawił się ten irytujący dźwięk. I znów nic się nie stało. Powtórzył ją, starając się zachować spokój.

- Nie chce nas wypuścić - powiedział cicho JK. Jimin wyjrzał przez okno po swojej prawej stronie. Pulsujące czerwone światło odbijało się od szyb. - Nie pozwoli mi odejść - dodał jeszcze ciszej, zupełnie nie pasującym do niego, łagodnym głosem, młodszy chłopak. Jimin wziął głęboki oddech. Jeszcze raz, cyfra po cyfrze. Kod dostępu. Nic, czerwona lampka zapaliła się znowu. Drzwi prowadzące na zewnątrz nie ruszyły się. Pora na kod pomocniczy. Jego palce były szybsze niż jego pamięć. Dwadzieścia pięć, zero jeden. Enter. A potem odcisk palca do skanowania i.. kolejny błąd, a potem kolejny. Jego palce wstukiwały kod za kodem. Czerwona lampka paliła się teraz przez cały czas.

- Nieprawidłowy kod dostępu - oznajmił głos. - Jimin żałował, że nie ma z nimi Taehyunga. On na pewno wpadłby na jakiś pomysł. Zapewne ryzykowny, głupi nawet, ale taki, który mógłby zadziałać. On sam nie potrafił nic wymyślić, nic racjonalnego, co miało szanse na powodzenie.

- Do wprowadzenia procesu samo-destrukcji zostało dziesięć minut - powiedział komputer. Ton jego głosu wydawał się Jiminowi tym razem lekki, wręcz kpiący. Zamknął oczy, starając się uspokoić myśli.

- Przepraszam - powiedział cicho. Odwrócił się w stronę siedzącego za nim chłopaka i mocniej zacisnął ręce na sterach.

***

To musiało być przyzwyczajenie, nawyk. Namjoon inaczej nie potrafił tego nazwać, kiedy złapał się na tym, że schodzi do maszynowni. Nawet zatrzymał się w połowie schodów, żeby wrócić na mostek, ale Taehyung zdążył go zauważyć. Nie było już odwrotu.

- Jak tam? - spytał, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu, który lekko się załamał. Taehyung obserwował go całą drogę od drzwi, teraz złapał za krzesło obok siebie i przesunął go w stronę chłopaka.

- Nie wiem, jak Jimin jest w stanie tu pracować - mruknął i odwrócił się w stronę monitora. - Poza tym, że ta lampka miga od piętnastu minut...- pokazał na pomarańczową lampkę niedaleko reaktora. - To nie stało się na razie nic fascynującego - Namjoon usiadł na krześle i spojrzał w pokazywanym przez Taehyunga kierunku.

- Powinniśmy się martwić? - spytał. Tak naprawdę jego specjalizacją była exobiologia i poza tym, że wiedział, jak uruchomić komputer albo podpiąć jakiś sprzęt to na budowie statków nie znał się za bardzo. Wiedział sporo na temat radiacji, bo to zahaczało o jego specjalizację, o układach gwiezdnych i o geologii. Transport cząsteczek był też w jego granicy zainteresowań, ale sama mechanika statku nie była dla niego aż tak fascynująca. Owszem, uczył się o tym i to całkiem sporo, ale wiedza ta wchodziła mu wolniej i nie potrafił jej przyswoić tak szybko, jak na przykład danych na temat najnowszych odkryć w kwadrancie dziesiątym.

- Raczej nie...- odparł Taehyung. - Chyba - dodał, ale zabrzmiało to bardziej jak pytanie. - No dobra, nie musimy. Rdzeń się odnawia - zdecydował się wreszcie na odpowiedź i odchylił na krześle do tyłu. - Co tu właściwie robisz, nie powinieneś być na mostku? - zadał pytanie, które miał ochotę zadać, odkąd zauważył Namjoona na schodach. Chłopak skrzywił się lekko, jakby w odpowiedzi.

- Sam nie wiem - przyznał. - Miałem iść na górę, ale jakoś tak...

- Wiesz, że Jimina tu nie ma? - spytał Taehyung. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Namjoon zmieszał się, spuszczając głowę

- No wiem, sam go odprowadziłem do Selene - odparł. Taehyung nic już nie odpowiedział. Odwrócił się w stronę swojej stacji i wyłączył wykresy pokazujące zużycie rdzenia. Zamiast nich pojawił się prawie na każdym monitorze w pomieszczeniu obraz z kamer Horizon. Komputer zaczął od razu obliczać odległość między statkami, Taehyung zatrzymał go jednym ruchem ręki.

- Wracaj na mostek, Namjoon - powiedział cicho młodszy chłopak. - Yoongi zaraz zacznie po ciebie wydzwaniać.

- Taehyung...

- Idź już - powiedział jeszcze raz i znów wbił wzrok w monitor. Namjoon westchnął. To był koniec dyskusji i Taehyung prawdopodobnie więcej już na niego nie spojrzy, nie wspominając nawet o odezwaniu się. Siedział jednak dalej na swoim miejscu. Już dawno miał porozmawiać z drugim chłopakiem o sytuacji z Jiminem, a właściwie jej braku.

Po prostu lubił Jimina i to bardziej, niż sam przed sobą chciałby się przyznać, a Taehyung z każdym dniem był coraz bardziej poirytowany i wiedział, że prędzej czy później będą musieli o tym pogadać. Chłopak zawsze był ekstremalnie opiekuńczy wobec swojego młodszego brata. Niezdrowo nawet i chociaż Namjoon nie do końca to rozumiał, to nie chciał robić nic, żeby jeszcze bardziej zirytować swojego kumpla. - Dalej tu jesteś.

- Dlaczego jesteś zły? - spytał Namjoon. - Taehyung, spójrz na mnie - chłopak obrócił wolno głowę w jego stronę. - Wiem, że to twój brat...

- Nie jesteśmy rodzeństwem - odparł szybko drugi chłopak. Namjoon aż odchylił się na krześle. - Jak na biologa to jesteś chujowym obserwatorem, stary. Serio - Taehyung pokręcił głową.

- Ale...- zaczął Namjoon. W sumie sam nie wiedział, co chce powiedzieć. Przez chwilę siedział jeszcze, zamykając i otwierając usta. - To...- próbował dalej, ale wszystkie myśli mu umykały.

- Nieważne - Taehyung wzruszył ramionami. - Jeśli coś się zesra to będzie twoja wina. Sam chciałeś - dodał. - Nie mam żadnej władzy nad Jiminem. Może robić, co chce, nawet jeśli uważam, że popełnia błąd - dodał ostro. Namjoon milczał, nie spodziewał się tak szczerej odpowiedzi. Mimo wszystko liczył na jakąś subtelniejszą formę, ale młodszy chłopak nigdy nie przebierał w słowach.

- W takim razie... - zaczął, jednak przerwał mu głośny sygnał komunikatora.

- Kim Namjoon - tak, jak przewidział Taehyung, głos Yoongiego przerwał ich konwersację. - Jesteś potrzebny na mostku, teraz - podkreślił, ale nie rozłączył się. Namjoon dotknął przełącznika na konsoli Taehyunga, aktywując mikrofon.

- Kapitanie, czy odliczanie...- zaczął mówić, ale chłopak stojący obok niego zanim Yoongi zdążył dodać coś więcej, zrobił zbliżenie na Ulyssesa. - O kurwa...- wymsknęło mu się.

Taehyung nie czekał, aż kapitan się rozłączy. Biegł już na mostek, nie oglądając się nawet na Namjoona, który był tuż za nim. Obaj wpadli do środka prawie w tym samym czasie. Taehyung nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przy swoim stanowisku. Dopiero gdy zapiął pasy, odwrócił się w stronę Yoongiego, który stał obok stacji Hoseoka i wpatrywał się w ekran przed sobą. Był bledszy niż zwykle, co chłopak zauważył od razu.

- Ulysses zmienia położenie - Namjoon zaczął przełączać szybko kolejne kamery. Komputer nie nadążał z analizą toru jego lotu. - Włączyli samozniszczenie, udało się im - dodał, nie rozumiejąc, dlaczego Yoongi i Hoseok się nie cieszą.

- Powtórzyć wywołanie - powiedział Yoongi, mocniej zaciskając rękę na oparciu fotela. Hoseok wprowadził dane i po chwili pokręcił głową.

- Nie ma ich na naszych radarach - powiedział cicho. - Mogę powtórzyć skan, zwiększając obszar... - przerwał, było wiadomo, że nie ma to większego sensu. Zwłaszcza, gdy statek na ich ekranach zaczął zapadać się w sobie.

Koniec Ulyssesa nie był spektakularny. Nie widać było żadnego wybuchu, żadnych fajerwerków. Olbrzymi kolos rozdarł się na pół. Wyglądało to, jakby zrobił to z własnej woli. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, ale mogli przysiąc, że słyszą rozdzierający jęk giętego metalu. Ulysses wyglądał, jakby zginał się pod presją czasu i historii. Horizon zatrzęsła się razem z nim, gdy pojawiły się na nim czerwone, rozżarzone pęknięcia, gdy kolejne punkty specjalne spełniły swoją funkcję. Statek wciąż zmieniał pozycję, ale nie dlatego, że zaczynał się poruszać, jak początkowo myśleli. Jego silniki były martwe. Ulysses był martwy. Pusty. Rozpadał się, powoli gubiąc większe części kadłuba i zostawiając pył, który nieruchomo wisiał w przestrzeni.

- Horizon do Selene, odbiór - Namjoon nie dawał za wygraną, próbując wywołać transporter na każdej częstotliwości.

Patrzyli na to widowisko, bojąc się myśleć o tym, co będzie, kiedy już się skończy. Kiedy po statku zostanie tylko wypalony szkielet.

- Horizon do Selene. Odbiór - ostatni zapalnik zadziałał i wibracje ogarnęły mniejsze, oderwane od głównego korpusu statku, części. Ulysses miał już nigdy nie wrócić do domu.

A/n: dodam jeszcze epilog 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro