5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Yoongi usiadł przy biurku w swoim pokoju i podparł brodę na splecionych rękach. Oprócz niego w pomieszczeniu nie było nikogo. Hologram mapy najbliższej okolicy wyświetlany przed nim z rzutników zawieszonych przy suficie obracał się wolno, pokazując ich położenie. Linia kursu, biegnąca od Horizon do Ulyssesa, wciąż była przerwana. Mężczyzna westchnął cicho i machnął lekko ręką. Galaktyka obróciła się, pokazując Federacyjną stację Hyperion, która od razu rozżarzyła się niebieskim światłem. Horizon zniknęła schowana przez tysiące gwiazd i komet po drodze.

- Wysłałeś już raport do dowództwa? - spytał Jin, kiedy drzwi do pokoju Yoongiego otworzyły się bezszelestnie. Młodszy chłopak nawet nie przestraszył się na dźwięk jego głosu. Pewnie powinien, ale lata mieszkania razem uodporniły go na czasem dziwne zachowanie współlokatora i jego nagłe wpadanie do pokoju bez zapowiedzi. Teraz też tak było. Komputer nawet nie wydał z siebie żadnego dźwięku ostrzegającego przed niezapowiedzianą wizytą. Jin jak zwykle użył swojej magicznej, lekarskiej przepustki, która otwierała mu niemal wszystkie drzwi na statku.

- Zbieram się - odparł grobowym głosem i znów machnął ręką. Satelity, które wyrzucili po drodze przebijały się niebieskawym światłem wśród złotych kropeczek stada komet biegnących w poprzek ich trasy. Na razie jeszcze nie wiedział do końca, jak to zrobić. Jak powiedzieć przełożonym, że zgubił statek większy od niejednej stacji. I to na pierwszej samodzielnej misji.

Jin usiadł na krześle naprzeciwko, pochylając się lekko do przodu. Yoongi widział na jego twarzy skupienie. Mężczyzna śledził wolno wzrokiem trajektorię gromady, która zdawała się gęstnieć z każdą minutą. Wyglądała jak złoty, ciągnący się w nieskończoność warkocz, od którego trudno było oderwać wzrok. Nawet na granicy hologramu był gruby i dochodził aż do jego końca. Nieskończony potok złota wolno sunął z lewa na prawo, omijając satelity, które jakimś cudem nie dawały się porwać z nurtem.

- Trochę potrwa zanim dostaniemy odpowiedź, zobacz jak daleko dolecieliśmy.  - powiedział cicho Jin, marszcząc lekko czoło.

- Dlatego nazywamy to granicą. Nikt jeszcze nie poleciał tak daleko jak Ulysses i my - Yoongi odchylił się do tyłu. - Nawet jeśli wyślemy raport teraz to odpowiedź od dowództwa nie dotrze do nas zanim dolecimy na miejsce. Może za dziesięć godzin. Zakładając oczywiście, że będziemy mieli szczęście.

- Chcesz się wycofać z misji? - spytał Jin, odrywając wzrok od mapy.

- Nawet nie ma takiej opcji - odparł od razu chłopak, kręcąc głową. Machnął ręką, znów przekręcając mapę w ich stronę. Czerwony punkcik Horizon od razu błysnął mocno. Yoongiego aż ścisnęło mocno w żołądku. Wokół nich nie było nic. Tylko próżnia. Czarna i nieprzenikniona. Tam, gdzie powinien znajdować się Ulysses, wciąż była pusta plama. Żadnych śladów, żadnych odłamków. Nic, co mogłoby wskazać przyczynę zniknięcia statku.

- Yoongi... - zaczął Jin łagodnie. Yoongi znał go na tyle, że wiedział, co chce teraz powiedzieć.

- Lecimy dalej. Musimy się dowiedzieć, co się stało - powiedział szybko, wstając z miejsca. - Nie przerywamy misji. Nie ma nawet takiej opcji.

- A jeśli... no wiesz... jeśli znikniemy tak jak oni? - spytał starszy chłopak. - Nie powiesz mi, że nie brałeś tego pod uwagę - Yoongi zabębnił palcami o stół. Skłamałby, zaprzeczając, więc odwrócił tylko wzrok. - Chcesz tam dalej lecieć?

- W miejsce skąd ostatnio dochodził do nas ich sygnał? - spytał - Nie do końca. Zatrzymamy się jakieś pięćdziesiąt kilometrów od ich ostatniego położenia i wyślemy Selene na zwiad. Nie chcę ryzykować życia całej załogi - Jin wolno pokiwał głową.

- Kto idzie?

- Jeszcze nie zdecydowałem - Yoongi westchnął, znów siadając na krześle. Czuł na sobie wzrok Jina, ale nie miał odwagi podnieść głowy. Potarł za to mocno skroń i znów machnął ręką, przekręcając mapę. - Muszę najpierw dokończyć to... - pokazał na hologram przed sobą. - Może Namjoon coś wymyśli albo znajdzie w międzyczasie, czekam na raporty z mostku, z inżynierii...

- Dobra, dobra - Jin przerwał mu szybko, uśmiechając się lekko. - Wiem, masz robotę. Już cię zostawiam. Już - dodał i wstał z miejsca. Yoongi spojrzał na niego zaskoczony. Gdyby nie znał starszego chłopaka, mógłby nawet powiedzieć, że wyglądał, jakby się o niego martwił, ale to był Jin. On się nie martwił o niego. Nigdy. Oceniał. W tym był dobry, czasem aż za, ale martwienie się i współczucie nie należało w jego naturze.

- Jin? - Yoongi aż sam zdziwił się na dźwięk własnego głosu. Sam nie wiedział w sumie, co chciał mu powiedzieć, ale wiedział, że powinien coś dodać. Słowo "zostań", samo cisnęło mu się na usta, ale zaciskał je tak mocno, że nigdy nie wypowiedział go na głos. Jeśli to zrobi, pokaże mu, że się do tego nie nadaje. Jest kapitanem. Musi sam podejmować decyzje. Musi sam... musi przynajmniej dobrze udawać, że wie, co robi.

- Jest ok - Jin przerwał jego szaleńczy bieg myśli. Yoongi słyszał jego obcasy stukające o metalową posadzkę. Podniósł głowę do góry. Starszy chłopak znów był przy biurku. Opierał się o nie rękoma, wciąż uśmiechając się lekko. Przez dłuższą chwilę patrzyli się na siebie w milczeniu.

- Wyluzuj trochę- powiedział Jin.

- Jestem wyluzowany - odparł prawie automatycznie Yoongi. Nie do końca wiedział, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. - Jestem, Jin - zapewnił go, bo ten dalej patrzył się na niego z miną, której nie potrafił odgadnąć.

- To dobrze - mężczyzna lekko kiwnął głową. - Ale jakby co to... wiesz, gdzie jest ambulatorium - dodał, na co Yoongi odpowiedział uśmiechem.

- Wiem, Jin - powiedział.

- OK - Jin pokiwał głową i zaczął znów iść w stronę drzwi. Gdy nacisnął otwierający je guzik, odwrócił się jeszcze na chwilę w stronę młodszego chłopaka. Widać było, że chce coś dodać, ale zrezygnował i zamiast tego machnął ręką i zniknął za załomem korytarza.

***

Gdy tylko Jimin upewnił się, że wszystko działa bez problemu i osłony nie potrzebują pomocy w regeneracji, przełączył statek na tryb automatyczny i zablokował swoją stację. Wysłał jeszcze raport na mostek. Co prawda nikt go o to nie prosił, ale nie chciał narażać się na kolejną, niezapowiedzianą wizytę pierwszego oficera, który z jakiegoś powodu był trochę za bardzo zainteresowany maszynownią. Może gdyby bardziej pilnował swoich obowiązków, nie mieliby teraz problemu ze znalezieniem Ulyssesa, ale to była tylko opinia Jimina i nikt go o nią nie pytał.

Idąc w stronę swojej i Taehyunga kabiny, powstrzymywał się ostatkiem sił przed biegnięciem. Jeszcze kilkanaście metrów. Musi teraz skręcić w prawo, a potem iść prosto aż do windy prowadzącej na górny pokład. Gdy złapał wzrokiem spojrzenie Namjoona, siedzącego w kantynie przy stole, skinął mu i od razu spuścił głowę. Dziesięć metrów i będzie u siebie. Sześć. Zatrzymał się przed drzwiami. Dłuższą chwilę wahał się, czy powinien wejść do środka. Znał Taehyunga. Porażki nie były czymś, co przyjmował łatwo.

- Hej - zaczął, starając się zachować pogodny ton, chociaż jego dzień też nie należał do najbardziej udanych. Taehyung leżał na swoim łóżku i odbijał od przeciwległej ściany piłeczkę. W pomieszczeniu było słychać tylko dźwięk jej uderzeń o metalowa powierzchnię. - Myślisz, że... - przerwał nagle, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.- Tarcze już działają, wysłałem raport na mostek. Pełna regeneracja rdzenia powinna się zakończyć w przeciągu kilku godzin, o ile nie będziemy używać najwyższego napędu - powiedział, zdejmując powoli mundur. - Jakoś nie zostawiły po sobie trwałych śladów. Te komety... Dobrze wam poszło dzisiaj - zaryzykował i wciągnął przez głowę bluzę z logiem Akademii.

- Chyba temu twojemu Hoseokowi - mruknął Taehyung, odwracając się do niego tyłem.

- Taehyunnie... przecież wiesz, że Hoseok jest pilotem. Ma dużo większe doświadczenie w lataniu - westchnął, siadając na swoim łóżku. - Nikt cię nie będzie za to obwiniać - dodał, wyginając palce. Zawsze to robił, kiedy się stresował.

- Nawet awans dostał - głos Taehyunga zrobił się bardzo cichy, ale jakiś ostry, niebezpieczny. - Pogratulowałeś już przyjacielowi? - zapytał.

- Nie, nie pogratulowałem - zaprzeczył. Nie zrobił tego nie z powodu Taehyunga i jego fochów, nie chciał iść na mostek, żeby nie natknąć się na Namjoona, którego spotykał ostatnio aż za często. - Ale zrobię to, bo Hoseok w pełni zasłużył na promocję - dodał spokojnie. - Taehyung, przecież wszyscy wiedzą, że jesteś bardziej teoretykiem.

- Dlatego nikt nie chciał słuchać co mam do powiedzenia na temat zniknięcia statku?! - chłopak odwrócił się gwałtownie i usiadł na łóżku. - Jakbym nie miał mózgu, bo przez zablokowane stery nie mogłem ominąć jakiejś pierdolonej asteroidy!! - Jimin zacisnął zęby. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie stery się zacięły, tylko coś w Taehyungu i spanikował. Po prostu. Czasem to się zdarzalo nawet najlepszym. Zastanawiał się tylko, czy Taehyung też zdaje sobie z tego sprawę i zwyczajnie próbuje zrzucić z siebie odpowiedzialność.

- Tae, nikt nie ma do ciebie pretensji, po prostu... - zawiesił się na chwilę i przetarł twarz ręką. Czuł, jakby stres wyssał z niego całą energię. Co dziwniejsze, nie był to stres związany z przelotem przez asteroidy czy zaginięciem Ulyssesa. - Może to nie był dobry moment, żeby mówić coś takiego - wyjaśnił. -To nie była zła teoria Taehyunnie, to po prostu był zła chwila - powiedział łagodnie, mocując się ze sznurówką, która zaplątała się w jakiś supeł.

- Zła chwila?! Myślisz, że na mostku są jakieś dobre, odpowiednie chwile?! Nie masz pojęcia... - zatrzymał się na chwilę, łapiąc gwałtownie powietrze. - ... nie masz w ogóle pojęcia, jak tam jest, bo sobie siedzisz spokojnie w maszynowni i oglądasz jakieś jebane liczniki! - Jimin przez chwilę naprawdę miał ochotę powiedzieć mu, co myśli, nawet jeśli to wiązałoby się z jeszcze większą awanturą. Może to pomogłoby mu wyrzucić z siebie stres, który cały czas czuł gdzieś w środku.

- Idę pogratulować Hobiemu, jak przestaniesz zachowywać się jak tępy chuj, możesz do mnie napisać - powiedział zamiast tego, rezygnując ze zmiany spodni i butów.

- Sam się zachowujesz jak tępy chuj, Jimin! - usłyszał jeszcze za sobą, zanim drzwi do pokoju zasunęły się cicho. Kilka razy odetchnął głęboko i starając się poruszać możliwie jak najciszej, poszedł na mostek, szerokim łukiem omijając kantynę.

Hoseok siedział na swoim stanowisku, a na głównym monitorze włączona była jakaś gra, której nazwy Jimin nigdy nie mógł zapamiętać.

- Cześć - powiedział cicho, siadając na miejscu Taehyunga i podciągając kolana pod brodę. Hoseok drgnął, tracąc na chwilę koncentrację, a jego pojazd znalazł się niebezpiecznie blisko przepaści. Starszy chłopak syknął cicho, wyprowadzając go na tor. - Nie masz dosyć po dzisiejszym?

- Nie, czekaj, już kończę. To ostatnie okrążenie - rzucił szybko, zręcznie manewrując swoim pojazdem między przeszkodami. Jimin zapatrzył się w ekran, zawsze lubił patrzeć, jak ktoś gra albo lata na symulatorze. Sam był w tym dość kiepski. - Co się stało? - Hobi spojrzał na niego szybko, nawet na chwilę nie zapominając o grze.

- Namjoon się stał - mruknął młodszy chłopak. - Taehyung się stał - dodał niechętnie. Hoseok pokiwał głową na znak, że rozumie. - No i chciałem ci pogratulować. To przede wszystkim - zreflektował się, bo właściwie od tego chciał zacząć. W ogóle nie zamierzał się na nikogo żalić, ale Hobi miał w sobie coś takiego, że Jimin zawsze był z nim szczery. Nie było zbyt wielu rzeczy, które przed nim ukrywał.

- Dziękuję - odparł wesoło, kończąc na mecie jako pierwszy. Uderzył w konsoletę, uśmiechając się szeroko. - Szkoda tylko, że punkty się nie zliczą, bo mamy chujowy przesył - westchnął. - Nie jest zbyt subtelny, co? Namjoon...

- Nawet nie wiesz... Przychodzi, żeby spytać o jakąś pierdołę i wraca. Na chuj on ciągle przyłazi do tej maszynowni? - zapytał zupełnie retorycznie, ale kiedy zauważył, że Hobi zbierał się, żeby odpowiedzieć, dodał szybko. - Naprawdę mam nadzieję, że Taehyung nie ma racji i Ulyssesa nie rozerwała Proxima.

- Wierz mi, też na to liczę. Na większym statku łatwiej byłoby ukryć przed...sam wiesz kim - Jimin chciał zaprotestować, bo biorąc pod uwagę to, ile Hoseok mówił o Yoongim, trochę nie wierzył, że naprawdę nie chce go widzieć. Jednak nie powiedział nic na ten temat, bo starszy chłopak był ostatnią osobą na statku, z którą obecnie mógł porozmawiać. - Szkoda tylko, że Yoongi nie lubi Namjoona, moglibyśmy ich wspólnie unikać.

***

- Dziennik kapitański Horizon - powiedział Yoongi słabym głosem, zaczynając nagrywanie. - Porucznik, Min Yoongi. Data gwiezdna... - zawahał się przez chwilę, patrząc na zegarek w rogu monitora. - Dwa tysiące czterysta dziewięć kropka jedenaście, kropka trzydzieści jeden. Mija trzeci dzień podróży Horizon - zawiesił znów głos. W głowie czuł totalną pustkę. Raport do dowództwa wysłał jakąś godzinę temu. Z nim poszło mu łatwiej. Nie trzeba było zawierać w nim żadnych przemyśleń, jedynie fakty, wykresy, pytania i póki co żadnych odpowiedzi. Dziennik kapitański był większym wyzwaniem. Tu trzeba było myśleć, analizować, a z tym miał na razie problemy. Miejsce po Ulyssesie było równie puste co jego głowa. Na jego miejscu nie znaleźli żadnej materii. Znanej im i obcej. Komet, asteroid, części statku, promieniowania. Dosłownie niczego. Wyglądało to, jakby nigdy tam nie byli. Jakby...Yoongi wstał z krzesła i podszedł do bulaja i wyjrzał na zewnątrz. - Jakby Ulyssesa wciągnęła czarna dziura - zamruczał pod nosem, przesuwając ręką po zimnej powierzchni szyby przed sobą. Gwiazdy za nią nie mrugały. Wyglądały jak mikroskopijne, zamrożone w czasie, śnieżne płatki. To porównanie wydało się Yoongiemu w tym momencie odpowiednie. Tak naprawdę gdyby nie gazowe wypełnienie, znajdujące się pomiędzy kilkunastoma warstwami, przezroczystego aluminium, nie widziałby nawet i tego. Tylko czerń. Prastarą i przerażającą. Ciągnącą się dalej, niż ludzka wyobraźnia na to pozwalała. Gwiazdy nie świeciły w kosmosie, bynajmniej nie dla ludzi, którzy nie potrafili bez wspomagania zobaczyć ich prawdziwych kolorów. Przyłożył czoło do szyby. - Komputer, skasuj nagranie - powiedział na głos.

- Zadanie wykonane.

- Komputer, nowy wpis. Dziennik kapitański Horizon - zaczął znowu. Diody komputera stojącego na biurku mrugały, kontynuując nagrywanie. Min Yoongi, kapitan Horizon, usiadł na krześle, odwracając się od okna. Czterdzieści ziemskich kilometrów za nim, coś poza zakresem widzenia ludzkiego oka, poruszyło się i zaczęło rosnąć.

***

- Podporuczniku - głos Jina zatrzymał Namjoona w połowie kroku. Właśnie miał zejść znów do maszynowni, kiedy dobiegło go wołanie z drugiej strony korytarza.

- Tak? - spytał zdziwiony. Jin szedł w jego stronę, podwijając wolno rękawy. Namjoon wyprostował się, stając prawie na baczność, gdy podszedł bliżej. - Podporuczniku - przywitał się formalnie. Jin uśmiechnął się do niego szeroko.

- Wraca pan na mostek? - spytał.

- Chciałem sprawdzić, jak wygląda sytuacja w maszynowni zanim zacznę znowu analizę na mostku - odparł, prostując się jeszcze bardziej. Z jakiegoś powodu obecność Jina działała na niego stresująco. Namjoon sam nie wiedział, do końca dlaczego tak się dzieje. Mężczyzna nigdy nie był dla niego niemiły, oschły, czy w żaden sposób nie dał mu odczuć, że go nie lubi, ale jakaś część Namjoona miała przed nim respekt i prawie automatycznie, gdy tylko go widział, jego plecy same się prostowały. Siłą powstrzymywał się, żeby tego nie robić. W końcu byli prawie w takim samym wieku, mieli ten sam stopień wojskowy, ale te argumenty nie działały na mózg i ciało Namjoona.

- Jakiś postęp? - spytał Jin. Uśmiechał się, ale w jego spojrzeniu młodszy chłopak nie widział humoru. Analizował go, szukał czegoś. Namjoon mógł to stwierdzić nawet mimo tego, że nie znali się za dobrze. Co prawda studiowali razem, ale Jin i on to były dwa zupełnie inne światy. Dosłownie i w przenośni.

Kepler, z którego pochodził Jin, była tętniącą życiem, wysoko rozwiniętą technologicznie planetą. Dwa razy większa od Ziemi, pokryta prawie w całości wodą, stanowiła centrum życia galaktyki. Kepler, planeta wielkich idei, wielkiej polityki, bogactwa, podniebnych miast, niesamowitej architektury, kopalni benitoitów, pięknych i bogatych ludzi, statków kosmicznych, największych galerii sztuki. Tak pokrótce opisywano ją we wszystkich szkolnych podręcznikach. I tacy właśnie ludzie lgnęli do Jina. To były kręgi, do których Namjoon nigdy nie będzie miał dostępu. Bogate, jak sama planeta, z której mężczyzna pochodził.

Co do planety Namjoona, to wszyscy mieszkańcy cieszyli się, jeśli była o niej ledwie wzmianka w jakiekolwiek książce. Epsilion istniała i tyle. Miała swoje miejsce w historii, ale wciąż zbyt przerażała dzikością, żeby naukowcy chcieli zagłębiać się w jej w jej zakamarki. Była totalnym przeciwieństwem planety Jina. Owszem, istniały na jej powierzchni jeziora i rzeki, ale to nie one zajmowały prawie cały krajobraz. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, ciągnęły się lasy. Góry, niezmierzone pasma górskie i więcej lasów. Tak wyglądała Episilion. Dzika i nieposkromiona. Do dziś, prawie 300 lat od pierwszego lądowania, wciąż nie miała za wiele mieszkańców. Zaledwie kilka miast rozsypanych na przestrzeni zaledwie czterystu kilometrów. Ani jednej galerii sztuki w zasięgu, ani jednego podniebnego miasta, ani jednej kopalni cennych kruszców. Epsilion praktycznie nie istniała na międzyplanetarnej mapie politycznej. Podobnie jak Namjoon nie istniał w kręgach Jina.

Gdy starszy mężczyzna odgarnął lśniące, platynowe włosy, które co chwila zasłaniały mu oczy, Namjoon nabrał powietrza. Już dawno zdążył zapomnieć, jakie było pytanie i teraz desperacko próbował wydusić z siebie coś neutralnego, co brzmiałoby jak sensowna odpowiedź.

- Podporuczniku? - spytał Jin, bo Namjoon wciąż milczał jak zaklęty. - Jakiś postęp w analizie? - ponowił pytanie, na co drugi mężczyzna odetchnął z ulgą.

- Nie bardzo - przyznał. - Trudno analizować coś, czego nie ma i co nie zostawiło za sobą żadnych śladów.

- Prawda - przytaknął Jin. I znowu to spojrzenie, które przyprawiało Namjoona o dreszcze. Nie kłamał, ale czuł się jakby kłamał. Starszy chłopak podszedł bliżej. Z tej odległości widział doskonale dziurki po kolczykach w jego uszach. Nie mógł od nich oderwać wzroku, więc postanowił po prostu patrzeć się w to miejsce. Było to o wiele lepsze niż oceniający wzrok Jina i jego oczy, które mimo tego, że nie były tak jasne jak oczy Taehyunga, czy Jimina, to i tak miało się wrażenie, że przewieracają na wylot.

- Jak tam szczepionka? - dziurki w uszach zniknęły z pola widzenia Namjoona. Jin zaczął iść w stronę mostku, więc chcąc nie chcąc, chłopak zaczął dreptać za nim.

- Szczepionka? Chyba dobrze - odparł, podwijając rękaw. - Nic się nie dzieje raczej - przyjrzał się uważnie własnej ręce, przystając na chwilę.

- Przed Akademią nie miałeś chyba większej styczności z lekarzami, co? - spytał Jin. Nie miało to brzmieć jak zniewaga, ale w jego ustach często nawet niewinne stwierdzenia tak właśnie brzmiały. Jakby cały czas był na coś zły lub był wymagający. Tym razem było to tylko stwierdzenie faktu, którego na szczęście Namjoon nie odebrał negatywnie. Nie było wielką tajemnicą to, że jego planeta nie miała rozwiniętego systemu zdrowotnego. Było to podyktowane ich własnym wyborem, a nie tym, że nie było ich na to stać. Gdyby musieli, mieliby najlepsze szpitale w galaktyce, ale w związku z tym, że ich organizmy regenerowały się szybko, a mutacja chroniła ich przed wieloma chorobami, po prostu tego nie potrzebowali.

- Nie bardzo. Raz w roku odwiedzali nas lekarze z Federacji i tyle - przyznał.

- Widać - Jin zatrzymał się przed wejściem na mostek. Namjoon podniósł brew do góry. - Nie musisz się mnie bać, Namjoon - powiedział i nacisnął guzik otwierający wejście zanim tamten zdążył zaprotestować. - Pozwolenie na wejście na mostek - oznajmił bardziej, niż spytał i wszedł do środka.

- Podporuczniku - Hoseok podniósł głowę znad monitora. Po tym jak przyszedł Jimin, ustawił komputer pokładowy tak, że ostrzegał go, gdy ktokolwiek zaczynał iść w stronę mostka. Dzięki temu Jimin wyskoczył z kabiny chwilę wcześniej i ile sił w nogach popędził na górny pokład, unikając spotkania z Namjoonem i Jinem, a on sam zdążył wyłączyć grę i przybrać dostatecznie realistyczną pozę przy ekranie Yoongiego, żeby wyglądało na to, że pracował ciężko przez cały czas, próbując zgłębić przyczynę zniknięcia Ulyssesa.

- Masz coś? - spytał Namjoon.

- Nic, sygnał po prostu się urwał - Hoseok powtórzył po raz kolejny tego dnia. Usiadł znów na swoim krześle. - Z analizy wychodzi, że przez moment był skok promieniowania gamma, a potem cisza. Masz, wysyłam ci dane na twoją stację - dodał. Namjoon zmrużył oczy, patrząc w ekran.

- Za mała dawka, żeby cokolwiek rozwalić. Za krótka żeby miała wpływ na cokolwiek - mruknął.

- Dlatego mówię; nic nie mamy - Hoseok westchnął ciężko i zaczął trzeć powieki. Powinien już dawno skończyć zmianę i wrócić do siebie, ale dopóki Yoongi nie dał komendy spocznij, wszyscy musieli trwać na posterunku. Spojrzał w bok na Namjoona, który przesuwał wolno dane na ekranie komputera.

- To dziwne - mruknął pod nosem chłopak. Hoseok nigdy nie usłyszał drugiej części zdania. Uderzenie było mocne. Tak mocne, że statek przechylił się na prawą burtę i gdyby nie sam Namjoon, Hoseok wyleciałby przez niezamknięte drzwi na korytarz. Na szczęście chłopak w porę złapał go w pasie, przytrzymując mocno. Dopiero po dłuższym czasie Hoseok zorientował się, że Jin znajduje się w podobnej pozycji. Podobnie jak on sam był przyciśnięty nosem do ramienia pierwszego oficera, który stał twardo na prostych nogach, przytrzymując ich obu. Namjoon był niewzruszony. Zdawał się w ogóle nie zauważać wstrząsów, które miotały Horizon to w lewo to w prawo. Czerwony alarm ryczał tak głośno, aż zapierało oddech, ale on ściskał ich tylko mocniej, starając się utrzymać równowagę. Epsiliończycy znani byli ze swojej siły fizycznej. Hoseok chyba nigdy nie był tak wdzięczny za czyjąś mutację. Gdy fala wreszcie minęła, oderwał się od ramienia chłopaka i od razu zajął swoje miejsce, zapinając pasy.

- Skok promieniowania - zakomunikował od razu, przełączając dane na swój komputer. - Wciąż rośnie. Włączam dodatkowe osłony - W tym momencie przyszła kolejna fala, która rozbujała statek tak mocno, że wszystkie stacje podskoczyły pod sam sufit kabiny.

- Torpedy jądrowe? - zapytał Jin, wciąż stojąc przy Namjoonie, który jedną ręką złapał się krzesła Yoongiego. Hoseok pomyślał przez chwilę o piratach z Oriona, a potem o innych wykolejeńcach, którzy mieli swoje bazy na obrzeżach Federacji. Może jednak nie byli tu pierwsi i nawet o tym nie wiedząc, weszli na czyjeś terytorium, ale gdy przednia szyba pokazująca strumień danych przesyłanych z jednej stacji na drugą zaczęła zmieniać kolor na czarny, wiedział już, że to nie byli żadni piraci, ani zbiegowie z planety więziennej.

Nieśmiałe plamy pojawiły się najpierw w rogach ekranu, a potem zaczęły spływać do jej centrum. Do miejsca, gdzie był Ulysses. Hoseok niewiele myśląc, uderzył ręką w klawiaturę, wyłączając czerwony alarm. 


a/n: hejeczka. udało mi się :) 

przysięgam, że w następnym rozdziale ruszę z akcją i trochę się zadzieje. 

mam już do tego odpowiednią playlistę, która nie została należycie doceniona przez moje współlokatorki, ale prawdziwy geniusz doceniany jest zawsze po czasie. 

pe es czy jest ok?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro