Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Gotowe! – powiedziała z entuzjazmem Anna, wygładzając zagięcia na mojej sukni ślubnej. Obróciłam się przed lustrem, aby obejrzeć się z każdej strony. Pokiwałam głową na znak, że jest dobrze. Anna klasnęła w dłonie i przytuliła mnie już chyba setny raz tego dnia.

– Ania, bo zaraz mnie udusisz – powiedziałam śmiejąc się, gdy przez mocny uścisk przyjaciółki nie mogłam złapać oddechu.

Puściła mnie po chwili i położyła swoje dłonie na moich ramionach. Patrzyłam w jej szczęśliwe błękitne oczy. Miałam wrażenie, że na ten dzień cieszyła się bardziej niż ja. Ale to pewnie dlatego, że dalej nie docierało do mnie że za pół godziny mam się związać z moim wybrankiem na całe życie.

– Przepraszam, ale po prostu tak bardzo się cieszę – powiedziała ciszej, a po jej policzku spłynęła łza.

– Nie płacz kochana – szepnęłam ścierając delikatnie jej łzę. Uścisnęła mnie jeszcze raz i sięgnęła po bukiet leżący na małym stoliku obok. Podała mi go, chwyciłam kolorowe kwiaty i zaciągnęłam się ich delikatnym, słodkim zapachem.

– Bukiet masz, więc już możemy jechać – powiedziała pochodząc do drzwi mojego pokoju i otworzyła je.

Przytaknęłam głową i wzdychając cicho wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam u szczytu schodów krzywiąc się. Obcasy lekko mnie uwierały, a mój krok nie był pewny. Obejrzałam się na Annę. Ta jakby wiedząc o co mi chodzi powiedziała:

– Dobra, zdejmij je bo nie dowleczesz się do ołtarza.

Zaśmiałam się cicho i z ulgą zdjęłam buty. Zeszłam lekko po schodach, trzymając suknię i znowu nałożyłam obuwie. Tydzień przed ślubem Anna uczyła mnie chodzić w obcasach, a byłam oporną uczennicą. Po kilku dniach tej mordęgi odważyłam się nawet zaproponować, że pójdę w trampkach skoro i tak ich nie będzie widać pod suknią. Jak można się domyślić Anna nie była zadowolona z tego pomysłu. Ba, obrażona rzucając mi mordercze spojrzenie wybiegła z mojego domu trzaskając drzwiami. Jednak ostatecznie udało mi się nauczyć utrzymać choć trochę równowagę w tych niebotycznie wysokich obcasach. Otworzyłam drzwi od domu, za mną wyszła Anna zamykając je na klucz. Na podjeździe czekało już wynajęte białe auto przyozdobione różowymi kwiatami i białymi wstążkami.

– Wszyscy już czekają przed kościołem? – zapytałam chodź znałam odpowiedź.

Anna kiwnęła głową, wzięła mnie pod rękę i pomogła dojść do samochodu. Otworzyła mi drzwi i pomogła ułożyć suknię na siedzeniu. Sama obeszła samochód i usiadła na miejscu obok mnie.

– Witaj Saro – zwrócił się do mnie kierowca auta.

– Witaj wujku – powiedziałam do mężczyzny w średnim wieku, który uśmiechał się lekko.

– Możemy jechać – powiedziała Anna sięgając ręką moich włosów, aby poprawić ich kosmyk.

Wujek Tomasz, był bratem mojego taty. Miał koło pięćdziesięciu lat, był na co dzień pogodny i wesoły. Lecz dzisiaj mimo jego uśmiechu widziałam też odrobinę zmartwienia i trosk. Ruszyliśmy spod domu i dołączyliśmy do ulicznego ruchu.

– Wszystko w porządku wujku? – zapytałam zmartwiona spoglądając na jego twarz w lusterku. Westchnął cicho i powiedział:

– Tak, tylko się trochę nie wyspałem.

Domyślałam się, że to pewnie przez kłótnię z moją ciocią. Ostatnio często się kłócili z nie znanych całej rodzinie powodów. Gdy ktoś chciał się czegoś dowiedzieć zbywali go i mówili, że to nic ważnego. Ale ja czułam, że to coś poważnego. Może nawet chcieli się rozwieść? Pokiwałam głową i popatrzyłam przez okno. Ruchliwe na co dzień ulice wydawały się mniej zatłoczone, a soczysta zieleń parku jakby poszarzała. Nie wiem dlaczego miałam takie wrażenie i dlaczego czułam obawę przed ślubem.

Spojrzałam na zegar w desce rozdzielczej auta. Trzynasta czterdzieści. Zostało jeszcze dwadzieścia minut do ślubu. Dwadzieścia minut dzieliło mnie od, jak to określała moja matka, wiecznego szczęścia. Ale dlaczego tego nie czułam? Przecież Paweł był ideałem mężczyzny każdej kobiety. Był zabawny, wesoły, miał dobrą pracę oraz wspaniałą rodzinę. Był wysoki i przystojny. Ania nie raz opowiadała jakie mam szczęście, bo niejedna za Pawłem się oglądała ale to mi udało się zdobyć jego serce. Do dzisiaj zastanawiam się jak zdobyłam to serce. Przecież nic wielkiego nie zrobiłam, po prostu byłam sobą. Nie udawałam kogoś kim nie jestem. Nie kryłam się ze swoimi mankamentami, ponieważ nikt nie jest idealny. A, jeśli na prawdę mnie kochał powinien mnie zaakceptować taką jaką jestem. I tak właśnie było. Poznał każdy mój nawyk, upodobania i nawet nie był niczym zaskoczony. Pokochał mnie taką jaką byłam, nieidealna, prawdziwa, po prostu byłam sobą.

– Za piętnaście minut twoja wielka chwila Saro, tak bardzo się cieszę – powiedział nagle wujek wyrywając mnie z moich rozmyślań.

Znów spojrzałam na zegarek. Za piętnaście czternasta. Widziałam już gmach kościoła. Chwilę później wyjechaliśmy zza rogu, aby wjechać w uliczkę prowadzącą do kościoła. Zobaczyłam kilka zaparkowanych aut pod kościołem, a następnie ujrzałam pokaźną część swojej bliskiej oraz dalszej rodziny. Od rodziców, po kuzynostwo aż pod najdalszych wujków i ciotki. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego co ma się zaraz wydarzyć. Zaczęłam się stresować, poczułam ukłucie w gardle a oddech zaczął przyspieszać.

– Sara, w porządku? – zapytała zmartwiona Anna kładąc swoją dłoń na mojej.

– Tak kochanie – szepnęłam uśmiechając się słabo.

Wujek w końcu zaparkował. Anna wysiadła pierwsza i od razu pobiegła otworzyć mi drzwi i pomóc z sukienką. Ścisnęłam mocniej bukiet i wysiadłam ostrożnie z auta czując na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Nagle zobaczyłam moich rodziców zbliżających się moją stronę. Mama była ubrana w granatową długą suknię, a ciemne włosy miała upięte w misterny kok. Z szeroko otwartymi ramionami uścisnęła mnie, gdy w ostatniej chwili zdążyłam odsunąć bukiet aby go nie zgniotła.

– Kochanie, wyglądasz tak pięknie! – powiedziała zachwycona – Niecierpliwiliśmy się z tatą.

Dopiero teraz spojrzałam na mojego tatę, który witał z się z wujkiem Tomkiem. Tata był krótko przystrzyżony, miał na sobie granatowy garnitur idealnie komponujący się z suknią mamy. W końcu wyswobodziłam się z jej uścisku.

– Nie mogę uwierzyć, że tak szybko dorosłaś. Jeszcze wczoraj zaprowadzałem cię do przedszkola, a dzisiaj oddaję innemu mężczyźnie pod opiekę – powiedział ze wzruszeniem delikatnie mnie obejmując. Oddałam uścisk i odsunęłam się uważając na sukienkę oraz makijaż.

– Nie przesadzaj tato – zaśmiałam się i odwróciłam w stronę Anny – Muszę zapalić.

Nie zdziwiłam się kiedy skinęła głową, więc ruszyłam przed siebie na tył kościoła doprowadzona zaskoczonymi spojrzeniami rodziny. Anna ze swojej kopertówki wyciągnęła paczkę papierosów oraz zapalniczkę, które mi podała.

– Aż tak się stresujesz? – zapytała kiedy odpalałam papierosa – Poza tym będzie od ciebie czuć, a zwłaszcza przy ,,możecie się pocałować” – dokończyła biorąc ostatnie słowa w cudzysłów, który zrobiła placami. Zaśmiałam się na to i powiedziałam:

– Anka, przecież ty zawsze nosisz ze sobą gumy – powiedziałam – Ale nie tylko do żucia – dodałam parskając, na co ona przewróciła oczami.

– Widzę, że humor ci się udzielił co? – zapytała biorąc ode mnie rzeczy i chowając je z powrotem do torebki.
– Jeśli wolisz, żebym była smutna... – odrzekłam spuszczając wzrok i robiąc smutną minę.

– Dobra dobra, lepiej powiedz jak się czujesz z tym, że za... – tu urwała patrząc na złoty zegarek na dłoni – Dziesięć minut wychodzisz za mąż?
– Dziwnie – powiedziałam szczerze i wypuściłam dym z ust. Zaciągnęłam się jeszcze w ciszy kilka razy i wyrzuciłam peta gdzieś na bok uważając aby nie przypalił sukni.

– Okej, chodźmy już bo wchodzą do kościoła – oznajmiła Anna.

– Czekaj, jeszcze tylko guma, może nie będzie tak czuć... – powiedziałam i zamilkłam.

Popatrzyłam na drugą stronę ulicy gdzie szedł pewien wysoki blondyn w czarnym t-shirtcie.
Pomrugałam oczami ze zdziwienia będąc pewna, że to tylko omamy. Ale jeśli jednak nie? Jeśli to na prawdę był on? Wiedziałam, że jeśli teraz się nie upewnię, że wrócił będę dalej żyć w niepewności. Mężczyzna zbliżał się do końca ulicy i, jeśli się nie ruszę znowu zniknie na zawsze. Niewiele myśląc zdjęłam buty, które oddałam oniemiałej Annie.

– Sara nie! Zaraz wychodzisz za mąż! – krzyknęła  kiedy zaczęłam się oddalać. Lekko ciepły bruk muskał moje stopy, a drobne kamyczki niemiło wbijały się w moje gołe stopy, ale nie mogłam się tym przejmować.

– Muszę, tylko widzieć że wrócił – odpowiedziałam i wybiegłam za bramę kościoła podtrzymując suknię.

Nie obejrzałam się nawet za siebie, od razu podążyłam w stronę postaci której kontur zaczął mi się rozmazywać. Czułam na sobie zaskoczone spojrzenia przechodniów, lecz zignorowałam je. Nie mogłam mu znowu pozwolić zniknąć, tak bez słowa.  Postać skręciła, a ja starałam się nadrobić ten dystans.

Mój oddech przyspieszył, zaczęłam czuć zmęczenie ale nie mogłam się poddać. Nie teraz. Na szczęście przechodnie współpracowali i schodzili mi z drogi. Dobiegłam na koniec ulicy i skręciłam tam gdzie on. Znowu zobaczyłam jego sylwetkę. Nagle się zatrzymał i wyciągnął telefon z kieszeni dżinsów. Ja także przystanęłam i zastanawiałam się co by było gdyby się teraz odwrócił i mnie zobaczył. Rozpoznałby mnie?

Podszedłby czy znowu uciekł? Mój puls przyśpieszył kiedy przekręcił głowę, dzięki czemu mogłam zobaczyć jego boczny profil. I już wtedy byłam pewna, że to on. Mimo, że minęło kilka lat dalej poznawałam te jasne włosy, lekko zakrzywiony nos i perfekcyjne usta. On wrócił, mój Maciek wrócił. Mężczyzna w końcu schował telefon z powrotem do kieszeni i ruszył dalej przed siebie. Nie wiedziałam co mam zrobić, biegałam za nim bez żadnego planu, nie wiedziałam co chce zrobić.

Ale przecież właśnie miałam brać ślub! Postanowiłam jeszcze podążać za nim, nie wiedząc czego oczekiwać. Po około minucie przeszedł przez pasy i wszedł na przystanek tramwajowy, na którym już stał pojazd. Nim się obejrzałam, wsiadł już do tramwaju i zajął miejsce przy szybie. Zobaczyłam jak wsadza słuchawki do uszu i opiera głowę o szybę, patrząc pusto przed siebie. Za chwilę zamknął oczy, a na jego twarzy malował się spokój, podczas gdy mną targały wszystkie emocje naraz. Ale taki spokój mogła mu przynosić, tylko jedna piosenka. Nasza piosenka... Nagle drzwi tramwaju się zamknęły, a ja widziałam że znowu go tracę.

Powinnam pobiec? Wpaść do tramwaju? I co by było dalej? Co miałbym powiedzieć? Uciekłabym pewnie. Dlatego tylko stałam bez ruchu w miejscu, gdy tramwaj zaczął odjeżdżać. Nagle Maciek odwrócił głowę, a nasze spojrzenia się spotkały na chwilę, bardzo długą chwilę, która dla niego pewnie była tylko zwykłą, jedną sekundą. Nie wiem co wtedy zobaczyłam w jego oczach. Zaskoczenie? Niedowierzanie?

Poczułam jak moje oczy robią się mokre. Miałam gdzieś makijaż. Nic więcej nie liczyło się w tym momencie. Po chwili tramwaj zniknął z mojego pola widzenia. Wtedy rozpłakałam się na dobre, nie powstrzymywałam ani trochę łez. Pozwoliłam im swobodnie płynąć, jak tamtego wieczora kiedy odszedł. Popłakałam tak jeszcze chwilę, odwróciłam się i zaczęłam wracać. Próbowałam się uspokoić, nie patrzyłam przed siebie przez wpadałam na obcych ludzi nie mówiąc przepraszam. Ale nie miałam siły podnieść wzroku. Jak miałam teraz tak po prostu wrócić do kościoła? Co powie Anna? Co pomyślą goście, rodzina, Paweł..? Wyszłam zza rogu i znowu ukazał mi się gmach kościoła.

Przyspieszyłam kroku, tym razem uważając pod nogi. Szybkim krokiem przeszłam przez ulicę i dostałam się na teren kościoła przez tylną bramę. Moim zapłakanym oczom ukazała się Anna niecierpliwie chodząca w kółko ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy mnie zobaczyła znieruchomiała. Podbiegłam do niej rozkładając ramiona, a z moich oczu popłynęły kolejne łzy. Nawet nie chciałam myśleć jak muszę teraz źle wyglądać z opuchniętymi oczami i rozmazanym tuszem. Kilka kroków później wpadłam w jej ramiona.

– Sara, jak mogłaś uciec?! Wszyscy czekają! – zaczęła. Nie odpowiedziałam, cicho łkałam w jej objęciach – Kochanie dlaczego płaczesz? Bo zobaczyłaś kogoś podobnego do...

– Ale to był on... – szepnęłam jej do ucha załamując głos.

Wiedziałam, że kiedy miałam już pewność że to był on, że wrócił nic już nie będzie takie samo. A przeszłość nieubłaganie powracała coraz większymi krokami. Ale bałam się, że tym razem nie będę potrafiła sobie z tym poradzić jak kiedyś...

I jak wam się podoba pierwszy rozdział kochani? Macie już jakieś teorie spiskowe? Jeśli tak to śmiało piszcie je w komentarzach, może zainspirują mnie do pisania dalej :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro