11. Bombka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry

Skręciłem w alejkę ze świątecznymi ozdobami. Potrzebowałem czegoś wyjątkowego na naszą choinkę... Stała w naszym mieszkaniu już od tygodnia, a nadal żaden z nas nie znalazł chwili, aby ją udekorować. Chciałem się w końcu za to zabrać, ale kiedy znalazłem dekoracje z zeszłego roku, okazało się, że sporo jest uszkodzonych. A nasza choinka musi być piękna, bez żadnych popsutych ozdób. Najlepiej byłoby zrobić ją z jakimiś różowymi bombkami, ale wątpię, żeby Liamowi się taka spodobała. Jeśli w ogóle znalazłyby się takie różowe bombki...

Dlatego teraz przemierzałem kolejne metry sklepu, w poszukiwaniu czegoś idealnego. Skoro nie może być jednorożcowe, to niech chociaż będzie błyszczące!

I chyba znalazłem takie idealne. Błyszczały do mnie z daleka. Aż wołały mnie, prosząc o to, żebym je kupił. Jak więc mógłbym tego nie zrobić? Podszedłem do nich i jeszcze raz się przyjrzałem. Niewielkie, błyszczące i kolorowe... Perfekcyjne. Jeszcze kiedy wyobraziłem je sobie na naszej choince... Powinny dobrze się wpasować.

Sięgnąłem po moje idealne bombki i włożyłem je do koszyka. Najważniejsza rzecz kupiona, ale skoro jestem już w sklepie, to mogę zrobić większe zakupy. Właściwie chyba Liam już mnie o to prosił ostatnio... Wczoraj mi się upiekło, bo naszym obiadem była pizza, więc nie zaglądał do lodówki... Ale dzisiaj raczej już to nie przejdzie. Tym bardziej powinienem zapełnić jedzeniem cały koszyk.

Ruszyłem więc w stronę spożywczej części sklepu. Zanim jednak wyszedłem jeszcze z tej alejki, zobaczyłem kobietę, próbującą ściągnąć coś z jednej z najwyższych półek. Widać było, że nie da rady tego sama zrobić tak, żeby nic nie spadło. Półka była na to za wysoko, a na dokładkę rzeczy były ułożone na niej w niestabilną stertę. Z uśmiechem podszedłem do niej i pomogłem jej ściągnąć wypatrzony przez nią przedmiot.

- Dziękuję! - powiedziała zadowolona, odbierając ode mnie pudełko. W tym samym momencie obok mnie przebiegły dwa maluchy i wpadły na stojącą przede mną kobietę, przytulając ją mocno.

- Mamuś, Boo nas gonił! On nas straszył! Powiedz mu coś! - przekrzykiwały się brzdące, ciągnąc kobietę za ręce. Zaśmiałem się cicho, ale kiedy przyjrzałem się dzieciom, umilkłem. Wydały mi się dziwnie znajome... Byłem prawie pewien, że już gdzieś widziałem te urocze nicponie. I chyba nawet wiedziałem gdzie... A moje podejrzenia potwierdziło pojawienie się obok pewnego znajomego szatyna. Uśmiechnęliśmy się do siebie, ale nie zdążyliśmy nic powiedzieć, bo głos zabrała mama chłopaka.

- Louis William Tomlinson, co to za zachowanie? - zapytała kobieta dość ostro. Aż sam się przez chwilę przestraszyłem, dopóki nie zauważyłem rozbawienia na jej twarzy. - Ernest i Doris się skarżą, że ich straszysz. I Lottie nam zgubiłeś, wstydziłbyś się.

Louis szybko wytłumaczył gdzie poszła Lottie i uznał, że "te małe poczwarki coś nawymyślały". Jego rodzeństwo, zaczęło robić w jego stronę głupie miny, a ja ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem cicho, próbując zamaskować to chrząknięciem. Miałem cichą nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Niestety jednak moje jednorożcowe szczęście znowu zawiodło.

- Czy ty się ze mnie śmiejesz, Hazz? - rzucił Louis, robiąc tą swoją pozę drama queen.

- Nie dramatyzuj, BooBear. Mógłbyś brać z niego przykład - wtrąciła się kobieta, wskazując na ściągnięte przeze mnie pudełko z ozdobami. Włożyła je w końcu do sklepowego wózka, po czym zwróciła uwagę z powrotem na nas. - Zaraz, wy się już znacie?

- Tak, poznaliśmy się niedawno... Jestem Harry - przedstawiłem się jej, uśmiechając się trochę nieśmiało. Z niewiadomego powodu zacząłem się troszkę stresować obecnością mamy szatyna. I wyglądało trochę jakby Lou to wyczuł, bo przysunął się bliżej mnie.

- Nie mówiłeś, że znalazłeś sobie chłopaka... - Zlustrowała mnie uważnie wzrokiem, a ja poczułem się jak małe dziecko, które coś nabroiło. Miałem ochotę skulić się pod jej oceniającym spojrzeniem. Jakby zastanawiała się czy będę odpowiedni dla jej syna... Halo, przecież my jeszcze nawet nie jesteśmy razem!

Zaczęliśmy od razu się jej tłumaczyć, ale nie wydawała się zbytnio przekonana... W końcu machnęła ręką, mamrocząc coś pod nosem i powiedziała Louisowi, żeby szedł ze mną. Sama zabrała maluchy i ruszyła w inną stronę niż my. Pociągnąłem szatyna za rękę w stronę owoców i warzyw. Kiedy tam stanęliśmy, zorientowałem się, że nadal trzymam go za rękę. Chyba troszkę spanikowałem i puściłem ją, udając, że muszę poprawić sobie włosy. Między nami zapadła cisza.

- Twoja mama nazywa cię BooBear? - wypaliłem w końcu, chichocząc cicho. Pasowało to do niego świetnie i było prawie tak urocze, jak on próbujący zrobić złą minkę. Wyglądał, jak taki wściekły kotek, któremu ktoś zabrał zabawkę.

- Nazywali mnie tak, jak byłem mały, to dziecinne.

- To urocze, Boo - zachichotałem znowu, widząc jak przewraca oczami. Zacząłem wybierać jakieś warzywa, które podejrzewałem, że mogą się przydać Liamowi w gotowaniu. Kątem oka widziałem, jak Louis co chwilę dokładał mi marchewki do koszyka. - Po co nam tyle tego?

- Nie lubisz marchewek? - zapytał z wyrzutem w głosie. Zaprzeczyłem szybko, a on teatralnie odetchnął z ulgą. Dołożył jeszcze kolejną sztukę do koszyka. - Jeśli chcesz, żebym cię lubił, musisz jeść dużo marchewek. Są zdrowe i pyszne, i najlepsze.

Parsknąłem śmiechem, widząc jak przejęty był, kiedy o tym mówił. W normalnych okolicznościach po czymś takim pewnie kupiłbym wszystko, co wrzucił mi do koszyka, a potem zajadał się marchewkami przez cały czas... Ale tym razem zakupy robiłem tak naprawdę tylko dla Liama. Dlatego odłożyłem włożone przez niego warzywa z powrotem na ich miejsce.

- Nie chcesz, żebym cię lubił? No cóż, twoja strata! Zrywam z tobą! Zraniłeś moje uczucia, idę sobie od ciebie!

- Lou? - Złapałem szatyna za rękę, zatrzymując go, zanim odszedł. - Ja nie będę nic z tego jadł, to są zakupy dla Liama. Ale obiecuję, że jak dojadę do mojej rodziny, to kupię masę marchewek, zgoda?

- Trzeba było tak od razu mówić, a nie mnie straszyć! - Prychnął głośno, ale na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. Ruszyłem dalej przed siebie i już po chwili obok mnie znowu pojawił się Louis. - Hazz, nie każdy ma takie długie nogi jak ty, żeby móc tak pędzić.

Złapał za moja rękę i pociągnął mnie do tyłu. Zwolniłem trochę, patrząc na niego rozbawiony. Chciałem coś mu na to odpowiedzieć, ale szybko zmienił temat. Rozmowa zaczęła płynąć, co chwilę zahaczając o inny temat. Przy większości z nich mieliśmy troszkę odmienne zdania i sprzeczaliśmy się odrobinę, a mimo to świetnie się dogadywaliśmy. Tematy były zmieniane, ale nie wyglądało na to, żeby miały się kończyć. A kiedy odprowadził mnie pod sam dom, żałowałem, że nie mieszkałem jeszcze dalej od galerii. Rozmowa z nim trwała zdecydowanie za krótko.

❄︎❄︎❄︎❄︎❄︎

Dzień dobry!
Dzisiaj trochę Larrego i spotkanie z mamą Louisa. Średnio lubię ten rozdział, ale najważniejsze, że jest. Jutro i pojutrze będą lepsze, obiecuję! A teraz lecę pisać dalej rozdział z perspektywy Nialla (który nadal nie bardzo chce współpracować, ale już jest trochę lepiej), do jutra misie pysie!

Miłego dnia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro