14. Pierniczki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

Szedłem w stronę domu, podskakując wesoło po drodze. Właśnie odebrałem te małe gnojki (znane również pod pseudonimem Doris i Ernest) z przedszkola i zaraz powinniśmy już być w domu. Mama obiecała nam dzisiaj robienie korzennych ciasteczek, więc dzieciaki nie mogły się już doczekać. Ja zresztą też. Wszyscy uwielbialiśmy nasze przedświąteczne, rodzinne pieczenie.

Te bitwy na mąkę i surowe ciasto... O tak, to było coś.

W tym roku z pieczeniem kojarzyła mi się jeszcze jedna rzecz... lub bardziej osoba. A mianowicie pewien gorący jak świeże bułeczki piekarz. Pisaliśmy trochę przez ostatnie dwa dni, kiedy był u rodziny w Holmes Chapel, ale mi nadal było mało. Miałem ochotę pogadać z nim twarzą w twarz i w końcu nadarzała się do tego okazja. Z tego co pisał wczoraj Harry, wiedziałem, że dzisiaj rano wrócił do miasta, bo musiał iść do pracy. Mój malutki móżdżek był na tyle mądry, żeby wywnioskować z tego możliwość spotkania się z brunetem w piekarni. No cóż, może mały, ale mądry, prawda? Duża inteligencja skoncentrowana na małej powierzchni.

- Boo, ty w ogóle słuchasz? - W moje myśli wtrąciła się Doris. Faktycznie chyba coś mówiła wcześniej. I bardzo możliwe, że jej nie słuchałem. Oopsie? Ale no cóż, są sprawy ważne i ważniejsze. Sorry, szkrabie, ale pewne piękne, zielone oczy należą do tych ważniejszych spraw. Oczywiście nie mogłem się jej do tego przyznać.

Na szczęście od odpowiedzi ocaliło mnie to, że podeszliśmy już pod sam dom i Lottie, które wypatrzyła nas z okna.

- Chodźcie szybciej, zaraz będzie obiad! - zawołała, a maluchy rzuciły się biegiem w stronę domu. Poszedłem za nimi tylko po to, żeby poinformować mamę o moim wyjściu. Nie chciała, żebym gdzieś wychodził, ale bardzo szybko zmieniła zdanie. Wystarczyło powiedzieć jej, że idę do Harry'ego i już z uśmiechem wypchnęła mnie z domu. Wciąż żyła w dziwnym przekonaniu, że moglibyśmy być już razem. Ale lepiej było nie przypominać, że nie jest moim chłopakiem, ani nie tłumaczyć po co do niego idę. Jeszcze znowu zmieniłaby zdanie, a ja nie mógłbym się z nim spotkać. Dlatego po prostu, bez robienia problemów, wyszedłem z domu i podążyłem w stronę piekarni.

Harry, nadchodzę!

Już chwilę później stałem pod jej drzwiami. Spodziewałem się, że po wejściu do środka zobaczę tam zielonookiego przy kasie, ale życie jest pełne niespodzianek! Starsza pani, stojąca za ladą ani trochę nie przypomniała Hazza. Zmienił płeć i postarzał o kilkadziesiąt lat? Nie, to raczej nie to... Może wrócił wcześnie rano i był na porannej zmianie? Ale to chyba wróciłby już wczoraj, żeby na nią zdążyć... Nie, to wszystko mi nie pasowało. On musiał być teraz w piekarni. I ja go znajdę. Bo kto jak nie ja?

- Dzień dobry, co mogę ci podać, kochanieńki? - zapytała radośnie kobieta. Odłożyła książkę, którą jeszcze chwilę temu czytała i spojrzała na mnie z dobrotliwym uśmiechem.

- Ma pani może takiego wysokiego, zielonookiego anioła z brązowymi loczkami? - rzuciłem, jeszcze raz rozglądając się po sklepie.

On zdecydowanie musi gdzieś tu być.

- Masz na myśli naszego Harry'ego? - W odpowiedzi tylko pokiwałem głową. Kobieta od razu się ożywiła. Zaczęła swój mały monolog, nie dopuszczając mnie do słowa nawet przez chwilę. - Cudowny chłopak! Masz rację, nazywając go aniołem, kochanieńki. Skąd się znacie? Nie opowiadał mi jeszcze o tobie, ale już ja wszystko z niego wycisnę! A może ty mi coś powiesz? Jesteś jego chłopakiem? Nie kręć tak głową, na pewno jesteś! Zawsze wiedziałam, że nasz Harry będzie miał chłopaka, a nie dziewczynę! Ale że to już? Jak on szybko dorósł! A jeszcze niedawno był takim małym chłopcem, który przybiegał tu do mnie po ciasteczka. Anne dobrze go wychowała, jest teraz niesamowitym człowiekem.

- Nie wątpię, ale bardzo chciałbym się z nim zobaczyć. Wie pani gdzie mogę go teraz znaleźć? - wtrąciłem się w końcu, kiedy kobieta zrobiła sobie krótką przerwę na zaczerpnięcie powietrza. Uśmiechnąłem się, zaciskając wargi i starałem się powstrzymać przed odstraszeniem jedynej znanej mi drogi do odnalezienia bruneta. Staruszka roześmiała się i przywołała mnie gestem do siebie.

- Dzisiaj akurat jest zajęty pieczeniem, a nie obsługiwaniem klientów. Co prawda nie powinnam wpuszczać nikogo na zaplecze... - Zawahała się przez chwilę, zastanawiając się nad czymś, ale w końcu machnęła ręką. - Ale tym razem zrobimy wyjątek. Mnie nikt nie może za to zwolnić, a Harry ucieszy się z odwiedzin swojego chłopaka.

- Jestem tylko jego przyjacielem... - wymamrotałem, nie do końca będąc pewnym swoich słów. Nie wiedziałem, czy zasługuję na takie miano. W końcu znaliśmy się długo. Dlatego powtórzyłem trochę głośniej swoje słowa, tym razem wybierając bezpieczniejszą wersję. - Nie jesteśmy razem.

Kobieta przyjrzała mi się krytycznie, jakby nie wierzyła w to co mówię. No ludzie, jak można mi nie wierzyć? Czy ja aż tak często kłamię? Ale nieważne, tylko ona potrafi wskazać mi drogę do Harry'ego. Wpuściła mnie za ladę i poprowadziła gdzieś w głąb sklepu, mamrocząc coś pod nosem. Kiedy otwierała przede mną drzwi, wyłapałem parę słów z jej szeptu. - To tylko kwestia czasu.

Nie skomentowałem tego, ani nawet nie zastanawiałem się nad tym, co powiedziała. Dużo ważniejszy był widok, który ujrzałem po wejściu do pomieszczenia.

Przy dużym stole stał umorusany mąką Harry i odmierzał jakieś składniki. Albo bardziej tańczył, a nie stał. Nucił świąteczny przebój Mariah Carey i lekko podrygiwał w rytm melodii. Do tego jego kolorowy fartuch... Wspaniały widok. Mógłbym tak patrzyć jeszcze dłużej, ale niestety nie miałem takiej możliwości. Za bardzo rozbawiło mnie jego udawanie śpiewaczki operowej i baletnicy na raz.

Roześmiałem się, ale najwyraźniej nie byłem tak cicho, jak myślałem. Harry obrócił się szybko, przerywając swój śpiew.

- Baby, all I want for christmas is... Lou?

- Hej, Hazz, nie wiedziałem, że umiesz tak pięknie tańczyć - rzuciłem rozbawiony. Chłopak zarumienił się uroczo i zmieszał trochę. Lubiłem wprowadzać ludzi w zamieszanie, ale zupełnie nie wiedząc czemu, poczułem, że nie chcę robić tego też jemu. Wolałem, żeby czuł się dobrze. Lepiej wydurniać się we dwóch, a nie w pojedynkę. Dlatego zanuciłem dalszy fragment piosenki, przybliżając się do bruneta. Uśmiechnął się do mnie, a w jego policzkach pojawiły się prześliczne dołeczki. Po chwili śpiewaliśmy już wspólnie, wygłupiając się razem obok stołu. Kiedy skończyliśmy piosenkę, ukłoniłem się przed nim teatralnie, a on parsknął śmiechem.

Wciąż rozbawiony zabrał się z powrotem do roboty. Tylko tym razem ja umilałem mu ją rozmową. Wymienialiśmy się żartami, jakimiś ciekawostkami i po prostu dobrze się bawiliśmy. Oczywiście cały czas pomagałem chłopakowi w pieczeniu. Podawałem mu rzeczy, o które poprosił, pomagałem wykrawać ciasteczka...

Byłem bardzo milusi, grzeczny i nie przeszkadzałem mu ani troszeczkę. A jeśli Hazz mówi coś innego, to nie wierzcie mu!

Do tańczenia i śpiewania wróciliśmy dopiero kiedy pierniczki były już w piecu. Włączyliśmy sobie podkład na telefonie, więc szło nam to dużo lepiej. Tańczyliśmy naprawdę dobrze i to nie była nasza wina, że piruet nie wyszedł! To przez to dziwne powietrze, Harry się o nie potknął! Faktem jednak było, że brunet wylądował na podłodze. Pociągnął mnie za sobą, więc chwilę później leżałem już na nim.

- Wiedziałem, że na mnie lecisz - zażartował chłopak i puścił mi oczko. Parsknąłem śmiechem, trochę niezdarnie próbując wstać, ale tylko wylądowałem jeszcze bliżej niego.

- Grawitacja bardziej mnie pociąga niż ty - prychnąłem w odpowiedzi, odrobinę mijając się z prawdą. Brunet zaśmiał się głośno, ale wyczułem w tym trochę sztuczności. Spojrzałem w jego oczy, w których czaiła się niepewność i odrobinę zdezorientowania. Dawałem mu sprzeczne sygnały? No cóż, nie mogę być przecież taki oczywisty, prawda? Niech się pomęczy trochę. Tylko czemu wyglądał, jakby moje słowa go zraniły? Czy on chciał mi się podobać? Zawsze można to sprawdzić...

Pochyliłem się jeszcze bardziej w jego stronę, uśmiechając się szeroko. Już po chwili nasze usta zetknęły się ze sobą... Przymknąłem oczy i zamruczałem cicho, kiedy chłopak oddał pocałunek. Jego miękkie wargi zaczęły się powoli poruszać na moich. W ruchach zielonookiego było sporo niepewności. Jego pocałunek był delikatny, niczym muśnięcia skrzydeł motyla, a jednocześnie tak intensywny, że pozbawiał mnie tchu... Smak miodu tylko dodawał temu wszystkiemu wyjątkowości i świątecznego uroku. A ja wiedziałem, że nie chcę całować już żadnych innych ust.

❄︎❄︎❄︎❄︎❄︎

Dzień dobryyy!

Proszę bardzo, całus Larrego w zamian za ucieczkę Zayna <3 I miałam też robić pierniczki, ale rodzice uznali, że jeszcze nie dzisiaj, bo nie zostanie do świąt hah

A wy pieczecie je sami, czy kupujecie? I macie już choinki w domach?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro