16. Skarpeta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zayn

Ze snu wyrwał mnie dziwny hałas oraz czyjś głos, dobiegający zza drzwi. Zaraz, głos? Czyj on mógł być? Przecież byłem sam w swoim domu, prawda? Trochę przestraszony otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie był to jednak mój dom. Znajdowałem się w pokoju pewnego ciemnookiego szatyna. Dopiero teraz przypomniałem sobie wczorajszy wieczór...

Jeszcze nigdy nie piłem lepszych napojów, niż te przygotowywane przez Liama. Chłopak zrobił mi obiecaną wcześniej gorącą czekoladę, dokładając do tego jeszcze pianki i korzenne ciasteczka z piekarni jego przyjaciela. Przez cały wieczór był strasznie opiekuńczy, ale wydawał się też odrobinę bardziej spięty niż wcześniej. Sprawiał wrażenie, jakby musiał dokładnie przemyśleć każdy swój ruch zanim go wykona. Czułem się trochę jak taki bezcenny klejnot, który Liam bał się uszkodzić, jednak z drugiej strony brakowało mi jego niby przypadkowego szukania kontaktu z moim ciałem albo choć muśnięć jego palców na mojej zimnej dłoni.

To ty odsunąłeś się pierwszy, Zayn...

Owinąłem się mocniej kołdrą, tak pięknie pachnącą Liamem. Mimo, że była naprawdę ciepła, ja ciągle marzłem. Nie chciałem jednak wychodzić z łóżka i szukać szatyna, żeby dał mi jeszcze jakiś koc. Nie miałem zamiaru mu przeszkadzać. W ogóle nie miałem zamiaru zostawać u niego na noc, ale chłopak się na to uparł. Zasiedziałem się trochę u niego, a potem już nie chciał wypuścić mnie z katarem na ten mróz i ciemność. Było mi naprawdę miło, kiedy widziałem jak martwi się, żeby było mi jak najlepiej. Czułem się dobrze z myślą, że jestem dla kogoś ważny. Że istnieje ktoś, kogo interesuje co się ze mną dzieje.

Coraz bardziej mu ufałem. Nie byłem pewien, czy to dobrze, wciąż pamiętałem Perrie i tamte święta. Liam wydawał się jednak dużo bardziej godny zaufania niż ona.

Ona na początku też taka była, nie pamiętasz już?

Westchnąłem tylko cicho i postanowiłem w końcu wstać z łóżka. Wygrzebałem się spod ciepłej pierzyny, drżąc lekko na zimnie. Najgorszy moment całego poranka już za mną... Teraz powinno być już z górki. Po przebraniu się z trochę zbyt dużej na mnie koszulki Liama, ruszyłem w stronę jego kuchni. Wiedziałem, że szatyn pewnie dalej śpi na kanapie, więc starałem się być jak najciszej.

Przez myśl przemknęło mi, że to byłby idealny czas na ucieczkę z jego mieszkania. Chłopak chyba jeszcze spał, nawet by tego nie zauważył. Było mi jednak zdecydowanie zbyt dobrze u niego, żebym miał uciekać. Już prędzej mógłbym zrobić mu śniadanie. A może to nawet nie taki zły pomysł? Pewnie ciężko będzie się połapać w tym gdzie co jest... Kucharzem też nie jestem najlepszym, ale coś na pewno udałoby mi się przygotować. Nawet najprostsze kanapki. Liam już parę razy wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że mogę się czuć u niego i Harry'ego jak u siebie w domu. A ja zamierzałem to teraz wykorzystać, choć w niewielkim stopniu odwdzięczając mu się za wszystkie małe rzeczy, które dla mnie zrobił do tej pory.

Kiedy jednak znalazłem się w końcu w kuchni, wiedziałem, że nie dam rady urzeczywistnić swojego planu. Był tam już Liam, który najwidoczniej sam postanowił przygotować dla nas śniadanie. Szatyn uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.

- Hej, Reniferku, już nie śpisz? To pewnie przez Harry'ego, powinien być ciszej kiedy wychodzi tak wcześnie do pracy. - W kuchni rozbrzmiał jego wesoły głos. Już chwilę później w moich rękach znalazł się parujący kubek. Upiłem pierwszy łyk napoju i przymknąłem oczy, rozkoszując się jego smakiem.

- Dziękuję, Li - wyszeptałem, posyłając mu wdzięczny uśmiech.

Niedługo później, już najedzeni, przenieśliśmy się na jego kanapę. Nie musieliśmy się z niczym śpieszyć, bo ja nie miałem dużo pracy na ten dzień, a on swoją zmianę w kawiarni zaczynał dopiero po południu. Dlatego teraz mogłem siedzieć obok Liama, w podarowanych mi przez niego grubych skarpetkach i owinięty ciepłym kocem. Taki nasz wspólny, leniwy poranek.

Znowu sporo rozmawialiśmy. Miałem wrażenie, że oboje dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Mimo to Liam cały czas zachowywał dystans między nami, co niezbyt mi się podobało. W końcu postanowiłem sam coś z tym zrobić. Przysunąłem się bliżej niego i okryłem go swoim kocem. Lekko objął mnie ramieniem, uśmiechając się pod nosem. W jego ramionach w końcu czułem się bezpiecznie. W końcu czułem, że znalazłem swoje miejsce. Ale nadal się tego bałem. Nie chciałbym się znowu do kogoś przywiązać, a potem go stracić... Miałem nadzieję, że tym razem naprawdę trafiłem na osobę godną zaufania. Na kogoś specjalnego.

To wszystko skojarzyło mi się bardzo z jedną ze świątecznych piosenek... Przez chwilę się zawahałem, ale w końcu cicho zaśpiewałem jej słowa.

- Last christmas I gave you my heart, but a very next day you gave it away... - Zawiesiłem na moment głos, zastanawiając się nad słowami piosenki. Dalszy ciąg zanuciłem jeszcze ciszej, nieśmiało patrząc w pewne piękne, czekoladowe oczy. - This year, to save me from tears, I'll give it to someone special...

Siedzący obok mnie chłopak cały czas patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Zarumieniłem się odrobinę pod jego intensywnym spojrzeniem. W tym momencie dziękowałem za swoją trochę ciemniejszą karnację, była szansa, że Liam nie zauważy na niej mojego rumieńca.

- Masz piękny głos, Zee - wymamrotał, a ja poczułem ciepło na sercu. Wszystkie komplementy od niego miały dla mnie dużą wartość. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że tak właściwie ja już polubiłem go bardziej niż tego chciałem. Już za późno było na jakiekolwiek wycofywanie się. Bałem się tego, ale nic nie mogłem na to poradzić. Pozostawała mi tylko nadzieja, że Liam nie wykorzysta tego jak ona...

Nadal pozostawała jednak obawa, że wspomnienie Perrie będzie pojawiać się przy każdej dobrej chwili. Do tej pory zawsze tak było. Za każdym razem, kiedy czułem się szczęśliwy, przypomniała mi się ona. Przypominały mi się wszystkie cudowne chwile, wszystkie słodkie słówka, to, jak sprawiała, że czułem się kochany... A potem jak mi to wszystko zabrała. Jak dała mi do zrozumienia to, jak beznadziejnym człowiekiem jestem. Dała mi wszystko, o czym marzyłem, a potem za jednym razem mi to zabrała i uświadomiła jak głupi byłem ufając jej tak bardzo.

Nie chciałem, żeby wydarzenia z tamtych świąt kiedykolwiek się powtórzyły. Bałem się, że jeśli zaufam komukolwiek, to skończy się na tym samym co z nią. Na połamanym sercu, podeptanym poczuciu własnej wartości i wielu nocach, spędzonych na płaczu w poduszkę.

To dlatego bałem się dopuścić kogokolwiek bliżej siebie...

Louis i jego rodzina byli jedynymi osobami, jakim mogłem ufać. Poza nimi nie miałem nikogo. Nawet swojej własnej rodziny. Wszyscy mnie zostawili. Tylko Louis nie. Tylko on wiedział o tym, co stało się w tamte święta. Tylko on wtedy przy mnie był.

A teraz jeszcze pozwoliłem Liamowi dostać się zbyt blisko. Czułem, że zasługuje na to, naprawdę się starał. Ale mimo to, że nie dawał mi do tego powodów, ja nadal bałem się mu zaufać. Wciąż nie potrafiłem wygrać ze wspomnieniami. Nie potrafiłem jej wymazać z pamięci.

A może zapomnienie tego nie było jedynym możliwym wyjściem? Skoro nadal miałem wszystko tak dokładnie utrwalone, to raczej nie zniknie zbyt szybko. Może po prostu powinienem pogodzić się z tym, co się stało? Powinienem zacząć żyć teraźniejszością, a nie wspomnieniami. W końcu przeszłości nie zmienię...

Ale jednak nic nie dzieje się przypadkiem... Wydarzenia związane z Perrie musiały być jakąś lekcją dla mnie. Pokazała mi, że nie powinienem ufać każdemu. Może nie wszyscy byli jak ona, ale zdarzało się sporo takich ludzi. Tylko jak rozpoznać kto jest wart zaufania? Nie lepiej zostawić wszystko jak było, zamknąć się przed ludźmi? Wtedy na pewno nie zaufam złej osobie.

Zaczynałem się w tym wszystkim mocno gubić. Nie wiedziałem co myśleć. Potrzebowałem kogoś, kto pomógłby mi rozjaśnić myśli...

Wtuliłem się w Liama, zastanawiając się przez moment nad tym, czy nie opowiedzieć mu całej historii. Może on mógł być tą osobą? Tym kimś, kto pomoże mi uporządkować to wszystko i zacząć normalnie żyć... Chciałem mu zaufać, a podzielenie się z nim tą historią mogło być dobrym posunięciem w tym kierunku. Nie byłem do końca pewien, czy to dobry pomysł, ale była spora szansa, że rozmowa z kimś mi pomoże. To czy opowiem wszystko Liamowi to już tylko moja decyzja... Równie dobrze mogłem zacząć rozmowę o czymś innym...

Rozchyliłem lekko wargi, rozważając jeszcze raz szybko obie opcje. W końcu postanowiłem o czym będzie nasza dalsza rozmowa, a z moich ust popłynęły pierwsze słowa.

Kiedy wyrzuciłem z siebie wszystkie te wspomnienia, poczułem się lżejszy. Ogarnął mnie spokój. Wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję, opowiadając chłopakowi o wydarzeniach z tamtych świąt. Czułem, że mam w nim wsparcie. Nie musiał nic mówić, wystarczył mi uspokajający dotyk jego dłoni na moich plecach. Wiedziałem, że Liam naprawdę mnie rozumie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro