2. Renifer

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zayn

Louis znowu postawił na swoim. Właściwie mogłem się tego spodziewać, zawsze na tym się kończy. Nauczyłem się już, że nie warto zbytnio mu się sprzeciwiać, ale tym razem naprawdę nie chciałem wychodzić z domu. Szczególnie do jakiegoś centrum handlowego.

Chyba to oczywiste, że jak jest wybór między tym, a siedzeniem w domu, w cieple, to wybiorę tę drugą opcję. Nie musiałem wtedy wychodzić do ludzi, czy taka wersja popołudnia mogła mieć jakieś wady?

Ale nie, ten idiota koniecznie potrzebuje mojego towarzystwa. Nie mógł sam pójść na tą ostateczną rozmowę o pracę. Właściwie nie, to nie było dobre określenie... Bardziej rozmowę, na której ktoś wprowadzi go w to co dokładnie będzie musiał robić. Nie rozumiałem dlaczego on w ogóle zgłosił się do tej pracy.

No ludzie, kto przy zdrowych zmysłach decyduje się na bycie Świętym Mikołajem w centrum handlowym?

Ja pierdolę, przyjaźnię się z wariatem...

Westchnąłem, kiedy zamknęły się za nami drzwi. W argumentach przeciw temu wyjściu zapomniałem wspomnieć o tym, że już zaczynał się tu sezon świąteczny... Co to oznaczało w praktyce? Pełno światełek, dzwoneczków, denerwujących pioseneczek... i wspomnień sprzed paru lat...

Nie chciałem tego. Nienawidziłem tego, że każde święta mi to przypominały. Za każdym razem znowu miałem ją przed oczami... Dlatego zawsze cały grudzień spędzałem sam, bez niepotrzebnego wychodzenia w cały ten bożonarodzeniowy harmider. Albo bardziej starałem się nie wychodzić, ale Tommo mi na to nie pozwalał.

- Dobra, ja lecę, a ty sobie tu posiedź - zawołał radośnie szatyn, klepiąc mnie w plecy.

- Serio? Tylko po to mnie tu wyciągnąłeś? Nienawidzę cię - burknąłem. Jak tylko sobie pomyślę, że mogłem siedzieć teraz w domu i rysować... Louis tylko zacmokał i pokręcił głową.

- Wiedziałem, że jesteś zbyt słaby, żeby wytrzymać tutaj tą godzinkę... - rzucił lekceważąco, ostentacyjnie oglądając swoje paznokcie.

- Podpuszczasz mnie.

- Ja? Gdzieżbym śmiał! - Teatralnie przyłożył dłoń do serca i zamrugał szybko parę razy. - Podpuszczaniem mógłbyś nazwać wmawianie ci, że nie dasz rady zagadać do tamtego przystojniaka i poprosić go o numer, a nie to!

Zaciekawiony spojrzałem we wskazanym przez niego kierunku. Koło fontanny siedział dość wysoki szatyn, pogrążony w lekturze. Był naprawdę gorący... Przygryzłem wargę, przyglądając się mu dalej.

- Nie robisz tego, bo wiesz, że gdybym chciał to byłbym w stanie to zrobić - wymamrotałem pod nosem odpowiedź do swojego przyjaciela. Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w szatyna, ale otrząsnąłem się szybko, kiedy przypomniałem sobie swoją ostatnią świąteczną przygodę...

- Nie robię tego, bo po prostu wiem, że nie dasz rady tego zrobić - odparł, uśmiechając się szeroko i wzruszył ramionami. - Za bardzo przypominałoby ci to sam wiesz kogo. I nie mógłbyś mi potem marudzić, że wyciągnąłem cię tu tylko po to, żebyś się trochę ponudził.

- Zamknij się, Lewis. Spóźnisz się zaraz, a ja nie mam zamiaru prosić go o numer. - Przewróciłem oczami. Jeszcze raz rzuciłem okiem na chłopaka i uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jak przeczesuje palcami swoje włosy.

- Wiem, że tego nie zrobisz. Mówiłem to przecież przed chwilą. - Zaśmiał się, kręcąc delikatnie głową i patrząc na mnie wyzywająco. - Mimo że to może być twój książę z bajki. A na moje oko idealnie byście do siebie pasowali.

W tym momencie drzwi za nami się rozsunęły, a w nas uderzył gwałtowny powiew zimna. Zadrżałem lekko. Od zawsze strasznie łatwo marzłem i nienawidziłem chłodu. Mój przyjaciel zdjął z głowy swoje nauszniki i nałożył mi na głowę. - Masz, będzie ci cieplej.

- Oszalałeś? Nie będę tego nosił, to ma rogi renifera, łośku! - Zdjąłem je szybko. Już wolę zamienić się w bałwana niż mieć na głowie coś tak idiotycznego. Louis (aka łosiek) przybliżył się do mnie i zaczął mi się uważnie przyglądać, unosząc brew. - Co ty robisz?

- Nie, to jednak nie to... Jesteś za mało zielony jak na Grincha...

Warknąłem, kiedy z powrotem założył mi swoje nauszniki. Ktoś mi przypomni czemu ja się w ogóle z nim przyjaźnię...?

Wziąłem głęboki oddech i przymyknąłem oczy. Jestem spokojny. Jestem pieprzonym kwiatem lotosu, a mój debilny przyjaciel wcale mnie nie wkurwia.

- Idź już, bo się serio spóźnisz. - Uśmiechnąłem się do niego słodko. Popchnąłem go w stronę miejsca jego spotkania i obserwowałem go jak odchodzi sobie radosnym krokiem.

Okej, przynajmniej na chwilę mam od niego spokój.

I nie, to nie tak, że naprawdę go nienawidzę. Gdybyśmy mieli się na dłużej rozdzielić pewnie byśmy bez siebie nie wytrzymali... Znałem go od dziecka, był ze mną zawsze, kiedy tego potrzebowałem, zawsze znalazł dla mnie czas. Jest moim najlepszym przyjacielem, ale chyba upatrzył sobie hobby we wkurzaniu mnie.

I zazwyczaj jak coś mi radzi, jego słowa się sprawdzają...

Spojrzałem znowu w stronę fontanny. Przystojny szatyn dalej tam siedział. Zamyśliłem się troszkę patrząc na niego... Nagle chłopak uniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. Nie myśląc wiele wyciągnąłem z kieszeni notatnik i ołówek, z którymi nie rozstawałem się nawet na chwilę. Nabazgrałem szybko parę znaków i jeszcze raz zerknąłem na szatyna. Przygryzłem wargę i odrobinę się wahając, ruszyłem w jego stronę.

Raz kozie śmierć! Czas zrobić z siebie debila... Kto się cieszy?

- Cześć, umm... - Zawahałem się, nie bardzo wiedząc jak zagadać. Chłopak uniósł wzrok i spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Hej, mogę ci jakoś pomóc? - zapytał, patrząc mi w oczy.

Powinienem zachwycać się teraz jego cudnym głosem czy raczej przepięknymi, brązowymi tęczówkami?

Nie, stop Zayn. Już nie pamiętasz co było te parę lat temu? Nie lubisz świąt, nie chcesz żeby tamta historia się powtórzyła. Nawet o tym nie myśl. Robisz to tylko po to, żeby utrzeć nosa Louisowi. Nic więcej.

- Umm... Wyglądasz na dobrego z matematyki, a ja nie umiem rozwiązać jednego działania - wymamrotałem, znowu przygryzając wargę. Już widziałem jego rozbawione spojrzenie... Chyba że to przez te rogi renifera. Czekaj, czekaj, ja je nadal mam na głowie?

Zabiję Louisa. Piękne pierwsze wrażenie, nie ma co...

- Mogę zerknąć czy wiem jak to rozwiązać, ale ostrzegam, że nie jestem z tego najlepszy - zaśmiał się cichutko, zamykając książkę i odkładając ją na bok.

Podałem mu notatnik, drapiąc się trochę nerwowo po karku. Spojrzał na moje "działanie" i uniósł lekko brew, uśmiechając się pod nosem. Nie spodziewałem się, że tak po prostu wpisze tam ciąg liczb.

- "Twój numer x 1 ="? Święty Mikołaj dał ci to działanie jako pracę domową? - zapytał rozbawiony, oddając mi notatnik.

- Czemu? - Spojrzałem na niego pytająco, a on wskazał ruchem głowy na reniferowe nauszniki na mojej głowie. - A, to... Przyjaciel mi dał, bo strasznie łatwo marznę, Mikołaj nie rozdaje takich fajnych rzeczy. Zresztą ma już wystarczająco dużo reniferów.

- Faktycznie, mogłem o tym pomyśleć. - Pacnął się lekko w czoło. Nie myślałem, że to może być możliwe, ale uśmiech na jego twarzy jeszcze się poszerzył. Czy on zawsze się tak pięknie uśmiecha? - W dodatku nie widziałem jeszcze renifera o tak pięknych oczach...

- A widziałeś już kiedyś jakiegoś renifera na żywo? - rzuciłem, mając nadzieję, że mój rozmówca nie zwróci uwagi na rumieniec na mojej twarzy. Świetnie, Zayn, zrób z siebie jeszcze większego idiotę. - Ale dziękuję.

- Powiedziałem to na głos? To zdecydowanie miało zostać w mojej głowie, przepraszam. - Przygryzł wargę i zachichotał nerwowo. Uroczo wyglądał taki zmieszany... Stop, Zayn, wydaje ci się tylko. On nie chciał tego powiedzieć, nie słyszałeś?

Między nami zapanowała przez moment troszkę niezręczna cisza. Na szczęście szybko przerwał ją łosiek, który najwidoczniej skończył już swoją mikołajową rozmowę. Podbiegł do nas i stanął obok mnie, po czym zaczął mówić, wyrzucając słowa z prędkością karabinu maszynowego. 

- Cześć, jestem Louis! - Podał mu rękę, którą tamten chwycił, mówiąc przy tym "Liam". Okej, przyznaję, Tommo jednak czasami się do czegoś przydaje. Przynajmniej teraz znam jego imię. - Przepraszam za niego, na pewno palnął jakieś głupstwo.

- Spokojnie, nic takiego nie... - zaczął rozbawiony chłopak i uśmiechnął się do mnie lekko. Louis mu przerwał, wydając z siebie zaskoczony okrzyk.

- Aha, dzięki Tommo za wiarę we mnie. - Przewróciłem oczami i usłyszałem jak szatyn się cicho śmieje.

- Cichać, ja mówię. Więc Liam, wybacz, ale muszę ci go teraz zabrać, za długo przebywał już dzisiaj wśród ludzi i może za chwilę zmienić się w wielkiego zielonego potwora. Do kiedyś!

Pociągnął mnie w stronę wyjścia i wyszliśmy, żegnani przepięknym śmiechem brązowookiego oraz jego cichym

- Wesołych świąt!



❄︎❄︎❄︎❄︎❄︎

Dzień dobry, misie pysie!

Tu powinna być jakaś fajna notka, ale jest jeszcze dosyć wcześnie, a ja rano nie myślę... W każdym razie byłam kiedyś w podobnej sytuacji co Liam w tym rozdziale, ale nie potoczyło się to dalej tak jak tu. A teraz idę jeść śniadanie i będę czekać na spam komentarzy c;

Miłego dnia <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro