4. Choinka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liam

Otworzyłem czwarte z kolei drzwiczki niewielkiego, drewnianego domku. Podarowany mi przez staruszka świąteczny kalendarz idealnie wpasował się w swoje miejsce. Każdego ranka na naszym parapecie pojawiał się kolejny drobiazg, przypominający o zbliżających się świętach.

Tym razem na mojej dłoni pojawiło się malutkie, świąteczne drzewko.

Jeśli faktycznie kalendarz miał być magiczny, jak uważał Harry, to musiało coś znaczyć. Zaśmiałem się cicho i odłożyłem figurkę obok pozostałych. Teraz pod oknem znajdowały się już cztery drobne zabawki: woreczek, renifer, kubek na spodeczku i dołożone przed chwilą iglaste drzewko. Co ono mogło znaczyć? Był idealny dzień, żeby pojechać po choinkę?

Właściwie... Czemu nie?

I tak miałem sporo czasu do swojej popołudniowej zmiany w kawiarni, więc czekało mnie trochę bezczynnego siedzenia w domu. No, może nie do końca bezczynnego, bo pewnie przygotowałbym parę rzeczy, ale równie dobrze mogłem je zrobić innego dnia. A kiedyś trzeba było tą choinkę przywieźć. Najlepiej jak najszybciej.

Sięgnąłem po kluczyki do samochodu i wyszedłem z mieszkania. Skierowałem swoje kroki w stronę jedynego niebieskiego auta na parkingu. Harry uparł się, że nasz pojazd ma być koniecznie w jego ulubionym kolorze, a ja nie protestowałem. Mimo że to ja miałem nim codziennie jeździć. On korzystał z niego tylko co jakiś czas, kiedy jechał w odwiedziny do swojej rodziny. Dlatego powinien spokojnie sobie poradzić, jeśli dzisiaj zabiorę je na cały dzień.

Kiedy siadałem za kierownicą, przypomniałem sobie jak odwoziłem poprzedniego dnia Reniferka pod jego dom. Po drodze opowiadał mi trochę o swojej pracy. Widziałem, że to była jego pasja, a zdecydowanie miał talent do rysowania. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Naprawdę chętnie... zaprzyjaźniłbym się z ciemnowłosym chłopakiem.

Oczywiście jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Nie miałem co do tego żadnej pewności. A mimo to myślałem o tych trochę tajemniczych, ciemnych oczach przez większość czasu.

Westchnąłem cicho, parkując koło plantacji. Ten chłopak chyba nie zniknie z moich myśli przez dłuższy czas. Chciałem go znowu zobaczyć, usłyszeć ten melodyjny głos, porozmawiać na różne tematy... Pozostawała mi nadzieja, że w najbliższym czasie wpadnie znowu do kawiarni podczas mojej zmiany i będę mógł przygotować mu kolejną rozgrzewającą herbatę. Widziałem, że wczorajszy napój trafił mu do gustu. Była jakaś szansa, że będzie miał ochotę na jej kolejny kubek.

Ale zaraz, przecież ja też miałem już jego numer i wiedziałem gdzie mieszka.

Wyciągałem już telefon, kiedy kątem oka zauważyłem, że w moją stronę idzie mężczyzna koło pięćdziesiątki. Cóż, pisanie do mojego Reniferka musi poczekać...

Stop.

Replay.

Pisanie do Reniferka musi poczekać. Bez "mojego". Ogarnij się, Payno, przecież ty nawet nie znasz jego imienia!

Trudno, mogę przecież je poznać, prawda?

Nawet jeśli, to przecież może być już zajęty! Może mieć żonę i gromadkę dzieci! Nic o nim nie wiesz!

Przesadzasz, na pewno nie. Raczej nie jest ode mnie starszy, a tym wieku wątpliwe jest to, żeby miał żonę i dzieci. I chyba wspomniałby cokolwiek o tym, kiedy wczoraj o sobie opowiadał.

Czekaj, czekaj...

Czy ja właśnie gadam sam ze sobą?

- Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? - Z zamyślenia wyrwał mnie lekko zachrypnięty głos. No tak, widziałem przecież, że idzie do mnie właściciel plantacji. Zmieszałem się odrobinę, ale mężczyzna na szczęście nie zwrócił na to uwagi. - Wybrał już pan dla siebie drzewko? Zaraz zawołam Bena, żeby je zapakował.

- Tak, poproszę to - odparłem szybko, wskazując na przypadkową choinkę obok. Nie była ona najładniejsza, ale to nie było najważniejsze. Wystarczyło, że była, po prostu przystroi się ją ładnie i będzie dobrze. Harry'emu raczej nie będzie to przeszkadzało. A nawet jeśli, to opowiem mu jaka smutna i samotna była, powinien się ucieszyć, że dał dom biednemu drzewku.

Właściciel plantacji spojrzał na mnie, pewnie trochę zdziwiony moim wyborem, ale tylko wzruszył ramionami. Po chwili miałem ją już w samochodzie. Chciałem czym prędzej wsiąść do jego ogrzewanego wnętrza i w końcu móc napisać do Reniferka. Moje plany pokrzyżowało jednak pojawienie się ciut sztucznej brunetki.

- Cześć, przystojniaku, jedziesz może w stronę centrum?

Skrzywiłem się lekko, ale pokiwałem głową. Kojarzyłem ją... Jeśli się nie mylę, chodziliśmy do tej samej szkoły i tam też była taką gwiazdą... Nie przepadałem za ludźmi tego typu. Dziewczyna tylko wypchnęła swój biust jeszcze mocniej do przodu i spojrzała mi w oczy spod doklejonych rzęs. W szkole nie zwróciłaby na mnie uwagi, a teraz... Szkoda gadać. Zaśmiałem się cicho, widząc jej nieudolne starania przypodobania się mi.

No cóż, nie tym razem, pomarańczko. W ten sposób geja nie poderwiesz. Właściwie w żaden inny sposób też tego nie zrobisz...

Brunetka mój śmiech musiała chyba jednak odebrać jako zachętę do dalszego działania. Słysząc jej kolejne słowa zacząłem przeklinać to jak bardzo nie umiem odmawiać ludziom pomocy. Jej tłumaczenia nie były zbyt inteligentne, ale czego innego się mogłem spodziewać? Mimo to nie potrafiłem powiedzieć, że nie zabiorę jej ze sobą. Nie miałem nawet jednego sensownego argumentu... I tak mieliśmy taki sam cel podróży, a ja miałem wolne miejsca w samochodzie. A nie chciałem zostawiać nikogo, nawet jej, na zimnie. Bez możliwości dojechania na, jak to powiedziała dziewczyna, arcyważne spotkanie.

No to czeka mnie cała droga do centrum z tą... lafiryndą w samochodzie.

Z trudem dało się to wytrzymać. W samochodzie bez przerwy było słychać jej wesoły trajkot. Zaczęło mnie to denerwować właściwie już w momencie, w którym wsiedliśmy do samochodu. Dlatego odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie zaparkowałem pod galerią. Niech ona tylko jak najszybciej wysiądzie...

- Dzięki za podwózkę, skarbie - wyszeptała uwodzicielskim tonem i cmoknęła mnie w policzek. Po opuszczeniu samochodu przysunęła się niebezpiecznie blisko mnie. - Co powiesz na coś w zamian?

O tak, rób tak dalej, pomarańczko...

Będę miał więcej powodów, żeby wywalić cię z auta. Tym razem postaram się zignorować jakąkolwiek wyrozumiałość i bycie pomocnym.

- Masz na myśli kupienie mi kawy? Nie trzeba, sam sobie zrobię - odparłem, zamykając za sobą auto. Brunetka chciała coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do słowa. - Miałaś chyba jakieś ważne spotkanie, pewnie zaraz się na nie spóźnisz. A ja się spóźnię do pracy, więc twój czas się skończył, żegnaj.

Nie patrząc na nią odszedłem w stronę kawiarni. Miałem jeszcze trochę czasu do swojej zmiany, ale każde zajęcie było lepsze od patrzenia na tą dziewczynę. Szczególnie jedno konkretne zajęcie było od tego lepsze. Na samą myśl o tym na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Czas na wiadomość do Reniferka...

❄︎❄︎❄︎❄︎❄︎

Hej, misie pysie!

Szczerze mówiąc nie przepadam za tym rozdziałem i miał on wyglądać trochę inaczej, ale najważniejsze, że jest. Oddaję go w wasze macki i idę pisać dalej, żeby się wyrobić ze wszystkim.

Dla osób, które chcą coś zrobić tej dziewczynie, podaję namiary na nią. Nazywa się Maddie Wolfrey i jest dostępna pod adresem *********, szukajcie jej! :D

Miłego dnia! ❄︎♥︎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro