5. Domek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

Wyplątałem się z objęć Ernesta i Doris, śmiejąc się cicho. Bliźniaki znowu przyczepiły się do moich nóg i nie chciały wypuścić mnie z domu. Te rzepy upaskudzą mi zaraz spodnie! Nie mogli po prostu mnie puścić?

- Bajkę obejrzę z wami jutro, szkraby, teraz muszę już iść - tłumaczyłem im po raz kolejny, ale nie robiło to na nich wrażenia. Małe mendy... Ruszyłem do wyjścia, szurając nogami i ciągnąc dzieciaki po ziemi. - Mamo, pożyczam na trochę maluchy w roli butów! Jak zmarzną i się przeziębią to będzie ich wina!

Dopiero po jakimś czasie udało mi się od nich uwolnić i szybko wyjść z domu. Lubiłem dołączać do nich na wspólne oglądanie bajek w weekendy, ale nie za każdym razem. No ludzie, moja zajebistość nie może zostawać tylko w domu! Muszę się nią dzielić z innymi, nie jestem przecież samolubny!

Ten dzień miałem zarezerwowany tylko dla mojego przyjaciela, mieliśmy spędzić go razem. Zrobimy taki męski wieczór przez cały dzień! Z komediami romantycznymi, pizzą, obgadywaniem chłopaków i robieniem sobie maseczek!

A nie, to bardziej babski wieczór... Trudno, ten arab na pewno coś wymyśli. Czasami ma nawet dobre pomysły. Najważniejsze, żeby to był wspólnie spędzony czas. W najgorszym razie skończy się na "babskim wieczorze", co właściwie nie powinno przeszkadzać żadnemu z nas...

Nasze plany zostały jednak całkiem zaprzepaszczone!

No może nie całkiem, bo nadal to był nasz wspólny dzień... Ale już nie byliśmy sami!

Okazało się, że sąsiad Zayna urządzał domówkę. Na całe szczęście dla niego zajrzał do nas wcześniej i zaprosił do siebie. Inaczej urządziłbym mu sporą dramę, bo w końcu... No hej, jak można się bawić i przeszkadzać hałasem wszystkim dookoła BEZ LOUISA TOMLINSONA? To wręcz niedopuszczalne.

Dlatego kiedy tylko blondwłosy sąsiad, który przedstawił się jako Niall, zaprosił nas na swoją imprezę, zacząłem przekonywać Zayna do pójścia tam. Na początku nie chciał się zgodzić, mimo że wiedział, że zawsze to ja wygrywam.

Jest takim żółwiem chowającym się w skorupę i dlatego nie chce nigdzie wychodzić. O, albo takim strusiem z głową w piasku!

Ale od czego jestem ja? Ktoś musi go czasem wyciągnąć do ludzi, żeby nie zamknął się w sobie jeszcze bardziej. A jestem do tego idealną osobą! W końcu nikt nie umie oprzeć się mojemu urokowi! Znaczy tylko on, ale co to za różnica?

Nawet jeśli Zayn był trochę przestraszony i spięty, kiedy wchodziliśmy do mieszkania Nialla, to dość szybko się rozluźnił. Udało nam się normalnie pogadać z paroma osobami. Zayn wyszedł że swojej skorupki! Czułem się jak taki dumny ojciec, którego dziecko powiedziało właśnie swoje pierwsze słowo i było nim "tata".

Chyba mogłem już zostawić go samego na chwilkę... Poradzi sobie, co mu się tu może stać? Szczególnie, że ma swoje mieszkanie piętro niżej. Oznajmiłem mu więc, że idę po nowe drinki dla nas i wmieszałem się w tłum. Byłem zadowolony gdy bardzo szybko udało mi się znaleźć wszystko, czego potrzebowałem. Była szansa, że wyrobię się w te parę minut, tak jak obiecałem przyjacielowi.

Ale oczywiście nie, nie mogłem mieć aż takiego szczęścia naraz!

W drodze powrotnej do Zayna poczułem jak wpada na mnie coś twardego. Mój napój wylał się z kieliszka, mocząc przy tym kwiecisty materiał, który pojawił się chwilę wcześniej przed moją twarzą. Jaki idiota nie patrzy gdzie lezie? Już ja tu zrobię taką awanturę, że w pięty mu pójdzie!

- Oops.

Nieco ponad moją głową rozległ się męski, lekko zachrypnięty głos. Już otworzyłem usta, żeby zacząć odgrywać scenę, ale kiedy uniosłem głowę praktycznie zaniemówiłem... Zieleń spotkała błękit... Czy to już niebo? Ten zniewalający uśmiech i urocze dołeczki w połączeniu z olśniewającymi brązowymi lokami oraz hipnotyzującymi zielonymi oczami tworzyły anioła...

Awantura odwołana.

- Hi? - wydusiłem z siebie tylko. Okej, proszę mnie nie oceniać, to była chwila słabości! Boski chłopak całkiem zamroczył mi umysł...

- Przepraszam, nie zauważyłem cię - wymamrotał i... o mamuniu, czy on zachichotał? Czy istnieje ktoś bardziej idealny?

Dobra, Louis, wystarczy. Zachowujesz się jak zakochana nastolatka.

- Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem niski? - O, tak lepiej. Wróciłem prawdziwy ja, nie jakaś moja niedorozwinięta wersja. Teraz jeszcze teatralne oburzenie i voilà!

Boski brunet zmieszał się troszkę na moje słowa. Rozchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Pokręcił niepewnie głową i spuścił wzrok. Był tak cholernie uroczy... I miał koszulę mokrą od mojego drinka. Westchnąłem cicho i zdjąłem swoją zieloną bluzę.

- Wybacz za tą koszulę, jeśli chcesz możesz zamiast niej włożyć to - rzuciłem, podając mu swoje okrycie. Chłopak wydawał się już całkiem zdezorientowany. I o to chodziło. Uśmiechnąłem się szeroko i puściłem mu oczko, na co zarumienił się lekko.

- Umm, dziękuję? - bardziej zapytał, niż stwierdził. Zdjął mokre ubranie, a mi zaparło dech w piersi... Louis, wracasz do stanu zakochanej nastolatki. Wystarczy już, przecież nią nie jesteś...

- Co tym razem nabroiłeś, Harry? - Zza pleców bruneta rozległ się czyjś głos. A więc ten anioł na imię ma Harry... Spojrzałem ponad jego ramieniem, chcąc zobaczyć tego dobrego człowieka, dzięki któremu znam imię chłopaka. Nie spodziewałem się jednak, że zobaczę tam księcia z bajki mojego przyjaciela... To mnie trochę otrzeźwiło i przestałem być rozmiękłą kluchą.

- Liam matematyk? - zapytałem, mając nadzieję, że dobrze zapamiętałem jego imię. Po jego minie wiedziałem, że faktycznie tak się nazywał i najprawdopodobniej mnie rozpoznał. No cóż, głupi ma szczęście... Nie żebym uważał się za głupiego, co to to nie. To raczej on był szczęściarzem. Nie zawsze ma się okazję spotkać samego Louisa Tomlinsona. A jeszcze żebym zapamiętał czyjeś imię, to już w ogóle szczęście!

To się nazywa skleroza, deklu.

- Lewis, jak mogłeś zostawić mnie na pastwę ludzi? - Tym razem znajomy głos dobiegł zza moich pleców. No tak, obiecałem przecież Malikowi, że za chwilę wrócę... Ale jak widać żyje, wszyscy się cieszą i tak dalej.

- To nie jest moje imię! Ile razy mam ci to powtarzać, Zayn? Louis, nie Lewis! - warknąłem, a on przewrócił oczami. Stanął obok mnie, opierając się ramieniem o mój bark i wtedy jego wzrok padł na jego księcia z bajki. Albo rycerza na białym koniu, zwał jak zwał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały aż zaczęło iskrzyć. Chyba lepiej nie wsuwać pomiędzy nich niczego, bo jeszcze się spali... Serio, prawie jak takie laserki z oczu!

- Reniferek? - Na twarzy wielkiego matematyka pojawił się szeroki uśmiech. No gościu, nie musisz nam udawać zakochanego Draculi z trzeciej części hotelu Transylwania! I tak widzimy, że przepadłeś. Będzie z nich piękna parka...

Ale zaraz, wróćmy do czarującego Harry'ego. Chłopak wydawał się całkiem zdezorientowany. Znowu.

- Wy się znacie? - Aha, czyli najwidoczniej Liam nie powiedział mu o spotkaniu w galerii. Czuję się zawiedziony, jak mógł nie mówić o spotkaniu z najcudowniejszym człowiekiem na świecie? Pewnie chciał to zachować dla siebie, żeby brunet nie był zazdrosny... Tak, to na pewno to.

Kiedy Liam szybko mu streścił nasze pierwsze spotkanie, ja rozglądałem się dookoła. Możliwe, że mój wzrok najczęściej spoczywał na chłopaku w mojej bluzie... Ale mniejsza z tym. Na szatyna spojrzałem dopiero kiedy wspomniał o drugim spotkaniu z Zaynem. Ten arab nic mi o tym nie powiedział! Już ja się na nim odegram...

Tylko najpierw upijemy ich wszystkich i zaczniemy prawdziwą zabawę. Taką w moim stylu. Tańczenie na stołach i te sprawy... Jeszcze blondwłosego tu ściągniemy i będziemy w komplecie. O wilku mowa, gospodarz imprezy właśnie pojawił się na horyzoncie. Neil czy jak mu tam było podszedł do nas z czerwonym kubeczkiem w ręce. Wydawał się już trochę podpity... W takim razie to będzie łatwiejsze niż myślałem. Aż zatarłem ręce na samą myśl o tym...

No to zaczynamy zabawę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro