7. Cukierkowe Laski

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry

Wziąłem do ust końcówkę cukierka i sięgnąłem po kolorowy fartuch z wesołym napisem. Otrzepałem go szybko z mąki i wyszedłem z zaplecza. I pomyśleć, że mogłem wtedy jeszcze śnić o tęczowych lamach... Było dość wcześnie, ale ja już musiałem zacząć swoją zmianę w piekarni. Mimo wszystko lubiłem tą pracę. Ten zapach świeżo upieczonego chlebka, rozmaite bułeczki i maciupkie słodkości bardzo przypadły mi do gustu. I najwyraźniej nie tylko mi, bo każdego ranka do piekarni przychodziło sporo osób, właśnie po te wszystkie pyszności. Najpierw jednak trzeba było wszystko upiec, a potem porozkładać (i najlepiej układać przy tym wypieki w różne kształty, ale nikt nie musi o tym wiedzieć).

No to czas zabrać się do roboty.

Dzisiaj miałem mieć zmianę przy ladzie, więc przynajmniej nie musiałem się wygrzebywać z cieplusiej pościeli już o czwartej rano. No ludzie, to było nieludzkie! Ale co zrobić, w końcu trzeba zdążyć wszystko upiec... Na szczęście tym razem przygotowaniem wypieków zajął się już ktoś inny. Ja miałem fajniejsze zadanie. Porozkładać pieczywko, stać przy kasie, obsłużyć klientów i ładnie wyglądać. Chyba da się zrobić.

Na początku czekały mnie jakieś dwie godziny, kiedy praktycznie nikt nie przychodził. No cóż, nie każdemu chce się zrywać wcześnie rano tylko po to, aby zajrzeć do piekarni. To był idealny czas na rozstawienie wszystkiego i zjedzenie cukierkowej laski. Ten przecudny, świąteczny smaczek...

Jeszcze przed zjedzeniem śniadania zajrzałem do jednej ze skrytek w świątecznym kalendarzu Liama. On musiał być magiczny! Ja tak mówię, więc tak jest! Mój instynkt jednorożca mi to podpowiada! A skoro wyjąłem stamtąd niewielką, świąteczną laseczkę, to musiała ona coś oznaczać... Czerwono-biały cukierek wylądował na parapecie obok pozostałych drobiazgów. Od tego momentu zastanawiałem się nad tym, co to miało znaczyć... Zrobiłem zeza patrząc na sterczącą z moich ust czerwono-białą laskę. Co na dzisiaj przepowiedział nam kalendarz?

Niestety nie mogłem się jednak nad tym dobrze zastanowić, bo do moich uszu dobiegł dźwięk dzwoneczka, zawieszonego przy drzwiach. Kogoż to przyniosło w nasze progi o siódmej rano? Kto jest na tyle dziwny, żeby z własnej woli opuszczać krainę snów? Nie spodziewałem się jeszcze nikogo o tej porze, ale przynajmniej będę miał coś do roboty. Jeśli oczywiście wykładanie pieczywa do odpowiednich koszyków i układanie ich w serduszka nie było zajęciem...

- Dzień dobry, co mogę podać?

I mniej więcej na tym samym upłynęło mi parę kolejnych godzin. Brakowało mi w tym trochę jakiejś wyobraźni i zabawy! Bagietka, chlebek, bułeczki, drożdżówki, chlebek, precelki, chlebek, bułeczki... I od początku, i tak w kółko. Strasznie monotonnie... Najwyżej znowu skończy się na wymyślaniu historii, które przydarzyły się Panu Chlebkowi.

Dopiero po chwili przypominałem sobie, że skoro zaczął się już sezon świąteczny, to powinienem każdemu dziecku wręczać cukierkową laskę. I za każdym razem kiedy to robiłem, przyglądałem się brzdącom, którym je dawałem. Może za którymś razem stanie się coś nietypowego, a kalendarz to przewidział? Tak powinno być! Nie wydarzyło się jednak nic magicznego... Było już niedużo czasu do końca mojej pracy, a nadal nic się nie działo...

Może ten kalendarz wcale nie jest magiczny? A mój jednorożcowy instynkt mnie zawiódł?

Albo po prostu to Liamowi miało się przydarzyć coś związanego z cukierkowymi laskami... No tak, to miało sens. W końcu to był jego kalendarz, nie mój... Przynajmniej wiem, że nadal jestem jednorożcem i mam swoją moc, prawda?

Właśnie, musiałem zrobić coś jednorożcowego na święta! Różowe pierniczki z błyszczącą posypką będą okej? Tak, to jest zdecydowanie to. Już nie mogłem doczekać się pieczenia ich!

Ale jeszcze najpierw trzeba obsłużyć staruszkę, która właśnie weszła do sklepu...

- Ale my chcemy tutaj! Claire mówiła, że tutaj pan rozdaje też cukierki! Chodźmy tu! - Usłyszałem dwa dziecięce głosy z dworu, kiedy klientka wychodziła. Prośby maluchów przerwało zamknięcie się za nią drzwi. A po ich ponownym otworzeniu było słychać tylko radosne piski i do środka piekarni wleciały dwie kulki szczęścia. Jejciu, jakie urocze maluchy...

- Dzień dobry, co... - urwałem, widząc kto wchodzi za dziećmi. - Louis?

Niebieskooki przystanął i wyszczerzył się w moją stronę. Przywitał się ze mną, po czym zabrał się za ogarnianie brzdąców. Te małe nicponie robiły wszystko, żeby mu to utrudnić! Ale Louis się im nie dał. Złapał dzieci i zaczął poprawiać ich kurtki, prosząc mnie przy tym o parę rzeczy. Zapakowałem wszystko szybko i sprawnie, uśmiechając się lekko. Właściwie miło było go znowu zobaczyć...

- Dobra, szkraby, możecie wybrać sobie coś jeszcze, ale pamiętajcie, że macie być cichutko. - W odpowiedzi usłyszał tylko pisk szczęścia i maluchy zaczęły biegać po sklepie. Westchnął tylko i rozbawiony pokręcił głową. - Wybacz za nich, nie powinienem im dawać nic słodkiego zamiast śniadania...

- Nie ma problemu, Louis - Zaśmiałem się cicho i oparłem się lekko o ladę. Mój wzrok skierował się w stronę brzdąców latających po piekarni.

Dobziu, to mam jeszcze teraz tylko jedno bardzo ważne pytanie. Czy to jego dzieci? Wygląda na to, że tak... Były do niego bardzo podobne... Chociaż nic nie wspominał o tym poprzedniego dnia, a sporo gadaliśmy. Pomińmy to, że o reszcie swojej rodzinki też nic nie mówił... Ale i tak, wydaje się za młody na to, żeby być ojcem już od jakichś pięciu lub sześciu lat... To kim były dla niego te maluchy? Jednorożcowy instynkcie, podpowiedz mi właściwą odpowiedź!

Przygryzłem wargę, zastanawiając się nad tym intensywnie. Jeśli miałby dzieci, to pewnie w domu czekała na niego także żona, albo chociaż narzeczona... Nie bardzo podobała mi się ta koncepcja... Co ja mówię, ona mi się ani trochę nie podobała! Czemu wszyscy fajni faceci muszą być hetero albo zajęci? Znaczy oczywiście nie mam nic przeciwko ich szczęściu i miłości... Ale sam też chciałbym znaleźć swoją drugą połówkę pomarańczy.

- Uroczy są... To twoje rodzeństwo? - zapytałem niby od niechcenia. Zawsze była na to jakaś szansa. Chociaż to straszna różnica wiekowa... Ughh, nie myśl o tym Harry, zaraz powinieneś poznać odpowiedź.

- Oczywiście, chyba nie myślałeś, że mógłbym być ich ojcem? - roześmiał się, a ja troszkę się zmieszałem. Oops? No jakby ci to powiedzieć...? Ale przynajmniej miałem pewność, że moje przypuszczenia nie były słuszne. To może nie jest też hetero? Moja nadzieja powróciła. O mój jednorożcu, będziemy razem, oświadczy mi się na jachcie na środku oceanu spokojnego, weźmiemy ślub, zamieszkamy w takim uroczym domku i zaadoptujemy trójkę dzieci!

- Nie, jasne, że nie - zachichotałem cichutko, spuszczając przy tym wzrok na podłogę. Oby uwierzył, oby uwierzył, oby uwierzył... No cóż, jednorożce jednak nie zawsze mają szczęście.

- Ty serio tak pomyślałeś... - Bardziej stwierdził niż zapytał i spojrzał na mnie trochę niedowierzająco. Harry, ty głupolu, nie możesz czasem myśleć zanim coś pomyślisz? Widzisz, nawet to co teraz myślisz nie ma sensu! - Wyobrażasz sobie MNIE w roli ojca?

- No cóż... - zacząłem, ale błękitnooki nie dał mi dokończyć. Czy on zawsze tak przerywa?

- Zdecydowanie nie! A przynajmniej jeszcze nie teraz. Prędzej bym ich przypadkiem pozabijał, niż odpowiednio się zajął. - Przewrócił oczami, cały czas żywo gestykulując. - A poza tym nie wyobrażam sobie, żebym z jakąś dziewczyną... Nie, nawet nie chcę o tym myśleć, już mam drgawki.

- Jesteś gejem? - palnąłem, po czym znowu strzeliłem sobie mentalnego facepalma. Harry, naprawdę mógłbyś czasem pomyśleć. Ja wiem, że to trudne, ale nie zaszkodzi trochę się wysilić.

- Owszem, masz coś do tego? - W jego głosie czaiła się niebezpieczna nutka. Przybrał wyzywającą pozę, sprawiając, że znowu pożałowałem swoich słów. Jak on to robił? Jak sprawiał, że czułem się tak osaczony? Miałem ochotę schować się gdzieś i nie wystawiać nawet końcówki nosa ze swojej skrytki.

- Czemu miałbym mieć? Miłość to miłość, a miłość jest ślepa i nie zależy od płci. Nie rozumiem tego całego zamieszania z homofobami. Jak można kogoś krytykować za miłość? Szczególnie jeśli to nie od nas zależy w kim się zakochamy - wyrzuciłem dość szybko z siebie i wzruszyłem ramionami. Uśmiechnąłem się lekko, widząc na jego twarzy aprobatę dla moich słów. Przygryzłem wargę, zastanawiając się przez chwilę czy kolejne wypowiedziane przeze mnie zdanie nie będzie już nie na miejscu... Ale w końcu co teraz miałem do stracenia? - Ja sam wolę się nie określać, nie ode mnie zależy w kim się zakocham...

Widziałem, że chciał coś powiedzieć, ale przerywanie komuś jest chyba u nich rodzinne. Jego rodzeństwo zaczęło ciągnąć go za ręce i marudzić, że już się nudzą. Wręczyłem im po cukierkowej laseczce, śmiejąc się przy tym cicho. Chciałem jeszcze spędzić troszkę czasu z Louisem, ale musieliśmy się już pożegnać. Musieli już wracać do domu, a ja wciąż byłem przecież w pracy. Do piekarni weszła kolejna osoba.

Firmowy uśmiech numer siedem i lecimy.

❄︎❄︎❄︎❄︎❄︎

Hej, misie pysie!

Tym razem troszkę wcześniej wrzucam rozdział, bo mam dzisiaj egzamin i muszę się jeszcze do niego przygotować (JA NIE CHCĘ, RATUNKU)... Mam nadzieję, że się podoba, szczególnie że w końcu jest więcej Larrego ;)

Czyją perspektywę na razie najbardziej lubicie?

Miłego dnia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro