One change

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Będę niezmiernie wdzięczna za wszelkie konstruktywne opinie.

Zapraszam.


- Panie Stark? - słyszę, odwracając wzrok od rozpadającego się w pył Stranga. - Nie czuję się zbyt dobrze.

- Wszystko z tobą w porządku - odpowiadam. Patrzę na niego z niepokojem.

- Nie wiem... Nie wiem co się dzieje - słyszę coraz bardziej spanikowanego nastolatka. - Nie chcę iść. Nie chcę iść, proszę. Panie Stark, nie chcę. - Coś jest nie tak. Paraliżuje mnie strach. Patrzę na niego osłupiały. Nie wiem co mam robić, to nie może się dziać. To nie może się tak skończyć.

Peter zaczyna iść w moją stronę, a ja łapię go, ratując przed potknięciem. Całe jego ciało drży niespokojnie. Nie wiem co mam robić. Słyszę panikę w jego głosie. Jego nierówny oddech. - Nie chcę umierać - powtarza z rozpaczą.

Wtula się we mnie jak małe przestraszone dziecko. Nie wytrzymuję jego ciężaru i przewracamy się na ziemię. Trzymam go dalej w ramionach. Patrzę na niego oszołomiony, nie mogąc wydać z siebie głosu. W mojej głowie pulsuje tylko jedna myśl. To nie może się tak skończyć. Nie może. Widzę powoli unoszący się w powietrzu pył. To on?

- Przepraszam - patrzy w moje oczy, a po chwili odwraca wzrok. Jego twarz się rozluźnia. Za co przeprasza? Przecież to ja powinienem przeprosić. Nie dałem rady. Nie ochroniłem go. Gula narastająca w moim gardle sprawia, że dalej nie potrafię wypowiedzieć nawet jednego słowa. W niemym szoku wpatruję się, jak zaczyna się rozpadać. Strach mnie sparaliżował. To nie miało tak się skończyć.

Po chwili nie zostaje nic, prócz unoszącego się pyłu. Dalej milczę.

- To twoja wina Stark.

Budzę się zlany potem. Biorę szybkie wdechy próbując się uspokoić. Serce tłucze mi się w klatce piersiowej. Wstaję szybko na nogi. Teraz uspokoi mnie tylko jedna rzecz. Muszę sprawdzić. Szybko. Wypadam na korytarz. Otwieram cicho drzwi do pokoju. Wszystko jest dobrze. Wszystko jest na miejscu. To był tylko głupi sen.

Wpatruję się w obraz przede mną delikatnie się uśmiechając. Podchodzę do łóżka i poprawiam kołdrę. Morgan porusza się przez sen i wtula w Petera. Odsuwam zbłąkany kosmyk włosów z jego twarzy. Jest tutaj. Wszystko w porządku. Moje serce powoli się uspokaja. Oddech się normuje. Panika mija.

Obserwuję jeszcze przez chwilę powoli poruszające się klatki piersiowe i nasłuchuję spokojnych oddechów. Powoli wychodzę z pokoju zamykając cicho drzwi i idę w stronę laboratorium. Jestem pewny, że nie dam rady już zasnąć tej nocy.

- Znowu ten sam koszmar? - zatrzymuje mnie pytanie Pepper. Dopiero teraz zauważam, że siedzi przy stole w kuchni. Odwracam się w jej stronę i napotykam jej zmartwiony wzrok.

- Tak - odpowiadam krótko. - To głupie - dodaje cicho. - Minęło już pięć lat, a to dalej do mnie wraca. Mogłem go wtedy stracić Pep. Zanim jeszcze zdałem sobie sprawę jak bardzo mi na nim zależy - przejeżdżam dłońmi po twarzy, siadając przy stole w kuchni. - To mnie dobija.

- Wiem, Tony. Na szczęście oboje wróciliście - czuję jak przytula się do mnie od tyłu i wzdycham wciągając jej zapach. To zawsze mnie uspokaja. - Może to dlatego, że za niedługo wyjeżdża? - słyszę jej głos przy moim uchu. - Ten sen - dodaje.

- Może - odpowiadam z wahaniem, chociaż sam w to nie wierzę. Co prawda teraz pojawia się częściej, ale nawiedza mnie od kiedy wróciliśmy. Do tego jest tak niesamowicie realistyczny. Zupełnie jakby to się naprawdę zdarzyło.

Muszę przestać o tym myśleć.

- Wiesz, tak teraz myślę, może Morgan też wyślemy od razu na studia? - dodaję już lżejszym tonem. - Pomyśl sobie. Cały dom tylko dla nas - mówię kuszącym tonem wstając z krzesła i uśmiecham się delikatnie. - Moglibyśmy wypróbować wszystkie kanapy - obejmuje ją, widząc rozbawienie w jej oczach. - I nie tylko kanapy - dodaję całując ją po szyi.

- Póki co możemy wypróbować nasze łóżko - odpowiada parskając śmiechem. - Wiesz, wydaje mi się, że nie jestem jeszcze do niego całkowicie przekonana - dodaje, wplatając dłonie w moje włosy.

- W takim razie koniecznie musimy to zmienić panno Potts - mówiąc to podnoszę ją do góry i czuję jak obejmuje mnie nogami wokół bioder. Całuję ją, uśmiechając się pod nosem.

Zdecydowanie nie zasnę już tej nocy.

---

- Wiemy jak to brzmi - mówi Scott.

- Tony po wszystkim co widziałeś, naprawdę myślisz że...

- Fluktuacje Quantum kłócą się ze skalą Plancka. To z kolei prowadzi do efektu Deutscha. Możemy się z tym zgodzić? - przerywam Rogersowi, mówiąc do niego jak do pięciolatka i podaje mu szklankę z herbatą.

- Dzięki - odpowiada.

- A wersja dla opornych brzmi: już stamtąd nie wrócisz - dodaję patrząc po kolei na wszystkich.

- Ja wróciłem - słyszę Scotta i mam ochotę przewrócić oczami.

- Nie. Ty przypadkowo przeżyłeś, to szansa jedna na milion. A teraz chcesz zrobić... jak ty to nazwałeś? - pytam go podając mu szklankę.

- Przekręt w czasie? - odpowiada z wahaniem.

- Ta, przekręt w czasie. Oczywiście - mówię uśmiechając się z rozbawieniem. - Czemu ja na to wcześniej nie wpadłem? O! Wiem! Bo to śmiechu warte farmazony.

- Kamienie są w przeszłości. Jeśli możemy tam wrócić możemy je wziąć - odpowiada mi Steve z pewnością w głosie.

- Tym razem to my pstrykniemy i sprowadzimy wszystkich z powrotem - dodaje Natasza.

- Albo zepsujemy wszystko jeszcze bardziej - odpowiadam.

- Tak się nie stanie - mówi z pewnością Steve.

- Czasami naprawdę tęsknie za tym twoim głupim optymizmem - mówię i uśmiecham się z politowaniem. - Jednakże, wiara w cuda nie wystarczy, jeśli nie ma logicznego i bezpiecznego sposobu na realizacje tego waszego przekrętu. Na razie najbardziej prawdopodobna wydaje się nasza całkowita porażka - dodaję siadając w fotelu i zakładając nogę na nogę.

- Nie, jeśli będziemy przestrzegać zasad podróży w czasie - odpowiada Scott siadając w fotelu obok. - Nie rozmawiać z przeszłymi wersjami siebie, nie obstawiać wyników meczy...

- Muszę ci przerwać Scott. Czy ty serio chcesz mi powiedzieć, że twój plan na uratowanie wszechświata, opiera się na Powrocie do przyszłości? Tak czy nie? - pytam z niedowierzaniem.

- Nie? - odpowiada ze zmieszaniem.

- To dobrze, kamień z serca, bo to byłoby słabe. Fizyka kwantowa tak nie działa - odpowiadam. Zastanawiam się, czy naprawdę jest aż takim idiotą, czy tylko udaje.

- Tony, musimy podjąć ta walkę - mówi Natasza patrząc na mnie ze smutkiem.

- Podjęliśmy, i skończyliśmy tutaj.

- Wiem, że masz wiele do stracenia, masz dzieci i żonę. Ale ja straciłem kogoś bardzo ważnego, tak jak wiele ludzi. A teraz... Teraz! Mamy szanse na sprowadzenie jej z powrotem! Na sprowadzenie wszystkich z powrotem! A ty mi mówisz, że nawet nie będziesz...

- Dokładnie Scott, nie będę - przerywam tyradę Scotta. - Nie mogę - dodaje cicho.

- Mama powiedziała, żeby cię uratować - mówi Morgan biegnąc w moją stronę. Pomagam jej się wdrapać na moje kolana i wtula się we mnie z ufnością.

- Dobra robota. Jestem uratowany - odpowiadam i przytulam ją mocno do siebie. - Gdzie zgubiłaś Petera?

- Chowa rzeczy - odpowiada.

- Chowa rzeczy? - powtarzam unosząc brwi w zdziwieniu.

- Tak, na jutro - dodaje chowając twarz w mojej koszulce.

- Chciałaś powiedzieć, że pakuję się na jutrzejszy wyjazd, tak? - poprawiam ją przeczesując jej włosy.

- No powiedziałam przecież, nie słyszałeś? - Marszczy śmiesznie brwi i patrzy na mnie upewniając się, że na pewno jej słucham. Z powrotem wtula się w moją koszulkę, a ja powstrzymuje cichy chichot, który chce się wydostać z moich ust. Myślę, że to chyba lepiej, że Peter nie słyszał całej tej rozmowy. Po wszystkim co przeszedł, lepiej było nie angażować go w takie sprawy.

- Chciałbym żebyście przyszli do mnie z innego powodu, jakiegokolwiek. Cieszę się, że mogłem was zobaczyć. Nakryliśmy dla siedmiu osób więc... - mówię wstając i wskazując na drzwi wejściowe.

- Tony, rozumiem cię. Cieszę się twoim szczęściem, serio. Ale to dla nas druga szansa - odpowiada Steve.

- Ja już dostałem swoja druga szansę i nie mogę jej zmarnować - odpowiadam patrząc na niego i mocniej przytulam Morgan. - Jak chcecie to zostańcie, ale nie gadamy o robocie - dodaje i wchodzę do domu.

Po chwili widzę, jak kierują się z powrotem w stronę samochodu. Patrzę na to ze smutkiem. Zawsze w głębi serca wydawało mi się, że jesteśmy czymś więcej niż tylko drużyną. Najwyraźniej się myliłem.

---

- Już pojechali? Nie chcieli zostać na obiad?

- Nie, mają chyba lepsze rzeczy do roboty.

- Co chcieli Tony? - pyta Pepper odkładając ścierkę do naczyń i siada przy stole.

Wzdycham i siadam naprzeciwko. Nie do końca wiem jak odpowiedzieć na te pytanie. Czy powiedzieć jej prawdę? Spoglądam w jej oczy, patrzące na mnie ze zmartwieniem i podejmuje decyzję. Zasługuje, żeby wiedzieć.

- Chcieli żebym im pomógł w przywróceniu wszystkich - mówię przejeżdżając ręką po twarzy. Pepper patrzy na mnie z zaskoczeniem, a po chwili jej wzrok kieruje się nieco za mnie.

- Twierdzą, że Scott podróżował w czasie. Potrzebowali kogoś, kto im to ogarnie - dodaję i nagle słyszę za sobą łoskot. Odwracam się szybko i widzę Petera stojącego w drzwiach. Wygląda na bardzo zszokowanego.

- Można... Można ich przywrócić? - pyta, a jego oczy rozszerzają się z niedowierzaniem. - To możliwe? - przełyka ślinę i patrzy na mnie z oczekiwaniem.

Spoglądam w stronę Pepper, a ona wymienia ze mną zmartwione spojrzenie. Oboje doskonale pamiętamy jak zrozpaczony był Peter po tym co zrobił Thanos i jak wiele wysiłku wymagało, żeby stanął z powrotem na nogi.

- Nie - odpowiadam krótko i widzę jak przygryza wargę.

- A Scott? Mówił, że mu się udało - mówi z nadzieją, a ja widzę jak próbuje chwycić się ostatniej deski ratunku.

- Nie, Peter - mówię delikatnie, ale jednocześnie stanowczo. - To tylko głupie mrzonki, sam dobrze wiesz, że to niemożliwe. Nie jesteś głupi.

- A może jest? - pyta z zacięta miną. - Jak możesz tak twierdzić, skoro tego nie sprawdziłeś?

- Teraz to bredzisz prawie tak jak Scott - mówię ostro i niemal w tym samym momencie tego żałuje. Na jego twarzy widzę oburzenie i zawód.

- Boisz się, że jak sprawdzisz, to okaże się, że nieomylny Stark jednak nie miał racji? - pyta ze złością. Czuję jak Pepper lekko ściska moje ramię.

- Tu nie chodzi o mnie - odpowiadam opanowanym głosem.

- No niemożliwe, chociaż raz nie chodzi o ciebie? - parska sztucznym śmiechem, a mnie zalewa złość, nad którą powoli przestaje panować.

- Nawet gdyby się udało, nie wiesz do czego to doprowadzi. Może być jeszcze gorzej.

- Dla mnie nie - odpowiada z rozgoryczeniem. - Ja straciłem wszystkich.

"Wszystkich" - jego słowa przeszywają mnie na wskroś. Nigdy nie sądziłem, że to aż tak zaboli. Chyba to zauważa, bo wygląda na nieco zmieszanego, jednak nic nie mówi. Zaciska usta w wąską linie, a jego oczy rozszerzają się nieznacznie, po czym odwraca się na pięcie i biegnie do pokoju trzaskając drzwiami.

- Tony... - mówi cicho Pepper. - Wiesz, że nie to miał na myśli.

- Ma racje - odpowiadam krótko.

- Pójdę z nim porozmawiać - mówi z cichym westchnięciem.

Jej ręka znika z mojego ramienia, a ja nagle czuję się przeraźliwie samotny. Obserwuję jak wchodzi po schodach, próbując się uspokoić. Dobrze wiem, że nie jestem jego ojcem, ale myślałem, że jestem dla niego kimś ważnym. On jest dla mnie jak syn, już dawno zdaję sobie z tego sprawę. 

Po dłuższej chwili wstaję i wchodzę cicho po schodach, jednak zatrzymuję się niedaleko jego pokoju. Nie jestem pewny czy powinienem tam wchodzić.

- Tęsknię za nimi - słyszę zza drzwi. - Moi rodzice, wujek, ciocia, MJ, Ned, wszystkich tracę. Zawsze.

Nie chce dalej tego słuchać. Oczywiście, że za nimi tęskni. Każdy tęskniłby za swoją jedyną rodziną.

---

- Wychodzę - słyszę niepewny głos w drzwiach mojej pracowni. Kiwam głową, nie podnosząc nawet wzroku znad rzeczy, nad którą teraz pracuję. Nie wiem co miałbym powiedzieć. Nie mam na to teraz siły. Wreszcie słyszę ciche westchnięcie i oddające się kroki, więc podnoszę szybko głowę. Udaje mi się jeszcze dostrzec kawałek znikającego za futryną plecaka. Czuję, że powinienem wstać i za nim pobiec, ale tego nie robię.

- Wszystko masz? - słyszę głos Pepper.

- Tak, wszystko spakowane.

- A Tony? - pyta Pepper, ale nie słyszę odpowiedzi. - Nie martw się, porozmawiam z nim - dodaje ciszej.

- Nie. Nie trzeba. Sam to zrobię. Dziękuję za wszystko i za wczorajszą rozmowę - mówi stanowczo, ale w jego głosie słyszę smutek.

- Nie masz za co dziękować. Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć.

- Wiem.

- Uważaj na siebie i zadzwoń jak dojedziesz. Kocham cię i ten idiota też - mówi Pepper, a Peter odpowiada coś tak cicho, że nie mogę dosłyszeć.

- Idę już - dodaje już głośniej nieco pogodniejszym tonem i słyszę otwierające się ze skrzypieniem drzwi.

Wiem, że to moja ostatnia szansa, żeby porządnie się pożegnać, ale nie ruszam się z miejsca. Patrzę przez okno jak wychodzi przed dom i wsadza bagaże do bagażnika samochodu. Spogląda w moją stronę, a nasze oczy się spotykają. Jego usta poruszają się, ale nie jestem w stanie zgadnąć, co powiedział. Podnoszę lekko rękę w geście pożegnania i widzę, jak na jego twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech. Też podnosi lekko rękę i wsiada do samochodu.

Spoglądam jeszcze jak odjeżdża i w myślach karcę się za to, że nic do niego nie powiedziałem.

Nie tak to miało wyglądać.

---

- Musicie iść ze mną. Teraz. - Patrzę zdezorientowany na czarodzieja przemawiającego przez otworzony nagle portal.

- Strange? Ale jak? - pytam nie mogąc uwierzyć w to co widzę.

- Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Potrzebuje was - mówi pośpieszając nas.

- Udało im się - stwierdzam z niedowierzaniem.

- Ja zostanę z Morgan, a ty leć - mówi do mnie Pepper, całując mnie pośpiesznie.

- Nie - kręci głową Strange. - Potrzebuję was oboje. O Morgan nie musicie się martwić, rzuciłem na nią lekkie usypiające zaklęcie, będzie spała do końca bitwy. Zresztą Happy zaraz tu będzie.

- Ale... - usłyszałem niepewny głos Pepper.

- Skoro wszyscy zostali przywróceni, to z kim mamy walczyć? - pytam, czując, że nic z tego nie rozumiem.

- Z Thanosem z innej linii czasowej - odpowiada Strange, a ja patrzę na niego w szoku. Podróże w czasie to jedno, ale podróżujący między rzeczywistościami wrogowie to inna para kaloszy. Nic już z tego nie rozumiem. Skoro ja im nie pomogłem, to kto? Nagle doznaję olśnienia i oblewam się zimnym potem.

- Peter tam jest, prawda? - pytam słabo, a Pepper patrzy na mnie z przerażeniem. Strange kiwa tylko głową w odpowiedzi, a ja nie mam już żadnych wątpliwości.

Musze chronić swoje dziecko za wszelką cenę.

---

- Avengers! Naprzód! - słyszę okrzyk i zauważam Kapitana Amerykę z młotem Thora. Wygląda okropnie, a jego tarcza jest złamana na pół. Skoro on tak wygląda, to w jakim stanie jest Peter? Próbuję go wypatrzeć, ale wokół panuje chaos. Strzelam do kolejnych wrogów i próbuję jednocześnie osłaniać Pepper. Jest ich tak dużo. Za dużo.

Rozdzielamy się i ląduję na ziemi. Strzelam do nadbiegających stworów, ale po chwili czuję mocne uderzenie, które sprawia, że uderzam o pobliską skałę z mocnym impetem. Staram się strzelać do stwora, który mną rzucił, ale zupełnie nic to nie daje. Równie dobrze mógłbym go łaskotać. Jeśli zaraz czegoś nie wymyślę, to zginę. Nagle coś go ode mnie odciąga, a potem zostaje zdeptany przez Ant-Mana. Oddycham z ulgą i zauważam znajoma sylwetkę.

- Hej! Nie uwierzysz co się stało - słyszę, a Peter podbiega do mnie i podaje mi rękę, żeby pomóc mi się podnieść. Patrzę na niego chwilę badawczo. Wygląda dobrze, nie jest zraniony. Ulga przelewa się przez moje ciało. Nic nie mówiąc przyciągam go do siebie i przytulam.

- Cieszę się, że nic ci nie jest - mówię w końcu.

- Ja też - śmieje się cicho, też mnie przytulając.

- Jak wrócimy do domu dostaniesz szlaban. Dożywotni - odsuwam się od niego, żeby na niego spojrzeć, ale nadal nie wypuszczam go z rąk.

- Nie jestem już dzieckiem.

- Dla mnie zawsze będziesz moim dzieckiem - odpowiadam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, z tego co powiedziałem. Moje ciało mimowolnie się napina. Naprawdę nie chcę teraz się z nim kłócić.

- Wiem - odpowiada z szerokim uśmiechem, a ja patrzę na niego z niedowierzaniem. Czy to znaczy, że nie przeszkadza mu, że tak o nim myślę? - Przepraszam za tamto, ja naprawdę...

- Nie teraz - przerywam mu, widząc jego zakłopotanie. - Jesteśmy w środku bitwy. Porozmawiamy na spokojnie w domu - dodaję i widzę, że niepewnie kiwa głową. Nie podoba mi się to, ale na razie postanawiam to zignorować. Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.

- Musimy trzymać kamienie z dala od Thanosa, trochę go wkurzyliśmy i teraz chce zabić wszystkich. - Na jego twarzy pojawia się poczucie winy i zakłopotanie.

- No to bierzmy się do roboty - mówię i targam mu włosy. Po chwili wzlatuję i zaczynam strzelać do przeciwników, cały czas mając oko na Petera.

- Nowy plan - słyszę w słuchawce. - Musimy przetransportować kamienie do furgonetki na środku pola bitwy. Ant-Man i Osa już próbują ją uruchomić.

- Jasne, zrozumiałem - odpowiadam.

- Tony? - słyszę zaskoczony głos.

- Jedyny i niepowtarzalny.

- Dobrze cię znowu słyszeć.

- Ciebie też Kapitanie - odpowiadam krótko z lekkim uśmiechem i dalej strzelam we wrogów. Po chwili widzę Stranga i ląduję obok niego.

- Mówiłeś, że mamy tylko jedną szansę. To ta? - pytam, a on patrzy mi prosto w oczy, ale nie umiem nic wyczytać z jego spojrzenia.

- Jeśli powiem ci co się stanie, to się nie stanie - odpowiada z wahaniem, patrząc mi w oczy.

- Lepiej, żebyś miał rację - mówię i wznoszę się ponownie w powietrze. Staram się się cały czas mieć na oku Petera, widzę jak doskonale sobie radzi w walce i jestem z niego dumny. Naprawdę wiele nauczył się przez te pięć lat. 

Nagle chaos się pogłębia. Statek który znajduje się nad nami, zaczyna strzelać prosto w ziemie. Szybko szukam wzrokiem Pepper. Wydaje się na razie być bezpieczna. Zaczynam panikować, bo nie umiem nigdzie dostrzec Petera. Po chwili zauważam jak leci razem z Walkirią, trzymając rękawicę. Oblewa mnie zimny pot i szybko wzbijam się do góry. Muszę jak najszybciej do niego dotrzeć. 

Niespodziewanie pociski przestają strzelać w ziemię, a skupiają się na czymś nadlatującym z góry. Po chwili statek zostaje zniszczony i ląduje w wodzie. Kiedy się przyglądam rozpoznaję Kapitan Marvel, która leci teraz z rękawicą prosto do samochodu Scotta. Wydaje się, że już jej się uda, ale nagle wszystko wybucha, a odrzut sprawia, że ląduję z łoskotem na ziemi. Szybko się otrząsam i rozglądam się dookoła. Rękawica leży niedaleko mnie, a Thanos już do niej biegnie.

Wstaję i też po nią sięgam, ale zostaje odrzucony silnym uderzeniem. Po mnie próbuje Thor, któremu pomaga Kapitan, ale też zostają pokonani, a Thanos sięga po rękawice i zaczyna już ją zakładać. Próbuję wstać, ale nie potrafię się ruszyć. Czuję jakby moje ciało było z ołowiu. 

W ostatniej chwili pojawia się Kapitan Marvel, która powstrzymuje pstryknięcie Thanosa. Siłuje się z nim dłuższą chwilę i już prawie udaje jej się odebrać mu rękawice, kiedy nagle Thanos wyjmuje jeden z kamieni i z jego pomocą odrzuca ją niczym szmacianą lalkę.

Patrzę bezsilnie jak Thanos wkłada kamień z powrotem na jego miejsce, dalej nie mogąc ruszyć się z miejsca. Czy to już koniec? Nagle obok niego pojawia się Peter, a ja zamieram w przerażeniu. Szarpie się chwilę z Thanosem, ale ten odrzuca go jak kukiełkę. Patrzę przerażony, jak pada twardo na ziemie parę metrów dalej. Oddycham z ulgą, kiedy zauważam, że powoli siada. To śmieszne, przecież i tak zaraz wszyscy zginiemy. Odwracam wzrok z powrotem w stronę Thanosa.

- Jestem przeznaczeniem - mówi z uśmiechem i pstryka palcami.

Jednak nic się nie dzieje.

Thanos patrzy z zaskoczeniem na swoją rękawice i odwraca ją, żeby spojrzeć na kamienie. Na ich miejscu widnieją tylko puste miejsca. Moje oczy rozszerzają się w szoku i powoli odwracam się w stronę Petera. Teraz klęczy na ziemi, a na jego prawej ręce zauważam wszystkie sześć kamieni. Patrzy na mnie ze strachem, a ja tylko kręcę głową w szoku. Jestem zbyt przerażony, żeby wykonać jakikolwiek inny ruch. Odwraca wzrok w stronę Thanosa, a on patrzy na niego z niedowierzaniem.

- A ja... ja jestem tylko... przyjaznym Spider-Manem z sąsiedztwa - mówi i widzę, że próbuje włożyć w to całą swoją odwagę. Na jego twarzy maluje się determinacja i strach. Pstryka palcami, a mnie oślepia nagły blask.

Kiedy otwieram oczy, które nawet nie wiem kiedy zamknąłem, widzę, że cała armia rozpada się w pył, a Thanos patrzy na to z niedowierzaniem i po chwili sam zaczyna znikać.

Odwracam od niego wzrok i staram się dojrzeć mojego syna. Nagle dostrzegam go, leżącego kawałek dalej. Zbieram całą moja siłę i udaje mi się do niego doczołgać. Po chwili obok pojawia się też Pepper. Patrzę z przestrachem na jego otwarte w szoku oczy i spalona rękę. Szybko kładę jego głowę na moje kolana. Nic mu nie będzie. Nie może mu nic być. To by było bez sensu.

- Peter? - odzywam się, nie poznając własnego głosu. - To ja, Tony - mówię, a jego wzrok odwraca się w moją stronę. Uśmiecha się lekko.

- Tata? - pyta słabo, a łzy zbierają się w moich oczach. Nie mogę teraz płakać, przecież wszystko będzie dobrze.

- Tak, to ja synku - mówię całując go w czoło. - Wszystko będzie dobrze - dodaję.

- Karen, podaj parametry życiowe - słyszę z prawej głos Pepper. Wydaje się przerażona, ale w przeciwieństwie do mnie stara się wyglądać na opanowaną.

- Parametry życiowe w krytycznym stanie - odpowiada sztuczna inteligencja, a ja nie mogę już powstrzymać łez. To niemożliwe. Nie tak miało być. Mieliśmy wrócić do domu. Porozmawiać. Za parę dni urodziny Morgan. Kto pomoże jej zdmuchnąć świeczki?

- Pete, spójrz na mnie - słyszę łagodny głos Pepper, a oczy Petera zwracają się w jej stronę. Uśmiecha się do niego łagodnie, gładząc jego policzek. - Wszystko mu wyjaśnię. Możesz odpocząć - mówi, a on spogląda na nią z wdzięcznością i uśmiecha się. Jego oczy wędrują z powrotem na mnie.

- Dziękuję - mówi słabo uśmiechając się do mnie, a ja po chwili widzę światło gasnące w jego oczach. Nawet bez potwierdzenia Karen wiem, że nie żyje. Jak przez mgłę dochodzi do mnie szloch Pepper i nie zauważam już nawet własnych łez, spływających potokiem po mojej twarzy. To nie miało się tak skończyć.

A jednak właśnie tak się skończyło.

-------------

~3500 słów. Czy to dużo, czy mało? Nie wiem.

Dajcie proszę znać, co sądzicie. Co wam się podobało, a co nie. Może było zbyt ckliwie? A może właśnie za mało emocji? Nie bójcie się napisać, co jest źle, bo każda taka opinia sprawia, że wiem co mogę poprawić.

Sama nie wiem, co o tym sądzić. Trochę nienawidzę samej siebie za takie zakończenie.

Część dialogów pochodzi z Endgame, tłumaczyłam je bezpośrednio z angielskiej wersji, więc są rozbieżności z polskim dubbingiem i napisami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro