One More Night

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten dzień to chyba największa katastrofa, jaką przeżyłem w ciągu ostatnich miesięcy.

Moje życie było aktualnie pasmem porażek. Niczym bohater tragedii antycznej, bez względu na to, za co się zabrałem, nic nie wychodziło dobrze. Z tą różnicą, że perypetie mojego życia były obrzydliwie nudne i nawet ja sam czułem, że niebiosa po prostu testują moją cierpliwość. Która, prawdę powiedziawszy, nieuchronnie się kończyła.

Po wejściu do mieszkania, nawet nie kłopotałem się zdejmowaniem butów. Rzuciłem torbę zaraz przy drzwiach i od razu podszedłem do lodówki, wyciągając z niej puszkę taniego, paskudnego piwa ze spożywczaka pod domem.

Ciche pstryknięcie i w moje nozdrza uderzył charakterystyczny zapach. Zbyt gwałtownie przytknąłem usta do puszki, przez co jej ostry brzeg przeciął mi wargę. Smak alkoholu połączył się z miedzianą nutą krwi, a moje ciśnienie gwałtownie podskoczyło. Ja pierdolę, czy naprawdę nawet piwa nie potrafię wypić?!

Całą siłą woli powstrzymałem się przed ciśnięciem puszką o podłogę (perspektywa późniejszego sprzątania nie wydawała się zbyt pociągająca) i niemalże w siebie wlałem prawie cały trunek. Bynajmniej nie poczułem się lepiej.

Wyrzuciłem puszkę do przepełnionego kosza i ruszyłem się, by zamknąć drzwi. Klucz szczęknął w zamku, a ja dopiero wtedy zająłem się ściąganiem butów i bluzy, którą po chwili odwiesiłem na haczyk na ścianie. Te rutynowe czynności trochę mnie uspokoiły.

Gdy już się odwróciłem, by z torbą w dłoniach wejść w głąb pomieszczenia, niespodziewanie usłyszałem, jak ktoś od drugiej strony wkłada klucz w zamek. Mój mózg się zawiesił, dlatego dopiero wtedy, gdy drzwi się uchyliły, do mnie dotarło, co się właśnie dzieje.

Oczywiście. Jeśli myślisz, że gorzej być nie może, życie znajdzie jeszcze coś, by bardziej ci dowalić.

A w tej sytuacji tym czymś było niewątpliwie spotkanie z kimś, kto odpowiadał za większość moich problemów.

- Akasuna Sasori - wydusiłem przez zaciśnięte zęby. - Po co żeś przylazł? Wynoś się.

- To się teraz mówi zamiast ,,dzień dobry"? - Stojący po drugiej stronie framugi drzwi mężczyzna uśmiechnął się lekceważąco, a moje ciało zareagowało gwałtownym skokiem ciśnienia i wściekle czerwoną twarzą.

- Jeśli by był dobry, to bym tak powiedział - warknąłem. - Ktoś jednak bardzo się postarał, bym nie mógł go tak określić. Wiesz coś może o tym, Akasuna?

Mój były chłopak tylko obdarzył mnie spojrzeniem pełnym politowania. Chociaż był kilka centymetrów niższy, poczułem się tak, jakby patrzył na mnie z góry.

Kiedyś byłem pewien, że jego oczy miały barwę kawy z mlekiem. Że były pełne ciepła i spokoju. Jakże głupie i naiwne porównanie!

Wypełniający jego tęczówki brąz nie miał w sobie nic spokojnego. Miotał się w nim skrzętnie przez czerwonowłosego skrywany płomień wściekłości i determinacji. Ogień, który powoli zaczynał przenosić się na moje ciało i zmieniać każdą komórkę w rozpalony węgiel.

- Ogarnij się, Deidara. Nie jestem przyczyną wszystkich twoich problemów.

- Naprawdę? A mi się wydaje, że jesteś - warknąłem, próbując zignorować narastającą we mnie wściekłość. - Zresztą, nieważne. Czego chcesz? Bierz to i wynoś się, nie mam ochoty dziś się z tobą użerać.

- Użerać? - Sasori niespodziewanie zmniejszył dystans między nami, więc musiałem się cofnąć. Czerwonowłosy mężczyzna wykorzystał to, by wejść do mojego, a właściwie jeszcze ,,naszego" mieszkania i zamknąć za sobą drzwi. - Chyba powinieneś zacząć zwracać większą uwagę na słowa. Gdzie twoje maniery? Starszym należy się chociaż minimum szacunku.

Parsknąłem, oburzony.

- A ty chyba miałeś już nigdy nie pojawiać się w moim życiu, co? Nie dotrzymywanie słowa też nie jest godne pochwały!

Akasuna zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Wyglądał tak, jakby z każdą sekundą on także tracił cierpliwość. Której zresztą nigdy nie miał zbyt wiele.

Chciałem go zobaczyć wyprowadzanego z równowagi. Pragnąłem tego z całego serca, jakby jego wściekłość była jedynym, co mogło w tej chwili poprawić mi nastrój.

Prawda była jednak taka, że ja także byłem na granicy eksplozji. Zmęczenie po całym dniu odbierało mi siły do kontrolowania emocji, a obrzydliwie przystojny osobnik przede mną wzbudzał ich wręcz zbyt wiele.

Od naszego rozstania - które zresztą przebiegło w dość, że tak to ujmę, wybuchowej atmosferze - minęły już dwa miesiące. Dwa miesiące, które naprawdę dały mi w kość.

Już nawet pomijając sesję, ostatnio ktoś musiał rozpuścić na uczelni plotkę, że kobiety mnie nie interesują. Naturalnie, ci znudzeni życiem idioci z mojego kierunku momentalnie uczynili sobie ze mnie obiekt drwin.

Nie czułem się tym jakkolwiek dotknięty; akceptowałem samego siebie i swoje preferencje. Po prostu niektóre osoby, z tym przygłupem Hidanem na czele swoimi godnymi pożałowania docinkami odbierali człowiekowi wszelkie chęci do życia.

Owszem, takie prymitywne rozpuszczanie plotek nie było w stylu Akasuny, jednak świadkami naszych wspólnych nocy byłem tylko ja, on i to mieszkanie. Nasza relacja nigdy nie wyszła poza jego mury; w oczach znajomych z kierunku Sasori był tylko moim starszym o kilkanaście lat współlokatorem. Absolwentem uczelni, na której ja się uczyłem.

Skoro nigdy nie widywaliśmy się poza tym miejscem, a z nikim innym się nie umawiałem... nie było innego rozwiązania. Nie ważne, jak niedorzecznie by to nie brzmiało, plotkę musiał rozpuścić sam Akasuna.

A teraz jeszcze ten drań przychodził tu, by dręczyć mnie swoją obecnością!

- Powtórzę jeszcze raz. Bierz, czego chcesz i znikaj mi z oczu - oznajmiłem, odwracając się i ruszając w stronę niewielkiej kuchni, która znajdowała się zaraz obok holu. Przez chwilę nic się nie wydarzyło i nawet przez myśl mi przemknęło, że Sasori rzeczywiście mnie posłuchał. Była jednak to bardzo naiwna myśl. Znałem go przecież na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten przeklęty diabeł zawsze dostaje to, czego chce.

W pół kroku zatrzymał mnie silny uścisk na przedramieniu, a później zanim zdążyłem się zorientować w sytuacji, byłem ciasno przyszpilony do ściany.

- Taki dokładnie mam zamiar - oznajmił Akasuna, patrząc mi prosto w oczy.

Kiedyś wystarczało jedno jego spojrzenie, by odbierać mi oddech. Teraz ze wszystkich sił starałem się oszukać sam siebie, że w żaden sposób tak bliska obecność tego czerwonowłosego diabła na mnie nie wpływa. Całkiem nieźle mi to wychodziło, chociaż i tak odpowiedzenie hardym, wyzywającym wzrokiem kosztowało mnie zdecydowanie zbyt dużo wysiłku.

- Jesteś żałosny, Sasori - wydusiłem, starając się nie pokazać po sobie, że jego palce zbyt mocno zaciskają się na moim ciele. - Jakiej wymówki użyjesz tym razem, co?

Ból na przedramionach zwiększył się, a ja z satysfakcją dostrzegłem, że płomień wściekłości coraz szybciej rozprzestrzeniał się po jego oczach. I był coraz bardziej widoczny.

- Zamknij się choć na chwilę, Deidara - warknął mężczyzna, przywierając do mnie całym ciałem. Twarda ściana wbiła się w moje plecy, boleśnie uświadamiając mi, że nie mam dokąd uciec. - Chyba że chcesz, bym cię do tego zmusił.

Byłem tak cholernie usatysfakcjonowany! Doprawdy, widok jego nagiej twarzy z której sam zdarłem maskę ignorancji był niczym najlepszy alkohol.

Chciałem więcej. Chciałem, by Sasori nie wytrzymał i całkowicie pozbył się jakichkolwiek hamulców. Ha! Fakt, że potrafiłem wzbudzić w tym nieczułym draniu tyle emocji był dla mnie niczym najlepszy komplement.

- A więc? - kontynuowałem, celowo patrząc w jego rozjaśnione wściekłością zwierciadła duszy. - Po co takiego przyszedłeś tym razem?

Jego usta zacisnęły się. Cała jego postawa wyraźnie sugerowała mi, że igram z ogniem. Niczym grzechotnik ostrzegający przed atakiem, niczym bomba na kilka sekund przed wybuchem - Sasori cały się spiął, a ja poczułem, jak jego paznokcie wbijają się w moją skórę.

- Przysięgam, jeszcze jedno słowo... - zaczął niskim z emocji głosem. - A nie ręczę za siebie.

Miałem ochotę się roześmiać. Oczywiście, moja ordynarna natura nie pozwoliła mi na trzymanie biednego Akasuny w napięciu przez zbyt długi czas.

Doskonale wiedziałem, po co tu dzisiaj przyszedł. A właściwie po co zawsze przychodził.

- No to na co czekasz? - powiedziałem rozbawionym głosem, a poziom adrenaliny w mojej krwi osiągnął absolutne maksimum. Właśnie machałem bykowi czerwoną płachtom przed pyskiem, będąc przez niego zagonionym w ślepy zaułek.

Na reakcję alegorycznego byka oczywiście nie musiałem długo czekać. Właściwie nastąpiła ona tak szybko, że nawet nie zdążyłem wziąć oddechu.

Jego usta tak gwałtownie naparły na moje wargi, że moja głowa odskoczyła do tyłu i boleśnie uderzyła w ścianę. Przed oczami pojawiły mi się czarne, cholernie irytujące plamy, a ja sam na chwilę kompletnie osłabłem, nie wiedząc, co się dzieje. Te kilka sekund słabości pozwoliło Akasunie na swobodne pogłębienie pocałunku, a także przeniesienie jednej z dłoni na moje plecy. I to na zdecydowanie zbyt niski ich odcinek, by móc jeszcze mówić o jakichkolwiek przyjacielskich relacjach między nami.

Nie zdążyłem wziąć wdechu przed pocałunkiem, więc teraz moja twarz stała się intensywnie czerwona z braku tlenu. Gwałtownie odepchnąłem napierającego na moje ciało mężczyznę, by być w stanie zaczerpnąć powietrza.

Nawet jeśli Akasuna wziął ten ruch za próbę oporu, nic sobie z tego faktu nie zrobił. Ponownie zmniejszył dystans między nami, od razu ponawiając przerwane starcie spragnionych siebie nawzajem warg. Teraz już jednak byłem na to przygotowany i leniwie zacząłem odwzajemniać pieszczotę.

Ugryzienie w wargę skutecznie uświadomiło mi, że najwyraźniej Sasoriego nie zadowalał tak niski poziom zaangażowania z mojej strony. Mężczyzna chciał, bym wychodził mu naprzeciw, a mnie oczywiście nie trzeba było tego dwa razu powtarzać. Ruszyłem do kontrataku, lecz mimo szczerych prób nie udało mi się go zdominować.

Wiedziałem doskonale, do czego to wszystko zmierza. Nocy takich jak ta od czasu naszego zerwania było już bardzo wiele.

Mój były chłopak przychodził wieczorami, często pod pretekstem zabrania jakiejś swojej zapomnianej rzeczy... lecz zazwyczaj wychodził dopiero rano, z pustymi rękami i czerwonymi śladami zdobiącymi jasne łopatki. Zostawiał mnie z ogromnym poczuciem winy i irytacją, że znowu dałem się wykorzystać... jednak tamte chwile rozkoszy zawsze były warte swojej ceny.

Ten drań za każdym razem mówił, że to już ostatni raz. Że to już ostatnia noc a potem zniknie z mojego życia. Jednak po każdej jego wizycie następowała kolejna, jakby coś go uparcie przyciągało do tego niewielkiego mieszkanka.

Wiedziałem, że po prostu mnie wykorzystuje. Zaspokajał swoje potrzeby, kosztem mojej osoby. Jednak, o dziwo, nie miałem nic przeciwko temu. Owszem, rzucałem się i wściekałem, jednak koniec końców i tak pozwalałem mu na robienie tego, na co miał ochotę.

Dlaczego? Cholera, czyż to nie oczywiste?

Nie tylko on miał swoje potrzeby.

Po każdej wspólnej nocy, mającej być ,,tą ostatnią", gdzieś w głębi serca zawsze czułem tę ogromną, wręcz obezwładniającą satysfakcję, że to właśnie ja byłem tym, do którego drzwi zadzwonił. A widząc ten ognisty wzrok, byłem gotów oddawać mu się tyle razy, ile by tego zapragnął.

Zacisnąłem kurczowo dłonie na materiale lekkiej kurtki Sasoriego, której wciąż z siebie nie zdjął. Gdzieś z tyłu głowy przemknęła mi myśl o późniejszej konieczności posprzątania jesiennego błota, które niewątpliwie naniosło się w czasie najazdu pewnego diabła na mieszkanie. To idiotyczne przemyślenie szybko jednak zostało zepchnięte na dalszy plan, gdy poczułem, jak czyjeś kolano wsuwa się odrobinę zbyt głęboko między moje nogi.

- Sasori! - wydusiłem, czując, jak moje ciało całe się spina. Mężczyzna nic sobie z tego jednak nie zrobił. Bez żadnych oporów naparł kolanem na moje krocze, bezwstydnie spoglądając mi w oczy.

Cholerny drań. Role najwyraźniej się odwróciły; teraz to on wpatrywał się we mnie rozbawionym wzrokiem, w czasie, gdy ja byłem wściekły i rozpalony jak po dzikim seksie, a nie zwykłym pocałunku.

- Sam tego chciałeś - powiedział z iście diabelskim uśmiechem rozciągającym się na pokrytych moją śliną wargach. Nie przyznałbym się nikomu, ale sam ten widok w połączeniu z jego seksownym głosem by mnie podniecił, nawet, gdyby mężczyzna wcześniej nie wywołał u mnie tego stanu kolanem.

Cholera. Nienawidziłem go. Tak strasznie go nie znosiłem, a równocześnie pociągał mnie jak nikt inny. Rozpalał jednym słowem, gestem, spojrzeniem. Mogłem się oszukiwać, że było inaczej, ale nie miało to sensu. Prawda zawsze wychodziła na wierzch. Nienawidziłem w sobie tej słabości do jego cholernie pociągającego wyglądu i stylu bycia, a równocześnie kochałem ją z całego serca gdy w czasie naszych wspólnie spędzanych wieczorów kładł mi dłoń na kolanie, by potem przesunąć ją wyżej.

To nie była miłość. To nie było też zwykle pociąganie. Pociągało mnie wielu facetów, ale nikt mnie tak nie rozpalał, jak ten cholerny drań przede mną.

- Ty też... tego chcesz - wydusiłem, mocniej zaciskając dłoń na kurtce mężczyzny. Mimo tego, że pewnie wyglądałem żałośnie, spojrzałem odważnie w jego płonące tym razem z podniecenia oczy.

Ta idiotyczna konwersacja była całkowicie zbędna.

Oboje chcieliśmy siebie nawzajem. I oboje o tym doskonale wiedzieliśmy, chociaż te słowa nigdy nie zostały wypowiedziane na głos.

A chciałbym to usłyszeć. Cholernie bym chciał, by Sasori się przyznał, że jestem jego słabością. Tak, jak on jest moją.

- Po co przyszedłeś? - powiedziałem cicho, jedną dłonią sięgając do jego twarzy. Doskonale wiedziałem, że złudna delikatność tego gestu tylko jeszcze bardziej go prowokowała. Uparcie ignorowałem uścisk w podbrzuszu. - Jaką wymówkę wymyśliłeś dzisiaj?

Mężczyzna pozwolił, bym wplótł dłoń w jego włosy. Zacisnąłem dłoń na czerwonych kosmykach, na tyle słabo, by ich nie wyrwać, lecz na tyle mocno, by Akasuna to poczuł. Przyciągnąłem jego twarz bliżej.

- Czy potrzebuję przyczyny, by przychodzić do swojego mieszkania? - Brwi Sasoriego uniosły się z rozbawienia.

- Nie wmówisz mi, że szanowny pan Akasuna poświęcił swój cenny czas na jakąkolwiek czynność bez ważnego powodu. - Celowo wlałem w swój ton tyle złośliwości, ile tylko byłem w stanie z siebie wykrzesać.

- Ależ ja mam powód, by przychodzić do tego mieszkania.

Zanim zdążyłem sobie przemyśleć te słowa, jego usta znów zajęły się moimi wargami. Tym razem jednak pocałunek był spokojniejszy i mniej agresywny. Odruchowo go odwzajemniłem, chociaż moje myśli krążyły wokół sensu wypowiedzianego przed chwilą zdania. Niestety, rozkojarzony pieszczotą nie byłem w stanie skupić myśli na tym zagadnieniu i je od siebie odsunąłem. Przeniosłem swoją uwagę na pocałunek, wkładając w niego całego siebie.

Nasze języki łączyły się w powolnym, ale namiętnym tańcu, tworząc prawdziwą sztukę. Wtedy już całkowicie zapomniałem, co jeszcze przed chwilą chciałem powiedzieć. Mój umysł był pusty niczym niezapisana kartka, którą ktoś pokrywał stworzoną z emocji farbą w kolorze gorącej czerwieni.

Pocałunek kompletnie mnie pochłonął. Nawet nie zauważyłem kiedy zarzuciłem ręce na szyję brązowookiego mężczyzny, jeszcze bardziej przybliżając jego ciało do mojego. Nawet o tym nie myśląc podskoczyłem lekko, oplatając jego biodra nogami. Pozwoliłem na to, by przytrzymał moje uda, tak, abym nie spadł, a po chwili moje plecy znów zostały dociśnięte do ściany w holu. Tym razem działania Akasuny były delikatniejsze niż wcześniej, lecz nie straciły tej władczej pewności siebie, która tak mnie pociągała.

- Przyznaj się... - powiedział nagle absolwent mojej uczelni, przerywając pocałunek, lecz się nie odsuwając. Przy każdym słowie jego usta ocierały się o moje lekko opuchnięte wargi. - Chcesz, bym do ciebie przychodził. Chcesz tych wszystkich rzeczy, które razem robimy. Chcesz mnie.

Parsknąłem, udając oburzenie.

Oczywiście, powinienem się teraz zbuntować i niczym nastolatek pyskujący rodzicom, rozpocząć bezsensowną kłótnię.

Tylko ten cholerny drań trafił w sedno.

Zwlekałem z odpowiedzią o sekundę zbyt długo.

- Nie oszukasz mnie, Deidara. - Sasori uśmiechnął się zwycięsko, nachylając się w stronę mojego ucha. Po chwili poczułem, jak owiewa je jego gorący oddech. - Wiem, czego byś teraz chciał.

Trafność tych słów zirytowała mnie do granic możliwości.

Nagle jednak dotarło do mnie, o co tak naprawdę prosi czerwonowłosy. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Przecież on chciał dokładnie tego samego, czego ja chciałem od niego! Zwyczajnego wyznania. Przyznania się do tego, że nasz związek rozpadł się tylko oficjalnie. Że cholerne uczucia pozostały.

- To samo tyczy się ciebie, Akasuna - powiedziałem, a przez mój głos przebiła się satysfakcja. Zresztą, jak mógłbym nie być zadowolony z takiego obrotu spraw?

Sama chęć usłyszenia przez niego tych słów z moich ust była dowodem jego uczuć.

Prowokacyjnie poruszyłem biodrami. Oczywiście po tym ruchu moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz, jednak mina Sasoriego była tego warta.

Zaskoczenie w jego oczach szybko przerodziło się w szalejący płomień pragnienia.

- Chyba na za dużo sobie pozwalasz.

- To ty mi na to pozwalasz, Sasori. Niby jesteś taki dorosły, a nie dostrzegasz własnych uczuć?

Mężczyzna w odpowiedzi zaatakował moje usta, by zetrzeć z nich ten zadziorny uśmieszek. Jednak już po kilku sekundach przeniósł się na szczękę, władczo przytrzymując moją brodę jedną ręką. Drugą wciąż podtrzymywał mnie przed osunięciem się na ziemię; pewnie by nie utrzymał mojego ciężaru, gdyby nie ściana za moimi plecami.

Gdy przeniósł się na szyję, ponownie wplotłem dłoń w jego włosy. Drugą swobodnie położyłem na plecach mężczyzny, wpatrując się w czubek jego głowy. Gdy poczułem, jak jego język sunie po mojej skórze, nie mogłem powstrzymać uśmiechu i cichego westchnięcia.

- Doskonale wiem, co nie pozwala ci zakończyć naszej znajomości, hmm - powiedziałem nagle, a Sasori zamarł, jakby w oczekiwaniu na moje dalsze słowa. - I szczerze mówiąc, cieszę się z tego powodu.

Ciało mężczyzny się zatrzęsło. Spojrzałem na niego zdziwiony i dopiero po chwili zorientowałem się, że to śmiech szarpie jego ramionami. Wręcz obłąkańczy śmiech, który rozszedł się po zbyt dużym jak na mnie samego mieszkaniu.

Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany. Na to trzęsące się ciało, na ten szalony uśmiech, w którym rozciągnęły się jego usta.

A potem wszystko ustało. Gdy Akasuna znów złączył swoje spojrzenie z moim, wydawał się dużo spokojniejszy.

- To się tyczy nas obu, dzieciaku - oznajmił z uśmiechem. - Co chcesz zrobić w związku z tym?

Mimo absurdalności całej tej sytuacji, na moje usta także wpełzł grymas szaleńczej radości.

Ach! Przecież nasza relacja była szalona i niepoprawna, ale może właśnie to w tym wszystkim kręciło mnie najbardziej? Nie licząc oczywiście pewnego wiadomego osobnika.

- Pozwolić ci tu zostać na noc, hmm. - Poruszyłem głową, by chociaż trochę zrzucić włosy z twarzy. Chciałem lepiej widzieć jego lekko zaczerwienioną, wręcz ociekającą zadowoleniem twarz. - I rano zamknąć drzwi, byś nigdy już ode mnie nie odszedł. Niech nasza ostatnia noc trwa nawet po świcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro