#18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry's POV

- Jestem tylko siedemnastolatkiem, który wciąż przechodzi okres dojrzewania i powstrzymuje się od wielu rzeczy! - warknąłem na Louisa, kiedy on ponownie, po raz piąty w ciągu przynajmniej tygodnia (przestałem liczyć dni pobytu tutaj) skomentował moje poczynania nazywając wygłodniałym zwierzakiem.

- To nie jest powód by mnie molestować! - śmiał się szatyn, odpychając lekko moją dłoń.

- To nie jest molestowanie, gdy druga osoba tego chce...

- Wiesz czego w tobie nienawidzę? - uniosłem brwi, kiedy Louis przyssał się do mojej szyi. Siedzieliśmy w ogrodzie, ponieważ to ja uparłem się byśmy zrobili sobie mały piknik, dlatego rozłożyliśmy się na trawie pod jednym z drzew.

- Jest taka rzecz? - zaśmiałem się, piszcząc, gdy ugryzł mnie w kark.

- Owszem. Ta wkurwiająca koszulka!

Pisnąłem jeszcze głośniej, przy okazji się też głośno śmiejąc po to by zamaskować mój jęk, gdy chłopak wsunął dłonie pod materiał mojej bluzki.

- Rączki do góry? - zachichotałem.

- M-hm - mruknął, a ja wyprostowałem ramiona unosząc je wysoko ponad głowę. Materiał przeleciał gdzieś obok.

Mój oddech momentalnie zrobił się dużo cięższy, zwłaszcza, gdy Louis zaczął leniwie błądzić dłońmi po moim torsie, oblizując usta.

Starałem się coraz pewniejszy na nowe doznania, dzień po dniu. I jeszcze nigdy nie kochałem niczego tak bardzo, jak związku z Louisem. Nie zawsze byliśmy zgodni jakby się to mogło wydawać, kłóciliśmy się coraz częściej, ale to były bardzo głupie sprzeczki. To po prostu dlatego, że oboje mamy trudny charakter i nie potrafimy ustępować.

- Czy to ok? - zapytał, lekko muskając wargami mój mostek. Patrzyłem na niego z góry, dopiero po chwili niemrawo kiwając głową.

- Nie traktuj mnie jak dziecko - położyłem dłoń na jego pulchnym, idealnym udzie. Niestety nie mogłem poczuć jego skóry przez dżinsowy materiał, ale i w ten sposób to sprawiało nam przyjemność.

- Oj, uwierz, chcesz, żebym był delikatny - mruknął i jakby demonstracyjnie popchnął mnie bardzo mocno na plecy.

Sapnąłem z zaskoczenia, przygryzając dolną wargę. Wylądowałem w miękkiej trawie, ciągnąc go na siebie.

- A co jeśli nie chcę? - oblizałem usta. Ostatnio stałem się naprawdę pewny siebie, kokietowałem Louisa i lubiłem go uwodzić.

- Mogę to wykorzystać do moich niecnych i grzesznych planów - ostrzegł, specjalnie dotykając kciukiem mojego sutka.

- Zdradzisz mi chociaż jakiś skrawek swoich potajemnych zamiarów? - kiedy naciskał na mój czuły punkt rozchyliłem usta unosząc nogę i wcisnąłem delikatnie kolano w jego kroczę.

Widziałem jak przygryzł wnętrze policzka, zanim odparł bardzo powolnym i zmysłowym tonem. - Najpierw ucałowałbym każdy kawałeczek twojego ciała.

- Ah, tak? - sięgnąłem dłonią do swoich włosów by szybko zaczesać je do tyłu. Nie zdjąłem nogi, a gdy spojrzałem w tamtym kierunku spodobał mi się widok jej w tymże miejscu.

- Następnie... - nachylił się by zassać mój sutek w swoje usta, przez co automatycznie wygiąłem plecy w łuk, skomląc cicho. - Tak, dokładnie to.

- M-hm... - zamruczałem przeciągle, trzymając jego kark. To niemożliwe jak Lou po tak krótkim czasie już znał moje czuły punkty. - Ale to już robiliśmy.

- W takim razie spełniłbym, któreś twoje życzenie. - odparł, sunąc dłonią wzdłuż moich żeber? - Czego sobie życzysz?

- Nie wiem, Lou - jęknąłem potrzebująco, zniżając jego głowę ku swojej twarzy, by mnie pocałował. Zaśmiałem się przez pocałunek, czując jego kciuk, który gładził moje żebra. - Mam łaskotki!

- Hmmm? - udawał, że nawet nie słyszał mojej uwagi zaczynając całować mój mostek powolutku przesuwając usta w dół.

- Cholera - mruknąłem zerkając w dół. Widziałem jak jego usta idealnie zaczepiają się na mojej skórze, a język wyłania się spomiędzy warg, kiedy Louis wybrał perfekcyjne miejsce delikatnie nad linią moich włosków prowadzącą w dół od pępka. Miałem na sobie granatowe spodnie, które były bardzo nisko osadzone na biodrach, przez co duża część mojego ciała była dla niego. Kiedy miałem znowu zaskomleć, wydawało mi się, że obok miski z rozpuszczoną czekoladą zaczął dzwonić telefon.

- Kuuuurwa mać! - zaklął Louis, na co ja zachichotałem, w głębi duszy jednak też będąc złym za to, iż nam przerwano. Podniosłem się na łokciach, obserwując wyraz twarzy szatyna, kiedy sięgał po telefon, siadając obok mnie. Podciągnąłem trochę spodnie, skupiając wzrok w zupełności na nim, gdy przyłożył telefon do ucha. - Czego? - warknął, ze zmarszczonymi brwiami, a ja ostrzegawczo uderzyłem go w nogę dłonią. Uśmiechnął się. Domyślając się, że humor na nasze zabawy już się skończył, usiadłem na kocu, z powrotem zakładając koszulkę. Zaśmiałem się pod nosem, patrząc jak Louis wydyma wargi. Wrzuciłem do ust słodką malinkę, ocierając kąciki. - Możesz powtórzyć? Naprawdę nic tam nie słyszę... Rozpoznałem nawet z małej odległości głos Zayna, którym mówił dużo głośniej coś co jednak nie byłem w stanie rozszyfrowac. - Mówisz poważnie? - Louis odchylił swoją głowę w stronę jasnego nieba, łapiąc drugą dłonią nasadę nosa. - Dobra, po prostu go kurwa opatrz. Co masz zrobić?!

Zmarszczyłem brwi nasłuchując coraz bardziej tej dziwnej rozmowy. Spytałem Louisa bezgłośnie "o co chodzi?".

Szatyn tylko złapał moją dłoń, patrząc w telefon nim się rozłączył. Westchnął ciężko, rozglądając się wokoło, patrząc na mnie dopiero w następnej kolejności. - Liam ma kłopoty, muszę jechać ratować mu ten nieodpowiedzialny tyłek!

- Jadę z tobą! - szybko zaoferowałem.

- Nawet nie ma takiej opcji. - spojrzał na mnie wręcz rozbawiony.

- Nie, ja nie żartuję Louis - usparłem się, robiąc jedną z poważnych min. - Liamowi coś zagraża, więc chcę tam jechać z tobą.

- Nigdzie nie jedziesz, nawet nie ma takiej opcji. - prychnął szatyn.

- Ty chyba nie sądzisz, że będziesz mi rozkazywał?! - zacisnąłem szczękę.

- To nie jest dla ciebie bezpieczne miejsce, Harry. Nie wkurzaj mnie i idź na górę, tam jest Crystal - zassał swoje policzki, oddychając głęboko kilka razy. Przymknął powieki i położył dłoń na moim policzku. - Idź tam, Harold.

- Nie - powiedziałem upartym, zdecydowanym tonem. N. I. E. Dotarło? - zmrużyłem oczy. - Nie będziesz mi mówił co mam robić. Kotku

- Jesteś kurwa bardziej uparty niż ktokolwiek! - fuknął, wstając z trawy. - Nie będę cię tam pilnował i jak wyjdziesz z pieprzonego samochodu to źle to się dla ciebie skończy!

- Uuuu ale się boję! - odparłem drwiąco, z cały czas tym samym, zdecydowanym tonem. - Co mi niby zrobisz?

- Nie mówię tu o sobie Harry - spojrzał na mnie poważnie, kiedy stanąłem na równych nogach. W jego oczach dostrzegłem nie tylko złość, ale i jakiegoś rodzaju lęk. - Nie masz pojęcia gdzie jedziemy.

- To mnie oświeć - wzruszyłem ramionami. - Cokolwiek, to i tak nie zmieni faktu, że pojadę czy tego chcesz czy nie.

- Chodź, idziemy po samochód - nie czekając na mnie ruszył w przeciwną stronę, kierując swoje kroki do garażu. - Liam rostrzaskał samochód na wyścigu.

- Co?! - wypaliłem zszokowany. - Jakim wyścigu?! Wszystko z nim ok?! - byłem spanikowany.

Weszliśmy do garażu. Louis otworzył drzwi jednego z trzech samochodów, kluczyk musiał być w środku. Zająłem miejsce po stronie pasażera. - Liam bierze udział w nielegalnych wyścigach. Przeważnie konkuruje z innymi o towar, w dzisiejszym przypadku rozchodziło się o dwie beczki morfiny. Później sprzedajemy to chujostwo, ale dzisiaj coś poszło nie tak z samochodem. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale Liam jest cały.

- O mój Boże. - zakryłem usta dłonią, w tej chwili niezdolny do przetworzenia większej ilości informacji. - Ale Zayn potwierdził, że wszystko jest ok?

- Facet, z którym się ścigał okradł go i pobił, tak mi się wydaje, bo Zayn okropnie bełkotał - Louis wyjechał na drogę zaczynając od razu okropnie pędzić. - Teraz już rozumiesz dlaczego miałeś zostać w domu?

- Już przecież po wszystkim i teraz tylko trzeba go stamtąd zabrać - wzruszypem ramionami.

- Tam nie jest bezpiecznie, kurwa, Harry.

- Uwierz mi, że jestem spokojniejszy tutaj, niż gdybym nie pojechał z tobą. Martwiłbym się o was. O ciebie, idioto - dodałem. Kiedy Louis już mi nie odpowiedział, ja również postanowiłem się nie odzywać. Nie wierzyłem, że naprawdę się teraz na mnie obraził.

Droga okazała się być dużo dłuższa niż przypuszczałem dlatego całe pół godziny spędziłem głównie na podśpiewywaniu piosenek z radia czy sprawdzianiu medii społecznościowych. Kiedy zaczęliśmy dojeżdżać na miejsce w jakieś ciemne i okropne uliczki, zauważyłem to, jak twarz Louisa napina się w zdenerwowaniu.

Po krótkim przyglądnięciu się jego podrygującej nogi, położyłem dłoń na jego kolanie. Byłem pewien, że chociaż pośle mi drobny uśmiech lub spojrzenie. Jednak nic takiego się nie stało. Wziąłem rękę, patrząc przed siebie, ale wtedy poczułem jak on łączy nasze palce, niemal każąc mojej dłoni spoczywać na swoim kolanie. Nie odzywałem się, kiedy dostrzegłem tłum zebranych ludzi.

- Kurwa - wymamrotałem równocześnie z chlopakiem, w błyskawicznym tempie odpinając nasze pasy.

- Ty się nigdzie nie ruszasz - odparł twardo. - Możesz otworzyć drzwi, ale nie wychodź, rozumiemy się?

Ociężale pokiwałem głową, zgadzając się z Louisem, że wyjście z samochodu nie będzie dobrym pomysłem. Obserowałem wszystko spoza szyby auta, do której niemalże się przykleiłem, z czołem opartym o chłodne, grube szkło. Widziałem jak Louis przeciska się przez tłum ludzi, czasem wręcz agresywnie niektórych odpychając. Na szczęście samochód stał bardzo blisko ludzi, słyszałem dosłownie wszystko. Louis wrzasnął na ludzi i połowa z nich zaczęła odchodzić w przeciwną stronę. Zobaczyłem Liama, nad którym stał krzyczący na niego mulat. Louis najpierw spojrzał na twarz brata, a później złapał się za głowę dostrzegając samochód, z którego unosiła się chmura dymu.

- Wziąłeś tego grata?! - warknął. - Przecież ten samochód dopiero co wyszedł z naprawy, nie sprawdziłeś nawet jego sprawności, co?!

- A które auto niby miałem wziąć, twoje? - parsknął ironiczym śmiechem, trzymając palce na skroniach. - I przestań piłować ryj, bo łeb mi pęka...

- Gdzie jest ten sukinsyn, co się stało? - uspokoił się lekko, lecz jego pięści wciąż się zaciskały. Czułem na sobie wzrok kilku osób, dlatego rozglądałem się i zauważyłem, że grupa facetów na mnie patrzy i prawdopodobnie jestem ich tematem rozmowy. Przewróciłem lekko oczami, uczepiony fotelu.

- Zabrał towar i spierdolił - jęknął tak jakby ten fakt właśnie sprawiał mu najwięcej bólu fizycznego. - I co ja mam teraz zrobić...

- Ty się ciesz, że nic ci się nie stało, idioto!

- Straciłem wszystko, co za gówno - machnął rękoma, kiedy Zayn pomagał mu utrzymać się w pionie. Li trzymał dłoń na swoim brzuchu, patrząc na samochód. - Jeszcze go dopadnę.

- Teraz to ty wracasz do domu, Payne. - burknął Louis, chwytając nadgarstek brata. Westchnąłem ciężko widząc to jak bardzo zdenerwowany był Louis. Widziałem w drodze tutaj w jego mimice olbrzymią troskę o brata i fakt tego jaka ulga widniała w jego oczach naprawdę mnie rozweseliła.

- Jesteś głupią pałą, Liam! - wrzasnął Zayn, wpychając go do samochodu. - Jesteś tak naiwny i po prostu... jak można wpłacić zaliczkę nieznanemu facetowi przed wyścigiem?!

- Nie sądziłem, że to wszystko potoczy się tak źle i zejdźcie kurwa wreszcie ze mnie! - warknął, usadawiając się wygodnie na siedzeniu za mną.

- Myślałem, że czasy kiedy twój starszy brat ratował twoją głupią dupę się skończyły! - fuknął Louis, przekrzykując warczący silnik. Chciałem go choć trochę uspokoić, by nie spowodował żadnego wypadku.

- Lou...

- Nie odzywaj się nawet do mnie, Harry!

- A ty co?! - odpowiedziałem mu równie podniesionym głosem. - Masz teraz zamiar się kurwa na mnie wyżywać?!

- Nie wkurwiaj mnie bardziej niż to robisz.

Spojrzałem na niego wymownie, słysząc też kłótnie Zayna i Liama. W samochodzie panował chaos i gwar.

- Nigdy nie pozwolę ci iść na żądny tor, ty debilu! - ryknął Malik. - Wyobrażasz sobie jak się zesrałem w spodnie, kiedy to auto się całe kręciło?! Jesteś popieprzony jeśli myślisz, że tam wrócisz. Już nigdy ci nie pozwolę, bo chce cię mieć żywego, kretynie!

- Ale Zayn...

- I nie odzywaj się już do mnie, bo nie ręczę za siebie!

- Ale ręka mnie boli...

- O mój Boże, w którym miejscu, kochanie?

Parsknąłem śmiechem, zerkając na nich po przekręceniu głowy do tyłu. Louis, zapewne (nie zapewne, na pewno) chcąc zrobic mi na złość w tym dokładnie momencie ostro zahamował. Wychyliłem się zanadto do przodu, na szczęście dzięki mojemu pasowi nie krzywdząc swojej głowy, która odgięła się nienaturalnie. Złapałem się za kark, patrząc na niego złowrogo. Położyłem skroń na szybie, starając się ignorować napiętą atmosferę.

- Jeśli w domu ci nie przejdzie po lekach, pojedziemy do szpitala - zagruchał mulat, wtulając się mocno w Liama, co widziałem w lusterku.

- Jesteście popieprzeni - mruknął lekko rozbawiony Louis, kręcąc przy tym głową.

- Odezwal się ten ogarnięty - wymamrotałem.

- Nie prowokuj mnie do rękoczynów.

- Nie uderzyłbyś mnie - założyłem ramiona na piersi, nie rozumiejąc w ogóle jego słów. Oboje byliśmy zirytowani. Miałem nadzieję, że przejdzie nam to do końca drogi. Z każdą chwilą liczyłem na to, że atmosfera się rozluźni, ale kiedy Zayn i Liam ponownie zaczęli się kłócić, nie było wcale lepiej.

- Czyli jednak trudny charakter pozostaje w rodzinie - mruknąłem w strone szatyna.

Zacisnął on palce na kierownicy. - Harry, proszę cię, kurwa, nie denerwuj mnie

- Stwierdzam fakty! - bąknąłem, unosząc ramiona do góry. Louis przyspieszył i w tym momencie wiedziałem, że przekracza wszystkie dozwolone limity prędkości. Wcisnąłem się trochę bardziej w fotel, będąc już minimalnie przyzwyczajony do jego stylu jazdy, zawsze jednak kiedy chciał się pobawić z prędkością brał samochód przeznaczony do tego. Teraz jechaliśmy zwykłym bmw, ale wiedziałem, że robi to tylko po to, bym się zamknął. Liam i Zayn zdawali się kompletnie nie zwracać na nas uwagi. Cały czas prowadzili ożywioną dyskusję, jednak już nie krzyczeli.

- Znajdziemy inne sposoby na zdobywanie towaru - Zayn westchnął ciężko, nie odpuszczajac Liamowi tematu wyścigów.

- Ale do tej pory ten właśnie był najskuteczniejszy! - westchnął ciężko, opierając czoło na ramieniu mulata. - To wszystko przez ten grat...

- Musimy znaleźć inne sposoby na opłacanie firmy - szepnął Zayn.

Patrzyłem przed siebie bez żadnego wyrazu twarzy, kiedy zauważyłem, że jesteśmy już w znajomej okolicy. Czułem, że zaraz się zrzygam przez tą prędkość.

- Louis, zwolnij! - w końcu nie wytrzymałem, gdy po wyminięciu z niesamowitą szgybkością kilku domów, zakręciło mi się w głowie.

- Jesteśmy już blisko, panikaro - odezwał się Liam, chwilę po tym kiedy szatyn zupełnie mnie zignorował. Auto podskoczyło, a ja zakryłem oczy dłonią.

- Przestań się tak wściekać, nic nie zrobiłem! - ponownie krzyknąłem. - Proszę, Lou!

I w tym właśnie momencie szatyn gwałtownie zahamował, cudem unikając potrącenia przechodzącego przez ulicę psa.

Zakryłem swoje usta obiema dłońmi, obserwując kundelka, który musiał być bardzo młody. Szczeniak wystraszył się i upadł zaraz po wlepieniu swoich czarnych oczu prosto we mnie. Spojrzałem na Louisa, który rozchylił usta w szoku. Niemal zapłakałem kilka razy uderzając pięściami jego ramię.

- Nienawidzę cię, ty kretynie! - uderzyłem go mocniej, niemal natychmiastowo wyskakując z samochodu. Pies nie miał obroży, co zauważyłem po ukucnięciu przy nim. Musiał być po prostu bezdomny. - Boże, psinko... - załkałem, dopiero teraz zauważając płynące powoli po moich policzkach łzy. - Nic cię nie boli? - wyciagnąłem w jego stronę rękę. Dałem upust wszystkim emocjom, które mną targały od jakiejś godziny. Pomyśleć, że to wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie. Niestety zawsze, we właśnie takich sytuacjach potrafiłem płakać. Pies nie wyglądał na zaniedbanego, wydawało mi się, że jest trochę zbyt chudy, ale był bardzo ładny. Patrzył na mnie wystraszonymi oczami, wciąż leżąc. - Gdzie twoja mama? - szepnąłem z żalem, dotykając jego uszu, kiedy otarł się łbem o moje udo wyraźnie potrzebując dotyku. - Trzeba ci pomóc. Nie możesz tu zostać.

Pogłaskałem szczeniaka w bokach i niepewny jego reakcji po chwili wziąłem go na ręce. Odwrociłem się z nim w kierunku auta.

- Harry, to może mieć pchły - zwrócił się do mnie Liam, kiedy położyłem zdezorientowanego pieska na kolanach.

- I co z tego? Wezmę go do domu i dacie mi kontakt do weterynarza - próbowałem mówić twardo. - On się cały trzęsie! - Louis cały czas się nie odzywał, patrząc tępo przed siebie, z cały czas mocno zaciśniętymi na kierownicy dłońmi. - Jesteś z siebie dumny?! - warknąłem.

- Nie chciałem, dobra? - fuknął.

- Przez twoją beznadziejną złośliwość bezbronne zwierzę mogło ucierpieć - pogłaskałem pieska. - Jedź już.

- Przecież ja nie chciałem zrobić nic złego! - kłócił się, jednakże ostatecznie nacisnął pedał gazu. - Jestem po prostu nerwowy...

- Proszę, po prostu jedź - westchnąłem, nie zdejmując wzroku z psa, który zaczął pojękiwać. Głaskałem go, po raz pierwszy oddając się zupełnej ciszy, która nastała w samochodzie.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, otworzyłem drzwi jedną dłonią. Uniosłem pieska i wyszedłem z samochodu, zamykając drzwi biodrem.

- Co tam masz? - usłyszałem na wejściu. Crystal podbiegła do mnie w miarę swoich możliwości. Jej brzuch rósł coraz bardziej i szybciej.

- M-możemy iść do mnie? Zadzwonisz do jakiegoś weterynarza?

- Pies? - nie ukrywała swojego zdziwienia obserwując malutką kuleczkę zwiniętą w moich ramionach.

- Szczeniaczek - poprawiłem ją, precyzując. - Potrzebuje pomocy.

- Co mu się stało? Dlaczego go tutaj przywieźliscie? - dopytywała głaszcząc zwierzę za uchem.

- O mały włos nie wpadł pod koła - westchnąłem.

- Pod wasze koła? - zdziwiła się bardzo zdezorientowana, wchodząc powoli po schodach.

- Liam miał wypadek, Louis był zdenerwowany i jechał bardzo szybko. Ale to też moja wina.

- Boże, on zawsze tak szybko jeździ. - Crystal potarła skronie. - A czemu to niby też twoja wina?

- Kłóciliśmy się, więc był wkurzony przeze mnie - odparłem z zawieszoną głową, wchodząc na piętro. - Brzuch mnie boli. Już sam nie wiem od czego. Ale muszę wiedzieć, czy z tym maluchem jest wszystko dobrze. Później trzeba go odwieźć do jakiegoś schludnego schroniska.

- Sprawdźmy czy nie ma jakichś kleszczy! - zaproponowała, a ja chwilę później położyłem psa na ziemi, gdy obydwoje przy nim uklękliśmy.

- Ale możesz zadzwonić po weterynarza? Nie jestem pewny co robić - poprosiłem ją, obserwując uszy psiaka, tam kleszcze często się chowały. - Zadzwoń, weterynarz jest w Londynie, znajdź numer w necie, a ja pójdę po wodę i coś do jedzenia dla niego, bo wygląda na słabiutkiego.

- Ok, daj mi chwilę - uśmiechnęła się wstając z klęczek i kierując na mały dystans ode mnie, przyczyn wyjęła komórkę z kieszeń.

W tym czasie ruszyłem na dół, kierując kroki do kuchni. Słyszałem jak Louis rozmawia zawzięcie z Liamem i Zaynem przy stole. Trochę bałem się konfrontacji z Tomlinsonem, wiedziałem że oboje musimy od siebie odpocząć i wtedy emocje opadną.

Trzymałem cały czas chudziutkiego psiaka na rękach i drapałem go za uszkiem, bez słowa wchodząc do pomieszczenia, w którym miałem zamiar nakarmić zwierzę.

- Mamy jakiś kocyk? Zimno mu... - patrzyłem na Louisa, kładąc pieska na blacie. Wyciągnąłem płaski talerz teraz już wiedząc, że Louis jest bardziej dziecinny niż sądziłem. Nie odzywał się do mnie, a to było bardzo niedojrzałe. - Super. Nie odpowiadaj. Tak będzie najlepiej. - burknąłem, wyciągając z lodówki kilka plastrów wędliny oraz stosunkowo nową pierś z kurczaka. Postanowiłem to wszystko nałożyć na płaski talerzyk. Oczywiście byłem tym niemalże obrzydzony, ale chciałem by piesek się najadł. Kiedy pomagałem mu stanąć na własnych łapach, obserwowałem jak pije trochę wody. Zakryłem swój nos w zgięciu łokcia kichając trzy razy. Otrząsnąłem się, przecierając oko.

- Boże, musiał nie jeść od bardzo dawna... - powiedział z przejęciem mulat. Zbliżył się do mnie, aby ukucnąć przy szczeniaku.

- M-hm, zaraz będzie weterynarz - poinformowałem go, czując jak moje gardło nieprzyjemnie drapie.

- Przyjedzie? - dopytał Liam, który dokuśtykał w kierunku kundelka i pogłaskał jego grzbiet. Pokiwałem głową.

Obserwowałem z uśmiechem na twarzy jak maluch nabiera sił. Odkręciłem kran, żeby wymyć ręce. Pierwszy raz od jakiś trzech lat dotknąłem mięso... Zaraz zwymiotuję.

- Wezmę go z powrotem na górę.

- Pójdę z tobą - nagle zaoferował mój chłopak, podnosząc się ze swojego siedzenia. Nie odpowiedziałem mu, nie będąc do końca pewnym czy chcę by za mną szedł czy też nie.

Nie odpowiedziałem mu, nie wiedząc co chciałby usłyszeć. Kiedy piesek zjadł ołlukałem nalerzyki. Wciąż nie byłem pewny co do zmywarki i jakoś wolałem myć naczynia ręcznie. Zostawiłem je w zlewie, uśmiechając się do pieska, który czuł się już lepiej. Widziałem jak stoi na blacie merdając krótkim ogonkiem. Jego rudawa sierść była bardzo ładna. Pogłaskałem go, całując w czoło. Kiedy go uniosłem zaczął łapczywie "całować" mnie po twarzy. Zaśmiałem się, z oporem go od siebie odsuwając. Po tym gdy mój wzrok ponownie wylądował na twarzy Louisa, mój uśmiech opuścił twarz tak szybko jak się pojawił. Skierowałem sie z psem na rękach w stronę schodów, nasłuchując jak szatyn za mną idzie.

- Jesteś bardzo ładnym pieskiem - mruknąłem do szczeniaka, wiercącego się w moich ramionach. Mimo wszystko w moim głosie nie było radości tylko po prostu chciałem do niego mówić, by się nie bał. - Trochę jak Niall. Wystarczy dać ci jeść i jesteś bardzo szczęśliwy. Jesteś Irlandczykiem? - mruczałem do niego. - Nazwę cię Biszkopcik, ale się nie przyzwyczajaj.

- Harry... - Louis położył dłoń na moim ramieniu, kiedy znaleźliśmy sie już w moim pokoju. Spojrzałem ma chłopaka, bardzo intensywnie patrząc mu w oczy. Widziałem w nich skruchę i żal, w pewnym sensie zacząłem nawet mieć straszne wyrzuty sumienia przez to jak go ignorowałem.

- Poczekajmy teraz na weterynarza - zbłądziłem wzrokiem szybko na pieska, głaszcząc go i spojrzałem na Louisa błagająco. Otworzyłem drzwi do pokoju, kładąc szczeniaka na swoim łóżku. - Crystal poinformowała mnie, że klinika wysłała kogoś, kto jest tu całkiem blisko, najpierw go zbada i zabierze do Londynu. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej co jeśli zabraliśmy go od mamy, albo od rodzeństwa? - zmartwiłem się.

- To jest szczeniak, one nie opuszczają matki na krok. Tak samo zresztą jak rodzeństwa - odparł, stając bardzo blisko mnie.

- Więc nie mogą go zabrać od rodziny!

Skrzywiłem swoją twarz znowu kichając w dłoń. Jęknąłem, zawieszając głowę na materacu. Piesek pisnął na to z niezadowoleniem, ale ja czułem się coraz bardziej osowiały.

- Hej, skarbie, dobrze się czujesz? - zapytał Louis, kładąc dłonie na mojej talii. Słyszałem w jego głosie zmartwienie.

- Nie - nie skłamałem, choć teraz było o niebo lepiej, kiedy mój miły Lou wrócił. - Jestem alergikiem i czuję się jak gówno.

- Ja pierdolę, na chuj cały czas w takim razie nosisz tego psa?! - westchnął z poirytowaniem. - Mogłeś do od początku mówić.

- On mnie potrzebuje, nie rozumiesz? - jęknąłem, prostując się i udałem, że jest mi już lepiej. Uśmiechnąłem się do pieska, głaszcząc jego łebek.

- Jesteś czasem taki nieodpowiedzialny, skarbie - mruknął, głaszcząc mój bok.

- A ty niby nie jesteś?!

- Jestem - wzruszył ramionami w zgodzie.

- Miałem go zostawić tam, na ulicy? - kontemplowałem z żalem. - Widzisz, że on jest teraz szczęśliwszy? A mi nic się nie stanie - machnąłem ręką. Crystal siedząca z boku cały czas chichotała.

- Nie podoba mi się to, Harry.

- I tak potem zawieziemy go do schroniska, bo i tak nie zgodzicie się, żeby go zatrzymać - burknąłem.

- Masz alergię, kochanie - powiedziała Crystal zupełnie tak, jakbym wcale sam jej o tym nie powiedział.

- No wiem - żachnąłem się. - To powód, przez który nigdy nie mogłem mieć pieska, więc teraz chcę się nim nacieszyć - posłałem jej uśmiech, przytulając do siebie szczeniaka. Przy okazji obserwowałem jego sierść i to, czy nie ma na niej nic podejrzanego, ale wyglądał całkiem czysto. Gdy przyjechała do nas pani weterynarz, byłem zadowolony, kiedy pies okazał się zdrowy i po prostu trochę niedożywiony, ale ani trochę się nie uśmiechałem, gdy pokazała mi dużą, przenośną klatkę, do której wpakowała Biszkopcika. Było mi przykro, bo od zawsze lubiłem zwierzaki i po prostu nie mogłem mieć z nimi bliższego kontaktu przez własną przypadłość. Po ich wyjściu musiałem jeszcze zmienić pościel, ale z tym uwikłałem się bardzo szybko i już moment później rozłożyłem świeży materiał na łóżku.

- Harry, czy możemy teraz pogadać? - Louis wyłapał idealny moment, gdy w końcu zostaliśmy ze sobą sam na sam.

- Robimy to - zamrugałem na niego, podchodząc do plecaka, który leżał pod łóżkiem. Nie miałem tu nawet biurka, choć już uzgodniłem z chłopakami, że mam pieniądze na meble, jakoś nie mogłem się zabrać za wybranie czegoś dla siebie w necie. Musiałem zrobić projekt do szkoły. Postanowiłem, że będzie to nietypowy garnitur. Musiałem to zrobić na jutro, więc wyciągnąłem z plecaka szkicownik.

- Głupio się zachowałem... - westchnął poddańczym tonem.

- Wow, jak ladnie to ująłeś - przewróciłem oczyma.

- Ale ty też nie zachowywałeś się w porządku, więc nie próbuj wywoływać na mnie wyrzutów sumienia, bo twoje zachowanie mnie usprawiedliwia - odparł twardo, gdy znalazłem kartkę z moim wstępnym szkicem ludzkiej sylwetki. - Czy mógłbyś skupić się na rozmowie ze mną? Harold.

Jęknąłem buńczucznie rzucając ołówek, który przed chwilą wziąłem w ręce. Patrzylismy na siebie przez dłuższy moment nim powiedziałem: - Przepraszam.

Zsynchronizowaliśmy nasze głosy. Nabrałem powietrza w swoje płuca, patrząc na niego z dołu. Chłopak usiadł obok mnie i wtedy wypuściłem z pomiędzy ust oddech. - To nie tak, że chciałem zrobić ci na złość i pokazać swoją upartość - zacząłem powoli, starając się mu wytłumaczyć. - Nie mogłem zostać w domu, kiedy coś się stało moim przyjaciołom, powinieneś to zrozumieć. To było tak nagłe i nie puściłbym cię samego nawet nie wiedząc gdzie jedziesz - pokręciłem głową. - Byłbym jeszcze bardziej niespokojny i zmartwiony, nie tyko o twojego brata, ale i o ciebie.

- A ja jestem nerwowy. Każdy z domowników ci to powie, chociaż sam to na pewno zauważyłeś od początku pobytu tutaj... - westchnął. - Byłem złośliwy bo się martwię. Byłoby mi dużo latwiej jeśli musiałbym w takiej chwili przejmować się tylko jedna sobą, a nie rozpraszać się, by uważać także na ciebie.

- Nie jestem małym dzieckiem, byś musiał to robić. Musisz w końcu zrozumieć, że nie musisz być dla mnie jakąś tarczą ochronną - zmarszczyłem brwi. - Wiem, że tam było niebezpiecznie, ale ja nawet nie ruszyłem się z auta.

- Nie jestem w stanie przewidzieć co zrobisz - odpowiedział. - Musiałbym mieć oczy dookoła głowy, a chciałem tego uniknąć.

- Więc wykaż się odrobiną pokory i zaufania - odpowiedziałem dobitnie. - I rozmawiaj ze mną o tym, a nie unikaj i nie sprawiaj, bym czuł się źle z czymś, co wiem, że postanowiłem dobrze. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo, pojechałbym z tobą.

- Przepraszam - powtórzył i przyciągnął moją glowę do swojego czoła by pocałować mnie między lokami. - Bardzo przepraszam.

- Umiem się zająć swoim tyłkiem. Jesteś przewrażliwiony i masz jakiś dziwny zwyczaj chronienia mnie przed całym światem. Czasem mam wrażenie, że gdybyś mógł, zamknąłbyś mnie w pokoju, nie dopuszczając do mnie żadnych ludzi i ja również nie mógłbym stąd wyjść - schowałem twarz w jego szyi przyciągając do siebie za talię.

- Co mam zrobić? - mruknął głaszcząc moją talię. - Zależy mi na tobie, a straciłem już zbyt wiele ważnych dla mnie ludzi.

Odchyliłem się, by na niego spojrzeć z nadzieją, że to właśnie moje spojrzenie go utwierdzi w moich słowach. - Ufaj mi - szepnąłem. - Nie stracisz mnie. Tylko ufaj mi i traktujmy się z wzajemnym szacunkiem. Musimy nauczyć się rozmawiać, zamiast kłócić i krzyczeć na siebie.

- Czasem kłótnie są konieczne, żeby związek byl zdrowy - zachichotał szatyn.

- Ale bez przesady - zmarszczyłem brwi.

- Tak, masz rację. - To było po prostu rozładowanie emocji - zmarszczyłem nos.

- Spędzamy teraz ze sobą prawie cały czas i to oczywiste, że w końcu musieliśmy się pokłócić - zaśmiałem się, dobrze znając nas obu. - Powinniśmy troszkę od siebie odpocząć, bo staniemy się jedną z tych psychicznych par, które nie odstępują od siebie na krok.

- Mi nie przeszkadza - powiedział, nagle owijając swe kończyny w okół mojego ciała na co pisnąłem, kiedy wylądowaliśmy na łóżku. - Poleżymy sobie?

- Albo ty poleżysz sobie, gdy będę robił projekt? - Louis wywrócił na mnie czule oczami.

- Nie możesz zrobić go później? Masz jeszcze czas.

- Właśnie problem w tym, że nie mam! - zaśmiałem się ostatecznie, w końcu zrzucając ze swojej miednicy nogi szatyna.

- No dobra - fuknął, zaczynając się rozbierać. Posłałem mu zdezorientowane spojrzenie. - Nie wygodnie mi w ubraniach. Bierz ten zeszyt, będę patrzeć jak rysujesz.

- Nie ma w tym niczego fascynującego, głąbie - pokazałem mu język, kładąc szkicownik na kolanach po wzięciu ołówka w rękę.

- Jest kiedy ty to robisz - zamruczał, kładąc ubrania na podłodze. Wsunął się pod kołdrę. Kochałem go takiego widzieć. Położyłem piórnik między nami, wyjmując kolorowe kredki.

- I przepraszam za to, że nie potrafię być uległy jeśli chodzi o kłótnie - ponowiłem temat. - Mam paskudny charakter.

- Ja mam jeszcze gorszy, więc będziemy mieli przynajmniej wesoło. - zaśmiał się. - Ale teraz już tak na serio, to wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, skarbie.

- Wiem, w końcu nastanie taki etap, gdzie kłótnie nie będą robić na nas wrażenia - uśmiechnąłem się, sięgając po fioletowy cienkopis i zacząłem zaznaczać nim górną część marynarki.

Mała drama dzisiaj była u chłopaków, ale koniec końców they made it skskks

Dajcie mi już Walls, błagam...

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro