#2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry's POV

- Masz zamiar powiedzieć mi, gdzie się wybierasz? - usłyszałem surowy, znajomy ton sa swymi plecami, kiedy zapinałem skórzany pasek w okół moich bioder. Jasne dżinsy wciskały się w moje uda, co naprawdę mi się podobało, ale w pasie były trochę zbyt luźne. Mimo wszystko, wyglądałem dobrze.

Z jakiegoś powodu zależało mi na naprawdę dobrym wyglądzie, kiedy miałem spotkać się z ucieleśnieniem luskusu i seksu w jednym, czyli z Louisem. Mężczyzna z niewiadomych przyczyn naprawdę mi się podobał. Wiedziałem o swojej homoseksualności, już gdy skończyłem piętnaście lat, ale nigdy nikt nie wpadł mi w oko, może dlatego, że byłem zawsze samotny. Do teraz. Nie chciałem odstraszyć dwudziestodwulatka. Patrzyłem na swoje lustrzane odbicie, wysuwając spod koszuli złoty wisiorek. Owiałem spojrzeniem matkę, która stała za mną ze srogą miną.

- Wychodzę na miasto coś zjeść. - odparłem. Wcale przecież nie kłamałem. - Nie wiem kiedy wrócę, ale nie będę późno.

- Z tego powodu się tak stroisz? - obserwowała moją sylwetkę. Wzrokiem objęła moje ciało z góry na dół. Nie mogłem nie przewrócić oczami. - Z kim wychodzisz na miasto?

- Nie znasz. - odparłem wymijająco, poprawiając kołnierz. - Muszę iść, inaczej się spóźnię.

- Jakby w lodówce było mało jedzenia! - fuknęła, poprawiając swoją spódnicę. - Ale to właściwie dobrze, bo ja też wychodzę, a ojca nie ma. Znów siedziałbyś tu zupełnie sam. Pora znaleźć znajomych, Harold.

- A ty gdzie wychodzisz? - prychnąłem jadowitym tonem, patrzac na nią. - Ze swoim przydupasem, któremu znowu wejdziesz do łóżka?

- Nie życzę sobie takiego słownictwa w moim domu! - zgromiła mnie spojrzeniem. - Jeszcze jedno słowo, a nie wyjdziesz stąd przez najbliższy tydzień. Nie rządzisz tu, rozumiesz?

- Czemu nie mogę mieć normalnej rodziny? - burknąłem, biorąc do ręki brelok z kluczem, portfel oraz telefon, kierując się potem w stronę wyjścia z pokoju.

- Nie można mieć wszystkiego, czego się pragnie. Wyobraź sobie, że ja chciałabym mieć dziecko, za które nie musiałabym się wstydzić. - matka wyszła z pokoju przede mną, tupiąc swoimi butami tak głośno, jak wtedy, gdy była zezłoszczona.

- Mogłaś mnie usunąć kiedy jeszcze była na to okazja! - wykrzyczałem z zaciśniętymi zębami, mijając przy tym dwie sprzątaczki.

- Żałuję, że się na to nie zdecydowałam!

Udawałem, że te słowa wcale mnie nie ruszyły, kiedy trzasnąłem drzwiami z całej siły, dziwiąc się, że nie wypadły z zawiasów. Oparłem się o nie, przez ułamek sekundy zamykając oczy. Przegnałem jak najszybciej się da napływające do moich oczu łzy i po przetarciu powiek, ruszyłem przed siebie z uniesioną głową.

Szlak by trafił to, że nie wziąłem ze sobą żadnej kurtki. Byłem zbyt zajęty tym, by uciec z domu jak najszybciej.

Chciałbym już być pełnoletni i pozbyć się rodziców z mojego życia raz na zawsze. Mógłbym wtedy pojechać do rodziny, do Kanady i tam żyć z nimi w zgodzie. Niestety, mój ojciec pokłócił się ze swoim bratem, który był moim ulubionym wujkiem, ale mam nadzieję, że przyjmie mnie do swojego domu, nie zbaczając na te przykre okoliczności. Miałem już tylko dość tego, jak staruszek codziennie nazywa mnie nieudacznikiem, a matka wpadką i towarem do usunięcia.

Nienawidziłem ich, a równocześnie pozostawały we mnie w dalszym ciągu resztki tej miłości, jaką ich darzyłem, ale sam jej nie dostawałem. Lecz nie miałem zamiaru pozwolić, by okropne zachowanie matki zrujnowało mi wieczór. Miałem nadzieję, że Louis poprawi mi dzień swoim dziwnym biadoleniem, przeraźliwym, kąśliwym poczuciem humoru i tym czymś, co dodatkowo posiadał. Dlatego złapałem taksówkę, prosząc o podwiezienie mnie w podyktowany adres. Miałem głęboką nadzieję, że się nie spóźnię. Byłoby to zdecydowanie nie na miejscu ze względu na to, iż to ja w końcu poprzedniego dnia tak bardzo naciskałem na punktualność, dlatego też rozpaczliwie zerkałem na zegarek.

- Nie musi pan oddawać reszty. Spieszę się. - mruknąłem, szybko wciskając w dłoń kierowcy zwinięte banknoty. On spojrzał na mnie wielkimi oczami, ale nie miałem czasu dłużej mu się przyglądać.

Odetchnąlem z wielką ulgą, widząc, że do siedemnastej zostały dokładnie dwie minuty, a więc koniec końców stanąłem przed drzwiami do pizzerii dokładnie na czas. Potarłem swoje chłodne ramię po otworzeniu wrót lokalu. Uderzyło we mnie przyjemne, mrowiące ciepło, które rozluźniło mięśnie mojej twarzy. Ruszyłem do lady, postanawiając zamówić dla siebie coś ciepłego. W drodze do lady, przy której stała młoda dziewczyna, zauważyłem siedzacego przy oknie Louisa, który patrzył pusto w telefon. Przełknąłem ślinę.

- Dzień dobry, um. - zatrzymałem się. - To, co zwykle, proszę. - kobieta, stojąca za ladą już dobrze znała moją ulubioną herbatę. Mieli tu wszystko, napoje, dania obiadowe i fast foody. Dlatego kochałem to miejsce. Skrzyżowałem kostki, podając jej pieniądze. W tym czasie poczułem dłonie na moich bokach i prawie wrzasnąłem, szybko orientując się, że to Louis. Miałem ochotę go uderzyć.

- Już myślałem, że to ty będziesz tym, który się spóźni, a przyszedłeś na styk. - uśmiechnął się, siadając na wysokim krześle obok.

- Miałem nieprzyjemną konfrontację z mamą. - przewróciłem oczami na samo wspomnienie o kobiecie. Gdy już myślałem, że Louis nie będzie dociekliwy, spojrzałem na jego twarz i głównie oczy, które wręcz kazały mi kontynuować. - Nic nowego. Znów wspominała dni, w których chciała się mnie pozbyć.

Chłopak wyglądał na wyraźnie zszokowanego, co z łatwością dało się zauważyć po jego wielkich oczach.

- Co?

- Nic nowego. Nie przejmuj się tym. - machnąłem ręką.

- Nie wyglądasz na zadowolonego. - dostrzegłem w jego dłoni coś do picia. Pachniało alkoholem.

- Dziwne, żebym skakał z radości wiedząc, że moja matka mnie nienawidzi. - parsknąłem gorzkim śmiechem. Chłopak jednak nie zawtórował mi w tym.

- Na pewno tak nie jest. - popił trunek. W międzyczasie podziękowałem za własny napój.

- Uwaga, przełknij. To będzie mocne. - zagroziłem. - Powiedziała mi dzisiaj, że żałuje dnia, w którym zdecydowała się mnie jednak nie usunąć. Kochająca matka, nie? Gdyby nie ja, nie wzięłaby ślubu z ojcem, może i on teraz byłby lepszym człowiekiem.

Szczęka Louisa praktycznie już wylądowała na podłodze, a ja ułożyłem tylko swoje usta w charakterystycznym grymasie, biorąc łyka gorącej herbaty.

- Co u ciebie? Mów coś, nie wiem jak się zachowywać, a nie chcę zniszczyć tego spotkania już w piętnastej sekundzie. - wydąłem dolną wargę.

- Przestań, po prostu... - Louis przygryzł dolną wargę - Po prostu trochę mnie zaskoczyłeś. - oczyścił gardło. - To zamawiamy tę pizzę?

- Tak, pewnie. Jestem całkiem głodny. - kiwnąłem głową, przyciągając do siebie kartę dań, która leżała na blacie. - Nie jadam mięsa, to dla ciebie ok?

- Pewnie. - pokiwał głowa. - Lubię bardzo margarittę, pasuje ci? - gdy pokiwałem głową, o tę właśnie pizzę poprosił dziewczynę za ladą.

- Więc, po co mnie tu zaprosiłeś? - zacząłem temat.

- Nie zaczyna się zdania od "więc".

- Nie pogrywaj ze mną.

Szatyn zaśmiał się, w czym mimowolnie mu zawtórowałem. To było miłe uczucie. - Bo mi się spodobałeś, to normalne, że zechciałem cię gdzieś zaprosić.

- Jesteś naprawdę dziwny. Wspominałem o tym? - skrzywiłem usta. - Wydaję mi się, że skrywasz wiele tajemnic.

- Przekonasz się o tym niedługo. - odparł, patrząc na mnie spod rzęs. Ok, ten chłopak jest jeszcze bardziej intrygujący niż przedtem mi się wydawało.

- Ta randka, jak to nazywasz, jest nudna. Staraj się bardziej. - podwinąłem rękawy flanelowego, białego materiału na wysokość łokci. Muzyka dudniła, wypełniając ciszę między nami.

- Spokojnie, to dopiero początek. - zapewnił z usmiechem, kładąc niby od niechcenia dłoń na moim udzie. - Mogę?

- Jaki jest powód tego, że chcesz mnie zmacać jeśli mogę wiedzieć? - przechyliłem głowę.

- Nie wiem kto wmówił ci, że niewinne trzymanie ręki na czyimś udzie jest zaliczane do macania, ale możesz być spokojny, to całkiem normalne. - poruszył kącikiem ust i wybałuszył oczy w tym samym momencie, co wydawało się urokliwe.

- Myślę, że możesz ją położyć na mojej nodze. Chodziło mi po prostu o to, że nie wiem, dlaczego chcesz to zrobić. - burknąłem. Louis nigdy prosto z mostu nie odpowiadał na moje pytania, zawsze kombinował, co zaczynało prowokować tę część mnie, nie należącą do moich cierpliwych cech.

- Spokojnie, nie burmusz się tak od razu. - ścisnął mój nos między palcem wskazującym a środkowym. - Bo chcę. To chyba nie potrzebuje wyjaśnienia.

- Nie wiem, często cię nie rozumiem. - oparłem połowę swojej twarzy na dłoni, kiedy położyłem łokieć na blacie. Louis powoli ułożył swoją dłoń na moim udzie. Jednak te spodnie były dobrym wyborem, skoro w jakiś sposób moje ciało w nich skusiło go do dotykania mnie.

- Ładnie wyglądasz. - powiedział prosto, aczkolwiek chyba tym jednym stwierdzeniem uderzył w moje serce z pięści, ponieważ to, tak jakby, się zachwiało, a gdy odwróciłem głowę w jego stronę, widziałem jak intensywnie mi się przyglądał. Spojrzałem na niego może zbyt żabio, ale to zdawało się mu nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, patrzyłem jak kącik wąskich warg szatyna unosi się w górę. Z półuśmiechem patrzył w moje oczy. Nie wiedziałem co powiedzieć, bo przecież nikt mnie nigdy nie komplementował.

- Powinienem podziękować, lub odbić piłeczkę? - domyślałem nie się. - Naprawdę nie wiem.

- Możesz nawet nic nie mówić, jeśli nie chcesz, ale wypada, byś chociaż podziękował, bo w sumie nie wiem czy dobrze wyglądam. - zaśmiał się.

- Dziękuję. I wyglądasz dobrze. Inaczej niż w dresie. - posłałem mu lekki uśmiech. Louis postukał moje udo, cynicznie się szczerząc. Zadałem sobie w głowie pytanie, co robię na randce z kimś tak przystojnym, lekko aroganckim, choć miłym jak on.

- Na jakim jesteś profilu? - zapytał, rzecz jasna mając na myśli szkołę. - Wątpię, że macie coś związanego z modą, chyba, że cos się zmieniło odkąd ja uczęszczałem do liceum.

- Moi rodzice wybrali mi kierunek. Nie miałem zbyt wiele do gadania, oni chcą bym został biznesmenem jak mój ojciec. Nie liczą się z moją opinią i hobby. - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się, kiedy pod nasze nosy została przyniesiona pizza.

- Oh... - przełknął ślinę i poczułem w tym momencie jak chwilę pogłaskał moją nogę... w geście otuchy?

- Nie musisz, wiesz, um, nie dawaj mi litości czy cokolwiek. - zamrugałem kilkukrotnie, przysuwając do siebie jeden z talerzyków. - Hm, pracujesz?

- Tak, ale wiesz, to takie dosyć dorywcze. - odparł z małym uśmiechem. - Współpracuję z bratem i naszymi znajomymi.

- Dlaczego nigdy nie widziałem cię z nimi? - zmarszczyłem brwi, zaczynając przyzwyczajać się do ciepła, które uderzało od skóry Louisa.

- Bo to ja jestem największym zwolennikiem jakichś spacerów czy innych rzeczy tego typu. - wzruszył ramionami. Położyłem kawałek pizzy na swoim talerzu. Był on polany pysznym sosem, ale musiałem uważać przy jedzeniu, by się nie pobrudzić. Myślałem nad słowami szatyna, jedząc pizzę. - Jesteś dzisiaj wyjątkowo spokojny i miły, Harold.

- Nie prowokuj, bo w każdej chwili może się to zmienić i odgryzę ci którąś część ciała. - zetknąłem na niego spod byka, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu.

- Którą?

- Tą, która będzie najbliżej moich zębów. - spojrzałem na niego jak na głupka.

- Potrafisz być nawet uroczy. - poruszył brwiami, a ja pacnąłem go w dłoń, mamrocząc coś pod nosem, by wziął już kawałek pizzy i się przymknął. Tak naprawdę rozmowa z nim była naprawdę miła. - Opowiedz coś o swoich zainteresowaniach - poprosił z pełną buzią.

- Naprawdę cię to interesuje?

- Wiemy o sobie stosunkowo mało. - wzruszył ramionami. - Ciekawi mnie to.

- No to, um... - mruknąłem, zamyślając się przez chwilę. - Najbardziej interesuję się modą, kiedyś marzyłem bardzo o zostaniu modelem, ale niestety mają co do mnie inne plany. - skrzywiłem się, nie chcąc wchodzić w szczegóły. - Kocham też muzykę. Słucham prawie wszystkiego tak właściwie.

- Naprawdę dobrze się ubierasz. - pochwalił mnie, wycierając palce o serwetkę. - A twoi ulubieni wykonawcy?

- Lana Del Rey, Troye Sivan i... - przygryzłem wnętrze policzka. - The Neighbourhood w sumie. Tych słucham najczęściej, ale lubię bardzo wielu innych artystów.

- Jest jeszcze coś, co powienienem o tobie wiedzieć? Interesujesz się modą, muzyką, jesteś wegetarianinem i chodzisz do liceum. - podsumował.

- Mam chujową rodzinę. To zapomniałeś wymienić. - zwróciłem ze śmiechem uwagę. - A no i nikt mnie nie lubi, a nauczyciele robią wszystko, by tylko mnie ujebać.

- Przekleństwa są dla dorosłych, skarbie. Nie są takie ładne. - zwrócił mi uwagę, na co uniosłem wysoko brwi. Zaśmiałem się, przysuwając do niego lekko. Nawet nie próbowalem udawać tego, jak bardzo zszokowany byłem określeniem jakim mnie uraczył. Skarbie?

- To  um... masz problem. - mruknąłem - Bo ja bardzo dużo klnę.

- Ktoś powinien cię kiedyś postawić do pionu. - szepnął z uniesionymi kącikami ust prosto w moje ucho, napierając dłonią na moje udo. Po tym, jak gdyby nic odsunął się biorąc łyk picia.

- Mnie nie da się wyprostować. - odparłem pewnie, ignorując suchość w ustach. - Jestem zbyt uparty.

- Jeszcze się przekonany. - jego głos stał się niższy, kiedy zmrużył swoje oczy, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego. Westchnąłem w duchu, zastanawiając się co może mieć na myśli. W jakiś sposób to mnie nakręciło.

- Czemu w ogóle na mnie zwróciłeś uwagę? - spytałem, z tkwiącym w dłoni kawałkiem pizzy. - Wyglądasz na kogoś, kto może mieć każdego.

- Nie chcę mieć każdego. Mogę mieć w garści pięć naiwniaków, ale czy to lepsze niż jedna, a tak intrygująca i pociągająca osoba? - cmoknął. - Uwierz mi na słowo, ale nie wystrasz się. Mam wiele pomysłów na to, co mógłbym zrobić byś był mój, nie wyobrażasz sobie.

- Nigdy wcześniej nikogo nie miałem i czuję się co najmniej dziwnie. - przyznałem, spuszcząc wzrok na dół.

- Wiedziałem, że gdzieś pod maską twardziela i sukinsyna chowa się niewinny chłopiec. A ja bardzo takich lubię, więc... może po prostu podświadomie przejrzałem cię już wtedy, w parku? - poczułem dłoń Louisa w swoich włosach, kiedy pociągnął za nie lekko, bym na niego spojrzał. - Chodź ze mną. Pokażę ci, jak dobrze jest to uczucie.

- Ale pizza... - wymamrotałem, patrząc na wpół pełne pudło.

- Będzie jeszcze wiele innych okazji do zjedzenia razem.

Zeskoczyłem ze swojego siedzenia, co Louis uczynił po mnie, zbliżając się do mnie wystarczająco blisko, bym na chwilę stracił wdech.

- Co chcesz mi pokazać?

- Zobaczysz sam i na razie wolę nie psuć ci niespodzianki. - musnął palcami mój policzek.

- Powienienem ci zaufać? Nie wiem czy mogę. - dotknąłem opuszkiem kciuka wierzch jego dłoni, patrząc w pociemniałe, błękitne tęczówki.

- W każdej chwili możesz sie cofnąć i wrócić do domu, kiedy tylko chcesz. - powiedział mi na ucho, które ku mojemu zaskoczeniu pocałował.

- Chcę zobaczyć co masz na myśli. - odparłem, trochę drżąco. - Jest bardzo wcześnie.

- Myślę, że lubisz wrażenia, a więc na pewno ci się spodoba. - zapewnił, podając mi z wieszaka przy wejściu kurtkę oraz czapkę.

- Nie możesz mi dać swoich ubrań. - sarknąłem, kiedy wciskał rękaw przyjemnie pachnącej kurtki dżinsowej na moje ramionami.

- Mi jest tego wieczoru ciepło, a ty broń Boże się jeszcze przeziębisz. Tego nie chcemy. - potargał moje loki, nim zdążyłem założyć czapkę.

- Dziękuję - szepnąłem, gdy otworzył dla mnie drzwi, owijając ramię wokoło mojej tali. Uśmiechnąłem się, krocząc koło ciepłego ciała w nieznanym mi kierunku.

- Najadłeś się przynajmniej? - spytał. - Przyznaję, że ta pizza była naprawdę bardzo tucząca.

- Czuję się napełniony. To dobry wieczór, a dla ciebie? - stukałem swoimi obcasami, rozglądając się. Ulicę spłowił mrok, zaczęło się ściemniać, gdy Louis prowadził mnie w nieznane.

- Nie byłby tak dobry, jeśli byłbym sam. A że w dodatku mam ciebie, jest idealnie. - połaskotał mnie pod żebrami.

Zaśmiałam się, mocniej przylegając do jego boku. Po całym marnym tygodniu, ten piątek był udany. Zacząłem cieszyć się z tego, że poznałem kogoś takiego jak Louis, który dał mi tego wieczoru wiele uśmiechu. Nie wiedziałem, czego mógłbym się teraz spodziewać, gdy zmierzaliśmy do ciemniejszych zakamarków miasta.

- Byłem wczoraj wieczorem w tym lesie, bywasz tam czasami? - zagadnął, a ja zatrzymałem się co on zrobił także przeze mnie.

- Las? Idziemy do lasu?

- Nie idziemy do niego. - podkreślił - Będziemy przez niego przechodzić. Masz jakieś obawy, Harry?

- Tak. - nie próbowałem w tej chwili kłamać. - Za dużo filmów się naogladałem i nie zdziwię się widząc psychopatę z piłą.

- Przy mnie jesteś bezpieczny. - uśmiechnął się, bardzo rozbawiony. - Pamiętasz wczorajszy dzień? Było przyjemnie. - wzruszył ramionami. - Ta ciemność i pora dnia tego nie zmieni.

- Boję się ciemności od dzieciaka, ok? - powiedziałem, po chwili mając ochotę uderzyc się z otwrtej dloni w czolo. Dlaczego ja mu to wszystko mówię?

- To tylko kolor. To wszystko jest jak dzień, tylko spłowione czernią. Wymiękasz i odwieźć cię do domu? - spytał zmartwiony, ujmując moją dłoń. - Mam samochód za budynkiem, to nie będzie dla mnie problem.

- N-nie... - wyjąkałem. Nie mogłem przecież wyjść przed nim na tchórza. Chciałem by miał o mnie dobre zdanie. - Włącz po prostu latarkę w telefonie.

- Oczywiście.

Louis wyjął telefon i świecąc latarką przed siebie, wciąż trzymał moją dłoń. To było miłe, czułem jak lgnę do jego boku. Nie zorientowałem się nawet, kiedy znaleźliśmy się w zupełnie ciemnym, niedługim lesie.

- Spójrz. - sprawił, że moja głowa uniosła się do góry, gdzie pokazał mi jak idealnie spomiędzy koron drzew było widać do połowy odwrócony księżyc.

Uśmiechnąłem się, zadzierając brodę do góry. Przymrużyłem jedno oko; promienie księżyca były naprawdę jaskrawe. Mały wietrzyk poruszył koronami drzew i moimi włosami. Kiedy ponownie chciałem spojrzeć na Louisa, zastałem ciemność. Zmarszczyłem brwi, kierując swoją głowę w bok. Chciałem już go nawoływać, gdy poczułem dłoń w okół mojej tali i lekki, przyjemny oddech kojący zmrożoną skórę na wysokości mojego karku.

Westchnąłem może zbyt głośno, kładąc odruchowo swoje dłonie na tych jego i przymknąłem automatycznie powieki przez uczucie cieplych warg na mojej skórze.

- Co robisz? - zachichotałem po drugim, wyciśniętym pod moją żuchwą pocałunku. - Twój zarost mnie łaskocze, Louisie.

- Tak mówisz? - wymruczał, ponownie mnie całując, a ja zachichotałem maskując w ten sposób swój żenujący jęk. - A co sądzisz o tym? - ton jego głosu nagle się zmienił, gdy usta zastąpiło coś dużo bardziej chłodnego i nieprzyjemnego.

- O co chodzi, Lou?

Zdrętwiałem, przełykając ślinę. Ręce Louisa owinęły się wokół mnie mocniej, ale teraz trzymał za ramiona, ciągnąc za włosy mocno do tyłu. Spomiędzy moich warg wyrwał się krzyk, kiedy zbliżył zimną rzecz do mojej krtani. Teraz byłem pewien, że to ostrze.

- Zamknij się, szczeniaku, bo już więcej sobie nie pośpiewasz. - wywarczał, przejeżdzając gładką powierzchnią noża po mojej grdyce.

- P-proszę, nie... - szepnąłem z zaciśniętym gardłem, obserwując jego ciemną, wiszącą nade mną twarz. Trzymał moje włosy tak mocno, że pod rzędem moich rzęs wytwarzały się łzy. Bałem się szarpnąć, by nóż nie wbił się w moje gardło. Zapłakałem, słysząc warkot silnika i dostrzegając kątem oka mocne światła.

- A teraz do samochodu, raz, dwa. - jego szarmancki głos powrócił, jednakże teraz, w połączeniu z okropnym uśmiechem, był przerażający. Szarpnął mną, popychając na samochód, który nie zdążył się całkowicie zatrzymać. Upadłbym, gdyby nie to jak szybko mnie ponownie złapał. Gorące łzy malowały moje policzki, kiedy zrozumiałem, że ten cudowny Louis był tylko maską, skrywajacą potwora. Jedną ręką cały czas przytrzymując mnie za włosy, drugą otworzył drzwi do auta, gdzie po chwili mocno mnie wepchnął.

Syknąłem, uderzając mocno łokciem o szybę samochodu, gdy Louis usiadł prędko na drugim siedzeniu. Szarpnąłem za drzwi, wzdychając kiedy oczywiście były one zamknięte. Z przerażeniem patrzyłem na niego, pociągając nosem.

- Mówiłem, że zapewnię ci wrażenia, kochanie. - zacmokał, szczypiąc mój policzek, a wtedy dwójka mężczyzn siedzących z przodu wybuchła śmiechem.

- Jesteś potworem. - obraz rozmywał się przez gęste łzy w moich oczach, kiedy uderzyłem w szybę, po tym, jak samochód ruszył z wielką prędkością przed siebie. Nie mogłem pamiętać, co było dalej, ponieważ zamknąłem oczy, czując ból w mojej skroni.

Mam tak wspaniały humor przez ogłoszenie koncertu Harry'ego w Polsce, że wrzucam Wam nowy rozdział już dzisiaj 💕

Kolejny już za dwa dni, w piątek, więc bez zmian!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro