Martwe piękno ~ Johann x Daniel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stojąc na podium czuł dziwną pustkę, brakowało mu Daniela, który jeszcze rok temu stał za nim i złośliwie dmuchał w jego kark, wiedząc jak bardzo młodszy nienawidzi tego.
Wówczas był na niego obrażony, ale teraz dałby wiele, by poczuć przy sobie jego obecność. Tande miał kontuzję, znowu, zrezygnowany odpuścił sobie końcówkę sezonu, nie chciał ryzykować, co nie oznaczało, że nie chciał wspierać swoich przyjaciół. Specjalnie przyjechał do Oslo, by móc trzymać za nich kciuki. Uśmiechnął się, gdy okazało się, że wygrali, potrzebowali tego, w tym sezonie działo się zbyt wiele złych rzeczy, które bardzo negatywnie wpłynęły na całą drużynę. Po raz pierwszy od kilku miesięcy widział uśmiech Roberta, oczy Mariusa świeciły dziecięcą radością, Robin drżał z podekscytowania, tylko Johann wydawał się nie pasować do tego szczęśliwego obrazka. Był widocznie smutny i całkowicie zagubiony, w żaden sposób nie przypominał człowieka, z którym jeszcze niedawno Daniel dzielił każdy pokój, osobę, której mógł powierzyć wszystkie swoje sekrety. To nie był jego Johann.

- Daniel! Brachu, co ty tu robisz? - spytał uśmiechnięty Robert, uściskając go przy tym serdecznie.

- Przyszedłem zobaczyć, jak wygrywacie - odparł, patrząc na niego błyszczącymi oczami. Tęsknił za nim, w końcu to Johannson był jego najlepszym kompanem podczas wszystkich imprez zorganizowanych przez Richarda.

- To było spektakularne, co nie? Ten rekord - zaczął zachwalać się swoimi osiągnięciami.

- Tak, tak, ale wiesz, gdybym to ja był na twoim miejscu, skoczyłbym dalej - odparł złośliwie.

- Coś w to nie wierzę, a teraz powiedz, jak się czujesz? - spytał troskliwie.

- Dobrze, już nic mi nie doskwiera, wracam do treningów. Następny sezon będzie mój, czuję to w kościach - odparł, będąc przekonany, że będzie lepiej.

- Cieszę się, że tak myślisz - odrzekł, chwytając go pod ramię.

- A teraz powiedz mi, gdzie reszta? - spytał, starając się znaleźć wzrokiem Johanna.

- Robin i Markus od razu po skończeniu dekoracji poszedli w swoje strony, a Johann.... - zamyślił się - A Johann, krążył tu gdzieś.

Daniel pokiwał głową, czuł się rozczarowany, chciał go spotkać. Nagle poczuł, jak ktoś wtula się w jego plecy, od razu rozpoznał ten zapach.

- Dlaczego nie mówiłeś, że będziesz dzisiaj? - usłyszał jego smutny głos.

- Chciałem wam zrobić niespodziankę - odparł, odwracając się w jego stronę. Wydawał się być drobniejszy, niż ostatnio.

- To miłe - odparł, siląc się na delikatny uśmiech.

- Co tam u ciebie? - spytał, zdając sobie sprawę, jak bardzo jest przygaszony.

- Wszystko jest w porządku - odparł, wzruszając swoimi ramionami. Czuł się zmęczony, przed oczami pojawiły się mroczki, trudno było mu utrzymać równowagę, tracił swoją stabilność. Daniel widząc jego stan, chwycił go w pasie.

- Johann - szepnął klepiąc jego policzek. Forfang wydawał się tak bardzo blady. Nie reagował, był nieobecny, jego oczy wydawały się puste. Daniel czuł się zaniepokojony jego stanem.

- Robert idź po lekarza, tylko szybko! - krzyknął, czując jak chłopak traci przytomność. Nie wiedział, co robić, na całe szczęście doktor pojawił się bardzo szybko. Johann natychmiastowo został transportowany do szpitala. Daniel jechał zaraz za karetką, nawet nie spodziewał się, że ta wizyta będzie tak bolesna, chciał z nim porozmawiać, wyjaśnić wszystko, co tak spektakularnie spieprzył przed kilkoma miesiącami.

****

- Z nami koniec! - krzyknął, a po jego policzkach spływały łzy.

- Świetnie! Odejdź! - odparł otwierając mu przed nosem drzwi.

- Nie rozumiem dlaczego zmarnowałem z tobą cztery lata życia! - czuł narastającą w nim wściekłość.

- Ja chyba rozumiem - odparł z bólem. Daniel spojrzał na niego zdziwiony.

- Tak? - Tande spojrzał na niego.

- Między nami było uczucie - odparł.

- A teraz go nie ma? - spytał zdziwiony.

- Jest, ale nie takie, jak być powinno. Kocham cię, ale wyjdź - odparł.

*****
Kilka tygodni później pogodzili się, ale już nigdy nie wrócili do tego, co było, już nigdy nie mieli do tego wrócić. Los miał dla nich zupełnie inne plany. 

- Panie Danielu, przykro mi - odparł lekarz patrząc na niego smutno.
Tande poczuł, jak wszystko w nim pęka, a on rozsypuje się na maleńkie, niekompletne kawałeczki.

- Ale jak to? - spytał, osuwając się po ścianie. Nie powiedział mu tak wiele rzeczy, nie wyznał mu, że był mężczyzną jego życia.

- Nowotwór był zbyt duży, on sam nie chciał poddać się chemii, to była kwestia czasu - odparł lekarz, gładząc się po brodzie. Lubił tego chłopaka, liczył na jakiś cud w jego sprawie. Niestety dzisiaj ta dusza młoda i niewinna została zabrana, a życie odebrane na wieki.

- On był chory? - spytał zszokowany. Bał się ile jeszcze tajemnic przed nim ukrywał.

- Tak, pół roku temu okazało się, że ma złośliwy nowotwór mózgu. Poddał się niemal natychmiast. Uważał, że nie ma dla kogo walczyć - westchnął lekarz. Daniel poczuł się jeszcze gorzej, to była jego wina, gdyby wtedy nie uniósł się dumą, Johann podjąłby walkę.

- A była... była dla niego nadzieja? - wychlipiał.

- Panie Danielu, zawsze jest nadzieja, niestety on nie chciał z niej skorzystać - odparł - A teraz muszę zadać panu pytanie.

- Tak? - spytał, patrząc na niego przekrwionymi oczami.

-  Chcę pan go zobaczyć?

Daniel pokiwał głową, chciał się z nim pożegnać.

Wchodząc do pomieszczenia poczuł nieprzyjemne zimno. Johann wyglądał blado i ślicznie, jego martwe piękno, które już nigdy nie miało otworzyć swoich oczu, które już nigdy nie wygnie swoich ust w uśmiechu. Tego dnia zgasło kolejne życie, na niebie pojawiła się nowa gwiazda. Ta jasna, osamotniona, czekająca na swoje dopełnienie.

Można odejść na zawsze,
ale stale być blisko.

Miało być uroczo, ale zupełnie nie mam na to nastroju. Do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro