Stephan Leyhe x Andreas Wellinger

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziwnie znajoma sylwetka przemieszczała się między strugami deszczu. Berlin chyba jeszcze nigdy nie był tak bardzo kapryśny, jak w tamtym momencie. Tamtego dnia ewidentnie miał coś im do przekazania.
Andreas delikatnie stąpając po ziemii, chciał ograniczyć swoje straty do minimum. Wiedział, iż jeżeli zmoknie, będzie chory, co spowoduje, że zarazi wszystkich osobników w jego domu, do czego nie chciał dopuścić. Przebywanie z jego dziećmi, gdy były zdrowe naruszało jego zdrowie psychiczne, natomiast gdy były chore, wszystko stawało się niedozniesienia. Wieczne jęki i narzekanie, blondyn po prostu chciał sobie tego zaoszczędzić. W końcu należał do tych przezornych rodziców. Nie zauważył, że ktoś mu się przygląda, w końcu, dlaczego miałby to robić? Większość osób, która się za nim uganiała, w momencie, gdy zauważała pierścionek na jego palcu po prostu odpuszczała. Ludzie wierzyli w wierność i kryształowe pojecia, to było piękne, ale jednocześnie tak bardzo nietrwałe i smutne.

Nasz podglądacz nic sobie nie robił z metalu na jego palcu, dla niego on nie miał większego znaczenia, gdyż wiedział ile tak naprawdę jest wart dla Andreasa.  Postanowił ujawnić się przed nim, porozmawiać. Przez chwilę szedł za nim, starając się go dogonić, gdyż blondyn, jak to miał w zwyczaju, pędził jak szalony. Udało mu się tego dokonać obok maleńkiej kawiarenki, której wspomnienia, na jego twarzy wywoływały ogromny i jednocześnie sentymentalny uśmiech.

Chwycił jego ramię, starał się to robić, jak najbardziej delikatnie, w końcu młodszy nadal wydawał się być kruchą i niestabilną układanką.

Zdziwiony Andreas odwrócił się w stronę człowieka, który wyraźnie nie chciał dać mu spokoju, patrząc na jego twarz, poczuł rumieńce, a na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmiech.

- Stephan? - spytał, patrząc na niego tak, jakby szatyn zaraz miał się rozpłynąć.

- Długo cię nie widziałem Andreasie, zdecydowanie za długo - odrzekł z z dziwnym smutkiem. W końcu ich rozstanie nie należało do tych najprzyjemniejszych. Powiedzieli sobie, zbyt wiele.

- Miałem do ciebie zadzwonić, ale listopad odebrał mi wszystkie siły. Ta pogoda jest niedozniesienia, dzieci cały czas chodzą, jak w apatii. Ten deszcz, wszystko jest mokre - fuknął. Czuł złość na jesień, która dla niego była zbyt kapryśna.

- Pamiętaj, nic nie trwa wiecznie, nawet listopadowy deszcz - odparł cytując ich piosenkę, tą do której tańczyli podczas ich pierwszej randki na dyskotece licealnej.

- Masz rację. Jak się trzymasz? - spytał zaciekawiony, drżąc z zimna. Podmuchy wiatru doprowadzały go do szewskiej furii.

- Może wejdziemy do tej kawiarni? - spytał, gdyż wiedział, jakim jest zmarzluchem.

- W sumie... Czemu nie? I tak mam jeszcze trochę czasu - powiedział uśmiechnięty, patrząc wprost w jego brązowe tęczówki, które świeciły dziwnym blaskiem.

Usiedli przy stoliku, który znajdował się centralnie obok grzejnika, jakkolwiek, by to nie zabrzmiało Andreas potrzebował ciepła i chyba nie chodziło tutaj tylko o temperaturę jego ciała, to było nieistotne, większe znaczenie miał tutaj jego związek. Blondyn dawno nie poczuł ciepła pochodzącego od jego męża, który na całe dnie znikał w pracy, a wieczorami wracał i zasypiał niemalże na progu i tak od kilku miesięcy. Nic dziwnego, że Andreas czuł się niewystarczająco kochany.

- Kojarzysz to miejsce? - spytał z nadzieją Stephan. Blondyn pokiwał głową.

- Nawet kelnerka się nie zmieniła - odparł ze śmiechem, patrząc na niską i rezolutną brunetkę, która podeszła, by przyjąć od nich zamówienie.

- Co panom podać? - spytała uprzejmie.

- Ja poproszę czekoladę z piankami - odparł Andreas. Stephan spojrzał na niego zaskoczony, nic się nie zmienił.

-  A ja poproszę szarlotkę i miłość tego chłopaka - odparł rozbawiony Leyhe, ta sytuacja już kiedyś się wydarzyła. W podobny sposób wyznali sobie miłość. Dziewczyna spojrzała na niego badawczo.

- O Boże! - pisnęła - To wy! - nie potrafiła powstrzymać emocji.

- Pamiętasz nas? - spytał zdziwiony Andreas. Ostatnim razem był tutaj siedem lat temu.

- Oczywiście! Byliście wtedy tacy niepewni i słodcy! W sumie nadal jesteście - odrzekła bez namysłu.

- Dzięki - powiedział zarumieniony Andreas, Stephan na jego reakcję zaśmiał się serdecznie.

- Widzę, że wzieliście ślub. Ile to już lat razem? - spytała zaciekawiona.

- Przykro, że psuję ci opinię o nas, ale rozstaliśmy się pięć lat temu. To nie ja jestem jego mężem - odparł Stephan, z cichym żalem. W końcu od zawsze planował z nim wspólną przyszłość, niestety ktoś ubiegł go w tym.

- Co? - spytała zszokowana - Nie wierzę.
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać.

- Ej? Co się dzieje? - spytał Stephan. Wydawała się być za piękna na łzy, z ich powodu.

- Spieprzyliście coś tak pięknego. Jestem po prostu wkurzona - odparła wycierając swoje mokre policzki i odeszła. Andreas spojrzał na niego smutno.

- To chyba nie był dobry pomysł, by się tutaj spotkać - orzekł.

- Żałujesz? - spytał z bólem.

- Nie, ale Stephan coś sprawiło, że nasze drogi się rozsunęły, chyba tak musi być - odparł smutno. W końcu nadal go kochał.

Leyhe pokręcił głową.

- Chyba nie mogę zaakceptować tego, że jesteśmy starsi, ale zgaduję że tak po prostu musi być - odrzekł i wzruszył ramionami, starał się udawać obojętnego, ale chyba nic z tego nie wyszło.

- Pamiętam, jak powiedziałeś mi tutaj, że kochasz mnie, aż do dna morza. To było urocze - odparł z uśmiechem.

- Nic się nie zmieniło - powiedział cicho. Andreas był zaskoczony. Chciał coś powiedzieć, ale potrafił jedynie otwierać i zamykać usta.

- Wiem, że to koniec. Zgaduję, że tak po prostu musi być - wtrącił szatyn. Młodszy westchnął.

- Nie układa się nam z Kamilem - odparł. Chciał mu to powiedzieć, może to ukoi jego serce.

- Przykro mi - odparł szczerze, w końcu nie chciał jego cierpienia.

- Myślałem nad rozstaniem.
W sercu Stephana pojawiła się nadzieja.

- Ale w końcu mamy dzieci.

- Postanowiłeś być z nim nieszczęśliwy, tylko po to, by dzieci miały ojca, którego cały czas nie ma w domu?

- Stephan, ja po prostu chcę, żeby miały normalny dom. Nic więcej.

- To jest śmieszne - odparł Stephan, ze zmarszczonymi brwiami.

- Co? - spytał zdziwiony Andreas.

- Minęło tyle, a ty dalej mnie obchodzisz. Nawet nie spodziewałem się, że to jeszcze się wydarzy. Wyglądasz pięknie - westchnął smutno.

- Stephan.... Trudno jest mi to zaakceptować, ale to chyba tak musi być. Przepraszam - odparł i wstał od stolika. Ta rozmowa była dla niego bardzo bolesna. Chciał ją wymazać z pamięci. Leyhe go nie zatrzymał, nie widział w tym sensu, oni i tak nie mieli prawa być razem, jednak gdyby z nim pozostał, zabrałby go do siebie i sprawił, iż poczuł się kochany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro