Joel Pimentel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Joel, zaczekaj!

Dziewczyna biegła zieloną górską łąką zmęczona i spragniona. Od ponad piętnastu minut wspinała się na wzgórze, a przed nią szedł brązowooki chłopak o ciemnych, kręconych niczym lody włoskie włosach. Jego mięśnie napinały się za każdym razem, gdy ten wykonywał większe, ale również mniejsze ruchy, przez co, mimo zmęczenia, mogła podziwiać jego idealnie wyrzeźbione ciało. Szedł do niej tyłem i był od niej dalej o jakieś dwa metry, ale co chwilę spoglądał do tyłu z niepokojem i zaciekawieniem, czy nastolatka daje radę iść. Jednakże za każdym razem, gdy wiedział jej wymuszony w spazmach zmęczenia uśmiech, sam się uśmiechał i po kilku pokrzepiających słowach kierowanych w jej stronę szedł dalej, nucąc jakąś melodię pod nosem.

Aczkolwiek tym razem zatrzymał się, odwrócił w jej stronę i zaczekał aż do niego dojdzie. Widział jak ta wolnym, leniwym krokiem zmierza ku niemu, sapiąc ciężko i co chwilę narzekając na ból nóg, kolkę oraz chwasty, które ranią jej odkryte nogi. A przecież mówił, by założyła coś wygodnego, a nie krótkie spodenki i wyskie buty. Niestety dziewczyna była naprawdę uparta, a każda jej decyzja nie miała prawa się zmienić, chyba że to ona dokonuje jej zmiany. Toteż teraz cierpiała przez swoją głupotę, a Joel miał przez to niezły ubaw.

Kiedy podeszła do niego, złapała się jego koszulki i zaczęła głęboko oddychać, dramatyzując, iż nie może złapać tchu. Gdy wreszcie przestała, wyciągnęła z plecaka butelkę z wodą i odkręciwszy ją, pociągnęła długi łyk. Następnie wypuściła powietrze z ust, czując ulgę i zakręciła butelkę, po czym znów włożyła ją do plecaka.

- To już? - zapytała po bacznym zlustrowaniu całego terenu. Starała się samą siebie przekonać, że to już koniec męczącej podróży, a Joel zaraz powie, że mogą usiąść, zjeść coś i odpocząć. Miała wielką nadzieję, że miejsce, do którego zmierzali właśnie zostało odkryte. Nie obchodziło ją nawet to, że owe miejsce wcale nie wyglądało tak dobrze, jak opowiadał chłopak. Marzyła tylko o odpoczynku. .

- To nie tutaj. Musimy jeszcze trochę przejść - wytłumaczył, nie patrząc w oczy nastolatki, gdyż bał się jej reakcji.

- Co?! Żartujesz, prawda? - Zaśmiała się dziwnie. Chciała usłyszeć potwierdzenie na ów pytanie, ale chłopak tylko pokręcił głową i ruszył dalej. - Okej! Dam radę, to tylko trochę kilometrów, dam radę...

Opłakiwała to, że każdego dnia zamiast iść na trening, siłownię albo chociażby ćwiczyć na w-f'ie, wolała usiąść, wziąć coś do jedzienia i jeść, a potem zasnąć szczęśliwa przez swój czyn. Krzyczała w myślach na swoją okropną kondycję, która pozwalała jej jedynie przejść z jednego końca szkoły na drugi. To nie tak, że była gruba. Należała raczej do tych w miarę szczupłych dziewczyn, ale kondycją nie grzeszyła.

Zmęczonym wzrokiem podążyła z Joelem, który był już nawet daleko i wzdychając, pobiegła za nim, przeklinając w międzyczasie niewygodne buty. Kiedy do niego podbiegła zatrzymała go. On zdziwiony spojrzał na nią ciemymi oczami, zmarszczył brwi i podniósł prawy kącik ust do góry.

- Co jest? - zapytał po dłuższej chwili. Dziewczyna wyglądała jakby czegoś chciała. Zawsze wtedy spuszczała dolną wargę w dół, marszczyła czoło, a jej oczy powiększały się do nienaturalnych rozmiarów. Nikt nie potrafił oprzeć się jej urokowi i zawsze zgadzał się na wszystko, czego tylko sobie zażyczyła. Joel był pewny, że zaraz wyskoczy z prośbą.

- Weźmiesz mnie na plecy? - Zamknęła szybko oczy, jakby nie chciała na niego patrzeć. To kolejny jej nawyk. Robiła to zawsze po każdej prośbie kierowanej do nieważne jakiej osoby.

Joel założył ręce na piersiach i przeniósł cały ciężar ciała na prawą nogę. Studiował jej całą twarz i usilnie próbował nie zaśmiać się z jej komicznej miny. Z trudem się powstrzymał.

- Nie - odrzekł twardo.

- Nie?

- Nie, bo to już tutaj. Widzisz? Tutaj chciałem cię zabrać. - Otoczył ręką cały krajobraz i dziewczyna dostrzegła, że to druga część wzgórza, o wiele większa i piękniejsza. Rosły tu różnego rodzaju kwiaty, począwszy od małych stokrotek, kończąc na chabrach. Wszędzie były zielone krzewy bądź wysokie drzewa, a w dali widać było czerwone dachy wiejskich domów. Teraz wiedziała, że cały trud był warty zobaczenia tego, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Krajobraz zapierał dech w piersiach, sprawiając, że nie chciało się stąd odchodzić. To był po prostu raj.

- Podoba ci się? - zapytał, kiedy zobaczył radosną, pełną zadumy i zdziwienia twarz przyjaciółki.

Nie był pewien, czy nastolatka tylko udaje, czy naprawdę wszystko jej się podoba. Wiedział, że dziewczyna nie należy do osób, które kręcą górskie widoki, ale zawsze pragnął ją tu zabrać, bo to tutaj uwielbiał spędzać każdą wolną chwilę w samotności i spokoju. To był jego azyl.

- Jest... cudownie! - odpowiedziała wreszcie, po czym ruszyła do przodu z rozłożonymi na boki rękoma, zaciągając się świeżym powietrzem. Będąc kilkanaście kroków przed brunetem, zatrzymała się, odwróciła do niego i uśmiechnęła szeroko i szczerze.

- Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłeś.

~*~

Był późny wieczór. Na ciemnym niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, jasno oświetlając wszystko dookoła. W trawie żaby i świerszcze grały swoje najlepsze przeboje, urządzając wielki koncert. Gdzieś w lesie pochukiwała sowa, jakby również chciała stoczyć walkę na najlepszy śpiew. Aczkolwiek, zdecydowanie najlepiej radził sobie zabłąkany gdzieś w źdźbłach zboża skowronek. Eksperymentował swoim głosem, tworząc coraz to lepsze dźwięki, a kiedy kończył zapadała cisza, lecz potem znów wracał do śpiewu, nawoływując inne zwierzęta.

A pośród tego wszystkiego na zielonej trawie leżała para przyjaciół otulana przez ciepły letni wiatr. Leżeli na plecach bardzo blisko siebie. Ich dłonie były złączone. Chłopak mocno trzymał jej dłoń, jakby nie chciał, żeby odeszła. Ale ona nie miała zamiaru odchodzić. Chciała tu być obok Joela, patrzeć na gwiazdy na niebie, słuchać treli zwierząt i cieszyć się chwilą spokoju. Było jej cudownie. Czuła ciepło i radość, że może tu być. Że po tylu złych chwilach, wreszcie udało jej się odetchnąć w dodatku wraz z ukochaną osobą.

- Joel? - mruknęła cicho, martwiąc się, by nie zakłócić zbytnio kojącej ciszy.

Brunet poruszył się wyrwany z błogiego letargu, ziewnął, a następnie przewrócił się na lewy bok w jej stronę i spojrzał w jej spowite ciemnością oczy, w których odbijały się małe, jasne punkciki. Wyglądała pięknie, niczym królowa nocy, mimo niezbyt dobrego wyglądu spowodowanego ciężką wędrówką, zabawom w lesie i leżeniem na trawie. Dla niego była piękna nawet rano, kiedy przychodziła do kuchni na kawę w niezmytym wczorajszym makijażu, starych, przetartych dresach, z opuchniętą od spania twarzą i włosach stojących we wszystkie strony. Dla niego była piękna nawet wtedy, gdy wymiotowała w łazience po zbyt dużej ilości wypitego alkoholu. Dla niego była piękna nawet podczas jej choroby, gdy siedziała na łóżku z zużytymi chusteczkami dookoła, z katarem i kaszlem. Wtedy była najpiękniejsza. Wtedy podobała mu się najbardziej, bo była naturalna, była po prostu sobą.

- Co się stało? - zapytał równie cicho.

- Tu jest niesamowicie! Dziękuję, że mogę tu z tobą być, naprawdę. Cieszę się, że wreszcie to zobaczyłam i wiesz co? Chcę przyjeżdżać tu częściej, oczywiście, jeśli ty chcesz...

- Chcę - przerwał jej z uśmiechem. - Naprawdę chcę, ale tylko z tobą, nigdy sam.

Potem już się do siebie nie odzywali. Leżeli w ciszy z bijącymi sercami, przyspieszonym oddechem i lekkimi uśmiechami. Obydwoje myśleli o wszystkim co ich łączy. O ich przeszłości i tym co będzie. Zastanawiali się, kiedy to wszystko tak szybko minęło?  Kiedy z małych dzieci zmienili się w dorastające osoby? Kiedy ich przyjaźń zaczęła się zmieniać? Myśleli dopóki pełen energii i podekscytowania chłopak poderwał się do góry, nachylił nad dziewczyną i złożył pocałunek na jej zimnych ustach.

W tamtym momencie wszystkie wspólne chwile do nich wróciły. Ich zapoznanie, dzieciństwo, dojrzewanie, kłótnie, zabawy, bitwy, lekkie pocałunki w policzek. To wszystko wróciło i wydawało się jakby to był zwyczajny sen.

Ale to działo się naprawdę.

Joel naprawdę całował teraz dziewczynę w akompaniamencie gry świerszczy i żab z lekkim wiatrem muskającym ich policzki. Naprawdę otulał ją swoimi ramionami, nie chcąc, by odeszła. Naprawdę był tu z nią, ciesząc się, iż ona też pozwoliła się ponieść emocjom. Cieszył się, że lekko oddawała pocałunek i uśmiechała się przy tym. Było tak cudownie.

- Co teraz z nami, Joel? - zapytała, kiedy już się od siebie oderwali.

On wzruszył ramionami, okazując swoją obojętność.

- Nie wiem. Będzie to, co ma być. Niech się dzieje, co ma się dziać. Ja mam ciebie i jestem z tobą szczęśliwy. Obiecuję, że zawsze będę cię bronił. Słyszysz? Kocham cię i nic tego nie zmieni. Obiecuję.

- Też cię kocham... - odpowiedziała, a potem była już cisza przerwana tylko na chwilę położeniem głowy dziewczyny na klatce piersiowej chłopaka.

Znów grały świerszcze i żaby, skowronek śpiewał w trawie, a sowa hukała w lesie. Znów wiał wiatr i zanosił równe, spokojne oddechy nastolatków daleko, gdzieś ponad góry, roznosząc ich szczęście i miłość do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro