Peter Prevc x Kamil Stoch

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadł na niewygodnym krześle i rozejrzał się po sali. Chyba nigdy nawet nie pomyślał o tym, że kiedykolwiek pojawi się w takim miejscu. Jego czarny garnitur idealnie kontrastował z bielą ścian, będących główną atrakcją celi. Zrezygnowany oparł się na łokciach, z jednej strony tak bardzo nie chciał tu być, ale jakaś część podpowiadała mu, że musi poznać jego motywy.

Drzwi nagle się otworzyły, a w nich pojawił się niepozorny blondyn, który odebrał mu wszystko. Za nim stał strażnik, pilnujący czy Andreas nie skorzysta z okazji i ucieknie. Kamil zastanawiał się, co ma ze sobą zrobić. Wstać? Rzucić się na niego? Wyjść? Nie poznawał siebie, w końcu zawsze wiedział, czym ma kierować się w swoim życiu, jednak strata Petera zmieniła go.

- Witaj - oznajmił uśmiechnięty Wellinger i usiadł na przeciwko niego, tak by Kamil mógł mieć idealny widok na jego twarz, wykrzywioną w geście triumfu.

- Będziesz milczał? - zapytał kpiąco, a Polak pokręcił głową. Zastanawiał się jak ma zacząć tę rozmowę.

- Nie, nie zamierzam - wychrypiał, w końcu tak dawno nie używał swojego głosu.

- W takim razie, co cię tu złotko sprowadza? - zasiadł wygodnie i rozłożył swoje ramiona na oparciu krzesła.

- Ja - westchnął i chwycił się za głowę.

- Czyżbyś w końcu nie wiedział, co masz powiedzieć? - zakpił - Przecież każdej nocy, kiedy zdradzałeś go ze mną, szeptałeś te słodkie kłamstwa. Może masz ochotę uraczyć mnie jednym z nich?

- Mówiłem ci, że to był jednorazowy błąd, nigdy nie chciałem go zdradzić. Stałeś się moją słabością, prowadzącą mnie na dno - westchnął i przymknął oczy.

- Ah, jak ty pięknie potrafisz się bronić - zaśmiał się serdecznie.

- Przestań - warknął - a teraz powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś? Przecież to ja cię skrzywdziłem, a nie on.

- Ah, nie rozumiesz? - poprawił się na krześle - Gdybym zrobił to tobie nie czułbym takiej satysfakcji, jaką czuję teraz, twoje cierpienie napawa mnie szczęściem, po drugie nigdy go nie lubiłem - wzruszył ramionami, a Kamil gotował się w sobie.

- Jesteś zwykłym chujem - warknął, a Andreas pokręcił głową.

- Nie, ty nie rozumiesz. Zraniłem cię w ten sam sposób, co ty mnie - oznajmił niewinnie, a dłoń Polaka już zamierzała wystrzelić w kierunku jego twarzy.

- Dlaczego? - warknął.

- Nie, ty nadal nie rozumiesz? Przecież to proste - wzruszył ramionami - na świecie zawsze będzie zło - uśmiechnął się uroczo, a Stoch wstał.

- I co w związku z tym? Dlaczego zabrałeś mi dobro? - jęknął zrozpaczony.

- Tłumaczę ci to. Słuchaj uważnie. To nie była dla ciebie żadna kara, raczej pokazanie, że nigdy nie będzie w życiu wystarczająco wspaniale - powiedział poważnie, a Kamil schował twarz w dłoniach.

- Denerwujesz mnie. Tak bardzo - stwierdził, a po jego policzkach spłynęły łzy.

- Przestań. Czy nie wyglądał pięknie, kiedy blady leżał na waszym łóżku, a po jego szyi spływała krew? - zapytał cicho, a Polak na ton jego głosu, przymknął oczy i wyobraził sobie opisywany przez niego obraz.

- To był najgorszy dzień w moim życiu - przyznał szczerze.

- Ah, gdybyś widział go kilka godzin przed moją zbrodnią - zaśmiał się szyderczo - taki bezradny i bezbronny. Nawet się nie opierał, kipiała od niego dziwna niewinność i przekonanie, że będę dobry. Ba! On nawet nie wiedział o naszym romansie, na całe szczęście uświadomiłem go o tym, tuż przed jego śmiercią, wtedy już zupełnie przestał walczyć.

- Dlaczego mi to mówisz? - jęknął zrozpaczony.

- Wybaczysz mi? - zapytał, nie zwracając uwagi na słowa Kamila.

- Nie - odparł bez zastanowienia.

- Widzisz? Nie potrafisz być samokrytyczny. Patrzysz jedynie na swoje cierpienie, to co ja czuję, nie interesuję cię - powiedział.

- Nie możesz tego porównywać - pokręcił stanowczo głową.

- Wyjdź już stąd, bo mam wrażenie, że nawet nie próbujesz mnie słuchać - oznajmił zrezygnowany.

- Jesteś zwykłym chujem - wypluł na odchodne.

- Nie, to ty nim jesteś. Tak, może, to ja zabiłem Petera, ale to ty zupełnie nie liczysz się z tym, co czuję inni. Ból przesłonił ci pole widzenia, a ty sam nie jesteś już sobą. Żegnaj Kamilu - wyszeptał i poprosił strażnika, by ten zaprowadził go do swojej celi, natomiast Stoch przez chwilę siedział jeszcze i patrzył w pewien punkt. Po kilku minutach otrząsnął się na tyle, by opuścić teren więzienia. Z dzisiejszej wizyty nie wyniósł niczego, nadal uważał, że Andreas nie miał prawa tego robić, a to co mówił było zbiorem kłamstw. W końcu każdy ma prawo pogrążyć się w żałobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro