Vielleicht Vielleicht ~ Andreas Wellinger x Stephan Leyhe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Und dann denk' ich, dass es vielleicht,                                                                                                    vielleicht Für immer so bleibt                                                                                                                                           Ja, es ist leicht, leicht, leicht, leicht"


Stephan ma wrażenie, że jego palce w jakiś sposób zaraz odłączą się od reszty ciała i będzie to spowodowane dwoma czynnikami; wszechogarniającym mrozem oraz faktem, że od piętnastu minut zaciska kciuki jak idiota. Już chyba nawet udało mu się wyprosić pomyślność dla Krafta, bo ten, o dziwo, nie zaprzepaścił całej szansy na wygranie turnieju w jego ukochanym Garmisch Partenkirchen. Cóż, trochę szkoda. Byłoby mniej rywali, ale taki jest ten sport. Na szczęście Hayboeck postanowił lądowaniem upewnić wszystkich, że ta skocznia dla któregoś z Austriaka musi być przeklęta. Inaczej Stephan zacząłby podejrzewać, że stanie się coś złego w tym roku. W końcu równowaga musi zostać zachowana.

Skoczków ubywa, pozostaje coraz mniej czasu, a on ma wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy z piersi. Ma wrażenie, że gdyby operator kamery uważnie zbliżył się do niego, można byłoby zauważyć to charakterystyczne pulsowanie. Swój ciężar opiera na Karlu, który co jakiś czas gładzi go dłonią po plecach, starając się dodać mu otuchy. Wszyscy są zestresowani, wiedzą jakie to ma znaczenie dla ich kadry, dla kibiców, w jakiś sposób dla narodu; marna próba przełamania klątwy, ciążącej nad Niemcami.

Kiedy zasiada na belce, Stephan wstrzymuje oddech i zamyka oczy. Nie chce patrzeć na scenę, która zaraz się wydarzy. Boi się, że jeżeli nie wszystko pójdzie po jego myśli, załamie się, a on już naprawdę nie ma siły, żeby sklejać go z powrotem. Tak było pięć lat temu, wówczas podjął się tej jakże ciężkiej próby, udało się, ale kosztowało to naprawdę wiele; zapłacił za to cząstką siebie. Teraz wydorośleli, jednocześnie stracili pewną werwę, poświęcili już tyle własnego "ja", że nie da się wskrzesić z nich już więcej jakiejkolwiek iskry.

Słyszy głośny dźwięk, wydobywający się z wuwuzeli, w jakiś sposób łagodzi to jego strach. Może dlatego, że oddziałowuje to niesamowicie boleśnie na jego słuch? Ból psychiczny łagodzony jest bólem fizycznym. Tak jak lubi. Nadal zaciska mocno palce, a w myślach odmawia modlitwy, kiedy patrzy na jego sylwetkę uniesioną w locie. Przychodzi mu to tak łatwo, kibice się cieszą, skandują jego imię. Wie, że zaraz znajdzie się w jego ramionach, jednakże kiedy ląduje, przychodzi mu na myśl jak wiele musiał poświęcić, żeby znaleźć się w tym miejscu. Ile gorzkich słów wysłuchał. Stojący ci ludzie nie widzieli tego upadku, jedynie wylewali swoje żale, a on wiernie przy nim trwał. Ścierał każdą łzę, która spadała po porcelanowym policzku, zmuszał do posiłków, zabierał na rehabilitację. Oni nie wiedzieli, ile naprawdę kosztował ten powrót.

Z czarnej strony jego umysłu wyrywają go ramiona Andreasa, otaczające jego szyje. Do uszu wkrada się jego śmiech, zastępujący ten przeklęty hałas. Wewnątrz swojego ciała czuje promieniujące ciepło, którego nie ugasi żadna woda ani żaden mróz. Bywało źle, ale teraz jest już dobrze. Oby ta chwała i szczęście trwało wiecznie. Nie może pozwolić sobie na więcej cierpienia, nie w tym wszechświecie. Czasem się zastanawia, czy istnieje kilka wymiarów i czy może w jednym z nich panuje bezkresna, utopijna radość, a oni nie mają żadnych zobowiązań wobec życia.

- O czym myślisz? - szepcze do jego ucha, wyczuwa jego delikatny oddech na swoim policzku. To wszystko jest tak bardzo znajome.

- O tym, że niesamowicie się cieszę, że tak to wygląda i nie chce, żeby w jakikolwiek sposób się to zepsuło - mówi szczerze i kładzie jedną ze swoich dłoni na jego biodrze, starając się objąć go swoimi ramionami. Tak, żeby bez niepotrzebnych słów zrozumiał; jestem tutaj jak jest dobrze, ale będę również wówczas, gdy upadniemy. Możecie nazwać go pesymistą, ale on wie, że ta gloria nie będzie trwała wieczność.

- Stephi, przestań złorzeczyć, ciesz się chwilą! Carpe diem! - oznajmia i niemalże wskakuje na niego. On jedynie kręci głową, zazwyczaj bawi go ten jego dziecinny optymizm. Z drugiej strony czasem jest na niego zły z tego powodu; to częsta przyczyna jego bólu - ludzie potrafią łatwo wykorzystać widoczną niewinność.

- W takim razie jakie plany na dzisiaj, oczywiście poza wyjazdem do Austrii? - pyta i rozgląda się wokół siebie. Obawia się, że ktoś przyłapie ich na tej intymnej chwili, że obedrze ich z resztek moralności. On tak bardzo się boi. Wie, że może mu o tym powiedzieć, w końcu tak łatwo jest być z nim szczerym, ale nie chce mu psuć tego dnia. Stara się odsunąć swoje obawy.

- Mam ochotę włączyć sobie jakiś film, napić się gorącej herbaty i przytulać się z tobą, co ty na to? - proponuje i uśmiecha się do niego.

- Żadnej imprezy w celu uczczenia zwycięstwa lub zwiedzania Innsbrucka? - pyta zdziwiony. Zazwyczaj Andreas jest chodzącym bałaganem, który nie potrafi usiedzieć w miejscu przez kilka minut, dlatego jego propozycja wydaje mu się co najmniej dziwna.

- Czy  ty się dobrze czujesz? - pyta po chwili zaniepokojony. Może jest chory, a on to przegapił? Boże, jaki z niego beznadziejny chłopak. Nie potrafi się na niczym skupić. Myśli wyłącznie o sobie, a przecież to teraz jego czas.

- Oczywiście, że tak. Skąd to pytanie? - Andreas zaczyna mu się uważnie przyglądać, kiedy zauważa jego drżące dłonie, wie do czego zaraz dojdzie; atak paniki. Przerabiali to już tysiące razy, niestety nie da się zastopować mózgu Stephana; kliknąć magiczny przycisk, dzięki któremu wszystko będzie dobrze. Muszą sobie z tym radzić. Młodszy jest już obeznany w tej sprawie; wystarczy mu zapewnić, że on tu jest, objąć, szeptać czułe słówka, oddychać tym samym powietrzem, co on. To takie proste, jednocześnie tak bardzo boli go patrzenie na niego w takim stanie; tak bardzo bezbronnego, oddartego ze swojej codzienności. 

- Lepiej? - pyta, kiedy zauważa, że jego oddech spowalnia, to dobry znak. Wszystko zaraz ustanie. 

- Oczywiście, że tak. Dziękuję za wszystko - szepcze zawstydzony, a Andreas jedynie kręci głową. 

- Wielokrotnie mówiłem ci, że nie masz za co dziękować. Właśnie po to tu jestem - zapewnia i gładzi go po dłoni. - Chcesz o tym porozmawiać? 

- Nie jestem na to gotowy. - Stephan wzrusza ramionami, a Andreas jedynie kiwa głową, dając mu znak, że rozumie i nawet taki zwykły gest potrafi go rozczulić, bo wie, że młodszy będzie na niego czekać. Tak łatwo można mu powiedzieć "nie", a on nie zrobi mu żadnych wyrzutów.

****

W autobusie, na szczęście, panuje przyjemna cisza, którą zakłóca jedynie dźwięk radia. Stephan czuje jak odpływa do krainy snów, jego głowa zaczyna mu ciążyć i opada na ramiona Andreasa, jest tak bliski zaśnięcia, niestety budzi go coś na kształt pisku. To Wellinger, który palcem jeździ po szybie.

- Co się stało? - pyta rozbudzony Leyhe i spogląda na swojego narzeczonego, szukając jakichkolwiek oznak bólu czy zranienia.

- Popatrz Stephi, sypie śnieg! - krzyczy podekscytowany, jakby to była najlepsza rzecz, którą ujrzał w swoim życiu. Starszy jedynie pokręcił głową. Był niekiedy takim dzieckiem. Z drugiej strony to łatwe i urocze. Stephan nawet nie musiał nigdy wysilać się z jakimkolwiek prezentem, jego cieszy dosłownie wszystko.

****

Kiedy już dojechali do hotelu, a emocje (zarówno dobre jak i te złe) zaczęły się ulatniać, marzyli jedynie o ciepłym łóżku i miękkiej poduszce, na szczęście życzenia zostały spełnione i kiedy zaczęli oglądać jakiś tandetny film z poprzedniej epoki, Stephana zaczęła nachodzić pewna myśl, a raczej pragnienie.

- Chciałbym, żeby zawsze było w ten sposób - oznajmił nagle i przyciągnął go do siebie jeszcze bliżej, mając nadzieję, że niezależnie od wyniku tego turnieju i od całej ich kariery, zawsze będą mogli na siebie liczyć, bo to właśnie miłość była najważniejszą rzeczą w ich życiu. 

- O jejku! Tego się nie spodziewałem - krzyknął Wellinger i niemalże wskoczył na niego - Ja też pragnę, żeby to trwało wiecznie i nic się nie zmieniło - oznajmił i pocałował go w czoło.

Urocze jak przeciwieństwa się przyciągają. Jak katastrofizm uległ optymiście. Zima stała się jednością z latem. Słońce odnalazło idealne połączenie z chmurami. Jak przelotny romans zmienił się w obietnice spędzenia ze sobą wspólnej przyszłości; plan zakupu domu, ślub, założenie rodziny. Utopijna wizja szczęścia.

Zaskakujące jest jednak,  jak to wszystko się potoczyło; nikt nie spodziewał się takiego zakończenia ich historii, ale niestety takie jest życie, należy się z nim pogodzić. Oni nie mieli na to wpływu, fortuna zadecydowała za nich.


--------

Nie może być miło do końca.

Cóż, to miał być Kraftboeck, ale zobaczyłam kilka gifów z nimi i jakoś odżyło moje wspomnienie o miłości do tego shipu, który w mym sercu zagościł w sumie wcześniej niż ci austriaccy idioci. Miałam to też napisać wcześniej, alee... nauka na; język w prawie, dwa bloki PNJN - ów oraz pisanie pracy licencjackiej to okropne rzeczy, do tego jeszcze prawie 100 godzin w pracy przez dwa i pół tygodnia i ósemki (niby zęby mądrości, a jak przyjdzie co do czego, to puchnie mi przez nie język i w sumie zęby chłonne, na dodatek muszę je usunąć wszystkie xd), także jeśli kogoś by zastanawiało co u mnie, to stara bieda XD Pozdrawiam i zapewniam, że pewnie za rok wrócę (chociaż ciągnie mnie do shota o Kraftcie i jego próbie przezwyciężenia klątwy w Ga - Pa).



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro