1. - Peter Parker

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na zamówienie oliipati

Jak zwykle stałam w długiej kolejce do baru z najlepszymi kanapkami w mieście. Przede mną stało około pięciu osób. Poczułam jak jeszcze ktoś ustawiał się za mną. Zrobiłam krok w przód, gdy jedna osoba wyszła z niewielkiego budynku z wielkim szyldem.

Nagle w mojej kieszeni zabrzęczał telefon. Chwyciłam się za tylną kieszeń spranych, kiedyś czarnych, dżinsów, ale go tam nie było. Odwróciłam się gwałtownie, by zobaczyć chłopaka w czarnej bluzie z moim telefonem i portfelem w ręku.

Jak poparzony rzucił się do ucieczki. Pobiegłam za nim, ale po chwili zwolniłam, bo dawno nie ćwiczyłam.

Przyspieszyłam znacznie, gdy zakapturzony chłopak skręcił w jedną z tych ciemnych opuszczonych uliczek. Bez wahania podążyłam za nim. Z dala usłyszałam dziwne jęki i krzyk. Zamiast biec dalej usiadłam za wielkim kontenerem chyba na śmieci. Nie wychylałam się. Siedziałam tam aż dźwięki ustały. Zanim zdążyłam podnieść się z ziemi, ktoś stanął przede mną. Powoli uniosłam głowę, a moim oczom ukazał się człowiek w dziwnym stroju i masce.

Spiderman.

Trzymał mój telefon w jednej, a portfel w drugiej ręce. Podał mi obie rzeczy i pomógł wstać. Powiedział:

- To jest chyba twoje.

Po czym podciągnął się na drabince przeciwpożarowej i zniknął mi z oczu. Pobiegłam od razu do domu.

Następnego dnia chyba przysnęłam na lekcji wos-u, bo nagle usłyszałam wrzask przy moim uchu:

- Oliwia! Pobudka!

Gwałtownie poderwałam głowę i spojrzałam na nauczyciela stojącego przy mojej ławce. Był coś po pięćdziesiątce i miał zabójcze spojrzenie piwnych oczu, które teraz były wlepione we mnie.

- Robisz projekt z Peterem. Peter! - odwrócił się do chłopaka z ostatniej ławki. - Tym razem będziesz z Oliwią. Miłej zabawy moi drodzy.

W tym momencie zadzwonił dzwonek, a wszyscy jak na zawołanie wstali ze swoich ławek i ruszyli w stronę drzwi. Ja z ociąganiem chwyciłam za plecak, do którego kilka sekund wcześniej wepchnęłam książkę i zeszyt do wiedzy o społeczeństwie.

Wybiegłam z sali i wolnym krokiem skierowałam się do pracowni chemicznej. Już miałam zdejmować plecak, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się gwałtownie z cichym piskiem.

- Spokojnie. To tylko ja - powiedział Peter cichutko i spuścił wzrok na buty.

- Przestraszyłeś mnie - mruknęłam pod nosem, by zachować pozory grzeczności.

- Chciałem tylko spytać czy masz czas jutro po szkole, by zrobić ten projekt na WOS.

- Aaa. Tak, chyba tak. U mnie czy u ciebie? - spytałam po prostu. W końcu musiałam zrobić ten głupi projekt.

- Możemy u mnie - szepnął i zamilkł na jakieś dziesięć sekund po czym dodał - To do jutra - i odszedł w głąb korytarza.

Już jutro czekał mnie najnudniejszy projekt w życiu z największym nudziarzem w klasie. Peter Parker. Zawsze cichy. Ma najlepszego i jedynego przyjaciela - Neda. Jest skryty i dziwny, ale z chemii jest lepszy niż nasz nauczyciel. Dziwnie się zachowuje na wf-ie. Jakby udawał, że nic nie umie, ale kiedy musi ma niesamowicie szybki refleks i robi perfekcyjne salta. Dziwny facet. Dodatkowo ostatnio dziwnie się na mnie gapił. Ciągle się gapił.

Poszłam na resztę lekcji szykując się na najnudniejszy dzień w moim życiu.

Następnego dnia po lekcjach stałam pod szkołą, czekając na Parkera. Po raz piętnasty od ostatnich dziesięciu minut rozejrzałam się w koło, spoglądając znad komórki, gdzie właśnie pisałam kolejny rozdział do mojego opowiadania na Wattpadzie. Zwróciłam wzrok ku zegarkowi na lewym nadgarstku. Spóźniał się już 20 minut.

Po chwili przede mną stanął zdyszany Peter. Co dziwne, przybiegł zza terenu szkoły, biorąc pod uwagę fakt, że jakieś 25 minut temu skończył lekcje i nie miał jak znaleźć się i wrócić z drugiej strony murów. Nie pytałam jednak jak.

Przywitał się, ciągle starając się złapać oddech. Chwycił mnie delikatnie za nadgarstek i pociągnął wzdłuż głównej ulicy. Po jakiś 10 minutach skręciliśmy w jedną z bocznych alejek, by chwilę później wejść na starą klatkę schodową. Poszliśmy w górę schodami do drewnianych drzwi. Weszliśmy do niewielkiego mieszkania.

W czymś co przypominało kuchnię stała kobieta w średnim wieku, którą Peter przedstawił jako ciocię May.

Poszliśmy do jego pokoju i bez zbędnych ceregieli rozpoczęliśmy tworzyć projekt. Po około dwudziestu minutach pracy zadzwonił telefon Petera. Ten wyszedł z pokoju i mimo że niezbyt interesowała mnie jego rozmowa, przyłożyłam ucho do powierzchni drzwi.

- Panie Stark nie teraz. Nie mogę - tu przerwał, zapewne słuchając odpowiedzi. - Ale... - znów zamilkł. - Dobrze. Za chwilę będę.

Odeszłam od drzwi i usiadłam na łóżku. Peter, przecierając twarz dłońmi, powiedział:

- Musimy to przełożyć. Wracaj do domu. Spotkamy się w innym terminie.

Wziął swój plecak i po prostu wyszedł. Jakieś 5 minut siedziałam w osłupieniu, po czym wyszłam z pokoju ze swoją torbą. Już miałam opuszczać mieszkanie, kiedy zatrzymał mnie głos "ciotki May":

- Gdzie idziesz?! Strasznie pada. Tylko się przeziębisz. Rozgość się w pokoju Petera i poczekaj aż przestanie tak lać.

Powiedziała to tym głosem, któremu nie można odmówić. Co więc miałam zrobić? Cofnęłam się do pokoju i rzuciłam na łóżko. Wyjęłam telefon i zaczęłam kontynuować jedno z moich opowiadań. Tak zleciała mi godzina, podczas której May (bo tak kazała mi do siebie mówić) wpadała sprawdzić czy wszystko w porządku.

Nagle okno się otworzyło, a przed powstały otwór wszedł Peter Parker ubrany w strój Spidermana. Nie miał na sobie maski. Spojrzałam na telewizor w jego pokoju, na którym właśnie widniały wiadomości z ostatniej chwili, gdzie Avengers walczyli z jakimś dziwnym czymś o nieokreślonym kształcie.

Przeniosłam wzrok na Petera, po czym ponownie na telewizor i znowu na chłopaka.

- Co? Ty. On. Jak? Ty. Co? - mniej więcej coś takiego wypadło z moich ust. - To chore! - wrzasnęłam na końcu i wybiegłam z pokoju, zostawiając tam wszystkie moje rzeczy.

Zbiegłam po schodach i wypadłam na ulicę. Deszcz padał niemiłosiernie, przez co momentalnie miałam przemoczone ubrania i włosy. Wybiegłam na główną ulicę i zatrzymałam się gwałtownie, kiedy przede mną stanął wielki na niemal trzy metry samuraj.

Chciałam się cofnąć, ale nogi jakby przymarzły mi do podłoża. Nie mogłam się ruszyć. Samuraj zamachnął się na mnie olbrzymim mieczem, a ja stałam w miejscu, krzycząc jak opętana pewna, że to już koniec.

Jednak miecz nawet mnie nie drasnął. Otworzyłam, do tej pory zamknięte, oczy. Zobaczyłam Spidermana, którego pajęczyna była zaczepiona o miecz, by nie dopuścić do zamachu. Krzyknął coś w stylu: "Uciekaj! Szybko!", ale byłam zbyt przerażona, żeby cokolwiek zrobić.

Ledwo wykonałam krok w tył, ale potknęłam się i upadłam na ziemię. Widziałam jak Spiderman - Peter zwinnie oplata samuraja siecią i powala go na ulicę.

Reszty walki nie widziałam, bo zamknęłam oczy. Za bardzo bałam się je otworzył, by zobaczyć kto wygrywa. Nagle poczułam palce zaciskające się na moich dłoniach. Usłyszałam ciche: "To ja" i otworzyłam oczy. Peter jednym szybkim ruchem zdjął maskę i ujął moją twarz w dłonie. Obejrzał ją dokładnie, sprawdzając czy jestem cała i zdrowa.

Bałam się spojrzeć za jego plecy, ale ciekawość zwyciężyła. Dostrzegłam samuraja leżącego na ulicy bez tchu i Iron Mana stojącego obok, gapiącego się na nas.

- A a ale jak? - zapytałam. - Jak to możliwe? Przecież ty nie możesz być... Co? Ale to nie ma sensu.. Jak?

Zamknął moje usta swoimi. Po dłuższej chwili oderwał się ode mnie i powiedział:

- Zadajesz zbyt dużo pytań.

Wokół nas rozbrzmiały gromkie oklaski, a ja dopiero teraz dostrzegłam dookoła mnie całą grupę Avengers. Kapitana Amerykę bijącego głośno brawo, Thora gwiżdżącego w dwa palce, Bruce'a krzyczącego jakieś dziwne życzenia szczęścia i resztę zespołu w swój sposób okazującego swoje zadowolenie.

Peter uśmiechnął się lekko i postawił mnie na ziemi. Ledwo trzymałam się na nogach, więc wziął mnie na ręce i wszedł po schodach pożarowych. Wsadził mnie przez okno do swojego pokoju i położył na łóżku. Sam przebrał się w cieniu szafy, po czym podszedł do mnie i z łobuzerskim uśmiechem szepnął:

- Kończymy ten nasz projekt?

(◠‿◕)

Koniec.

Podobało się?

Emmmm. O ile ktoś to przeczyta. Jak tak to serdecznie witam.

Co sądzisz oliipati?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro