5. - Kol Mikaelson (TVD, The Originals)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obłoczku, this is especially for you. Sofie_Shade1864

Krwisto czerwona suknia balowa przyjemnie ciążyła mi na biodrach, a gorset mocno ściskał mnie w pasie, opinając się z każdej strony na żebrach. Długi tren balansował przy moich kostkach, ocierając się o paski czarnych szpilek owinięte kilkukrotnie tuż pod linią łydek teraz otulonych cielistymi zakolanówkami. Wysoki wymyślny kok upięty na czubku mojej głowy z loków w mdłym odcieniu orzecha laskowego wypuszczał jedynie dwa niewielkie pasma przy moich policzkach, nadając fryzurze nienagannej elegancji. Lekki makijaż starał się nie wychodzić dostojnością poza ubiór, jednak intensywnie podkreślał moje rysy twarzy oraz barwę oczu. Elementem idealnie dopełniającym całość były złote kolczyki i naszyjnik pełne misternie wykonanych ornamentów zwieńczone okazałymi rubinami.

Przechodziłam przez próg wielkiej willi, mając pod ramionami dłonie mych braci - Stefana i Damona, którzy prowadzili mnie w ten sam sposób wąską kamienną dróżką od naszego samochodu aż po same drzwi. I mimo iż miałam ochotę splunąć im w twarz i pójść dalej sama, to doceniałam ich niekończącą się troskę o mnie. W milczeniu z przyjaznym uśmiechem na ustach wkroczyłam do bogato zdobionego holu, w którym było już słychać dźwięki rozmów oraz cichej muzyki. Długim staromodnym korytarzem przeszliśmy dalej, aż dotarliśmy do głównej sali, gdzie znajdowało się już całkiem sporo ludzi ubranych w odświętne stroje. Kobiety miały na sobie ogromne eleganckie suknie podobne do tej mojej, a mężczyźni garnitury, takie jakie ubrali na siebie moi bracia.

- No proszę, proszę. Kto nas zaszczycił swoją obecnością? - rozległ się szyderczy głos tuż przy moim uchu, a po chwili przede mną pojawił się organizator tej imprezy we własnej osobie. Klaus ułożył swoje duże dłonie na moich nagich ramionach, gdy ciepły oddech drażnił delikatną skórę mojego karku. 

- Witaj, Niklaus - powiedziałam cicho z tak bardzo rozpoznawalnym dla mojej osoby jadem wypełniającym każde moje słowo, łapiąc kątem oka morderczy wzrok Stefana na mężczyźnie za mną. Powoli odwróciłam się dostojnie, nie ujmując temu ruchowi szyku i elegancji, których wyuczyłam się przez te lata mojego życia. Wredny uśmiech rozjaśnił moją twarz, gdy Mikaelson wpatrywał się we mnie tym samym wyrazem twarzy. Po chwili jednak fałszywy wyraz przekształcił się w ten szczery, a chłopak przyciągnął mnie do lekkiego przyjacielskiego uścisku. Niemal słyszałam za moimi plecami zgrzytanie zębów któregoś z moich braci, jednakże jeszcze nie nauczyłam się rozpoznawać ich między sobą po takich odgłosach.

- Cześć, mała - szepnął wesoło, zanim odsunął się ode mnie na odległość ramion. Zjechał oceniającym wzrokiem moją sylwetkę, ale nie miałam mu tego za złe, bo, nie ukrywajmy, właśnie robiłam dokładnie to samo. Mężczyzna miał na sobie czarny surdut, w którym wyglądał jednocześnie gorąco i głupio, białą koszulę oraz czarną muszkę. Jego jasno brązowe włosy były wystylizowane bardziej niż zwykle, jednak ledwo było to widać, bo w sumie praktycznie zawsze tak wyglądały.

Wyminęłam go z gracją, by przejść dalej, pewna, że Klaus podąży za mną. Chodem godnym divy kroczyłam przez sam środek parkietu, trzymając ludzi wokół siebie na odległość szerokości trenu mojej sukni roztaczającego się warstwami wokół mnie. Nawet nie wiem kiedy w mojej dłoni znalazła się kryształowa szklanka z bursztynowym płynem w środku, który rozlał się po chwili na moim języku specyficznym smakiem burbonu. Ludzie wokół posyłali mi zazdrosne spojrzenia, powodujące u mnie zwycięski uśmiech zbyt trudny do powstrzymania.

Stanęłam przy zabytkowym barze oparta o blat łokciem, obserwując dumnym wzrokiem wnętrze dużej sali wypełnione po brzegi gośćmi w strojach wieczorowych. Wszyscy rozmawiali, pili drinki lub tańczyli do spokojnej klasycznej melodii rozbrzmiewającej między ścianami. Tylko jedna osoba wyglądała, jakby nie miała tutaj zbyt wiele do robienia. Mina owego osobnika wyrażała nic innego jak czyste znudzenie, a oczy skierowane prosto na mnie. Uniosłam brew wyzywająco, utrzymując odważnie jego wzrok na sobie. Moja ryzykowna natura nigdy nie bała się wyzwań i powodowania kłopotów. Dlatego grałam w tę niemą wzrokową grę, nie zamierzałam spuścić go jako pierwsza - nie byłam przyzwyczajona do przegrywania. Mój triumfalny śmiech rozniósł się echem po pomieszczeniu, gdy mężczyzna odwrócił ode mnie spojrzenie w stronę parkietu.

Nie na długo jednak, bo już po chwili uniósł się z niskiego fotela w kącie pokoju i wstał ociężale. Jego ruchy były spokojne i opanowane, lecz kryło się w nich coś silnego i nieokiełznanego. Nie odrywałam od niego wzroku, kiedy stawiał mocne kroki na panelach. Szerokie ramiona miał odziane w czarną marynarkę, a nogi owinięte równie ciemnymi nogawkami spodni od garnituru. Muszka zawiązana wokół kołnierza białej zdobionej koszuli zwisała luźno z jego szyi, akcentując jego elegancki, a zarazem niespodziewanie swobodny wygląd. Podchodził do mnie jak wilk do swojej ofiary, ale ja się nie bałam. Zbyt łatwo pomylił bezbronną owieczkę z równą jemu wilczycą, jaką byłam ja.

Nawet, kiedy stał zaledwie dwa metry ode mnie, byłam całkowicie pewna swego. Zasiadł na miejscu tuż obok mnie i poprosił o ten sam napój jaki miałam ja. Parsknęłam cicho pod nosem, obracając w dłoniach moją kryształową szklanką, wziąwszy jednego niewielkiego łyka burbonu.

- Na imię mi Kol Mikaelson - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą po odpowiednio długiej wyrafinowanej chwili uścisnęłam. Nie zaskoczyło mnie, gdy uniósł moją rękę do ust i złożył na jej wierzchu lekki jak piórko pocałunek. Jednak podczas tego ruchu jego błyszczące piwne tęczówki pozostawały w stałym kontakcie z moimi. Kokieteryjna orzechowa iskierka zagościła w jego oku, kiedy zobaczył, że ja nie miałam zamiaru zemdleć przez tego typu działania. - A twoje imię, piękna?

- Nie jest ci potrzebne - uśmiechnęłam się anielsko, mimo diabelskich zamiarów. Znałam wartość aktorstwa, w szczególności tego dobrego. A tę umiejętność miałam opanowaną to perfekcji. Więc kiedy dostał swoją szklankę i ze spokojem obserwował uważnie każdy mój ruch, oddawałam spojrzenia z równym jemu kokieteryjnym stoicyzmem.

Nie zaczął rozmowy, ja również jej nie zaczęłam. Naszą rozmowę prowadziły nasze oczy skierowane na siebie nawzajem znad kryształowych szklanek. Ta niema pogawędka została przerwana, kiedy wstał ze swojego miejsca i ukłonił się przed moim krzesłem.

- Mogę prosić do tańca? - zapytał na pozór szarmancko, wyciągając w moją stronę rękę w zapraszającym geście. Chwyciłam ją i wstałam z miejsca, drugą dłonią trzymając z boku materiał mojej sukni. Zamiotłam nią dookoła przez płynny ruch biodrami, żeby nadać sobie gracji i elegancji.

Pozwoliłam się mu poprowadzić na sam środek parkietu, a przygrywała nam spokojna melodia idealna do wolnego tańca. Jego dłoń ułożyła się płasko na mojej talii, trzymając ją stabilnie, druga trzymała silnie moją, a moja ręka znalazła się na jego ramieniu. I wtedy zaczęliśmy tańczyć. Czułam wzrok ludzi na sobie podczas powolnych obrotów wśród innych par. Widziałam moją suknię tańczącą razem z nami wraz z ruchami moich nóg. Szpilki stukały głucho o podłogę zagłuszone muzyką przy kolejnych krokach. A gdy nasze spojrzenia spotkały się ponownie wiedziałam, że czeka mnie długa noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro