„Akwamaryn (Aquamarine)" - od InkyFalls023)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

One Shot autora InkyFalls023 z książki „Bill cipher & friends”.
Tłumaczenie -princeofcats-

Nikt nie wiedział, skąd wzięła się ta dziwna istota. Pewnego wieczoru po prostu zjawiła się u boku Stanforda, z kryształ połyskującym na jej policzku niczym lśniąca łza.

Stanford mówił, że kryształowa postać jest obiektem jego badań, lecz Will, jak zaczęto go nazywać, usługiwał Stanfordowi, przynosił herbatę i zajmował się większością obowiązków domowych.

Witany przez Stanforda, Will stawał sztywno i układał dłonie w kształt diamentu, uciekając wzrokiem.

Mason i Mabel mieli go za co najmniej nietypowego. Will nie jadł, nie potrzebował snu i uznawał ziemskie zwyczaje za dziwaczne, a wręcz przerażające. Pomimo to sprzątanie po wszystkich domownikach nie było dla niego problematyczne. Właściwie wydawało się, że sprawia mu to przyjemność, gdy pogwizdując coś pod nosem, oprzątał wnętrze domu.

***

— Jak nazywa się wasza rasa?

— Klejnoty.

— Skąd pochodzisz?

— Z planety zwanej Homeworld.

— Dlaczego tu jesteś?

Usłyszawszy to, Will posłał Stanfordowi spojrzenie spod zmarszczonych brwi.

— Uciekłem — westchnął.

— Z więzienia?

— Nie! Nie z więzienia, a z domu.

— Czemu uciekłeś?

— Mój rodzaj powstał w jednym celu, by służyć diamentom i rozszerzać nasze imperium. Przejmujemy planety i umieszczamy nowe klejnoty w ich skorupach. To wyciąga z nich energię, jest niszczące dla wszelkich form życia. Jednak, dzięki temu powstają nowe klejnoty, którym służymy i którym jesteśmy poddani. Nienawidziłem tego.

— Powiedz więcej.

— Jestem akwamarynem. Ten klejnot znajduje się wysoko w hierarchii, można go łatwo odnaleźć na dworze Niebieskiej Diament... coś jednak się stało i zorientowałem się, że niektóre klejnoty rozmieściły się tu, na Ziemi, walcząc o życie planety. Ja... chciałem do nich dołączyć. Moje dotychczasowe obowiązki okropnie mnie ograniczały.

— Chciałeś opuścić swoje dotychczasowe okowy, uwolnić się od własnego, życiowego celu?

— Tak.

— Pomimo to służysz mnie i mojej rodzinie tak, jakbyśmy byli diamentami we własnych osobach.

— Proszę mi wybaczyć, mam tak z natury.

— Ach! — Stanford zanotował z uśmiechem. Wreszcie do czegoś dochodzili. Will rozejrzał się po laboratorium, wskazując na swój kryształ.

— Ten klejnot to ja. Nasze ciała są lekkie, możemy przystosować się do atmosfery i siły grawitacji na każdej planecie. Nie umieramy, nie potrzebujemy odpoczynku i utrzymania.

Stanford przytaknął. Już to wiedział, dlaczego więc William powtarzał się?

— Co chcesz przekazać? — Spytał, dostrzegając na twarzy istoty wyraz głębokiego zamyślenia.

— Dlaczego powstaje nas coraz więcej? Musi być nas już mnóstwo, czyż nie?

— Być może, jednak ich misja jeszcze się nie skończyła. A teraz leć, mam pracę do dokończenia.

— Tak jest, diamencie! To znaczy, proszę pana! — Will wyrzucił z siebie, opuszczając pokój, nim Stanford zdążył cokolwiek dodać.

Mężczyzna, uśmiechnąwszy się, odwrócił się, po czym zasiadł przy biurku. Nie było wiadomo, co planował, jednak akwamaryn musiał przygotować się na szok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro