Tomoe x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dla Evie_Neko_chan i _Love_Of_Bonnie_

****

— Ty przebrzydły sierściuchu! — krzyczałam wniebogłosy, gdy ten leżał sobie najspokojniej w świecie na leżaku przed świątynią.

— Znowu zużyłeś cały mój szampon! — zdenerwowana wybiegłam na zewnątrz w samym ręczniku owiniętym wokół tułowia i z mokrymi włosami.

— Kobieto, uspokuj się. — Tomoe jak zawsze przybrał swój obojętny ton.

— Uspokuj?! Jak ja zaraz wezmę kapcia... Już mi do sklepu zasuwasz! — Yukai zsunął swoje okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie.

— Zmuś mnie — posłał mi chytry uśmieszek i z powrotem wrócił do opalania się.

Jak ja go nienawidzę, jak on mnie wkurza...

— Okej! Sama pójdę! — wkurzona wsunęłam japonki na nogi i tak jak stałam tak i ruszyłam przez trawnik świątyni wprost do bramy.

— Radziłbym ci się ubrać — rzucił lis.

— Bo co?!  Zazdrosny, że ktokolwiek inny mnie tak zobaczy?! — rzuciłam i oparłam dłonie na biodrach. W jednej chwili poczułam powiew wiatru i mój ręcznik powędrował na ziemię, pozostawiając mnie kompletnie nagą. Przerażona szybko podniosłam okrycie i spaliłam buraka. Tomoe widząc całe zajście, wyjrzał zza okularów.

— Zresztą rób jak chcesz — mrukną triumfalnie. Co kicia zadowolona z widoczków? Obrzydliwy zboczeniec.

Wkurzona a za razem zawstydzona przeszłam obok niego i szybko weszłam do świątyni po drodze wyklinając go pod nosem. Wczłapałam do łazienki, odłożyłam marne okrycie i weszłam pod prysznic.

— Trudno, umyję się mydłem. — warknęłam pod nosem. W tym samym momencie wzięłam kostkę do ręki, która raczej miała inne plany w stosunku do mnie. Wypadła mi z ręki wpros na podłogę poza prysznicem. Próbując ją złapać sama poślizgnęłam się na namydlonej powierzchni i runęłam jak długa. Moje nagie ciało leżało na zimnych i mokrych kafelkach podłogowych.

— Ała... — sapnęłam cicho pocierając obolałą kostkę i plecy.

— Ale z ciebie niedorajda...— mruknął stojący w drzwiach białowłosy na co pisnęłam jak hamujący pociąg. Zaraz w panice zakryłam się rękoma gdzie tylko mogłam.

— I czego się drzesz? — warknął.

— No nie wiem, może dlatego, że jestem naga?! A kysz mi stąd!

— Myślisz, że już cię takiej nie widziałem?

— A co?! Widziałeś?!

— Chodźby przed chwilą na zewnątrz. — już otworzyłam usta, by coś powiedzieć, gdy ten rzucił mi w twarz yukatą.

— I to nie był fascynujący widok. — dodał chłodnym tonem i opuścił pomieszczenie. Pomimo jego takiego samego chłodnego nastawienia do wszystkiego,  te słowa trochę zabolały. Spodziewałam się czegoś w stylu :

- Możesz pokazać się tak jeszcze raz, chętnie popatrze.-

Lub

- Nie powiem, przyjemny widok. Może następnym razem umyć ci plecki?-

A tu klapa. Nie zaprzeczę, podoba mi się ta jego zboczona strona jednak dość rzadko ją widzę. Zastanawiałam się tylko czy rzeczywiście to miał na myśli.

Niezdarnie podniosłam się z ziemi ubierając podarek od Tomoe. Zawinęłam się szczelnie i ostrożnie wyszłam z pomieszczenia. Moją głowę zadręczały ostatnie słowa białowłosego. Co prawda to prawda, może nie mam wystarczająco dobrych kształtów jak dla lisiego demona ale myślę, że powinien trochę uważniej dobierać słownictwo.

Szłam tak zamyślona dobry kawałek by udać się do mojej sypialni i zabrać jakieś ubrania.
Tomoe jest ostatnio bardzo dziwny. Cały czas mnie obserwuje, pojawia się wręcz na każdym kroku. Jest jeszcze bardziej hamski niż dotychczas... Czy w taki sposób próbuje zwrócić na siebie uwagę? Jak tak to niech przestanie.

Ubrana, postanowiłam zrobić sobie coś do jedzenia. Ciągle zamyślona wyjęłam z lodówki mleko i jajka a z szafki obok mąkę. Zmieszałam je w odpowiednich proporcjach i wlałam ciasto na rozgrzaną patelnię. Wlepiłam wzrok w podłogę i oparłam dłonie o blat.

Może to głupota ale takimi błahymi rzeczami można narobić najwięcej szkód.

— Co tu tak...!? Pali się! — otrzeźwiły mnie słowa lisa. Szybko zerknęłam na patelnię, z której już buchał ogień. W panice chwyciłam ścierkę i rzuciłam na płonienie co nie było mądrym pomysłem. Żar przybrał na sile tak jak i krzyki Tomoe.

— Co ty idiotko robisz?! — wymachiwał rękoma.

— To wszystko przez ciebie!

— Niby dlaczego?! — nagle zauważyłam stojącą w rogu gaśnice do, której szybko podbiegłam.

W mgnieniu oka otworzyłam ją i biała substancja spowiła całą kuchnię.

Udało się ugasić ogień lecz...

— Reader... Umrzesz... śmiercią... męczeńską. — wysapał zdenerwowany lis wycierając z twarzy pianę. Był umorusany od góry do dołu jak i prawie cała kuchnia.

— Oj już się zamknij — warknęłam i odłożyłam gaśnicę.

— Idę się umyć a ty to posprzątaj. — Tomoe ominął mnie i ruszył korytarzem wprost do łazienki.

— Reader to, Reader tamto. Sam byś coś zrobił. —chwyciwszy szmatkę mruknęłam pod nosem .

*chwilę później*

Kuchnia była już uprzątnięta. Aż odechciało mi się jeść. Nagle do pomieszczenia wszedł półnagi lis z ręcznikiem owiniętym wokół pasa. Posłałam mu obojętne spojrzenie.

— Nie powiedziałaś mi tylko o mydle na podłodze lub o zimnej wodzie. — warknął.

— Ups, najwyraźniej zapomniałam. — wzruszyłam teatralnie ramionami i przybrałam szeroki uśmiech.

Co? Wróciło? Karma! Szach- mat lisie! 

********
Mam nadzieję, że się podobało. Ten rozdział jest krótszy niż poprzedni ale i tak jest prawie 800 słów.

Skojarzenia co do białej substancji mile widziane 😏

Do następnego! 📚📖✏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro