Zen x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamówienie dla natkallove

(Inna historia, czasy teraźniejsze)

***********

Siedziałam samotnie na leśnej polanie. Ciepły wiatr kołysał moimi włosami a promienie letniego słońca brązowiły moją skórę. Przychodziłam tu bardzo często, by oderwać się od stresu i rzeczywistości. Tu świat wydawał się być inny. Spokojne popołudnia i wieczory mijały bardzo wolno. Czas się tu jakby zatrzymuje w miejscu, ciche śpiewy ptaków wyciszają mnie jeszcze bardziej. To było tylko moje miejsce, tak raczej mi się zdawało.

Zamknęłam oczy i ułożyłam głowę na miękkiej, soczyście zielonej trawie. Nie wiedziałam kiedy odpłynęłam. Obudził mnie męski głos.

-Halo? Słyszysz mnie? Nic ci nie jest? - powoli otworzyłam oczy. Nie można już w spokoju odpocząć, bo zaraz jakiś facet do ciebie się przyczepi czy przypadkiem "Nic ci nie jest".

~Nie, umarłam. - rzuciłam kąśliwą odpowiedź w moich myślach.

Nad moją głową zwisała para niebieskich jak niebo oczu.

-Dzięki bogu, żyjesz... - odetchnął z ulgą nieznajomy i oddalił się trochę. Nie spuszczając wzroku z białowłosego chłopaka, podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam wkurzona, że jednak ktoś odkrył moją kryjówkę.

-Dobrze się czujesz? - spytał niebieskooki.

Czy już nie można spać w lesie, by cię nie posądzono o chorobę? Co ja jakaś chora psychicznie? Tak mam chorobę mózgową i zachciało mi się spać w środku lasu.

-Tak, jestem w stu procentach zdrowa fizycznie i psychicznie a co? - odezwałam się, co nie zabrzmiało zbyt przyjaźnie.

-To dość niecodzienny widok jak na tak młode pokolenie. - uśmiechnął się przybysz.

- Jakie młode, mam już (twój wiek) lat! Bliżej mi do śmierci niż moich narodzin. - chłopak nie przejmował się moim złowrogim tonem i wybuchnął śmiechem.

-Optymistyczne podejście nie powiem.- śmiał się lecz wydusił z siebie jeszcze zdanie.
- Jestem w tym samym wieku.

Zdziwiło mnie to, że taki chłopak przychodzi tu. Drogie, markowe ciuchy i buty to niecodzienny widok w środku lasu. Wyglądał na dosyć miłego i odważnego. Zupełne przeciwieństwo mnie.

-Od jak dawna przychodzisz? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam. - zaczęłam na co białowłosy spoważniał.

-Od... dość niedawna. Konkretniej od śmierci moich rodziców. - zakłopotany chłopak podrapał się po karku a jego wzrok poszybował gdzieś na drzewa.

-Rozumiem. - szepnęłam.

Może i jest to osobnik troszkę denerwujący, ale ma coś czego pozazdrościć może mu każdy. Nie chodzi o ubrania czy nawet włosy, tu ważne jest raczej to w jaki sposób radzi sobie z osobami nawet wrogo nastawionymi i jak sprawnie ukrywa ból pod szerokim uśmiechem. Jego optymizm oczyścił chmury szarości wiszące nade mną. To dziwne, nawet bardzo.
Jako pesymistka nie umiem uśmiechać się od tak. Zazdroszczę mu tego.

-Oh, gdzie moje maniery. Mam na imię Zen. - Oznajmił chłopak ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.
Co prawda to prawda, wygląda jak model z jakiejś reklamy pasty do zębów. Co z tym chłopakiem jest nie tak? Zen z uśmiechem anioła wyciągną w moją stronę rękę. Chwilę się zawahałam lecz potem podałam dłoń chłopakowi. Ten jednym szarpnięciem podniósł mnie do pionu. Stanowczo lecz delikatnie.

Utraciwszy równowagę wpadłam w silne objęcia niebieskookiego. Speszona szybko odsunęłam się od delikwenta i odwróciłam głowę spuszczając wzrok.

-Jestem (Twoje imię). - szepnęłam.

-Piękne imię - posłał mi szczery i cudowny uśmiech.

-A twoje dość niespotykane. - znowu każda moja wypowiedź brzmi jak obraza. Nagle mnie olśniło.

-Czekaj, to ty jesteś synem prezydenta?

-Raczej byłem... -spuścił wzrok.

-A... No tak... - poprawiłam się. Chłopak chyba widząc moje zakłopotanie znowu posłał mi swój uśmiech i zaczął.

-Jak już wiesz o mnie coś to może uraczyłabyś mnie choć jedną informacją o tobie? - Tak starannie dobierał słowa. Brzmiał jak poeta z czasów średniowiecza.

-Ja...? Nie ma o czym słuchać. Czasami wymykam się z domu rodziny zastępczej, moja mama zachlała się na śmierć a ojciec, niewyżyty sadysta, bił mnie i mamę. Wkońcu sam się powiesił. - ciągnęłam lekceważącym tonem. - i dobrze mu tak. Niech gnije w męczarniach na wieki. - mówiąc to nawet przez chwilę sama pod nosem się uśmiechnęłam, jednak widząc zmieszanie w błękitnych oczach chłopaka, zamilkłam.

-Och... To... Bardzo mi przykro. - wyjąkał.

-Niepotrzebnie, nie potrzebuje od nikogo litości i takich słów. - Był on dla mnie taki miły lecz moje usta nie potrafiły wymówić nic co brzmiałoby równie miło co jego aksamitny głos. To strasznie uciążliwe.

-Przepraszam jeśli cię obraziłem. - mówił dalej.

~Nie, oczywiście, że nie! Mów do mnie więcej, masz cudowny głos. - coś w mojej głowie szeptało takie słowa. Na tym się jednak kończyło.

-Zmieniając temat. Mam kanapki! Może chcesz? - znowu optymistycznie zmienił temat. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Od rana nic nie jadłam. Skinęłam głową a chłopak otworzył koszyk piknikowy.

Niewiarygodnie dobrze rozmawiało się nam. Niby ja pesymistka, on optymista, ja dziewczyna, on chłopak, ja wredna, on miły... Pełni przeciwieństw ale jednak tak podobni.

Rozmawialiśmy bardzo dużo. Nie zwróciliśmy uwagi na to kiedy przeminął zachód słońca i zrobiło się chłodno. Zen widząc moją gęsią skórkę, zdjął z ramion swoją bluzę i okrył mnie. Uśmiechnął się i zaoferował mi odprowadzenie pod dom. Nawet po moich zaparciach i bulwersach on i tak zrobił swoje. Co za facet... Zmieszana weszłam do domu. Po chwili uświadomiłam sobie, że mam nadal jego bluzę. Zdjęłam ją i w tym samym momencie wyleciała mała, biała karteczka z kieszeni.

"Będę na ciebie czekać jutro o 12:00 w tym samym miejscu"

Ten chłopak jest niemożliwy...

***********
Uff... Dawno mnie nie było. Przepraszam. Ostatnio dopadło mnie bezwenowie i brakczasowie ale teraz w szkole luz to może jakaś wenka wpadnie. Mam nadzieję, że się choć troszkę spodobało. 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro